Zamieszcamy poniżej dyskusję (właściwie recenzję i odpowiedż autora), która wywiązała się pomiędzy Karburotorem z Nowej Fantastyki, a Piotrem Witoldem Lechem. Fahrenheit okazał się, jak dotąd, jedynm miejscem gdzie polemiści mogli obrzucić się słowami.
Zapraszamy do przysyłania innych tekstów polemicznych.

Recenzja Karburatora z Nowej Fantastyki:
Piotr Witold Lech to osobnik, który uparcie nie przyjmuje do wiadomości, że pisanie to sztuka. Kolejny na to dowód stanowi trzeci już tom jego prozy "Rokhorm z Aron" (piekielnie oryginalne, brzmi jakby ktoś orzechy gryzł). Okładka, jak we wcześniejszych przypadkach, przyprawia o ból oczu i mękę zmysłów odpowiedzialnych za estetykę. Pomińmy infantylne zadęcie (Lech na trzech początkowych stronach serwuje historię opisywanego świata od stworzenia do dzisiaj, w czym jest lepszy od Biblii!), wyrysowaną jak trza mapką czy nieznośną banalnością fabuł o przygodach młodego adepta magii, tytułowego Rokhorma. Skupmy się na języku, niezamierzonej - jak myślę - parodii literackiej polszczyzny. Czytamy dajmy na to taką frazę (s. 40): Nagle Rokhorm poczuł to. (co?) Ładunek skondensowanej grozy szarpnął umysłem. (na litość boską, czyim?) To coś znajdowalo się już w materialnym Świecie. (ale co, do jasnej ciasnej?) Dopiero po trzech akapitach okazuje się, że chodzi o jakowychś zbrojnych. Cały utwór Piotra Witolda Lecha jest utrzymany w podobnie błyskotliwym i sprawnym stylu. Autor ten wydaje się epatować swą językową topornością. Jego zdania są boleśnie oczywiste, prostackie i schematyczne, balansujące na granicy poprawności. Zdarza mu się niekiedy dawać do myślenia: dowodem czyn jednego z wyjątkowo niegodziwych bohaterów: Tamtemu kazal wyrwać genitalia, ale tak by nie pozbawić go pragnienia kobiety. Wynika z tego, że są różne rodzaje rwania genitaliów, można na przykład kastrować również tak, aby kobiety więcej już nie pragnąć. Z niecierpliwością czekam na rozwinięcie tematu w dalszych dziełach Piotra Witolda Lecha.
Karburator


Odpowiedź autora:
"Łatwy zarobek (krytyka ?)"

Dożyliśmy czasów, kiedy to każda, nawet najbardziej pozbawiona sensu wypowiedź, zamieszczona w rubryce NF opatrzonej dumnym tytułem "Recenzje" za takową uchodzi. Czytelnikowi każe się wierzyć, że paszkwil nagryzmolony na kolanie podczas przerwy obiadowej - między pierwszym a drugim daniem - jest rzetelnym omówieniem danego dzieła literackiego. Przykładem - zresztą nie pierwszym już - tak "solidnie" wykonanej roboty jest recenzja (?) Karburatora zatytułowana "Kastracja" (NF 5/97). Po raz kolejny stały współpracownik NF wziął pieniądze za coś, czym w szanującym się środowisku literackim, skompromitowałby się bez reszty. Najbardziej boli jednak fakt, iż mamy tu do czynienia z bezczelnym manipulowaniem czytelnikiem, który już sam nie wie, czy jego poznanie danej książki jest prawdziwe, czy też błędne. Zakłada często a priori, że rację ma krytyk, choćby nie wiem jak nielogiczna była jego wypowiedź.
Tymczasem krytyk przy analizowaniu utworu literackiego powinien starać się wyrobić sobie system sądów o tym utworze, o jego własnościach, strukturze i wynikającej z niej sprawności literackiej autora. Krytyk jednak też człowiek i obciążony bywa licznymi uprzedzeniami. Zdarza się więc, że - celowo czy też podświadomie - zaczyna mylić się w interpetacji i tym samym dostarczać czytelnikowi błędnych poglądów na utwór np: fałszywe i przesadne podkreślanie jednych i niedocenianie innych jego własności, błędne zrozumienie intencji autoa. Błędy te często nie docierają do świadomości czytelnika, który książki nie czytając lub czytając pobieżnie i dawno, przyjmuje błędną interpretację krytyka za prawdziwą. Lepiej już, gdy czytelnik zdołał wcześniej wyrobić sobie swoje zanie i dostrzega w sądach krytyka niezgodność lub zgoła sprzeczość z własnymi sąadmi (patrz wypowiedź Raka i Kruszego w nr 93 Miesięcznika ŚKF).
"Tylko do obiektywnego wyniku poznawania dokładnie dostosowany w swej treści sąd jest prawdziwy"
Owszem. Stanowi to trudne zadanie, któremu krytyk może sprostać tylko wtedy, gdy posiada odpowiednio do tego celu rozwinięte słownictwo. Spójrzmy zatem na słownictwo, jakim posługuje się Karburator: "infantylne zadęcie", "prostackie", "kastracja". Pomińmy brak kultury, gdyż pozostaje to problemem tych, którzy Karburatora wychowywali, a skupmy się na słowie "kastracja". Podane jako tytuł recenzji (?) sugeruje kierunek zastosowanej przez Karburatora metody badawczej, co jest o tyle zaskakujące, że w "Rokhormie z ARON" spraw związanych z operacjami na narządach płciowych nie ma prawie wcale. Jedyny wyjątek stanowi cytat, który Karburator skrupulatnie wyszarpnął z końcówki ostatniego opowiadania. Świadczy to raczej o osobistych zainteresowaniach (kompleksach?) recenzenta, aniżeli o chęci obiektywnego - a więc profesjonalnego - przedstawienia książki.
"(...) Opuszczenie pewnego elementu znaczeniowego przy jednym dziele może odgrywać podrzędną rolę natomiast przy innym - może być zupełnie decydujące dla sensu całego dzieła. To znaczenie, które należałoby uzupełnić może np. wytwarzać takie powiązanie zdań, bez którego dzieło rozpada się na kawałki. Wówczas niezrozumiałe jest, że w dziele istnieją takie oto zdania"
Słowa te pochodzące z pracy Romana Ingardena "O poznawaniu dzieła literackiego", odnoszą się także do cytowanej przez Karburatora frazy: "Nagle Rokhorn poczuł to." (co? - zapytuje Karburator) Ładunek skondensowanej grozy szarpnął umysłem". (na listość boską, czyim? - zapytuje Karburator ) "To coś znajdowało się już w materialnym świecie". (ale co,do jasnej ciasnej? - zapytuje Karburator) Wprawdzie nawet przypadkowy czytelnik, już na pierwszy rzut oka, zauważa jawną nielogiczność zadawanych w nawiasach pytań, ale nie wszyscy - a szczególnie ci, którzy książki nie czytali - mają prawo wiedzieć, iż zdania te wyrwane zostały z większej całości, budującej nastrój i stopniujące napięcie.
Są jednak i inne, o wiele większe niebezpieczeństwa, jakie wynikają z publikowania podobnych recenzji (?). Młodzi ludzie coraz bardziej tracą swą tożsamość, identyfikują się z tym, co piszą autorytety lub, co gorsza, ci, których na takowe wylansowano. Czytelnik zaczyna uznawać tylko krytykę negatywną. Boi się sam wyrobić sobie sąd o książce na podstawie własnej lektury, słucha tylko wypowiedzi negujących, a często i znieważających dzieło i autora bez odpowiedniej argumentacji, która - pomijając aspekty estetyczne - tworzyłaby podstawy do trakiego działania. Najlepszym przykładem jest, niezwykle smutny w głębi swojego przesłania, list młodego czytelnika z Gliwic (NF 8/96). Okazuje się że dobrze odrobione zadanie i przeczytanie obowiązkowych lektur z języka polskiego, nagrodzone - słusznie zresztą - oceną bdb, postrzegane jest jako wynik czytania obraźliwych, nielogicznych i jakże mało doskonałych językowo wypowiedzi Karburatora. Boję się myśleć, że Karburator mógłby być np. nauczycielem j. polskiego.
Cóż więc ma uczynić biedny, skołowany czytelnik, który nawet jeśli nie zgadza się z sądami krytyka, powodowany irracjonalnym lękiem przed pręgierzem słowa pisanego, z nieufnością zaczyna spoglądać na książkę, która jeszcze parę dni temu całkiem mu się podobała? Przede wszystkicm musi pamiętać, że czytając recenzje może wprawdzie osiągnąć pewno wiedzę o danym utworze, nie może to jednak być wiedza kompletna i wiarygodna. Poglądy czytelnika o książce, zdobyte tylko na podstawie krytyki są niepełne.
"Każde naukowe przedstawienie pewnego indywidualnego dzieła sztuki literackiej za pomocą systemu sądów jest w stosunku do samego tego dzieła sztuki nieadekwatne, nie jest ono też równoważnikiem działa sztuki i nie może go wcale zastąpić"
Uwaga ta tyczy się prawdziwej krytyki. Cóż więc mówić o wypocinach naskrobanych między pomidorówką a schabowym z kapustą i ziemniakami? Pozostawiam to do oceny samemu czytelnikowi. Ze swojej strony mam nadzieję, że redakcję NF stać zarówno na profesjonalnych krytyków, jak i na wydrukowanie mojej wypowiedzi. Panu zaś, panie Karburator, dedykuję łacińskie przysłowie: Quidquid agis, prudenter agas et respice finem!" . Wszak pisanie recenzji to także sztuka, o czym Pan już dawno zapomniałeś.


Piotr Witold Lech

PS.
Okazało się, że jednak NF nie wydrukowała powyższego tekstu, aby nie doprowadzić do "groźnego precedensu". Ja jednak myślę, że już sama w sobie recenzja (?) Karburatora stanowiła groźny precedens i sytuacja była wyjątkowa. Nieoficjalnie jednak NF przyznaje mi rację, postanowiono nawet wyciągnąć konsekwencje w stosunku do Karburatora. Uzyskałem też obietnicę, że osobnik ten więcej recenzować moich książek nie będzie. Ale słowa"przepraszam" na łamach czasopisma pewnie się nie doczekam. Niemniej dziękuję Markowi Oramusowi, zajmującemu się od strony NF całą spawą, za wykazanie odrobiny dobrej woli.