Recenzje filmowe:

I znowu dzięki nieocenionemu Januaremu Weinerowi możemy dowiedzieć się czegoś o filmie, który nie wszedł jeszcze na ekrany polskich kin.

Coyright © by January Weiner, 1997

January Weiner - "Alien Resurection", 1997. Reżyseria Jean-Pierre Jeunet

Podziwiam ludzi odważnych. W szczególności, podziwiam dobrego reżysera, który bierze się za czwartą część kultowego filmu, jakim jest "Alien". Niełatwe to zadanie: jak powtórzyć zaskoczenie i oryginalną historię z pierwszego filmu, korzystając z tych samych motywów i pomysłów, jednocześnie tworząc coś oryginalnego, nowego?
Jean-Pierre Jeunet wykonał to zadanie najlepiej, jak mógł - biorąc pod uwagę to, że czwarty sequel nie może być nawet w przybliżęniu tak dobry jak oryginał. Twórca "Miasta zaginionych dzieci" wprowadził do filmu "Alien: Resurection" niepowtarzalny klimat swoich wcześniejszych dzieł i dzięki temu osiągnął wszystko, co reżyser kolejnej części "Obcego" mógł osiągnąć: film trzyma w napięciu, ma parę znakomitych scen i jest naprawdę dobrze zagrany. Nastrój filmu jest zupełnie inny niż we wcześniejszych odcinkach, a mimo to świetnie je uzupełnia, będąc czymś pomiędzy mroczną, ponurą wizją z Alien3 a "Space - Rambo" Camerona. Film obfituje w dość typowy dla Jeuneta czarny humor i bardzo szczegółowe rozpracowanie poszczególnych postaci. Moim zdaniem, ze wszystkich dotychczasowych części ta jest najlepiej wyreżyserowana.
Akcja filmu rozpoczyna się dwieście lat po śmierci Ripley. Naukowcy z orbitującej wokół Plutona bazy Auriga - Dr Wren, (J.E. Freeman) i Gediman (znakomita kreacja Brada Dourifa) wskrzeszają Ripley wykorzystując w tym celu materiał genetyczny pobrany niegdyś z próbek jej krwi, by wyhodować Obcego, magicznym sposobem znajdującego się w klatce piersiowej utworzonego klona. Ich celem - jak twierdzą - jest poznanie Obcych, by wykorzystać tak zdobytą wiedzę dla dobra ludzkości. Jednak środki, z których korzystają każą domniemywać istnienie bardziej ponurych pobudek. Okazuje się, że genotyp Obych zrekombinował się z genotypem Ripley, która, ku zaskoczeniu Generała Pereza (Dan Hedaya) i widzów, pamięta swoje dawne życie. W czasie, gdy pobrana z klatki piersiowej Ripley 8 Królowa składa swe pierwsze jaja, do Aurigi dobija niezarejestrowana jednostka handlowa - "Betty", z grupą przemytników pod przywództwem Elgyna (Michael Wincott). Wiozą tajemniczy ładunek...
Poza reżyserią, także gra aktorów przerasta dokonania aktorów z poprzednich części. Sigourney Weaver przeszła samą siebie: scena, gdy uwalnia się z plastykowego kokonu jest równie znakomicie sfilmowana, co zagrana; podobnie scena gry w koszykówkę. Demoniczne uśmiechy i cyniczne słowa, emanująca z całej postaci nienawiść dla swych ludzkich stwórców tworzą świetną postać, kolejny etap ewolucji Ellen Ripley. Ta postać, i nowy stosunek Ripley do Obcych, ludzi i Ziemi jest zresztą chyba najciekawszym motywem filmu. Bardzo podobała mi się także gra Rona Perlmana (Johner, morderca - jak sam mówi, "moje zadanie nie polegało nigdy na pilotowaniu statków kosmicznych - chodziło raczej o krzywdzenie ludzi"), a nade wszystko Dominique Pinona (mechanik "Betty", Vriess), znanych z innych filmów Jeana-Pierre Jeuneta. Winona Ryder (Call) pozostawała trochę w cieniu, jednak z racji na odgrywaną postać także robiła niesamowite wrażenie.
Tyle o ludziach. Co do Obcych... cóż. Nazwa jest o tyle niewłaściwa, że Obcy nie są już obcy - to starzy, dobrzy znajomi, a my dokładnie wiemy, czego po nich można się spodziewać. Zaskoczą nas jednak w filmie paroma nowymi trikami, niezwykłą inteligencją, a także pewną zupełnie nową formą. Niestety, zabrakło w tym filmie mistrzostwa Gigera. W dziele Camerona w surowy, prosty świat wytworów ludzkiej techniki wtargnęły niesamowite, poskręcane, przerażające kształty Obcej kolonii. Tutaj otaczenie Królowej Obcych przypomina coś, co przyniósł kot, jeśli wolno mi się tak wyrazić. Twórcy efektów specjalnych najwyraźniej starali się być tak obrzydliwi, jak się tylko da - o ile było to uzasadnione w scenie konfrontacji Ellen Ripley z dokonaniami naukowców z Aurigi, o tyle później było to, oględnie mówiąc, niesmaczne. Zwłaszcza dotyczy to có... znaczy się - owej nowej formy, która pojawia się pod koniec filmu.
Scenariusz zawiera wiele luk, w szczególności biologia Obcych w tym filmie zupełnie już nie trzyma się kupy. Pomysł przeniesienia - dzięki niezwykłej genetyce Obcych - pamięci Ripley do jej klonu za pośrednictwem genów jest dla biologa równie realistyczny, co dla fizyka wyciągnięcie się za harcap z bagniska, tyle że mniej zabawny. O reszcie szczegółów związanych z klonowaniem i rekombinacją genotypów zmilczę, bobym się zdenerwował - choć pomysł sam w sobie był bardzo obiecujący. Zapewne z Gwiezdnych Wojen przejęto znakomitą ideę otwartych luków kosmicznych, przez które pojazdy kosmiczne opuszczają Aurigę w czasie, gdy w luku znajdują się ludzie.
Technicznie film jest, czego można się było spodziewać, bez zarzutu. Podwodna scena jest majstersztykiem, jeśli chodzi o połączenie pracy aktorów, reżysera, kamerzysty i chłopców od CGI: niezwykle realistyczna, Obcy poruszają się z niezwykłą gracją, pięknem - co ciekawe, sposób poruszania się w wodzie Ripley nader przypomina ruchy Obcych.
Cóż, mogę "Alien: Resurection" z czystym sercem polecić. Jest świetnie wyreżyserowany, znakomicie zagrany, z kilkoma wspaniałymi scenami i bardzo starannym filmowaniem. Mimo niedostatków scenariusza i - według mnie - niezbyt udanej charakteryzacji Obcych, zwłaszcza w ostatnich sekwencjach, wyszedł naprawdę dobry film.

"Alien Resurection", 1997. Reżyseria Jean-Pierre Jeunet. Zdjęcia Darius Khondji. Scenariusz Joss Whedon.

W Polsce prawdopodobnie z początkiem stycznia.