LITERATURA

FULL SPEED!


Poza codzienną (a raczej codwumiesięczną) porcją literatury chcielibyśmy zaproponować dwie unikatowe w internecie rzeczy: Poza tym Dębski, Drzewiński i Inglot, Kowalczyk, Falzmann, Dukaj (na Waszą specjalną prośbę "wyrwaliśmy" temu ostaniemu dalszy ciąg Baśni! - nie doprowadzamy rzeczy do końca, bo koniec jeszcze nie istnieje, ale tych wszystkich, którzy stali pod gmachem redakcji z plakatami: "Żądamy więcej Dukaja" możemy zadowolić kolejnym fragmentem).

A propos pikietowania naszej redakcji: Nie jest prawdą pogłoska, że Tonik uciekał zygzakiem przed ciosami cegłówek pikieciarzy... Tonik po prostu nadużył i tropił węża, który zalągł się w redakcji (stąd ten zygzak). Nie jest również prawdą, że Gin schował się ze strachu przed pikieciarzami pod biurkiem i nie wychodził do nocy... To tylko efekt kłótni z żoną, która zresztą przyszła potem do Gina na kolanach... Mówiąc: "Wyłaź spod biurka ty tchórzu!!!" Taaaaaak... Wesołe jest życie redakcji. Tonik jak nie nadużywa to kłóci się z Ginem. Gin kupił gdzieś Kałasznikowa ale chwilowo automat nie chce mu odpalić (coś się zacięło w zamku), portier kolekcjonuje myszy, które wlazły do komputera i coś tam popsuły (redakcyjne koty są zainteresowane wyłącznie sobą - to rasowe Persy - chłopaki gonią dziewczyny i nie w głowie im tępienie gryzoni...), sekretarka stroi się przed lustrem dzień w dzień i nie sposób ją o cokolwiek zahaczyć, rzecznik prasowy przygruchał jakąś dziennikarkę i praktycznie go nie ma bo wykupuje cały towar w okolicznych kwiaciarniach... Naczelny przegrał w karty pensję do Tonika i teraz warczą na siebie (z Ginem obaj bali się grać bo może jednak ten Kałasznikow mu w końcu odpali). Ktoś przyniósł ośmiopak wina ale jakiś idiota go przepędził wtórnie i płyn niezbyt się już nadaje do picia (choć Tonik ma inne zdanie). Jedna z czytelniczek przyszła do redakcji z matką i zaczęło się śledztwo, który z redaktorów zrobił jej brzuch (córce, a nie matce oczywiście) - skutecznie wymiotło to pp. redaktorów ze służbowych pomieszczeń na dobry tydzień.
Obchodziliśmy rocznicę, wszyscy wyjątkowo trzeźwi, niuchali tylko jakiś biały proszek. Gin wlazł na stół nabuzowany własnymi genialnymi teoriami i ogłosił, że atmosfera w redakcji przypomina mu obóz koncentracyjny. Nowa pracownica (której groziło zwolnienie z pracy bo nic nie robi) odparła natychmiast, że to nieprawda! Z obozu koncentracyjnego mimo wszystko nikogo z więźniów nie wyrzucono za nieudolność, a w przypadku redakcji jej właśnie to grozi. Gin po raz kolejny zaczął się szarpać z zaciętym zamkiem ale i tak nie było amunicji bo Naczelny porobił z naboi petardy dla swoich dzieci na nowy rok... Notabene przyszła w tej sprawie policja, twierdząc, że osiedle poniosło straty w liczbie trzydziestu bez mała szyb ale naczelny się schował, a Gin zabarykadował się w pomieszczeniu serwera ze spadochroniarskim nożem w ręku krzycząc, że żywcem go nie wezmą... Sekretarka przymierzała właśnie koronkowe rajstopy, rzecznik gruchał przez telefon, Tonik pił płyn do przetykania zlewu, koty szalały w miłosnym uniesieniu... Policjanci byli wyraźnie skonfundowani. Pytali czy u nas tak zawsze? Co im miałem powiedzieć? Zlazłem z lampy, poprawiłem swoją sukienkę i powiedziałem, że jak się ordynator nie zgodzi na moją zmianę płci to wysadzę mu szpital. I niech to traktują jako oficjalne ostrzeżenie!

Tu się naprawdę nie da już żyć!

(Gin szturcha mnie w bok i mówi, że narobiłem sporo ortografów... Nie będę polemizował, w ręku ma granat, a sam jest czymś, jak zwykle, naładowany. Być może więc: żegnajcie na zawsze!).


Wasz Literaturoznawca (Tfu! może ordynator się jednak zgodzi...) Wasza Literaturoznawczyni...