Rozpoczynamy recenzją ogólną dot. twórczosci Marka Oramusa. Potem kilka uwag od Czytelników.

Copyright © by Tadeusz Nawrocki

Getto, Oramus i WL.

Jednym z "evergreenów" fantastycznych jest problem getta i niemożności pokonania go przez pisarzy fantastycznych, albo "nieprzystawalność", albo coś jeszcze, na pewno dla autorów z getta nieprzychylnego. Niektórzy z piszących godzą się z tym, siedzą sobie w getcie i robią tyle dobrego ile się da; inni mają za złe losowi, że tylko w getcie ich umiejscowił i wszelkimi siłami starają się z onego wyrwać.

Dla mnie - chwała tym, co swoją grzędę posiedli i nie starają się na inną wskoczyć. Nie wymienię, rzecz jasna nazwisk, bo jeśli autor w głębi duszy nieszczęśliwy?

Notomiast ci, co przeklinają swoją dolę, co to ich tylko na ten szczebel zawiodła i wyżej pchnąć (chociaż czy to jest "wyżej"?) nie chciała, są dla mnie ludźmi z kompleksami i nieszczęsnymi i biednymi.

Przykładem wyrazistym jest Marek Oramus. Przez cały ciąg jego twórzcości, a śledzę ją od kilku lat (utwory wcześniejsze doczytałem również), widać wyraźnie jak człowiek chce przepchnąć się pod szlabanem między gettem a Literaturą Wielką. Ponieważ tę Wielką rozumie jako WIELKĄ, to nie może ona być zrozumiałą. Kafka, Witkacy, Joyce... To jest niewątpliwie LW, znaczy - Oramus musi takoż i w taki sam deseń. W związku z tym powstały manieryczne, niezrozumiałe, nudne jak cholera, głoszące coś, co tylko Autor potrafi zrozumieć... Po prostu - gnioty. "Arsenał" - konia z rzędem, temu, kto wie o co biega, ponieważ zaś jest niezrozumiałe nie bardzo się tego czepiano, na zasadzie - nie rozumiesz, nie krytykuj, bo może to genialne. Nie jest genialne. Na pewno. Stek wyklutych w wyobraźni autora obrazów, wolno mu. Nie musi być zrozumiałe, ani tym bardziej wielkie - i nie jest. "Święto śmiechu" - jeszcze gorzej, MO zamierzał dołożyć komunie, ale się spóźnił kilkanaście lat. Wcześniej trza było, kiedy nie było tak łatwo i śmiesznie, i bezpiecznie! To, że kilka pomysłów, które nie "usiadły" wcześniej udało się wpleść w coś tam później, to jeszcze nie powód, by czytelnik się z tym męczył. Pewnie - sam se winien: widzi nazwisko Autora i kupuje! Teraz każdy może sympatycznego księdza włożyć pomiędzy kartki, głupiego pol...milicjanta i tak dalej.

Motywem napisania książki mogą być pieniądze, chęć wykazania się przemyśleniami, rozpierająca radość czy inne równie mocne uczucie. Co rozpierało Marka Oramusa, kiedy smarował "Święto śmiechu"? Ani to odważne, ani odkrywcze, ani literackie, ani to święto śmiechu, czy nawet uśmiechu...

Może lepszy byłby tytuł "Święto pokory"?


Copyright © by Marcin Waniak

Odpowiedź.

Cześć.

Z reguły nie pisuję do żadnych pism, ale Fahrenheit jest... wyjątkowy. Kocham Fahrenheita, za to, że mam go pod palcami w każdej chwili (trochę mnie wkurza fakt, że jest zaledwie dwumiesięcznikiem), ale... jak najbardziej słusznie napisano o Was, że jesteście jednym z najlepszych serwisów internetowych w Polsce. Dobra...

Koniec przykadzania. Teraz Wam przyłożę!

Najbardziej interesuje mnie dział Pole Miki. Wiem, że to jawna prowokacja! Sama nazwa działu ("polemiki"), sprawia, że każdy, nawet średnio inteligenty Polak domyśli się, że nie chodzi o żadne recenzje - tylko o ostrą dyskusję. I owszem. Udało się Wam w przypadku Lecha, rewelacyjnie wypadła dyskusja o Sapkowskim {nie ma to jak zdeprecjonowanie ŚWIĘTOŚCI, co?). Choć to, że się ktoś złapał na tekst Bugowskiego (wszak sam tytuł sugerował czystą kpinę i dowpcipasy!!!) świadczy o... Zresztą mniejsza z tym o czym świadczy. Prowokacja udała się świetnie.

Problem w tym co dalej... Następny Fahrenheit i... dyskusja o Inglocie! O Matko Boska, Częstochowska! Recenzent zrobił co mógł. Zganił i nawet pochwalił. Zrobił co mógł naprawdę (i jeszcze trochę więcej). Autor odpowiedział, recenzent "załatwił" Go w trzy sekundy. Ale co z tego? Kto czyta Inglota? Ja nawet nie wiedziałem o co chodziło...

Ale to jeszcze nie wszystko! Ładuję sobie nowy (5) numer Fahrenheita, zaglądam do mojego ulubionego jak narkotyk działu Pole Miki, licząc na to, że Bugowski opluje Szyjewskiego, a Szyjewski zatłucze butelką Bugowskiego, że mi adrenalina skoczy i nie będę musiał już pić, a tu... Tekst o... Zaraz, zaraz, jak mu było? O... O... O... Oramusie?

Chłopaki fahrenheitowcy! Czy wy śpicie? Kto czyta takie brednie jak, ten, no... O... O... Oramus? Kto czyta Inglota? Ja całkowicie się zgadzam z p. Nawrockim. On ma totalną rację. Ale gdzie tu wywiąże się polemika? I to w dodatku ostra??? Sądzicie, że odezwą się zwolennicy Oramusa i będą go bronić? Jesteście naiwni. Jeśli jacyś zwolennicy Oramusa nawet istnieją to sądzę, że są niepiśmienni. A na pewno nie potrafią czytać. Internet natomiast opanują gdzieś około roku 3000...

Czy nie moglibyście zjechać kogoś kogo się czyta? Podrzucam pomysły: Ursula K. LeGuin. Stanisław Lem. Philip K. Dick. Jacek Dukaj. Czy jakikolwiek inny Święty... Czy nie moglibyście napaść wrednie i złośliwie na Nową Fantastykę jako całość? Na Fenixa? Wtedy ktoś ruszy do boju w obronie swoich ideałów i, być może, przeżyjemy jeszcze raz tą piękną rzeźnię i wzajemne szlachtowanie, które urządzili sobie pan Bugowski z panem Szyjewskim! Gladiatorów dzisiaj już nie ma... Erzatz ich walk na łamach Fahrenheita jest jednak dobrym pomysłem. Tylko walcie po Świętościach SF&F, a nie po tym... jak mu było...

Mam nadzieję, że się nie obrazicie i wydrukujecie ten tekst.

Z poważaniem - Marcin Waniak.

(Nie obraziliśmy się. Drukujemy... tfu! Publikujemy. - Redakcja.)


Odpowiedź Tadeusza Nawrockiego

Nie było moim celem wdawanie się w polemikę na temat Marka Oramusa, bo i polemizować - moim zdaniem - nie ma z czym. Takoż mój szanowny adwersarz (t.zw. skrótowce i inne bluzgi zaczynają chodzić, jak pamiętam, na czwartym poziomie polemik, tak?), zaczyna od tego, że mi dołoży w obronie Autora, a potem właściwie przychyla się do mej opinii.

Napisałem ów tekst, bo chciałem zaistnieć w "Fanhrenheicie" ( w pochwałach również się z moim interlokutorem zgadzam), sprawdzić czy Redakcja ma swoich Pupilów, których ruszyć nie pozwoli (chyba nie trafiłem...) i podzielić się odczuciami co do twórczości człowieka, który innych smaga ciętym biczem swej krytyki. Co prawda, wspomniany Jacek Inglot również innych smaga (M.Oramusa - nie smaga i M.O. - jego też nie!). Teraz, kiedy okazało się, że ktoś to zamieścił, a ktoś inny nawet przeczytał dokończę myśl.

Otóż, mam taką propozycję - należy stworzyć Bardziej Lub Mniej Formalną Lub Nieformalną Ligę Autorów Pisujących Nudno, w skrócie BLMFLNLAPN. Skrót niezbyt udany, przyznaję. Do tej Ligi wpisywaliby się Autorzy z aspiracjami i złogami nudy do podzielenia się z czytelnikiem, a my wiedzielibyśmy - książka sygnowana BLMFLNLAPN - wiadomo co nas czeka i dla kogo przeznaczona. Do BLMFLNLAPN zapisałbym:

Autorzy z Ligi i ci inni, bez zadęcia i bez umiejętności nudzenia, powinni siebie traktować jako dwa kołchozy uprawiające: jeden kapustę, drugi - orzechy włoskie. I nie powinni pouczać się wzajemnie, bo Andrzej Sapkowski nie umie nudzić, więc niech nie wtrąca się w ich kapuściane nudne sprawy, a Inglot z Oramusem nie mają pojęcia o fantastyce do czytania, więc co będą pouczać jak pisać zajmująco i jak hodować orzechy, żeby już się utrzymać w przytoczonej metaforze.

Tak w ogóle, to ja nie widzę z nudziarzami problemu - niech sobie istnieją i piszą. Rynek sam wyrzuci ich na swoje obrzeża, jak centryfuga masło. Niech im będzie, że są tacy maślani. Wiadomo - masło dobre jest, ale nie łyżkami.

Zatem kończę, bo widzę, że i ja zaczynam nudzić dla przyjemności samego nudzenia. Dziękuję Marcinowi Waniakowi za zwrócenie uwagi swojej na mój tekst i nie nudne go potraktowanie.

Tadeusz Nawrocki


Copyright © by Jacek Maca

Uwagi Jacka Macy

Przykro mi... ale zdenerwowaliście mnie i muszę się włączyć. Tak jak M. Waniak nie cierpię pisać czegokolwiek do jakichkolwiek czasopism. Jak sama nazwa wskazuje czasopisma są do czytania, a nie pisania :-)))).

Jednak chciałbym Marcinowi W., powiedzieć co następuje:

Stary! Czy naprawdę nie domyśliłeś się, że panowie Bugowski i Szyjewski wcześniej się umówili? Takie odnoszę wrażenie po, jak to ładnie ująłeś, rzeźni, którą sobie wzajemnie urządzili. Potem jednak nie nastąpiły żadne procesy sądowe - stąd mój wniosek o tajnej zmowie.

Ale w jednym masz rację: to była naprawdę najciekawsza polemika jaką w życiu czytałem. Ja również dostałem złoty strzał z adrenaliny!

Nawiasem mówiąc, ciekawe czy Farenhajtowcy opublikują mój tekst, czy też przestraszą się ujawnienia zmowy...

Pozdrawiam Wszystkich - Jacek Maca.

[Nie przestraszyliśmy się - publikujemy. Naszym jednak zdaniem Panowie Bugowski i Szyjewski nie byli wcześniej umówieni. Wzajemne razy padały bez kaskaderskiej osłony... - Redakcja]


Copyright © by Sławomir Czyż

Piszę ten list z przykrością. Bardzo się początkowo ucieszyłem z faktu, że oto w sieci jest prawdziwe pismo dla fantastów. Niestety oprócz lepszych lub gorszych tekstów literackich, które stanowią Waszą najsilniejszą stronę, istnieje jeszcze dział publicystyki - w tym rubryka "Polemiki". Jej poziom zmierza jednoznacznie w kierunku szamba. Mogę zrozumieć, że Pan Tadeusz Nawrocki żywi antypatię do niektórych polskich pisarzy. Wszystko jednak ma swoje granice. Jeżeli do autorów piszących nudno zalicza na przykład Rafała A. Ziemkiewicza (bez żadnych wyjątków) to świadczy to już o jego bardzo złej woli. Co do pisarstwa Marka Oramusa polemizował z nim nie będę - po prostu nie ma z czym. Natomiast chamską uwagą Marcina Waniaka (Jeśli jacyś zwolennicy Oramusa nawet istnieją to sądzę, że są niepiśmienni. A na pewno nie potrafią czytać. Internet natomiast opanują gdzieś około roku 3000...) nie poczułem sie obrażony tylko dlatego, że nie zwykłem przejmować sie okrzykami i przekleństwami lumpów spod budki z piwem. Mam nadzieję, że te "publikacje" nie reprezentują poglądów Redakcji. Jeżeli tak rzeczywiście jest to proszę to w tej rubryce zaznaczyć - tak aby na przyszłość uniknąć chociażby odszkodowań sądowych.

Z poważaniem,

Sławomir Czyż. (z "M" w środku).

[Od Redakcji: Jakiekolwiek poglądy zawarte w dziale Pole Miki nie odzwierciedlają poglądów Redakcji. Co jednak nie znaczy, że Redakcja nie ma żadnych poglądów... Mamy, ale nie wygłaszamy ;-)]


Uwagi Jędrzeja K.

.. Rozumiem, że Redaktorzy "Fahrenheita" w polu Miki prowokują Czytelników do dyskusji chyba umyślnie drażniąc pewne świętości. Tym razem padło na Marka Oramusa - zamiar spalił na panewce, bo - jak widzę - nikt nie rzuca się do obrony MO. Panowie Narocki i Waniak niby polemizują, ale, w sumie, zgadzają się co do roboty podmiotu dyskusji. Zgodnie walą weń. To nieładne.

Ale miłe.

Przyłączam się do nich z przyjemnością.

Po raz pierwszy (pomijam lekturę książek MO) zdenerowowałem się na redaktora i pisarza Oramusa w ubiegłym roku, po przyjrzeniu się "kanonowi SF", kiedy to "...dobrawszy sobie solennych współpracowników..." (zwracam uwagę na użyte trafnie przez MO w NF słowo "dobrawszy") w osobach Lecha Jęczmyka i Wojtka Sedeńki, w/w MO ustalił kanion... tfu! kanon SF. Skromnie zamieścił w nim dwa swoje twory. Z czterech wydanych! Może pięciu? W każdym razie 50 lub 40% swojej twórczości. Owszem, zastrzegł się, że przy ustalaniu swoich rzeczy nie miał nic do gadania. Wyszedł elegancko z pokoju? Czy też może napaleni na jego książki panowie związali opierającego się, tłukli po głowie zszywkami roczników, przypalali rozgrzanym do czerwoności dziurkaczem redakcyjnym? Wyrywali paznokcie zszywaczem? Ach, jak się naopierał MO!.. Tak bardzo, że nie starczyło mu już sił na przekonanie adwersarzy co do obowiązku obecności na liście Sapkowskiego. Dla mnie co najmniej część jego rzeczy należy do fantastyki, czego nie można powiedzieć o napuszonym bełkotliwym "Arsenale" i "Dniu drogi do Meorii", abstrahując od wartości i porównania tych dwu Autorów.

Zresztą już wcześniej MO popisywał się lekkim stosunkiem do As-a: dotarło do mnie prywatnym kanałem, że pouczał jak mogą postacie Sapkowskiego posługiwać się magią: że tak i tak, a nie tak i tak, jak to durny AS sobie wymyślił! Co za tupet!

Potem przeczytałem w Gazecie Wyborczej jak to redaktor MO ocenił polską fantastykę. Jeśli ktoś nie czytał - powiedział na Krakonie, że 90% polskiej fantastyki to psie gówno. Bomba! Redaktor pisma zajmującego się psim gównem! Jeśli zaś wziąć pod uwagę kanion SF, to pozostałe 10%, te dobre, to właśnie Marek Oramus!!! Bo jeśli nawet inni Polacy się załapali, to ci wcześniejsi, natomiast dobra polska fantastyka ostatnich lat to tylko Marek O!

Gdybym był bardziej dociekliwy i wredny, i nie bałbym się procesu, to zastanawiałbym się czy peany MO wypisywane pod kierunkiem komercyjnego (bo służącego w końcu prywatnej firmie Wojciecha Sedeńki) SFinksa nie są formą odwdzięczania się za przychylność WS, jaką w SFinksie manifestuje w kierunku MO. Czyli: MO pisze dobrze o WS, WS napiera na MO, żeby pozwolił umieścić siebie w kanio... kanonie?

Inna sprawa, że reklamowanie jednego pisma w drugim... Naczelny NF tego nie widzi? Czy to tylko ja jestem zboczony i węszę, gdzie nic nie śmierdzi.

W każdym razie - pogratulować MO samopoczucia, odwagi i pewności siebie. Jak również taktu.

Tak czy...mać!..

Jędrzej K. (w środku G. To nic złego, zapewniam pana Nawrockiego)

[Nazwisko Autora zostało podane wyłącznie do wiadomości redakcji]


Copyright © by Adam Cebula

Opowiadał mi kolega o wydarzeniu, które miało miejsce przed laty, jeżeli dobrze pamiętam, w okolicach Legnicy. Pewien kibic postanowił uczynić coś dla swojego klubu. W tym celu zapłacił innemu człowiekowi, by ten podczas meczu wkopał piłkę do bramki przeciwnika. Zamachowiec przygotował sobie za płotem stadionu motor, dla bezpiecznego odwrotu. Niestety dzieci wykręciły tzw. "fajkę" z przewodu wysokiego napięcia. Cała ta anegdota spoczywa na odpowiedzi jakiej udzielił ten człowiek podczas szpitalnej kuracji po nieudanym odwrocie dziennikarzowi, a której zapomniałem . Jeżeli opowiadam tę historię, to dla przywołania tej wspaniałej sceny, gdy cały stadion rusza w pogoń za jednym człowiekiem. Muszę przyznać, że już kilkakrotnie byłem bliski wywołania podobnego efektu. Prawie zawsze udaje mi się wkurzyć ludzi na jeden sposób: coś zaczynam mówić i to się kończy gdzieś pomiędzy... Istnieje jeszcze jeden niezawodny sposób denerwowania ludzi: udowadniać że to tylko ja mam rację, a wszyscy inni niczego nie rozumieją. Jego odmianą jest występowanie z tzw. nowego stanowiska. Polega to na tym, że, co prawda ja się nie znam tak jak wy, ale mam zupełnie inną wiedzę, która w zastosowaniu do tego czym się zajmujecie daje zupełnie rewelacyjne wnioski. Taką metodą posługują się przeróżni bioenergoterapeuci, astrologowie, matematycy i trudno wskazać kto nie. Otóż na SF to ja się nie znam. Mianowano mnie co prawda majorem w bitwach na tym polu, ale fakt ponury: na SF nie znam się. Dzięki temu prawdopodobnie z powodzeniem przeżyłem prelekcję "Koncepcje zagłady Ziemi w literaturze SF". Rzecz miała miejsce podczas forum ufologów w atmosferze "X Files" i ku mojemu zdumieniu zakończyła się wypłatą (w tym kontekście o oklaskach głupio nawet wspominać). Ostatnią niezawodną metodą wkurzenia wszystkich jest próba obrony kogoś, lub czegoś, o czym wszyscy mają ustalone zdanie.

Przeczytałem w ostatnim numerze "F" opinie na temat twórczości Jacka I. i Marka O. Powiem od razu, że obydwu znam osobiście, a z I. łączy mnie wyjątkowa prywata, bo trzyma w szufladzie moje materiały na artykuł, w których pokładam nadzieje finansowe. Otóż opinia wydaje się być ustalona. O. nudzi, a np. AS gdyby nawet chciał to nie potrafi.

Z Sapkowskim była taka historia. Przychodzę do pewnej instytucji, wokół same półki z książkami, światło się sączy przez kolorowe szyby (neo)gotyckiego witraża, nade mną sklepienie jak się patrzy, a ja proszalnie:

- Pisarze przyjadą, może nawet Sapkowski, a Dębski, Oramus, Inglot, to na pewno...

- ?

Ja : I jeszcze Drzewiński...

- Dębski, jak najbardziej, o tu cała półka i tu, Drzewiński znany, skompletowany, obok proszę Ziemiański, dzieła wszystkie, Inglot jak najbardziej i w czytelni , Sapkowski?-

-!

-Kto to jest? Czemu mamy za niego płacić?...

Historia ta miała miejsce już po niejako oficjalnym uplasowaniu się naszego lidera w trójce najpoczytniejszych pisarzy w kraju. Co z niej wynika? Czy w owej instytucji nie znali się? Otóż z pomocą całej mojej wiedzy, jaką nabyłem do matury i dużo później wypada stwierdzić, że znają się jak wszyscy diabli. Incydent zaś jest wymownym dowodem jak hermetyczne jest środowisko czytaczy fantasy. Dziesiątki tysięcy egzemplarzy trafiają do ściśle określonego kręgu odbiorców i przepadają bez śladu. Tak przepadają setki tysięcy "Bravo Girl", "Rycerza Niepokalanej" i temu podobnych: nie funkcjonują zupełnie w tzw. świadomości kulturalnej.

Nie jest to ani trochę wstęp do filipiki przeciwko AS- owi. Mam pomysł znacznie głupszy nawtykać czytelnikowi. AS pisze nie tylko ciekawie, ale na dodatek stara się nie głupio. Jego tomik "Wiedźmin" (nabyłem za cały 1 pln.) zawiera wykład nowoczesnego humanizmu w takiej jakości, że bardzo bym sobie życzył, by choćby kilku polityków wspaniałej prawicy raczyło go przeczytać. Bez trudu mogę wskazać osoby, dla których lektura okazała by się bezcelowa: potrzebują jeszcze wielu lat edukacji by coś zrozumieć.

Dla mnie, istotą Sapkowskiego jest odkrywanie prawdy o mitach, odczytywanie ich w biologicznych szczegółach.. Oramus przeżył okres naszego socjalizmu i stara się go zrozumieć.. O. rozumie to, co dramatycznie widać i słychać w naszym tzw. życiu politycznym, że okres PRL nie został jeszcze rozliczony. Ludzie nie rozumieją co się tak naprawdę działo. Jacek wkurza się autentycznie na religijną hipokryzję. Stara się dociec jej źródeł i konsekwencji. Grzebie się w historycznych spekulacjach, bo a nuż w wywróceniu świata na nice jest jakaś odpowiedź. A co na to czytelnik?

W naszym kraju istnieje głęboka tradycja dla nieskomplikowanych rozrywek i atencja dla nich. Pewien 80-latek snuł sobie raz refleksje na temat upadku kultury muzycznej w społeczeństwie. (Jest organistą). Jak stwierdził techno i punk zupełnie nie ma bigla. Koterbska, to było coś! Jak zagrali na festynie w 56 to towarzystwo zaraz zaczęło się rzucać parkietem z podestu do tańca. Wyraziłem wątpliwość, co do atrakcyjności tej formy rozrywki. Organista wytłumaczył mi: (- Wy młodzi, nie wiecie ...), to co współcześnie oglądamy jest zgodnie z nazwą tylko klepką parkietową. Prawdziwy parkiet jest mniej więcej tak gruby jak szeroki. Pojedynczy kawałek waży tyle, co cegła. Wątpliwości zostały rozwiane.

W ostatniej edycji Pola Miki zabrzmiało głośno rozczarowanie, że nie będzie tak ciekawie jak poprzednio. I rzeczywiście pozwolę sobie zakończyć obronę hurtem na tych trzech zdaniach napisanych powyżej: przy czem Asa bronić nie trzeba , tak więc obrona zredukuje się jeszcze bardziej. Można dodać jeszcze trochę że nasi dzielni pisarze starają się o wiele bardziej, niż to można wyczytać z krytyk. Byłem światkiem, jak Lewandowski zmagał się dramatycznie z Metafizyką (w sensie fizyki Wszystkiego). Poległ, ale walka, była w każdym razie do ostatka. Było w tej historii coś symbolicznego, bo publiczność milczała ( wyjąwszy nieodpowiedzialne odzywki tzw. profesjonalistów), a prelegent dokonywał czegoś, co można przyrównać do pożerania się od własnego ogona. Rzecz na tyle dramatyczna, że skłoniła mnie do przeczytania "Noteki" którą nabyłem w przymusowych okolicznościach rok wcześniej. No i odkryłem, że ktoś jeszcze usiłuje pisać SF! Nie da się zaprzeczyć, że ten dziwny człowiek w todze, z paczką własnych książek pod pachą usiłuje wykombinować jak też ten nasz świat funkcjonuje!

Co do SF, to jak stwierdził wielki Lem jest ona call girl czyli po prostu dziwką. Przyjemnie jest jak wezwana panienka umie się zachować, nie pluje na podłogę, jeszcze przyjemniej, pewnie, jak zacznie prawić komplementy, no ale gdy zbierze jej się na refleksje o etyce i nie daj Boże wskutek tego odmówi zdjęcia majtek... Strach pomyśleć! Rolą SF jest dostarczanie rozrywki i basta. Poczytałem sobie recenzji o ostatniej powieści Jacka i dowiedziałem się, że nie pasuje sposób wykorzystania machin parowych, że nie tak z tą obroną na linii Karpat. Może i nie tak. Jednak ani słowa o tym co pisarz myśli, co on nam mianowicie chciał przekazać, co może głupie lub mądre.

Niestety lata lecą i czasy gdy wielkiego Lema pokazywano w telewizji odpłynęły w daleką przeszłość. Pamiętam jednak dobrze lamenty czytelników nad tym że, przestał on pisać zrozumiale i wesoło. O twórczości Lema nie raz już było, że przeintelektualizowana i że Lem się kończy. Lem tymczasem powiedział fanom pa pa i zdrowo sobie funkcjonuje w kręgach tzw. kultury wysokiej (i zupełnie innej wierszówki). Prawdopodobnie całkiem świadomie wyrwał się z konwencji które sam stworzył. Publiczność co prawda dopominała się nowych "Bajek..." czy "Dzienników...", ale stary wyga postawił na swoim i napisał coś czego "nikt nie czyta", a co skutecznie od lat się sprzedaje, choć bez rynkowych fajerwerków. Bo tak naprawdę to dobrych książek nikt nie czyta. Prawie nikt, dokładniej. Np. taki Immanuel Kant - jak ktoś się przyzna, że czytał - to prawie na pewno musiał zdawać jakiś egzamin, albo szpanuje. Niejaki Einstein zresztą całkowicie załatwił problem przedmiotów czystego umysłu, bo przestrzeń ani trochę nie kartezjańska, krzywa i jeszcze jakieś i wadzi w tensorze więc Kant o kant stołu, czysta historia filozofii. Podobno suma wydań na świecie sięgnęła 1.5 mln. egzemplarzy. Czytanie takiego Kafki to rozrywka mniej więcej taka sama jak samodzielne walenie się po głowie wspomnianym prawdziwym parkietem. Kafki jednak księgarze, którym po minionym, o niezłym dla kultury okresie zostały pokłady dzieł wszelakich na przemiał nie wydadzą, bo pomału, ale systematycznie "schodzi". A kto czyta niejakiego Horacego skoro nikt nie czyta Mickiewicza czy Słowackiego, bo wielki jest i basta? Gdyby jednak policzyć ile Horacy wydał do dnia dzisiejszego, to pewnie zostawił by daleko z tyłu wspaniałych, a żyjących. Bo Horacy funkcjonuje od prawie 2000 lat... Wydaje się takiego raz na pięć, dziesięć lat, w miniaturowych nakładach (w 1986 r Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza nader optymistycznie oceniła popyt na 30 000 egzemplarzy). Ich suma , jak kto chce, niech liczy przez stulecia. Przeciętny człowiek kupuje 2,3 książki tego typu, zazwyczaj pod koniec życia, bo skleroza sprzyja ekstrawagancjom, a prócz takich pomyłek funkcjonuje może 2- 3% z tych co umieją czytać i coś z tego rozumieją, którzy kupują zupełnie na trzeźwo Horacego: sam raz widziałem. 2- 3 % z tych co na trzeźwo kupują, piszą i tworzą tzw. kulturę. Gdyby zastosować "naukową" metodę porównywania ważności pracy, przez liczbę cytowań, to oczywiście taki co żył 2000 lat temu, a go pamiętają pobije na głowę wszystkie Chmielewskie, i Sapkowskich razem wziętych. W cytowaniach Sapkowski prawie nie istnieje.

Zdążam do tezy, że nasza ocena, wewnątrz kręgu fanów, może mieć nader iluzoryczną wartość. To, czy książka jest dobra, można ze spokojnym sumieniem powiedzieć po jakiś 50 latach od śmierci autora (oczywiście w biedzie), wtedy, gdy już "nikt" jej nie czyta. To, czy cokolwiek zostanie po Jacku czy Marku po takim czasie, to oczywiście pytanie. Sęk w tym, że autor nie ma ochoty, zwłaszcza wtedy, gdy jego działalność ociera się o finansowy sabotaż rodziny, by jego książki przepadały jak kolejne wersje "Jak zapobiegać ciąży" z "Pop Corn" w studni konsumpcji. Wspomniana prelekcja była dla mnie poważną nauczką. Gdy okazało się, że nie mam co liczyć na wsparcie fachowców, zacząłem rozpaczliwie gromadzić materiały, by zapobiec totalnej kompromitacji, bo na SF nie znam się. Na miejscu okazało się, że na hasło Tolkien, odezwała się jedna osoba, absolwent , a nawet chyba adiunkt filologii polskiej. A było tam ze 200 luda...Cała moja robota, psu na budę, miałem nadzieję, że ktoś się oburzy na wsadzanie Witkacego czy Goldinga do kotła SF. Nic, cisza. Mają oni (ogólnie New Age) swoich własnych idoli, swoje książki, które można drukować bez ryzyka w 50 000 egzemplarzy i też w świadomości społecznej nie funkcjonują. Tak jak oni nie tworzą kultury tak niestety i my. Co najwyżej stanowimy tzw podmiot zbiorowy rozważań o kulturze masowej. Działa mechanizm getta. Kto nie czytał Tolkiena, nie zrozumie Sapkowskiego , postaci jego świata są kontynuacją . Powodzenie finansowe rodzi łatwo, zaklęty krąg postaci i tematów. Conan , czy Geralt, obaj to ta sama koncepcja "scyzoryka" ale z wyczuciem moralności, po trylogii Tolkiena wiele choćby filmów powiela schemat tej samej koncepcji literackiej (Willow). Po wysiłku rozumu przy czytaniu pierwszej książki z gatunku fantasy szare komórki choćby przy "Czasie pogardy" mogą sobie poleżeć spokojnie bykiem, tu i tam magia, tu i tam przeznaczenie, podobne księżniczki itd. Podobnie jest w "starej" fantastyce: potoki meteorytów na kursie, zbuntowane roboty, po prostu jak kto przeczytał jedną "antologię", to z innymi idzie już tak łatwo, że... może je sobie darować. Sprawa ponura, ale sam kanon SF i F narzuca kiepską jakość. My, czytacze tejże przytrzymujemy skutecznie za nogi pisarzy którzy zamiast kręcić się po utartych szlakach zaczynają coś wymyślać. Niestety, nawet dla takiego Inglota przychodzi czas, gdy chciałby napisać coś mądrego i skutek jest taki, że dobre, czy złe, ale nie takie samo, więc trzeba myśleć, a to do przyjemności nie należy (w każdym razie nie takiej, jak obrzucanie się prawdziwym parkietem). Zarówno Jacek jak i Marek choćby z zawodowej konieczności czytają takich Greene'ów czy temu podobnych Proustów. Nie jest nawet wykluczone, że z przyjemnością. Taka możliwość też istnieje. Sam widuję, jak pewne osoby czytają, choć nikt nie karze i egzaminy wszystkie zdane. Pisarza czasami nachodzi taka nieodparta chęć napisania czegoś od siebie, jakiegoś opisu zachodzącego tego czy owego, albo jakiejś efektownej dygresji o napoleonce czy innym ptysiu no bo im takie kawałki strasznie się podobają. Czasem taki coś wymyśli o tym świecie i zechce to napisać. Jak najdzie tęsknica, to żaden psychoanalityk nie pomoże póki sobie nie napisze. Dlatego, mój kochany współodbiorco kutury masowej, przyjmij do wiadomości, że nasi dzielni pisarze pewnie jeszcze nie raz wytną nam taki numer i napiszą coś dla czytelnika książek, nie dla nas. ( Jest fajka?).

Cebula ( W szybkim odwrocie).