Dżinn z Tonikiem

Przyjaciela Pamięci Zębów Zgrzytanie...

Będąc jednym z old... older... oldiestboyów naszego fandomu... Och, ale zręczne zdanie, świeże jakie?! No dobra - spotykam się z Fandomem od siedmiuset lat. Znam i znałem wszytkich. Aż korci napisać - "I będę". A tu zgrzyt.
Zaczyna mi się nie chcieć. W sezonie co trzy miesiące, poza sezonem rzadziej, mobilizuję się i jadę Gdzieś. Za każdym razem pełen ochoty i nadziei. Nawet nie wiem na co. Nie wnikam. Ma być fajnie.
Wracam. Z coraz większymi niesmakami. Chociaż powinno być odwrotnie - wszak materialnie jest coraz lepiej, jest tak, jak chcieliśmy by było, jak marzyliśmy, że będzie... A więc - RAZ: Organizatorzy mają chęci. DWA: Mają możliwości: bimy, ekrany, kasety, gadgety, komputery, sticki, nety... TRZY:Tłumy są.
Ludzi - coraz mniej.
A ja zawsze jeździłem Gdzieśtam dla ludzi. Zawsze rozumowałem tak: każdy film, jak się uprę, obejrzę w domu, albo później. Grę - podobnie. Książkę - tym bardziej. I tak dalej... Jednego, czego nie mogłem zabrać do domu i wykorzystać później, to były hordy wspaniałych osób, które uważałem, zagłębiony w pysze mojej, za przyjaciół. Uważałem i wielu, na szczęście, uważam.
Kiedyś nasz rynek wydawniczy był rynkiem trudnym dla fantastyki, nie należało - takie miałem zdanie - pogłębiać trudności przez animozje i afery międzyautorskie. Niesmakiem przejmowało mnie i przejmuje do dziś poszeptywanie o rywalach, podrzucanie - w rozmowach piwnych czy innych -przykładów ich ewidentnej grafomanii. Nie podobała mi się zawiść, pogarda, szczucie... Miałem fandom za coś na kształt narodu wybranego, a jako taki powinien on był unosić się nad pospólstwem, szybować na swych szerokich tęczowych skrzydłach i nawet nie zniżać się do zrzucania na motłoch pod spodem złogów swego Wybranego Organizmu.
Dlatego kiedy trafiałem na takie: "X nie cierpi Y", "A dostaje pokrzywki na widok C", "klub Z został spalony przez G" i tak dalej przejmował mnie dreszcz niemal fizycznej niechęci i pewnej boleści. Ja bym wolał, żeby wszyscy bezwzględne się kochali, a nie polemizowali ze sobą (to jeszcze najmniejsze zło, polemika stymuluje, a przynajmniej może stymulować!) na łamach fanzinów i pism.
Ale - pewnie - Fandom się zestarzał. Jak stare małżeństwo ma siebie już serdecznie dosyć, widać uczucie nie było z tych najgłębszych, najtrwalszych, dwudziestoczterokaratowych... Skoro coraz częściej się wie, że w tej firmie nie wyda H, bo wydaje T, że tam nie pojedzie U, bo będzie P, że trzeba kilkoma piętrami rozdzielić A i S, że niczego dobrego nie można się spodziewać od B względem W?.. Panowie i Panie - to po cholerę jeździmy na konwenty? Żeby się pożreć? Żeby się poobgadywać?! Poobrzucać gównem?
Domyślacie się, wnikliwi Czytelnicy tych słów, że nie gaworzyłbym ewangelicznie, gdybym personalnie nie dożył chwili, kiedy ów Fandomowy Przyjaciel postanowił dla chwili zjadliwej radości czy czegoś jeszcze użyć na mojej własnej sobie.
Nie sądzę, by mój Były Fandomowy Przyjaciel przejął się moimi słowy i moją osobą. Mnie on już też nie obchodzi. Niech sobie Sapek bawi i czaruje. Niech zdobywa laury i przyjaciół i wrogów (przy tym to ostatnie wychodzi mu coraz lepiej). Niech pohukuje na swoich fanów, kiedy mu dokuczą swoimi pokręconymi wyrazami oddania i uwielbienia. AS wzbił się ponad Fandom, AS-a już tu nie ma - jest między paszportem Polityki a Canal +, gdzie nie ma większości z nas.
Na pewno wzbił się ponad mnie.
Nie życzę sobie, żeby używał mojej (takiej czy innej) osoby dla wzbudzenia wesołości towarzystwa. Na dobro towarzystwa zapisuję, że się nie śmiało.
Nie życzę nikomu, do meritum wracając, by usłyszał z ust Fandomowego Przyjaciela, przekonanego, że odszedłem od ich kompanii: "Genoo D.? Wygląda jak i pisze - do dupy!".
Ale ja w ogóle rzadko kiedy komu źle życzę. Pewnie to pokora - jak ktoś tak wygląda i tak pisze nie powinien sięgać do środków ostatecznych.
Co innego AS-y. One mogą.


Tonik