Ale nam się dostało za dział Made In... O rany! Cud, że żyjemy. No nie ma sprawy. Chcecie po polsku? Proszę. Anton Pierwuszyn, weteran rubryki Made In, tym razem w języku Króla Piasta... Powiedziałem Piasta? Chciałem powiedzieć Ćwieczka... No ale dobra, niech będzie. Ja doskonale rozumiem, że Polak zna rosyjski (jak to gdzieś opisano) mniej więcej na poziomie instrukcji obsługi młotka...


Anton Pierwuszyn

przeł. Eugeniusz Dębski

"Czego unikasz?"

Opowiadanie dla początkujących biznesmenów

Za wszystko trzeba płacić
Judasz Iskariota


Uczeń klasy piątej o imieniu Wowoczka ponuro patrzył przez okno na słoneczny wesoły dzień i zastanawiał się nad tym, jak by tu uniknąć zbliżającej się klasówki z matematyki. Cały zapas środków (ból głowy, ból brzucha - mogę wyjść?; przyjechała rodzina, kociak mi uciekł - nie wyspałem się i nie zdążyłem przygotować) został już wyczerpany do ostatniej kropli rezerwy. Marianowna nie uwierzy ani w jedno słowo. Po prostu zwiać z lekcji się nie da: ojciec obiecał bezlitosne baty za jeszcze jeden numer w szkole. I kiedy rozpacz - spowodowana przeczuciem nadciągającej katastrofy osiągnęła wymiar Wszechświata - Wowoczce objawił się Diabeł.
Żeby nie wystraszyć ucznia swoim nieoczekiwanym pojawieniem się, Diabeł przyjął postać Wiki, koleżanki z klasy, jedynej na cały świecie dziewczyny, którą Wowoczka uważał za człowieka. Nie marnując czasu Diabeł wziął byka za rogi i zaproponował Wowoczce interes:
- Słuch, Wołodia, skrobnij-no tu krwią i od razu dam ci możliwość uniknięcia czego tylko zechcesz. Będziesz chciał mieć z głowy klasówkę - proszę bardzo: przesuniesz w głowie czas o pół godziny do przodu i klasówka za tobą. To jak? Zgoda? Przybijamy?
Wad miał Wołodia bez liku, tym niemniej zawsze wyróżniał się wysokim poziomem bystrości.
- A jak się będziemy rozliczali? - zapytał najpierw.
- Jak się należy - diabeł nie próbował go kiwać: - Jak przyjęto w całym cywilizowanym świecie. Jak umrzesz twoja dusza należy do mnie. No i zobaczymy. Ale do tego, mój drogi, jeszcze daleko, a klasówka - pamiętaj - za pięć minut. I to nie ostatnia, trzeba to wiedzieć, klasówka. Przed tobą tych klasówek - do utraty tętna... Poza tym jesteś chłopcem wykształconym i wiesz, że dusza nie istniej. Tak więc nic nie tracąc zyskujesz unikatową zdolność, jakiej nie ma nikt inny na świecie. Przybijasz?
Diabeł go nie oszukał. Wystarczyło by Wowoczka wyobraził sobie, zamknąwszy oczy, że teraz jest nie 10.00, a 10.45, by niemal bez sekundy zwłoki zadzwonił dzwonek i, oddając w biegu zeszyty, uczniowie głośną zgrają runęli na przerwę. Wowoczka zainteresował się, co też ma w zeszycie. Trzy zadania rozwiązane.
Zdążyłem zerżnąć, pomyślał z ulgą.
Marianowna postawiła mu czwórkę.
Szczególnie nie zastanawiając się nad metodą realizacji swoich zdolności, Wowoczka zaczął stosować ją gdzie się dało. Przewijał nieprzyjemne minuty i godziny: zajęcia w szkole, obiady w szkolnej stołówce, pouczenia ojca i prace domowe. Wołodia zaczął żyć przerwami, sekcją piłkarską, wyjściami do kina i wycieczkami na łono przyrody, niekończącymi się zabawami. Czas, przewijany ogromnymi porcjami, mijał niezauważalnie. Bardzo szybko Wowoczka skończył szkołę i poszedł do technikum. Tam analogicznie przemknął ponad nieprzyjemnymi momentami życia i szkoły i otrzymał dyplom, proszę sobie wyobrazić - zupełnie dobry. A zaraz potem został powołany do pełnienia zaszczytnego obowiązku. Pierwszego wieczora po przyjeździe do jednostki, po pierwszej kocówie, zdecydował, że spokojnie będzie przewinąć te dwa lata w całości i jednorazowo, co też wykonał, i po chwili zobaczył siebie w chuście rezerwy, w pociągu, wracającego do domu. Prócz tego zauważył, że na rękach i twarzy pojawiły się liczne blizny i blizenki, ale uznał to za niewielka opłata za uniknięcie "przykrości życia żołnierskiego". Poza tym odkrył i nabytki: wyraźnie zwiększył się obwód bicepsów, ciało okrzepło, stało się mocne i twarde.
Przyjąwszy się do pracy w fabryce w rodzinnym mieście, Wołodia przepracował kilka dni i doszedł do wniosku, że i tej frajdy ma dość i do podstawowego strumienia czasu warto wracać tylko po wypłatę. Codziennie ścierając po osiem godzin roboczej zmiany plus pewne życiowe kłopoty i problemy, tak się wciągnął, że omal nie przegapił własnego ślubu i poślubnej nocy, co by było nieprzyjemne. Zresztą - połapał się na czas i swoje dostał.
Małżeństwo okazało się udane średnio, a żona była cięta jak piła spalinowa "Drużba", więc ilość czasu, ostro przewijanego do pustki przeszłości, przez maszynkę do mięsa teraźniejszości, wyraźnie się zwiększyła. Wkrótce, nieoczekiwanie dla siebie zaczęto się do niego zwracać per "Władimirze Pawłowiczu", stał się doświadczonym mistrzem w narzędziowni, mentorem robotniczej młodzieży, obarczonym dziećmi, troskami i przyjaciółmi do butelki, których mylił, ponieważ nie wiedział gdzie i kiedy zdążył ich poznać. Do trosk Władimir Pawłowicz nie przywykł - na doby i miesiące tracił więc zero czasu.
Czasem Władimir Pawłowicz zamyślał się: kto, tak naprawdę, "żyje" w czasie przewijanych przez niego dni, kto bierze na siebie sypiące się niczym grad uderzenia losu, kto kręci się w wirze nieprzyjemnych sytuacji?
Zresztą, tak już przywykł do swojej zdolności, tak przyzwyczaił się do nadużywania jej, że szybko odpędzał natrętną myśl.
Nadszedł czas emerytury, bałaganu z wnukami i bólem w krzyżu i stawach na pogodę, i po prostu - ogólnego zestarzenia organizmu. Wnuki, pewnie - fajna rzecz, emerytura - też. Można w domino pograć z kolegami w letnie wieczory przed domem, słysząc świst przelatujących nad ulicą gliderów. Po prostu - przyjemność. Tylko te głupie bóle, a i serduszko zaczęło szwankować nie na żarty. Raz nawet trafił do szpitala - trzeba było przewinąć cały miesiąc.
A pewnego razu oglądał Władimir Pawłowicz stereowizor, basseballowy mecz "Dynamo" (Moskwa) - "Dynamo" (Kijów) i jak nie złapało coś, jak nie szarpnęło pod lewą łopatką, tylko zdążył nasz Władimir Pawłowicz krzyknąć, i zażyczyć przewinięcia jeszcze jednego miesiąca i... umarł.
Natychmiast pojawił się Diabeł. Teraz, dobroczyńca, nie musiał ukrywać się pod cudzym kokonem. Pojawił się w całej okazałości: rogaty, ogoniasty, śmierdzący siarką i pełnym kłów uśmiechem od ucha do ucha.
Dawnośmy się nie widzieli - przywitał grzeszną duszę Władimira Pawłowicza, wyraziście machając trzymanym w ręku pożółkłym pergaminem.
- Dlaczego? Co się dzieje? - zaczęła jęczeć dusza Władimira Pawłowicza.
- Koniec, mój drogi - odpowiedział Diabeł. - Swoje męki masz już z głowy. Witamy w piekle.
Dusza Władimira Pawłowicza zadrżała przeczuwając nieszczęście.
- Ale nie przejmuj się, Wowoczka - jeszcze szerzej wyszczerzył zęby Diabeł. - Twoje życie nie skończyło się. Dopiero teraz się zaczyna.
Machnął szponiastą łapą i Wowoczka znalazł się w szkolnej ławce, przepełniony męką, panicznie zastanawiając się od kogo łatwiej będzie dzisiaj zerżnąć.
Marianowna czytała warunki pierwszego zadania. Zaczynała się klasówka z matmy...
... I jeszcze wiele-wiele razy...