Dżinn z Tonikiem

Zamieściłem w "Fahrenheicie" apel, kto chciał - znalazł, ustosunkował się. Kto nie chciał - może teraz zajrzeć i zdystansować się albo przyłączyć. Nie bardzo wierzyłem w jakikolwiek odzew, myślałem sobie: "Co ty, cwaniutku!? Wydaje ci się, że inni nie pomyślą, że chcesz tanim kosztem przenieść książki na dysk? Hę?". Co z tego, że nie to było iskrą, od której rozgorzał płomień.

Nie czekałem długo - dobę. Hurr-rra! Jest przynajmniej jeden! To już sprawa dla socjologa, to już coś! A na dodatek człowiek pisze: "Mogę ci przepisać tych kilka stron. Przyślij je... i poniżej berliński adres.

Po pierwsze - jakiż mamy wspaniały zasięg!

Po drugie...

No właśnie, po drugie: nie tak dawno równolegle z takim listem, może nieco go wyprzedzając albo w ogóle - zamiast tego listu, zastukałoby do moich drzwi dwóch smętnych i poprosili o pilną wizytę na "komendzie". I zapytaliby:

Łosz kurna, Dębski, macie przesrane, wy i pchły wasze.

Nie dostaniecie talonu na malucha.

Więcej - znajdziemy ten sklep, gdzie macie numer 8554 i stoicie od dwóch lat po oponę na swojego 126. Niech się wam nie wydaje, że jeszcze tylko dziewięć lat i oponka wam spadnie z dostawy - jeb! I kupicie?! O nie! Po naszym trupie.

I - chyba - słowo ciałem się stało.

Ktoś z Berlina pomaga w przepisywaniu, chwilę po tym jak przepisze - dostanę to. Świat skarlał i znormalniał. Ale - pamiętajcie o tym wcześniejszym. Zapytajcie kiedyś ojca z babcią. Zaręczam, że przez kilka wieczorów nie trzeba będzie wychodzić do Internetu.

A potem - oczywiście - do nowego "Fahrenheita