Copyright © by Kamila Folta, 1998

Wałbrzych, 8.4. 1998

Kamila Folta

KF "Druga Era" jako niebezpieczna sekta

Nikt przecież nie mówił, że będzie łatwo. Nikt nie zapewniał, że uda mi się wszystko osiągnąć. Cokolwiek osiągnąć. Teraz, z perspektywy kilku miesięcy, widzę, jak można szybko popełnić błąd, który bardzo trudno później naprawić. Nie wiem nawet, czy będzie to jeszcze możliwe.

Kilka razy widziałam go gdzieś w tłumie. Czymś się wyróżniał, czymś, co było prawie niemożliwe do zidentyfikowania. Student. Wysoki blondyn. Jeden z wielu jemu podobnych, zapewne żądny władzy i pełen niezaspokojonych ambicji, możliwe, że najlepszy uczeń w swoim liceum, jak większość. Ale było w nim coś takiego, że pomyślałam: z nim nigdy nie uda mi się porozmawiać. On należy do innego świata. Nie wiedziałam wtedy, jak blisko jestem prawdy, a jednocześnie, jak bardzo się mylę.

Czytelnia. Uprzejmy, grzeczny. Procent składany i okresy bazowe. Jeszcze tego samego dnia czytelnia po raz drugi. Tym razem nie mówiliśmy tylko o matematyce, zaczęliśmy rozmawiać o jego świecie. Zrozumiałam, że to w pewnym sensie mój świat alternatywny, świat, którego chciałam się nauczyć, świat, będący źródłem moich niekończących się, moralnych bitew. Tego wieczora padał deszcz. A ja po raz kolejny myliłam się.

Jakaś pozaziemska siła pchała mnie do budki telefonicznej. Za żadne skarby świata, za żadne pieniądze, nikt nie przekonałby mnie, żebym dzień przed kolokwium z angielskiego wybrała się gdziekolwiek. Ale coś mówiło mi, że jednak warto. Że będę miała okazję poznać kolejny fragment jego rzeczywistości. Czy tego chciałam? Nie wiem. Nie pamiętam. Ostatkiem świadomości rejestrowałam pewne fakty: rozmawiałam przez telefon, biegłam do tramwaju, liczyłam krople deszczu spływające po szybie. Pamiętam, że przeskakiwałam kałuże w jakichś ciemnych zaułkach, odczytywałam tablice z nazwami ulic, szłam w strugach deszczu pod wskazany adres i ani przez chwilę nie przeczuwałam, co może się wydarzyć. Czy w ogóle czułam wtedy cokolwiek?

Świece. Muzyka. Kilka osób pochylonych nad kolorowymi kartami. Co oni robią? Co wszyscy robią? Właściwie nie działo się nic, co mogłoby wzbudzać podejrzenia. A jednak nie byłam wystarczająco czujna.

-Czego się napijesz?
-Może herbaty. Poproszę bez cukru.
- OK. Za moment będzie gotowa.

Ten moment był najważniejszą chwilą, ten moment był preludium do nowego życia. I tego właśnie nie mogłam zauważyć. Sprytnie obmyślone, dokładnie przeanalizowane posunięcie: stawałam się jedną z nich oglądając owe tajemnicze, kolorowe karty. Na każdej - zaproszenie do drugiego świata, kilka słów, które wywoływały zawirowania mojego jestestwa. Ich przeznaczenie? Unknown. Ich pochodzenie? Forgotten. Ich cel? Tamtego wieczoru istniał : byłam nim ja.

Słowa, słowa, słowa. Każdy łyk herbaty był jak wrażenie zapomnianego smaku. Każdy oddech stawał się krokiem dalej w podróży do świata, który właśnie się przede mną otwierał. Celtycka muzyka otworzyła moją duszę. Jego obecność dawała złudne poczucie bezpieczeństwa. Neutralne tematy naszych rozmów były tylko doskonałym kamuflażem. Czy mogłam przewidzieć, ze moim udziałem stanie się jedno z najcudowniejszych duchowych doznań, o których czytałam w jego opowiadaniu? Czy fakt, że czytałam je wtedy, nie miał przypadkiem wpływu na to, czego doświadczałam tamtej (i każdej następnej) nocy? A czego doświadczałam? Czy był to jedynie sen? Może raczej konsekwencja owego łańcucha zdarzeń, którym zostałam spętana?

Niewola. Oto moje przeznaczenie. Czy on tego chciał? Może nie działał sam. Może działał na zlecenie.

Powoli zamykałam oczy. Uśmiechałam się. Miły wieczór, myślałam. Ale w momencie, kiedy zasypiałam, zogniskował się na mnie cały ich wysiłek, jeśli działali razem. Niestety, nie wiem, kim są naprawdę. Pozwolili mi tam wejść. Płynęłam. Drżałam. Stawało się to, co było przeznaczone. Eksplozja błękitu. Płatki światła. Pustynia. Stos płonących ksiąg. Twarze, słowa. Jego świat. Moje dłonie przenika ciepło. Mój umysł jest poddany temu światu. Nie lubię być zależna. Ale wiem, że jeśli się nie poddam, zniszczą mnie. Czuję bardzo silne pola grawitacyjne. Jednostajny dźwięk trąbki wyzwala we mnie wspomnienie regularnego, matematycznie doskonałego ruchu wahadła. Yom Kippur? To już mój świat, krakowskie kamienice, obrazy Chełmońskiego, rozpalone słońcem ławki na Plantach, spadające kasztany. Jaki spokój... Jest przecież lato. Trawka, słoneczko. Czy tak wygląda szczęście? Płatki światła. Wracam do świata, gdzie nie ma jednego wspólnego boga.

Kim są ci, którzy pozwalają mi unosić się każdej nocy w powietrzu pełnym myśli i jeszcze silnej oplatają mnie łańcuchem zależności? Patrzę w nowe, zielone niebo i mam świadomość, że był tylko jeden wieczór, który dał mi tak dużo: nowy świat, i odebrał tak dużo: wolność snów. Śnię to, czego chcą oni, choć znam tylko jednego z nich. Student, jak wielu innych. O tym drugim wiem, że daje drugą szansę, ale żąda zbyt wysokiej ceny. Zapłaciłam i otrzymałam. Klasyczna transakcja. Doświadczam wielości światów - czy można chcieć więcej?




Koniec.