Copyright by Cyprian Zawadzki

Cyprian Zawadzki

*** Powieści niedokończone ***

Dla Miriam,
Kimkolwiek dziś jeszcze jesteś...

----------------------------------------

*** "Powieść" ***

Siedział przed dziewiczo czystymi kartkami papieru i myślał. Chciał napisać wspaniałą powieść, chciał by jego imię poznali wszyscy, chciał być sławny. Chwycił zatemperowany, żółty ołówek i zaczął go ostrzyć. On nie temperował, on rzeźbił, był Fidiaszem dla swego ołówka. W końcu, gdy już uznał, że jest odpowiednio ostry, przymierzył się do pisania niczym do zapasów.

Ręka zawisła nad kartką w momencie wielkiego napięcia, wielkiego wysiłku. Zaczął pisać: "Stanley zobaczył delikatną nić na parapecie. - Zaczyna się jesień, nie znoszę jesieni - stwierdził i odwrócił się od okna."

Wyrwał kartkę z brulionu, z pasją zgniótł ją w kulkę i z gracją godną koszykarza, wrzucił ją do kosza na śmieci, w którym leżało już kilka takich kulek. Odwrócił wzrok od kosza i znowu zatemperował już prawie nie istniejący ołówek zakończony pomarańczową gumką.

Był pewien, to będzie bestseller, każdy usłyszy jego imię. Będzie sławny. Siedział tak już dłuższy czas, a za oknem szalała stalowa burza samochodów, która mdliła każdego, kto zechciałby ją zgłębić. Jednak jego nie interesowały nawet najładniejsze z samochodów, tak troskliwie przez artystów zaprojektowane. Chciał napisać powieść i nic poza tym się nie liczyło.

Patrzył na świat, absolutnie przekonany o swej wyższości nad resztą ludzi. Lekko tylko czuł swoją zwichniętą psychikę, uważał, że to dodaje mu uroku, że przez to jest mniej nudny, ale teraz usiadł by udowodnić światu jak bardzo jest lepszy od innych, jak bardzo jest doskonały...

***

Siedział nad brulionem czystych kartek, kiedy usłyszał dzwonek do drzwi. Wstał znad stołu i podszedł otworzyć. W drzwiach stała młoda, zgrabna kobieta. Jej rude włosy upięte były w imponujący kok, przebity niczym serce strzałą, srebrną szpilą.

- Cześć Adam. - powiedziała z uśmiechem.

- Cześć... - miał wrażenie, że zna tą kobietę, która tak bezceremonialnie położyła trzymaną wcześniej dużą, foliową, torbę na stole. Rozejrzała się po pokoiku tak jakby chciała sprawdzić, czy ściany są na swoim miejscu.

- Co robisz? - zapytała z typową dla tego typu kobiet wścibskością.

- Chcę napisać powieść - odparł nieco zgaszony tym, że mu nie wychodzi to pisanie.

- O czym będzie? - ta sama wścibskość.

Panicznie chciał odwrócić jej uwagę od tego, co właśnie przed chwilą robił.

- Co cię do mnie...- zaczął się jej przeglądać. - Nawet ładna. - pomyślał.

- Przyniosłam ci przykłapywacz do bulgulatora. - znów rozejrzała się po niemal pustym pokoju. - Gdzie masz bulgulator? - zapytała.

Zaczął myśleć nad tym, co to może być bulgulator, a pod powiekami uformował się obraz machiny z ogromem przycisków i dźwigni.

- Nie mam - odparł z rozbrajającą szczerością.

Nastała tak przerażająca cisza, że można by ją skrobać nożem, gdyby tylko znaleźć odpowiednio twardy i ostry nóż.

- Nie masz? - jej zdziwienie było twarde jak chodnik dla samobójcy lecącego z okna na dziesiątym piętrze.

- Nie - ta sama szczerość. - Co to jest ten bulgulator? - chciał zapytać, ale nastąpiła zmiana.

***

Leżał w rozlazłej pościeli całkiem nago, kiedy usłyszał dzwonek do drzwi.

- Odejdź - powiedział znużonym szeptem w kierunku drzwi. Ale dzwonek nie dawał za wygraną i uciskał wielkiego kaca, który akurat siedział pod czaszką i nie chciał sobie pójść. Wreszcie zwlókł się z łóżka i nago poszedł otworzyć. Ta sama dziewczyna w tych samych drzwiach. Weszła niemal defiladowym krokiem, do tego samego pokoiku, a jej włosy niczym złota, zagniewana, chmura gradowa, pomknęły wraz za nią.

- Cześć Marek - wysyczała z pasją niemal urwanej miłości.

- Cześć - odparł mechanicznie, nie podejrzewając nawet tego, że to się dzieje akurat tutaj i teraz.

- Ubierz się! - warknęła na niego z nienagannie wypracowaną naganą.

- Po co? - urwał, ale zaraz podjął, - I tak później się położę, poza tym boli mnie głowa - powiedział głosem zmęczonego charta i zamknął drzwi, bo poczuł, że robi się zimno, a nie znosił zimna.

- Przyniosłam ci przykłapywacz do bulgulatora - oświadczyła sucho. - Gdzie postawić? - zapytała i równocześnie rozejrzała się po maleńkim pokoju z jednym oknem i nienagannie białymi ścianami.

Zaczął myśleć nad swoimi skłonnościami do lekkiej paranoi. - Może to deja vu? - zapytał sam siebie w myślach. - Nieee - również w myślach sam sobie odpowiedział.

- Ciągle nie mogę zrozumieć dlaczego tu mieszkasz - powiedziała na granicy oburzenia, zdziwienia i odrazy dla tego małego "przytulnego" pokoiku.

- Lubię przytulność - powiedział nie do końca przekonany co do tego czy lubi akurat taką przytulność i czy ten pokój w ogóle jest przytulny.

- Gdzie postawić przykłapywacz? - ponowiła pytanie, mierząc Marka od głowy, aż po jego nagość. - Nie powinieneś chodzić nago. - powiedziała nieco łagodniej.

- Jest mi dobrze z moim ciałem - chciał jej dokuczyć. - Postaw gdziekolwiek tą torbę. - w ostatnim momencie ugryzł się w język, by nie powiedzieć: "cholernej torby", jeszcze nie czas na ordynarność, tak czuł.

- Gdzie masz bulgulator? - ciekawskość ponad złośliwością.

- Wiesz napijmy się kawy - próbował odwrócić jej uwagę. Podszedł do ekspresu do kawy i zaczął przygotowywać kawę.

- Wypijmy - zgodziła się niezbyt chętnie. - Ale nie widzę bulgulatora.

- wykazała się tą samą wścibskością, co przed chwilą.

- Dałem do naprawy - skłamał z przeczuciem, że robi źle, chociaż zawsze kłamstwo było łatwiejsze od prawdy.

- Nie dali zastępczego? - zdziwienie z przerażeniem mieszały się w jej głosie niczym whisky z wodą sodową.

- Nie chciałem - odparł kłamiąc nonszalancko, bo tak lepiej.

- Nie zimno ci? - zadała to pytanie tak zimnym głosem, że poczuł ciarki biegnące mu po plecach.

- Nie. Przecież jest ciepło - niemal zmusił się do tego by nie wypłakac tego zdania.

- Człowieku! - aż podskoczył na dźwięk jej głosu. - Możesz od tego umrzeć!!! - krzyknęła jakby chciała wszczynać awanturę, lub jakby broniła swoich dzieci przed kanibalami.

- Eeee, nic mi nie będzie - powiedział z dokładnie wystudiowanym, kłamanym lekceważeniem.

***

Leżał na łóżku i słuchał muzyki z nowej płyty, którą kupił wcześniej za cenę przekraczającą jego możliwości finansowe. Nagle usłyszał dzwonek.

- Wejść - starał się przekrzyczeć muzykę.

Wchodzi ta sama dziewczyna.

- Cześć Piotrek! - mówi radośnie, potrząsając trzymaną w ręku torbą.

- Witaj. Co masz dla mnie? - zaczyna zastanawiać się nad tym, gdzie ją poznał: "Hmm, może na imprezie u Jacka?"

Spojrzał na jej zgrabnie ukształtowane nogi, kończące się kraciastą mini - spódniczką. Potem przeniósł wzrok na jej całkiem miłą twarz z zielonymi oczyma, które tak ładnie współgrały z ogniem jej włosów.

- Mam dla ciebie prezent, zgadnij co - radość jak z filmu o szczeniakach.

- Bo ja wiem? - zastanowił się, - Toster? - zdobył się na desperacki wysiłek umysłu, równocześnie intensywnie myśląc o tym skąd się znają tak blisko, że ma dostać od niej jakikolwiek prezent, - a w ogóle to kim ona jest?

- Nie, głuptasie. To przykłapywacz do bulgulatora ze wspornikami z tytanu hartowanego metodą tradycyjną. - wyrecytowała zachwyconym głosem, jakby czytała jedną z tych zwariowanych książek o wytopie i hartowaniu tytanu.

Zaczął myśleć, że coś tu nie jest na miejscu. "Hmm, wszystko jest tak jak trzeba, łóżko stoi na miejscu to samo stół. Sciany też się nie zmieniły, a jednak coś jest nie tak, może śnię? Wiem! Uszczypnę się i koszmar się skończy."

- Au! - stłumił cichy okrzyk, po tym jak się uszczypnął boleśnie w nogę.

- Co się stało? - zapytała zatroskana nagłym wybuchem.

- Nic. Ugryzłem się w język - skłamał gładko, bo lubił to robić gładko.

- Kochanie, gdzie masz bulgulator? - zaszczebiotała niczym kanarek.

"Kochanie?" teraz zaczął poważnie przeglądać ostatnie dni swojego życia, nie znalazł żadnego "kochania".

- Nie mam bulgulatora - odparł stanowczo, przekonany o tym, że robi dobrze.

- Nie masz? - jakby ktoś dał jej w twarz. Rozpłakała się.

- Co się stało? - przestraszył się, że będzie miał z nią jakiś kłopot.

- Będę...będę musiała o tym donieść, wiesz przecież o tym - wyszlochała, ledwo łapiąc oddech, między łzami a szlochem.

- Co? - jego zdziwienie można by wybierać widelcem z jego głosu.

***

Zmiana przetoczyła się szumem przejeżdżającego pociągu. Patrzył chwilę na ludzi wysiadających i wsiadających. Potem, gdy pociąg ruszył, oddał niemy hołd tym, którzy już przeminęli w jego życiu. Odwrócił się na pięcie i pomaszerował po schodach w dół przejścia podziemnego. Mjał rozliczne kolorowe plakaty pomieszane z graffiti niczym rodzaj malowniczej zupy informacyjnej przygotowanej na obiad paranoikom przez speców od wody w mózgu.

Wyszedł na ulicę i chodnikiem poszedł na przystanek autobusowy, był już zmierzch. Światła samochodów rozlewały się monotonną, a zarazem liryczną, rzeką, którą padający deszczyk przemieniał dodatkowo w orgię rozbłysków i zaciemnień. Podjechał autobus.

- Czwórka? Nie, to nie mój - przerwał swoje milczenie, po to aby siebie samego poinformować o czymś, czego i tak nie wiedział.

Z delikatnym pluskiem autobus odjechał, ale za chwilę na jego miejsce wkroczył następny, tym razem właściwy. Jazda była na poły sennym koszmarem, na poły gwieździstą orgią wizji narkotycznej. Mijali szkoły i sklepy, domy i cmentarze, kina i kościoły. Światła i deszcz rozlewały się po szybach tworząc przedziwną, animowaną fakturę. Nagle zaczepił go jakiś typ w długim szarym płaszczu.

- Panie - zaczął konfidencjonalnie. - Chcesz pan przykłapywacz? - dokończył głosem rasowego złodzieja-sprzedawcy.

- Nie - odparł bez cienia zainteresowania, ale gwoli usprawiedliwienia dodał. - Nie wiem do czego byłby mi taki złom.

- Jak to? - Typ zdziwił się. - Pokaż mi pan bulgulator! - Nakaz nie dający nawet możliwości na cień sprzeciwu.

- Nie mam, a w ogóle to co to jest bulgulator? - zadał pytanie z nadzieją na uzyskanie odpowiedzi.

- LUDZIE!!! - typ wydał z siebie nieludzko głośny okrzyk, niczym wandal szykujący się do ataku. - Ten facet nie ma bulgulatora! - nagle atmosfera zgęstniała jak smoła w czasie mrozów, a ludzie jak na rozkaz zaczęli niemal dyszeć z wściekłości. Tłum zaczął się zbijać wokół niego, a lepkie z emocji palce zaczęły go dotykać, ręce głodne ofiary zaczęły go szarpać. Poczuł gniew i słodkawy, obrzydliwy oddech tłumu, który chyba chciał go zlinczować...

***

Obudził się zlany potem nad brulionem czystych kartek. Miał napisać powieść, a ciągle nie umiał wymyślić żadnego motywu. Słowa wcale nie układały się gładko i zwięźle. Wstał, przeciągnął się i włączył muzykę. Kiedy tak stał wsłuchany w melodię nieznanego mu utworu, usłyszał dzwonek do drzwi...



Gdańsk 1998