Interaktywna powiesc

Stworzyliście właśnie 8 rozdział Waszej, interaktywnej powieści. Tak, mniej więcej, przy 245 będę się wieszał... :-) O ile dożyję... Nie dlatego, że powieść mi się nie podoba. Ale ja to wszystko muszę opracować, a na starość wszystko robi się wolniej.

Napisz sam co ma być dalej!

Copyright © by All Mambers of the "Vanderberg Club"

Rozdział 8

- Eeeee tam... Typowo męskie gadanie - Dakar wstała z betonowego stopnia, na którym dotąd siedziała. Mimo rozłożonego na nim plastikowego płaszcza i swetra trudno go było nazwać wygodnym siedzeniem. - Tylko, błagam, nie powtarzajcie, że nie można w tym dostrzec żadnej zależności - dziewczyna zaczęła nerwowo krążyć po niewielkim, podziemnym bunkrze, gdzie kazano im czekać. - Te tajemnicze zgony, znikanie ludzi pod ziemią, panika wśród służb działających w kanałach, te cholerne deszcze, podmywanie budynków i wreszcie... Facet znaleziony w tunelu metra popełnia w szpitalu rytualne samobójstwo!

- Oj, zaraz rytualne - obruszył się Frost. - Po prostu w szale powbijał...

- Nie widział pan zdjęć? - przerwała mu Dakar. - Narzędzia w jego brzuchu tworzyły wizerunek księżyca w ostatniej kwadrze!

- Tylko się nie podniecaj - mruknął Wade. - Nie ma to jak rozmawiać o pewnych niuansach w takiej atmosferze - ruchem ręki wskazał plątaninę mrocznych korytarzy, którymi się tu dostali.

- Niuansach? On powiedział niuansach... - Dakar spojrzała na Vanderberga ale ten nie podnosił głowy. - Cholera, on naprawdę użył tego słowa.

- A co miałem powiedzieć - zdenerwował się Wade. - źe mamy do czynienia z największą sensacją "Wiadomości o ósmej"?

- Naprawdę chcesz dalej wierzyć, że to wszystko nie łączy się ze sobą?

- Szczególnie obecność tego plemienia z trapiącymi miasto ulewami - na jego twarzy wykwitł ironiczny uśmiech. - Plagą szczurów, psów i kotów, które zaczynają już atakować ludzi. Tak, to napewno klątwa...

- To naprawdę ma jakiś związek...

- O rany, przestań. Wczoraj o mało nie zalała cię woda w jakiejś knajpie, stałaś się nerwowa i stąd twoja wiara w jakieś gusła. Dobre... Wielkie miasto wschodniego wybrzeża sparaliżowane przez skrajnie prymitywnych... - Wade ugryzł się w język przypominając sobie pochodzenie Dakar.

- No dokończ!

- Przestańcie - wtrącił się Frost usiłując jakoś załagodzić sytuację. - Nie ulega wątpliwości, że mamy do czynienia z jakimś nieznanym dotąd sposobem zadawania śmierci. Być może znikanie ludzi w podziemiach, czy wybuchy paniki to również ich sprawka. Ale nie przypisujmy plemieniu winy za nieurodzaj na Florydzie...

- Nikt tu nie mówi o Florydzie.

- Czy pani wierzy w czary? Czy pani wierzy w zamawianie ulewy?

- To przecież pan nazwał ich kiedyś Sługami Deszczu.

- No nie... To nie ma związku. Chodziło mi o porę deszczową.

Vanderberg zerknął na profesora. Tamten dawno już chyba zapomniał o swoich słowach, które musiały mu się wymsknąć kiedy opuszczali siedzibę sztabu kryzysowego.

- Słuchajcie, długo tu jeszcze będziemy siedzieć? - powiedział, żeby zmienić temat.

- Aż tamci nawiążą łączność - Wade spojrzał na zegarek. -

Według planu powinni usunąć awarię już... Cholera stanął! - zaczął energicznie potrząsać nadgarstkiem. - No nieeee... To napewno sprawka Indian - zerknął na Dakar.

Vanderberg wstał prostując zdrętwiałe nogi i usiłując jednocześnie ukryć mimowolny uśmiech.

- Zobaczę co u nich - powiedział. - Może już coś mają.

- Chodźmy wszyscy - profesor podniósł się również.

To on załatwił kontakt z ekipą nurków, kiedy dowiedzieli się, że taka prowadzi prace na interesującym ich terenie. Było to jego wielką zasługą, zważywszy bałagan panujący w sztabie

kryzysowym i całkowite desinteressment urzędu miasta. A to, że zdołał przekonać szefa ekipy, iż obecność uniwersyteckich specjalistów może im pomóc rozwiązać pewne problemy i to bez wspominania o zagubionym w podziemiach plemieniu zakrawała na cud. Frost, poza tym, że prowadził nudne wykłady, miał naprawdę duże talenty.

Skręcili w bok wąskim korytarzem, by po kilku chwilach dotrzeć do stosunkowo dobrze oświetlonej sali o pochyłej podłodze. Mniej więcej połowę jej długości zajmowało lustro wody. Pod przeciwległą ścianą wokół siedzących w kucki trzech ludzi leżały dwa akwalungi, polowa centrala telefoniczna wraz z kołowrotami na kable i kilka metalowych kontenerów. Czwarty mężczyzna z mikrofonem w ręku klęczał nad prostopadłościanem aparatury łączności, której kabel znikał gdzieś w wodzie.

- I jak tam? - spytał Frost. - Jest jakaś szansa?

Pochylony nad aparaturą Fowler podniósł głowę.

- Tak. Posłałem dwóch następnych ludzi - ruchem brody wskazał kierunek. - To chyba awaria przekaźnika.

- Długo jeszcze?

- Nie. Ten pana fachowiec może się już przygotowywać.

Vanderberg podszedł do Koldwaya, nurka, z którym rozmawiał poprzednio. Ten podniósł się z niewygodnej pozycji pod ścianą.

- I co ty chcesz tam robić? - spytał. - Przecież nie zbadasz przepływów samemu, a ja mam własną robotę.

Ach, więc taką wersję sprzedał im Frost. Vanderberg miał tylko nadzieję, że nie będzie musiał odpowiadać na żadne fachowe pytania. Miał nadzieję, że profesor uwzględnił jego niewiedzę we wszystkim co naopowiadał szefowi ekipy.

- Drobiazg. Narazie chcę się tylko rozejrzeć.

- Wiesz, że nie możemy się rozdzielać?

- No pewnie.

- No to co zobaczysz?

- Rozejrzę się przy okazji. Może później uda się załatwić pozwolenie na wejście całej naszej ekipy.

Koldway wzruszył ramionami. Podał mu piankowy skafander i wskazał mały namiot rozstawiony w załomie ściany gdzie można się przebrać.

- Tam jest przynajmniej trochę cieplej - mruknął. - Acha, wiesz, że w tych hełmach nie mamy łączności.

- Tak. Znam ten typ.

- To cholerny amatorski sprzęt... Pieprzone oszczędności.

- Ale ci, którzy teraz są pod wodą mają łączność?

- Tak - Koldway znowu zaklął. - Z tym, że w całej ekipie są tylko cztery specjalne skafandy. Wszystkie w użyciu.

Vanderberg na czworakach wszedł do namiotu i zaczął się przebierać. Poczucie ciepła było raczej iluzoryczne, ale brezentowe ściany sprzyjały innej sprawie. Kiedy już, z dużym trudem, wciągnął na siebie sztywną piankę, bez obaw mógł wyjąć swój pistolet owinięty zawczasu w plastikowy worek i wsunąć go pod kombinezon do nurkowania. Kiedy zaciągnął błyskawiczny zamek widoczne było tylko niewielkie zgrubienie. Miał nadzieję, że nikt z tamtych nie będzie zbyt dociekliwy.

Kiedy wychodził z namiotu głośnik w konsoli łączności wydawał ciche piski, znak, że namierzał przynajmniej automatyczne pelengatory.

- To już nie powinno długo potrwać - Koldway pomógł mu nałożyć gumowy kaptur. - Gotowy?

Skinął głową.

- Gumę czy krople do nosa?

- Gumę - wziął od tamtego kilka drażetek i zaczął je żuć wszystkie naraz starając się jak najmocniej ruszać szczęką. Miał nadzieję, że pod wodą nie będzie miał kłopotów z uszami. Na

szczęście nia miał nawet najlżejszego kataru.

- Psiakrew, czy nareszcie łączy?!!...- głośnik przekazał kilka następnych przekleństw.

- No, są nareszcie - Fowler pokręcił regulatorem wzmacniacza. - Słyszę cię dobrze.

- Stary tu się dzieje coś... - seria trzasków przerwała emisję. - ...tam w zalanym korytarzu... - znowu trzaski. - ...potem jest suchy bunkier, syfon i znowu zalany korytarz...

- Czy możesz powtórzyć? - Fowler też odruchowo podniósł głos. - Czy to była awaria przekaźnika?

- Nie mogliśmy ich znaleźć. Nie mogliśmy ich znaleźć. Słyszysz mnie?

- Słyszę cię dobrze.

- Nie wiemy gdzie są. Don jest zablokowany. Przyślijcie tu kogoś.

- Nie ma z wami pierwszej dwójki?

- Nie... - seria zakłóceń. - ...ma ich. Powtarzam, nie ma ich we wskazanym miejscu... Tu się... - dźwięk jakby ktoś przeciągał piłą po metalowej membranie prawie rozsadził głośnik. - ... coś niedobrego. Don jest zablokowany. Przyślijcie...

- Powtórz, co z twoim partnerem.

- Don... syfon, a potem korytarz... nie obsunięcie.

- Powtórz. Powtórz.

- Jest kilka metrów obok mnie. Nie może... jakby jakieś obsunięcie. Musicie przysłać... gdyby to podam tlen z mojej butli.

Koldway doskoczył do Fowlera.

- Co tam się dzieje? Utknęli? - zabrał tamtemu mikrofon i zbliżył do swoich ust. - Czy Don jest ranny? Powtarzam...

- Nie wiem - tym razem odpowiedź była zaskakująco wyraźna. - Nie mam z nim bezpośredniej łączności. Nie mogę dojść... blisko, spróbujcie przez dwójkę.

Fowler nacisnął jakiś klawisz i zabrał Koldwayowi mikrofon.

- Don słyszysz mnie, Don...

- Słyszę was dobrze - rozległ się głos drugiego nurka. - No nareszcie ktoś się odezwał.

- Gdzie jesteś?

- To syfon typu L. Macie go na planie.

- Czy jesteś ranny?

- Nie. Zablokowało mnie małe osunięcie. Jestem luźny ale zamknięty tutaj jak...

- Don, zaczekaj chwilę - Fowler odwrócił głowę. - Wy dwaj - wskazał ludzi pod ścianą. - Biegnijcie po pomoc. Niech jeden zaczeka przy tym rozwidleniu, żeby wskazać drogę - ponownie skupił się nad konsolą łączności.

- Don, potrzebujesz powietrza?

- Od urodzenia... - śmiech w jego głosie zdawał się wskazywać, że sytuacja nie jest jeszcze krytyczna. - Ale jeśli chodzi ci o to w butli, to jeszcze mam...

- Cholera, zgłoście się wreszcie - usłyszeli głos drugiego nurka. - Macie z nim łączność?

- Tak, spokojnie - Fowler dotknął kilku pokręteł. - Czy teraz słyszycie się wzajemnie?

- Halo... tak.

- Tak.

- Dobra, pomoc już w drodze. Spróbujcie mi coś powiedzieć o pierwszej dwójce.

- Dotarliśmy do suchego stanowiska. Nie ma śladu po nich. Ani po aparatach.

- Czy ktoś majstrował przy przekaźniku?

- Znaczy, czy oni usiłowali go naprawić? Nie.

- Powtórz mi gdzie jesteś.

- To zalany korytarz, zaraz za syfonem, potem jest suchy...- znowu seria trzasków.

- Ile macie powietrza? - Fowler zerknął na Koldwaya i przygotowane butle.

- Spokojnie... - nastąpiła nagła cisza.

- Hej, słyszysz mnie?

- Ja tak - to był głos Dona.

- Hej, do cho...

- Tu jest jakiś prąd - usłyszeli drugiego nurka. - Woda się burzy i...

- Halo.

Głośnik rzeczywiście przenosił jakiś szum, jakby bulgotanie czy raczej odgłos jaki wydają niewielkie fale uderzające w jakąś przeszkodę.

- Don, co tam się dzieje?

- Nie wiem. Woda wydaje się coraz bardziej mętna.

- Czujesz jakiś prąd?

- Nie.

- Widzisz swojego partnera?

- Nie.

- Niech to wszystko... - znowu usłyszeli przerywany całymi seriami trzasków głos drugiego nurka. - Ta woda naprawdę ciemnieje. Nie widziałem jeszcze czegoś takiego...

- Spokojnie - Fowler usiłował mówić tonem człowieka pewnego siebie. - Może to przebicie z jakiegoś ścieku.

- Tu się coś rusza!

- Spokojnie to tylko szczury. One nie zaatakują pod wodą.

- Fowler!!! Tu coś jest! Tu coś jest, do cholery!

- Spokojnie, pomoc już w drodze...

- Tu co... - głos urwał się nagle ale ciągle słyszeli oddech drugiego nurka.

- Hej, słyszysz mnie? Co tam jest?

Tamten nie wypowiedział ani jednego słowa. Głośnik przenosił tylko serie coraz głośniejszych trzasków.

- Słyszysz mnie? Słyszysz mnie, odbiór?

Znowu nic, tylko zagłuszany trzaskami oddech.

- No powiedz coś, do jasnej cholery!!!

Teraz już wszyscy obecni skupili się nad aparaturą łączności.

- Don! - Fowler krzyczał, ale ciągle jeszcze starał się panować nad głosem. - Co tam się dzieje?

- Kurwa, nie wiem!

- Popłynę tam! - Koldway zaczął nakładać uprząż z butlą.

- Nie do jasnej!... Nie możesz płynąć sam!

- On pójdzie ze mną - Koldway wskazał Vanderberga.

- Nie mogę w to wciągać obcych! Zaraz będzie pomoc.

- Gówno będzie...

- Popłynę z nim - wtrącił się Vanderberg chociaż wszystko w nim mówiło, że delikatnie mówiąc nie ma na to najmniejszej ochoty.

- Nie może pan - Frost przestraszył się nagle. - Nie może pan.

- Wiem co mogę tam spotkać. I... Być może bardziej od nich wiem co robić - Vanderberg usiłował nie patrzeć w ich twarze, żeby nikt nie zorientował się jak bardzo chce, żeby go

powstrzymali. Napluł do maski, potem zmył ją wodą i włożył na głowę.

- Nie można... - w głosie Fowlera jednak nie było nawet cząstki tej pewności z jaką krzyczał na nurków. - Nie mogę się na to zgodzić.

- Spytaj ich lepiej gdzie są dokładnie... - Koldway urwał nagle bo z głośnika dobiegł ich narastający świst.

- Co to było? - rozpoznali głos Dona.

Drugi nurek nie odzywał się. Ciągle słyszeli jego oddech. Fowler unosił właśnie mikrofon do ust kiedy odgłos wciąganego powietrza urwał się nagle. Głośnik przekazywał już tylko ciche buczenie rozregulowanego pelengatora.

- Co jest?! - to znowu był Don.

- Widzisz swojego patrnera?

- Nie, do cholery!

- Ted, zgłoś się! Ted!!!

Koldway pomógł Vanderbergowi przytroczyć butlę z powietrzem. Na szczęście "spadochronowa" uprząż Siebe-Gormana z jednym, centralnym zamkiem nie była skomplikowana w obsłudze. Vanderberg założył pas z ołowianymi ciężarkami i płetwy.

- Don, słyszysz mnie?

- Słyszę...

- Co tam się dzieje? - krzyczał Fowler.

- Nie... nie wiem. Mam kłopoty z linką. Teraz czuję jakiś prąd... Hej, jesteście tam?!

- Tak...

- Słyszałem coś dziwnego. Cholera, czy to kabel?...

- Co to by...

- Fowler! - zdenerwowany ale cichy do tej pory głos pierwszego nurka przeszedł nagle w krzyk. - Tu coś jest! Tu coś jest, do cholery!!!

- Przecież syfon jest zamknięty...

- Tu się coś rusza! Fowler, woda ciemnieje! Kiedy będzie ta pieprzona pomoc?!

- Są już w drodze. Słuchaj, wysyłam ci dwóch ludzi. Opanuj się.

- Fowler, szlag, tu coś jest razem ze mną. Nic nie widzę... To mnie dotknęło!!! Fowler, wyciągnijcie mnie stąd! Fowler!!!

Koldway dopinał ostatnie sprzączki swojego ekwipunku. Przytroczył do łydki nóż i spojrzał na Vanderberga.

- Nie możecie tam płynąć! - krzyknął Frost.

- O rany, nie róbcie tego... - Dakar urwała w pół słowa kiedy głośnik ryknął ze zdwojoną siłą.

- Fowler, tu wszystko wiruje!!! Kurwa, wyciągnijcie mnie stąd! No zróbcie coś do jasnej cholery!!!

- Już...

- Nie mogę się zatrzymać! Tu wszystko... Tu coś jest!!! - głośnik przekazywał przez chwilę tylko spokojny szum wody.- Tu... Jezu... Fow... - dźwięk urwał się nagle ustępując miejsca

cichemu sygnałowi sygnalizującemu zerwanie kontaktu.

Koldway i Vanderberg byli już po kolana w wodzie. Z powodu płetw posuwali się tyłem aż Koldway dał znak ręką.

- Za nami jest próg. Gotowy?

Vanderberg skinął głową. Nasunął maskę na oczy i chwycił zębami ustnik aparatu.

- No, to koniec z gadaniem aż do pierwszego suchego miejsca - Koldway również nałożył maskę. Potem pokazał kciukiem za siebie. Jednocześnie skoczyli na plecy. Vanderberg, już w wodzie, wykonał pełny przewrót pracując szybko rękami i nogami, żeby przezwyciężyć szok temperaturowy. Zbyt obszerny kombinezon przepuszczał stugi przeraźliwie zimnej wody przy każdym ruchu i wolał przyzwyczaić się do tego wcześniej. Zapalił latarkę ale mętna zawiesina wokół znacznie ograniczała widoczność. Zobaczył jak Koldway wyciąga jego kierunku dłoń ze złączonym kciukiem i palcem wskazującym. Odpowiedział takim samym gestem. "W porządku"... Przynajmniej narazie. Tamten wskazał mroczną toń pod nimi. Skierowane w nią światło latarki rozpraszało się na długo przed dotarciem do dna. Zaczęli schodzić powoli, metr po metrze. Vanderberg czuł potęgujący się ból w uszach. Wsunął palce w odpowiednie wykroje swojej maski, ścisnął nimi nos i dmuchnął mocno wyrównując ciśnienie w uchu wewnętrznym. Zauważył, że jego towarzysz wyjmuje nóż przed wpłynięciem do wylotu wąskiego tunelu. Nie ruszał swojego ale wyciągnął przed siebie ręce, na wypadek gdyby prześwit miał się okazać na tyle wąski, żeby później uniemożliwić ten ruch. Płynąc powoli minęli odnogę tunelu i jakby ścięty stożek, który mógł być zakończeniem jakiegoś włazu. W pewnej chwili Vanderberg poczuł, że uderza kolanami w dno rury waląc jednocześnie butlą w sklepienie. Cholera, jak wąsko... Czuł przypływ klaustrofobii. Snop światła rzucany przez latarkę bardziej oślepiał niż wydobywał z mroku konkretne kształty. Urywany syk rozprężającego powietrze reduktora był coraz szabszy. A gdyby pękła membrana? - przemknęło mu przez głowę. W rurze nie można było zawrócić, kolega z przodu również nie mógł pomóc podając na chwilę swój własny ustnik. Przypomniał sobie ustęp z listu pisanego przez tego wariata. "Niech V. nie schodzi..." Szlag! Na szczęście płetwy płynącego przed nim Koldwaya uniosły się nagle. Vanderberg wyciągnął rękę i nie natrafił na żadną przeszkodę. Z ulgą skierował się ku górze pamiętając o tym, żeby nie płynąć szybciej niż uwolnione przez zawór reduktora bąbelki powietrza. Po chwili, przy charakterystycznym odgłosie, który towarzyszył opuszczaniu wewnętrznego ucha przez nadmiar powietrza wypłynął na powierzchnię.

- Tam jest stanowisko! - krzyknął Koldway.

Vanderberg wypluł ustnik i podniósł maskę na czoło.

- Słyszysz coś?

- Nie, tu niczego nie ma - Koldway już płynął w kierunku suchej, betonowej wysepki. - Ale może zostawili plan... O niech to...

- Co? - Vanderberg podpłynął do niego.

- Patrz, tu leży aparat.

Vanderberg oparł rękę o betonowy próg i poświecił latarką. Tuż obok stał polowy telefon, którego kabel niknął gdzieś w wodzie, dalej leżał przewrócony termos, paczka krakersów, dwie połączone ze sobą butle ze sprężonym powietrzem, buteleczka przygotowanych do użycia kropli na katar... Przypomniał sobie tunel metra, porzucony wagon i otwarte opakowanie aspiryny.

- Aparat - powtórzył Koldway. - Jeden z nich był bez aparatu oddechowego!

- Kto?...

- Jezu, nie wiem. Ktoś z pierwszej dwójki, ale... Stąd nie ma suchego wyjścia. On... On nie mógł...

- Połącz sią z Fowlerem - Vanderberg podał mu słuchawkę ale tamten tylko potrząsnął głową.

- Kabel jest gdzieś zerwany. Tamci mieli go naprawić.

- A w jaki sposób słyszeliśmy ich rozmowy?

- Mieli ze sobą przekaźnik. Słuchaj, musimy odnaleźć ten syfon - Koldway sprawdził manometry leżących przed nimi butli.

- Nie wiesz gdzie jest?

- Mniej więcej. Weźmiesz to? - zciągnął do wody ciężki aparat.

- Tak - Vanderberg chwycił luźną uprząż. - Chcesz podać tamtemu powietrze jeśli... - Chciał powiedzieć "jeśli jeszcze żyje", ale ugryzł się w język.

- Nie wiem czy zdołamy go uwolnić. Nigdy nie byłem w tej odnodze.

- No to nie traćmy czasu - Vanderberg czuł, że jeśli zaraz nie przerwie rozmowy to nie będzie mógł opanować szczękania zębami.

Obaj ponownie nasunęli maski na oczy. Vanderberg położył się płasko na powierzchni wody, zgiął się w pasie, tak, żeby tułów znalazł się w pozycji pionowo w dół i nagłym ruchem wyprostował nogi. Kiedy uniosły się nad powierzchnię ich ciężar wepchnął go w dół. Z trudem nadążał za Koldwayem, który schodził coraz szybciej. Kilkakrotnie musiał "przedmuchiwać" uszy, żeby pozbyć się bólu jaki w bębenkach powodowało rosnące wraz z głębokością ciśnienie. Widział jak rozmazany snop światła latarki tamtego błądzi po ścianie, zatrzymuje na wykonanych specjalnym, tłustym mazakiem znakach, potem kieruje w dół. Zeszli jeszcze trochę zanim Koldway odnalazł wylot podwodnego kanału. Był dużo szerszy od rury, którą dostali się do pierwszej komory i wznosił się lekko. Woda tutaj wydawała się również trochę bardziej przejrzysta niż gdzie indziej. Koldway zatrzymał się tak nagle, że Vanderberg uderzył głową w jego płetwy. Przysunął się bliżej nie rozumiejąc dawanych przez tamtego znaków. Chciał, żeby podać mu aparat? Nie, nóż. Vanderberg zwolnił ochraniacz, wyszarpnął z pochwy na łydce szerokie ostrze i przeciął zabezpieczającą żyłkę. Zdołał przysunąć się jeszcze trochę, tak żeby dotknąć zagradzającej im drogę kraty. Wsunął przez nią rękę ale zaraz cofnął ją kiedy dłoń dotknęła czegoś miękkiego. To jest wylot syfonu? A tam... Tymczasem Koldway zamocował oba noże tuż przy podstawie kraty. Zdjął płetwy tak, żeby móc oprzeć się nogami na rękojeściach. Dał znak, żeby mu pomóc. Vanderberg opuścił na dno zapasowy aparat zaparł się nogami i chwycił metalową kratę. Szarpnęli raz i drugi. Bez rezultatu. Koldway zmienił pozycję porzucając noże. Teraz obaj usiłowali wepchnąć katę do środka. Nogi ślizgały się na gładkiej powierzchni betonu, syk pracujących reduktorów i bulgot uwalnianych pęcherzyków zużytego powietrza dosłownie ogłuszał i tak bolące już uszy. Naparli znowu. Potem jeszcze raz i jeszcze. Z góry sypały się na nich okruchy betonu. Jakiś odłamek uderzył w maskę Vanderberga. Szlag! źeby tylko nie rozbić szkła... Jeszcze raz. Usłyszeli chrobot i szum osuwającego sią osypiska większych odłamków. Koldway wsunął rękę pod kratę odsuwając to co jej przeszkadzało w dalszym ruchu. Naparli jeszcze mocniej i krata została im w rękach. Czy on tam jest? - przemknęło Vanderbergowi przez głowę. - Czy ten facet jeszcze żyje? A może skończyło mu się powietrze?

Koldway sunąc tuż przy samej podłodze przedostał się do syfonu. Po chwili wychynął znowu trzymając bezwładne ciało. Z hełmu tamtego unosiły się bąbelki powietrza. A więc żył jeszcze.

Vanderberg czuł wyraźny prąd. Woda wokół nie była już nieruchoma. Skąd to się mogło wziąć? Przecież krata nie powstrzymywała strumienia?... Koldway nie mógł odnaleźć swoich płetw. Zniecierpliwiony machnął ręką. Obaj ujęli nieprzytomnego człowieka pod pachy i szorując o boczne ściany kanału ruszyli w drogę powrotną. Prąd był coraz silniejszy. Vanderbergowi wydawało się, że coś za nim płynie. Kilkakrotnie odwracał głowę, raz o mało nie stracił maski zaczepiając o jakąś przeszkodę. Woda zdawała się ciemnieć z każdą chwilą. Obie latarki były włączone ale ich światło rozpraszało się na coraz mniejszej odległości. Miał wrażenie, że pozostały z nich już tylko słabo żarzące się punkty. Poczuł ulgę kiedy wypłynęli z kanału. Teraz do góry. Bił wodę płetwami ciągnąc ich obu, żeby dopomóc Koldwayowi i przez to wysforował się naprzód. Bezwładne ciało wymykało się z rąk, a droga na powierzchnię wydłużała ponad wszelkie dopuszczalne normy. Zniecierpliwiony Vanderberg właśnie spojrzał do góry dokładnie w chwili kiedy rąbnął głową o betonową ścianę. Szlag!... Miał gwiazdy w oczach i czuł, że do maski dostało się trochę wody. Wolną ręką pomacał szkło w irracjonalnym odruchu, że zostało stłuczone. Dostali się pod jakiś próg? Opuścił głowę, żeby mimowolnie nie wciągnąć wody do nosa. Przytrzymał maskę przy czole i dmuchnął w nią mocno. To... W gasnącym prawie świetle latarki zobaczył płynący obok telefon na długim kablu... Jasny szlag!!! Cała komora napełniła się wodą! Nie miał pojęcia jak teraz, praktycznie pozbawieni światła odnajdą tamtą rurę. Jak przeciągną przez nią trzeciego nurka... Z boku pojawił się mocniejszy błysk. Koldway również musiał zorientować się w sytuacji. Zapalił podwodną pochodnię ale oślepiający w normalnych warunkach blask płonącej magnezji z utleniaczem teraz wydawał się słabszy od płomienia świecy. Woda była tak czarna jakby pływali w gęstym atramencie. Prąd wydawał się coraz mocniejszy. Vanderberg wyciągnął rękę w kierunku ściany. Nie mógł chwycić niczego stałego. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że szoruje dłonią po betonowej powierzchni. Płynęli! Jaki kształt miała komora? Nie mógł sobie przypomnieć, a może nie spojrzał... Okrągły? Gigantyczny wir wtedy obracałby nimi wzdłuż ścian. A kiedy ich wciągnie? Czuł, że coś obok porusza się szybciej. Drgnął odruchowo a potem szarpnął się o mało nie wypuszczając z ręki ramienia nieprzytomnego nurka. Nie. Nie mogą się rozdzielić. Nie widział już blasku pochodni, światło latarki docierało do niego tylko wtedy kiedy przytknął reflektor wprost do okularu maski. Co może być aż tak czarne?! Miał ochotę wypluć ustnik i krzyczeć z całych sił... Spokojnie.

Znowu wyciągnął dłoń dotykając poruszającej się już dużo szybciej ściany. Powietrze nie mogło zniknąć. Nie mogło zostać sprężone do tego stopnia, żeby pod sufitem nie pozostała choć cienka jego warstwa. Stąd wniosek, że musiało ulecieć jakąś drogą. Gdzieś w sklepieniu musi być otwór. Miał tylko nadzieję, że właz nie był położony dokładnie nad środkiem komory. Nie! Nie mógł być. Przecież wtedy zapamiętałby drabinkę, prowadzącą do niego z suchej wysepki. Szlag! Prąd przybierał na sile z każdą chwilą. Kiedy wir zacznie ich wciągać? Jak to może wyglądać do... Wyciągnięta dłoń uderzyła o coś twardego. Wypuścił bezużyteczną latarkę i chwycił mocno za metalowy pręt. Drabinka? Prąd zaczął odwracać tamtych dwóch ale Koldway na szczęście zorientował się dostatecznie szybko. Młócąd wodę nogami zdołał chwycić niższy szczebel. Razem trzymając między sobą nieprzytomnego nurka zaczęli się wspinać. Vanderberg czuł, że ktoś jest za nimi, że posuwa się z tyłu oddalony o kilkanaście centymetrów. Zmusił się, żeby nie odwracać głowy. To tylko złudzenie - powtarzał sobie. - To tylko... Koldway osunął się w dół. Vanderberg bardziej czuł niż widział jakąś szamotaninę. Sekundę później Koldway pojawił się znowu. Ruszył do góry z takim impetem, że zepchnął Vanderberga z drabiny. Ale prąd nie był już odczuwalny. Vanderberg uderzył w coś butlą na plecach, odrzuciło go tak, że znowu mógł chwycić się metalowych prętów. Udało się już opuścić tamtą komorę? Są w jakimś pionowym szybie? Nie można było zobaczyć niczego. Obaj parli do góry tak szybko jak tylko pozwalały im siły. Głośny świst reduktorów nie mógł jednak zagłuszyć rozlegającego się wokół buczenia czy... To było coś jakby głębokie mruczenie, czy spowolniony zaśpiew, jak głos małego dziecka nagrany razem z odgłosem pracującej sprężarki i odtworzony tak, że słychać by było tylko margines zwykłych dźwięków, coś czego normalnie się nie słyszy bez specjalnych zabiegów montażowych. Vanderbergowi zdawało się, że dotknął płetwą czegoś miękkiego. Wmawiał sobie, że to tylko kolejny szczebel drabiny, kiedy dotarli wreszcie do włazu. Utknęli na chwilę usiłując przedostać się jednocześnie, żaden nie chciał, nie mógł zaczekać na dole. Potem przecisnęli się jakoś ciągnąc za sobą nieprzytomnego. Znowu ruszyli do góry, po to tylko, żeby po chwili uderzyć o sufit. Koldway szarpnął w bok ciągnąc ich obu. Dłuższą chwilę płynęli wznoszącym się korytarzem, potem był jeszcze jeden właz i Vanderberg znowu zobaczył światło. Tym razem byli na powierzchni. Koldway, który tym razem był pierwszy, pomógł mu wydostać się wraz z bezwładnym ciałem na betonową podłogę oświetlonego kilku słabymi żarówkami tunelu.

- Jasna cholera, pieprzone kanały!!! - nurek klął coraz bardziej ordynarnie. - Co to było, do kurwy nędzy!?!

Vanderberg odrzucił maskę i ustnik dławiąc się świeżym powietrzem.

- Jakiś przepływ, czy... Tam, szlag!, coś siedzi!!! Ja... - Koldway zachłysnął się, urwał i dłuższą chwilę kaszlał skulony nad leżącym. Potem, ciągle dysząc zdjął mu hełm. - Don! -

trzasnął go w twarz. - Don, słyszysz mnie?

- Jest nieprzytomny - Vanderberg zauważył, że na jego lewej płetwie brak wielkiego kawałka gumy. Wyglądało to tak jakby ktoś obciął nożem fragment płetwy. Zdjął obie, zbyt zmęczony, żeby zawracać sobie teraz głowę uprzężą.

- Co to było z tą szamotaniną na drabince? - spytał. - Czułeś coś...

- A cholera! Myślałem, że zdechnę ze strachu, tam... - nagle zmienił temat. - Czekaj, trzeba im jakoś dać znać - nachylił się nad manometrem butli leżącego. - Tu jest jeszcze kupa

powietrza. Ten drugi też może żyje.

- Chcesz dotrzeć do Fowlera?

- Zadzwonić. Musimy wyjść na górę, żeby pomoc mogła...

Przerwał mu nagły huk. Obydwaj spojrzeli na wylot włazu, z którego wytrysnął nagle czarny gejzer. Woda o konsystencji błota zaczęła wylewać się na podłogę tunelu i szybko, coraz szybciej rozlewać we wszystkich kierunkach.

- Do jasnej!... - Koldway odpiął uprząż Dona i razem z Vanderbergiem znowu chwycili go pod ramiona. - Tędy!

Żarówki zdawały się przygasać zupełnie tak jakby czarna woda miała jakieś zdolności pochłaniania światła. Biegli rozchlapując zdawałoby się goniące ich fale atramentu, wpadając na siebie, przewracając wzajemnie i tłukąc o tkwiące pod powierzchnią przeszkody. Vanderberg, który nie zdążył zdjąć butli tracił oddech z każdym krokiem. Czuł, że jeszcze moment i nie zdoła już udźwignąć bezwładnego ciała, nie zdoła nawet podnieść się sam jeśli upadnie jeszcze raz...

- Tutaj! - na szczęście Koldway zauważył schody w bocznej odnodze korytarza. Wpadli na nie, Vanderberg walnął reduktorem w stalową barierkę, przystanął na chwilę i jednym szarpnięciem pozbył się pasa balastowego. Na szczęście zamek był przystosowany do awaryjnego zwalniania. Wlekli nieprzytomnego Dona wyżej i wyżej, w ciągłym pośpiechu, byle jak. Jego nogi obijały się o stopnie, obolałe ręce wypuszczały go co chwilę, osuwał się w dół.

- Już! - krzyknął Vanderberg kiedy stanęli na jakimś podeście. Nie mógł biec dalej. Zdawało mu się, że nie może już zrobić żadnego ruchu. Ciężko dyszący Koldway opadł na kolana tuż obok. Przestraszony obejrzał się za siebie. Wody nie było słychać, coś jednak zbliżało się z dołu. Obaj widzieli jak metalowe schody zaczynają drgać jakby obciążone jakąś nieprawdopodobną wprost masą. Vanderberg rozpiął zamek kombinezonu i wyszarpnął spod niego pistolet. Zebami zerwał zabezpieczający go worek, zwolnił bezpiecznik i wprowadził pierwszy nabój do komory zamka.

- Nie - Koldway nie mógł poradzić sobie z kaszlem. - Musimy... uciekać - wydyszał po chwili.

Vanderberg strzelił celując w dół, mniej więcej w kierunku najbliższego podestu poniżej. Schody zadygotały jakby nagle spadł na nie kilkutonowy ciężar. Rozległ się modulowany, coraz głośniejszy świst. Jakaś żarówka pękła nad ich głowami pogrążając ich podest w ciemności. - Kurwa! - Koldway nagle jakby odzyskał siły. Chwycił leżącego i jak strażak przerzucił go sobie przez głowę.

Vanderberg strzelił raz jeszcze i rzucił się za nim biegiem bojąc się, że zostanie sam. Dziwny świst wzmógł się jeszcze. Słyszeli jak eksplodują żarówki tuż nad ich głowami i jeszcze wyżej, ze znacznym wyprzedzeniem. Mimo wyczerpania biegli po ciemku prawie tym samym tempem, zataczając się, obijając o ściany i barierki. Vanderberg strzelił jeszcze dwukrotnie na

oślep w tył, potem wyszarpnął z kieszeni kombinezonu swoją pochodnię, zapalił drżącymi rękami i rzucił za siebie. Specjalna mieszanka wybuchła w normalnym powietrzu zalewając wszystko upiornym, białym światłem. Ledwie mógł otworzyć załzawione oczy.

- Stój!

Schody kończyły się ślepą ścianą.

- Tam z boku! Drzwi!

Naparli na nie obydwaj ale ciężkie skrzydło nawet nie drgnęło. Pochodnia zgasła nagle jakby zdławiona jakimś impulsem.

- Szlag! Odsuń się! - Vanderberg zaczął strzelać w miejsce gdzie spodziewał się zamka. Przyciskał spust raz za razem aż nagle irracjonalnie skądś przyszło skojarzenie, że to ten sam pistolet, z którego zastrzelił Hindusa. Wyobraził sobie, że tam, po drugiej stronie czeka na niego podziurawiony kulami człowiek o smagłej twarzy.

Koldway runął na drzwi otwierając je ciężarem dwóch ciał. Z rozpędu zrobił jeszcze dwa kroki i runął na podłogę ogromnego, rzęsiście oświetlonego pomieszczenia. Vanderberg wyskoczył za nim, odwrócił się i strzelił jeszcze trzykrotnie zanim nie skończyła się amunicja a zamek nie pozostał w tylnym położeniu. Zatrzasnął drzwi jednym kopnięciem i zamarł słysząc zdecydowany głos:

- No, lepiej teraz nawet nie drgnij chłopie!

Powoli odsunął od siebie dłoń z pistoletem a potem ostrożnie odwrócił głowę. Ludzie na wielkim peronie metra kryli się właśnie za filarami, ławkami i kioskami zszokowani wywołaną przez dwóch nurków kanonadą. Dwóch policjantów rozkraczonych w klasycznych pozycjach strzeleckich mierzyło do nich ze swoich rewolwerów. Ten który celował dokładnie w butlę ze sprężonym powietrzem, który cięgle tkwiła na plecach Vanderberga ostrożnie zbliżył się o krok.

- No to wpadliście chłopcy - wycedził. - Teraz dostaniecie za swoje.

Vanderberg uśmiechnął się czując nagłą ulgę.

- O rany, ale mamy szczęście - mruknął. - Jak w czepku urodzeni...

Wyraz twarzy policjanta wskazywał, że nie może uwierzyć własnym uszom.