POEZJA

Copyright © by Marcin Kuźniak

Marcin Kuźniak

WIEŻOWCE

całym stadem wtargnęły w mój sen
przeganiając ziemię która drżąc
łomotem ich basowych kroków
zapadła się pod samą siebie

przesyłając sobie porozumiewawcze sygnały
trzask drzwi
cichy pisk wind
brzęk tłuczonego szkła
zajmują dawno już ustalone miejsca
podbijają nowe tereny wypierając mnie
w nicość

świecącą setką swych okiennych oczu
wlepiają we mnie - intruza
nienawistne spojrzenia
wysokie jak z nieba

grożą ostrzegają
echami dawno zapomnianych rozmów
wariackich libacji gdzieś na schodach
odgłosem kroków
wspomnieniem rozstań i niemych porażek
zwielokrotnionym krzykiem
Tego Który Skoczył

straszą
strzępami istnień swych niezliczonych ofiar
dawno już upolowanych
uwięzionych w klatkach podwórek i karcerach mieszkań
pożartych żywcem
strawionych
w pustaki przemienionych

świadomość betonu

bezludne Wieżowce




---------------------

WSZYSTKO

dryfuję
w gęstej atramentowej czerni
staram się utrzymać twarz
ponad powierzchnią ciemnego lustra
- bywa że wynurzam tylko usta
lub nos
by oddychać móc
zastygam w bezruchu :
Ja, zmarszczka na tafli
Nie chcę się ruszać -
nigdy nie chciałem rozumieć ruchu

***

nie wiem co jest tam
gdzie mnie nie ma
chyba nic
oczy utraciłem już dawno
dawniej niż wzrok nawet
na co komu oczy - wszędzie to samo
bajoro w magicznej grocie

***

wiem, że są też inni
czasami zderzam się z nimi
niesiony prądami złośliwej czerni
zbywamy ten fakt milczeniem
zakłopotanym.
czasem słyszę ich oddechy
nieraz myśli
pamiętam też krzyk
krótki urwany obcy
o zardzewiałym ostrzu.
Rysa na szkle.

***

tam, wysoko coś jest
na pewno
zawsze kropli pluśnięcia
cichy cios
spada
   jest
     już
       znika...
wciąż miarowo
wciąż szarpiąc
na strzępy
delikatną tkaninę duszy
Nadal walczę
by własnoręcznie jej nie spruć
pustej pajęczyny

***

często zastanawiam się
co jest pod nami -
tam - na dole
na dnie kałamarza

-----------------

krew krew krew
gorące
k   p l   k   w
  o   e   r
  r    i
rozpryskują się na twarzy
bólem i słonym szczęściem
(ciemne pomieszczenie   :
szklana, z ciemnego szkła,
kula głowy
wewnątrz kąt
w kącie na podłodze
cicho skulone w ukryciu
- bycie
z dziur oczodołów
spod sufitu
dwie ostre smugi
żyletki jasności rozcinają
rozdzierają ciemność
iskry słów płonącym kurzem
odrywają się od ostrzy)

w ręku
zimny kawałek hartowanej stali
dodaje pewności uspokaja
ściskając mocno wznoszę go ku twarzy

czerwone chmury na horyzoncie
drapieżnie suną po żelaznym niebie
zostawiając brudny ślad
rdzy
zbliżając się szybciej niż śmierć
broczą obficie
  krwawym deszczem
zakrywają słońce
którego obdarte ze skóry zwłoki
ciskają na oślep błyskawicami bólu

niebo pokryte skrzepem
puchnie nadyma się
natęża ostatnie siły
by naraz bluznąć gradem
gradem dziecięcych główek
które spadając śmieją się szaleńczo
wszystkie
z wyjątkiem tych które krzyczą
a krzyczą wszystkie
oprócz tych śmiejących się
uderzają o ziemię
bryzgając strzępami mózgów
a z nimi głuchy odgłos
pękających orzechów


ocieram mokrą twarz
i podnoszę jedną z nich
(taką w lepszym stanie)
poznaję że to moja
patrzę na siebie bezmyślnie
(równe cięcie w połowie szyi
brzegi rany lekko postrzępione
krople spienionej posoki
usta poruszają się mechanicznie
jak u ryby leżącej na piasku)
wzruszony do głębi nachylam się
by złożyć sobie na czole gorący pocałunek
czuję że tak trzeba
jednak w ostatniej chwili
twarz wybucha śmiechem i
rozsypuje się w pył kłujący
igłami w oczy krzyczą
strup horyzontu
a krople krwi spadają z chmur
na twarz która jak wysuszona ziemia
wchłania spija je i rodzi
mięsożerne kwiaty
wzywające śmierć z jej domeny nieśmiertelnej
lądujący spadochroniarze

patrzę na północ
trzecia część morza stała się rdzą
siódma pieczęć dynda na zerwanej nici
demony wychodzą na powierzchnię
na żer
wszystko płonie krzykiem
dzieci kobiet
jękiem starców
dlaczego


***
patrzę przed siebie
matka moja nicość
w mroku nocy zrodziła
dziecię ciemności
szukające swego miejsca
kryjówki w pełnym złudzeń
świecie

***
i
słyszę Głos :
stań na baczność
na przekór wszystkiemu
i kontroluj
kontroluj swą schizofrenię
pluń na wszystko
i poczuj się Bogiem .

***
bąble wypełnione posoką
mydlane pękają
czerwień na mych dłoniach
chłodnych trzymanym ostrzem
pewnych stalą
unoszę rękę :
zabić
zaszlachtować
prześladującą mnie twarz
klinga zaczepia o fałd przestrzeni
(dźwięk prutej trrrrrkaniny)
rozdziera
otwó   r   a w nim
pustka -
ciemność pełna strachu i niepokoju
szary pokój z widokiem szarym
czemuż śmierć zawsze okrywa świat mrokiem
gdy staje naga i gotowa przede mną
ma mnie nie rani Miasto?
czy to jest w porządku to
chyba nie koniec