Nowych recenzji chwilowo nie mamy, ale... na razie zapraszamy na konkurs filmowy Rafała Donicy:

     www.dux.warka.pl/konkurs.html
     [Uwaga: to inny serwer :-) ]
    



Prezentujemy kilka recenzji książek - chwilowo w dziale "Film", żeby nie przebudowywać numeru. Ale dział recenzji książek powstanie niebawem :-)
    
Copyright © by Bartek "V0yager" Dramczyk
    

  • Dzieci Damii
  • (Damia's children)
  • Autor: Anne McCaffrey
  • Tłumaczenie: Leszek Ryś
  • Wydawnictwo: Zysk i S-ka
  • Rok wydania: 1996
  • Liczba stron: 263
  • Cena: 14.50 zł
  • Gatunek: SF

Wielbiciele obcości (w sensie ras) tworzonych przez McCaffrey powinni być usatysfakcjonowani. Tym razem mamy do czynienia z trzema rasami obcych. Ludźmi, 'Diniami oraz Rojem. Nie, nie myle się mieszając w obcość także ludzi. Bo w dalekej (jak można domniemać) przyszłości i ludzie podlegli pewnym zmianom, które dla nas, współczesnych, mogą okazać się pewną bariera w pojmowaniu. Otóż ludzkość przyszłości zaczęła rozwijać tzw. Talenty - (w szczególności termin ten tyczy się także utalentowanych jednostek) czyli genetycznie uwarunkowane umiejętności telekinezy, telepatii i zdalnego odbierania uczuć. Posiadanie Talentu było chlubą, a zarazem wystawialo posiadacza na wieczną służbę matece Ziemi. Unia pomiędzy ludźmi, a 'Diniami toczy się wokół wojny prowadzonej ze statkami-Rojami, jeszcze jedną grupą obcych zasiedlającą każdą zdatną planetę, niezależnie od protestów tubylców. We wspólnej walce o prymat we Wszechświecie główną rolę odgrywają ludzie. I nie ma tu ani rozbłysków laserów, a jedynie połączona siła telekinezy kilkuset Talentów, spychająca statki-Roje w czułe objęcia gwiazd.
     Ze względu na różnice panujące pomiędzy alianckimi rasami (ludzmi wyposażonymi w Talenty oraz "śniącymi" 'Diniami) potrzebna była metoda na rozwiązanie problemu wzajemnej komunikacji. I tu z pomocą przyszli potomkowie Damii, utalentowane dzieci, które od samego początku wychowywały się w towarzystwie obcych stworeń, a których język składał się jedynie z samogłosek. To właśnie 'Diniowie po raz pierwszy odnaleźli swoich braci w rozumie - ludzi, dzięki umiejętności śnienia i przekazywania swych snów ludziom. I to właśnie w obliczu niebezpieczeństwa, jakie stanowiły Roje - statki "zapładniające" planety. Od tej pory alianckie gromady statków kosmicznych ludzi i 'Diniów przeszukują wszechświat w celu zniszczenia statków-rojów i odnalezienia ich macierzystej planety.
     Powieść nie bez powodu nosi tytuł "Dzieci Damii". Opowiada historię potomków pary najlepszych telekinetyków, wszystkich bez mała odarzonych najwyższej klasy Talentem. Mamy okazję śledzić losy trójki z dzieci Damii - Thaina, Rojera i Zary - dorastających w towarzystwie 'Diniów.
     McCaffrey bez przerwy pozostawia czytelnikowi niedosyt, opisując zbyt lakonicznie najpierw rasę 'Diniów, później kolejne fascynujące zjawiska. Bo Czytelnik chciałby wiedzieć trochę więcej ponad to, iż istnieje możliwość błyskawicznego teleportowania (przy uwzględnieniu zasady zachowania energii) dowolnego obiektóu w dowolne miejsce przestrzeni. To jeden z najbardziej wrażliwych elementów fabuły - bo jeśli telekinetycy są w stanie wysyłać przedmioty w dowolne miejsce - po co w świecie "Dzieci Damii" istnieją statki o konwencjonalnym napędzie, pochłaniające powoli przestrzeń w poszukiwaniu Rojów?
     Umiejętnością 'Diniów są sny - a właściwie ich przekazywanie innym, także ludziom. Choć i ta umiejętność pozostawia wiele niedomówień - szczególnie co do jej użyteczności, tak zachwalanej przez McCaffrey
     Po pobieżnie przedstawionym etapie dorastania trójki młodych telekinetyków mamy okazję zapoznać się z przygodami Thaina, oddelegowanego na ludzki okręt wojenny jako Talent rangi T1. Jego zadaniem jest błyskawiczne odbieranie i wysyłanie teleportowanych ładunków. Przylatuje na "Vadima" wraz ze swoimi Mrdińskimi (inna nazwa na 'Diniów) przyjaciółmi z biegu łamiąc surowy kodeks wojskowy. Pomimo wykroczeń załoga akseptuje młodego Talenta, docenia jego użyteczność a nawet pilnie studniuje język 'Diniów na wykładach prowadzonych przez Thaina. Jednak życie nie jest pozbawione kolców. Thain odstrzega obecność Złej Woli - kogoś kto mu źle życzy. Mimo, iż eskadra Vadim rzeczywiście robie wielkie odkrycie związane z Rojami, oraz owa Zła Wola zostaje unieszkodliwiona - znów Czytelnik ma okazję poczuc niedosyt. Zła Wola to postać płaska, źle opisana i scharakteryzowana. A po kilkunastostronicowym wstępie możnaby spodziewać się czegoś ciekawszego. Koniec końców Thain przesiada się na statek kosmiczny Mrdiniów i kontynuuje poszukiwania macierzystej planety Rojów.
     Akcja przenosi się na Rojera - Talenta, który nieco minął się z powołaniem, gdyż ponad jego zdolności bardziej fascynuje go mechanika i najnowsza zabawka wszechświata (odmiana Kostki Rubika :) - układanie ze znalezionych w przestrzeni kosmicznej kawałków przyrządów należących do Roju. I on zostaje wysłany na misję - tym razem związaną z odnalezieniem i przetransportowaniem w bezpieczne miejsce żywej królowej Roju. Później Rojer podąża na spotkanie z planetami zasiedlonymi przez Roje. A jego siostra, nagle zaczyna dostrzegać w sobie coś, czego nie dostrzegają inne Talenty - mianowicie niezwykłą więź i zrozumienie potrzeb królowej Roju.
     Niestety bardzo mało tu informacjo o Rojach, królowych Rojów i zasiedlonych przez nie planetach. Tak samo eksploracja gigantycznego statku Rojów, fascynująca dla czytelnika została spłycona do kilku korytarzy i banalnych, ludzkich rozgrywek. A szkoda. Roje - niemal kalkowa kopia filmowych Obych, acz znacznie bardziej zaawansowanych technicznie (a co za tym idzie krwiożerczych w nieco innej skali), mogłyby się okazać nader interesujące. Ale nie na tyle, by z niecierpliwością oczekiwać x-tego tomu.
    


  • Dziennik czasu plagi
  • Autor: Andrzej Ziemiański
  • Wydawnictwo: Europa
  • Rok wydania: 1991
  • Liczba stron: 190
  • Cena: nieznana
  • Gatunek: SF

Bliżej nieokreślona, dosyć bliska przyszłość. Głowny bohater, Warren Ramsay wraz ze swoim przyjacielem wyjeżdża z uporządkowanego, eleganckiego świata prosto w środek strzeżonej przez wojsko Strefy, by zbadać powstające w jej obrębie nowe dialekty. Ot taki stalker, poszukujący wiedzy. Wyprawa w świat okolony wojskowym pierścieniem już od samego początku pełna jest pechowych przygód. Najpierw, tuż po przekroczeniu granicy strefy samochód pod niewprawnym okiem kierowcy ulega uszkodzeniu przy zjeździe z rampy samolotu. Dopiero przekupstwa pozwalają dwójce podróżników wypożyczyć wojskowy pojazd i ruszyć dalej. Pozbawieni map i wojskowej opieki szybko gubią się w wyludnionej strefie, a samochód koniec końców w efektownej pionowej pozycji ląduje w rzece. Cadish postanawia wrócić do bazy wojskowej pieszo, zaś Warren Ramsay rusza dalej, w głąb strefy. Wkrótce trafia na kogoś w rodzaju księdza-motocyklisty. Od tego momentu powieść niemal bez przerwy toczy się wokół ok. 60-motocyklowej grupki nomadów-harleyowców. Nie brak tu efektownych scen batalistycznych związanych ze zdobywaniem paliwa (najłatwiej napaść i okraść mieszkańców), szalonych seksualnych ekscesów toczących się na siodełku rozpędzonego BMW, a zakończonych efektownym orgazmem w środku rzeki. Nie to jednak jest najciekawsze w owej opowieści. Bo każdy przyzna że takowi nomadowie z góry skazani są na wymarcie - pozbawienie paliwa i zanikającej na terenie strefy techniki. Ciekawa jest raczej ewolucja głównego bohatera (w przeszłości, jako dziecko związanego z cyrkiem i szalonymi jazdami na kole śmierci), który błyskawicznie odrzuca cywilizację, cieszy się szalonym pędem motocykla połykającego kilometry. Właściwie w tym miejscu autor powinien definitywnie zakończyć powieść. Tymczasem pokusił się o zakończenie w stylu Dicka, tworząc dziwaczna, odrealnioną sektę; grupę ludzi będących pod psychiczną presją omamów jednej osoby. Zakończenie powieści też nie jest do końca jasne - ale już na pewno nie tak ciekawe jak sam proces ucieczki Ramsaya od cywilizacji.
    


  • Żona Zmiennokształtnego
  • (The Shape-Changer's Wife)
  • Autor: Sharon Shinn
  • Tłumaczenie: Zbigniew A. Królicki
  • Wydawnictwo: Zysk i S-ka
  • Rok wydania: 1997
  • Liczba stron: 152
  • Cena: 12.50 zł
  • Gatunek: Fantasy

Aż trudno uwierzyć, że jako reklamówka tego czytadełka, na okładce widnieje cytat z Locusa: "Najbardziej obiecujący debiut roku". Bo historyjka momentami jest tak banalna, że aż zęby bolą. Tymbardziej, że na 50 stron przed zakończeniem właściwie jest już jasne co się stanie. Mamy tutaj niewielki, sprowadzony do kilku miejsc (dom maga Gylyrendena, pobliskie miasteczko z targowiskiem i gospodą, posiadłość Lorda Rochestera, Królewski Gaj) świat, w którym pierwsze skrzypce wiedzie adept sztuki magicznej Aubrey - skierowany przez niejakiego Cyrila na naukę do maga Gylyrendena. Uczeń docierając do pobliskiego domostwu maga miasteczka dostrzega jakiś mur niechęci wśród mieszczuchów, zabobonny lęk przed wszystkm, co wiąże się z Gylyrendenem. Na miejscu - też nie jest ciekawie. Pan domu gdzieś wyjechał, na powitanie niechętnie wychodzi mu Lilith (żona maga) oraz udziwaczniona służba - kosmaty Orion i mrukliwa Arachne, a sam dom... cóż wiecej w nim kurzu niż ludzi. Wszyscy, na czele z Lilith wydają się Aubreyowi jacyś obcy i nie na miejscu. Resztę podpowiada tytuł. Chodzi o magię szczególnego rodzaju. Mianowicie o możliwość zmiany kształtu. Dostrzegając w odmienności Lilith piękno Aubrey zakochuje się w niej i pragnie poznać jej tajemnicę. Oczywiście wszystko dobrze się kończy, większość bohaterów tej opowiastki wraca na swoje miejsca. Trudno polecać mi komukolwiek to czytadło. Jedyna ciekawa rzecz to obrazowo przekazane przemiany z człowieka w inne istoty i na odwrót, oraz (jak to w fantazy bywa) dosyć zgrabne i tęskne nawiązanie do rosnących w lasach drzew.
    


  • Kukułcze Jajo
  • (The Cuckoo's Egg)
  • Autor: Clifford Stoll
  • Tłumaczenie: Tomasz Hornowski
  • Wydawnictwo: Rebis
  • Rok wydania: 1998
  • Liczba stron: 405
  • Cena: nieznana
  • Gatunek: któż to wie? być może powieść szpiegowska

Jedną z najnowszych gałęzi fantastyki jest technothiller oraz pośrednio związane z tym gatunkiem zabawy w wirtualną rzeczywistość, oczywiście z nieodłącznymi hackerami w środku (a to już coś bliskiego Cyberpunkowi). Któż z wielbicieli SF nie oglądał prześlicznych scenek w Kosiarzu, Johnym Mnemoniku, czy też nie zaczytywał się w Neuromancerze, albo z wypiekami na twarzy śledził przygody (niedawno reemitowane w Polsacie) zagubionej w sieci (właściwa nazwa przetłumaczonego nie wiadomo dlaczego na System filmu brzmi: The Net) Sandy Bullock. A teraz zderzenie z twardą rzeczywistością. Kukułcze Jajo to jak najbardziej opowieść o hackerach (Uwaga - w książce autor pokusił się o spolszczenie tego terminu na haker), nieco już pokryta kurzem, gdyż współczesna zabawa w hackowanie stała się znacznie bardziej skomplikowana. To powieść z czasów, gdy Internet składał się niemal wyłącznie z różnych odmian unixa i Vaxa. I na większości z nich, te same, systemowe dziury stały otworem dla hackerów. Cliff Stoll opowiada tu swoją historię, która zdarzyła się z górą 20 lat temu. Po nitce do kłębka prowadzi nas od drobnych błędów w systemie rozliczeń wykorzystania czasu procesora, aż po uchwycenie hackera. Kukułcze Jajo to zapis żmudnej pracy początkowo laika uczącego się działania systemu operacyjnego, wykrywania nielegalnych furtek, który stosuje wszelkie dostępne mu środki (poczynając od podpinania drukarki na port komunikacyjny, przez który płyną dane, a kończąc na telefonach do CIA, FBI i innych tróliterowych służb porządkowych). I tak z laika robi się ekspert.
     Fascynująca laktura, przynajmniej do czasu, gdy nie zaczniemy w kółko czytać, jak to głownych bohater wydzwania co chwila do ww. służ porządkowych (czy każdy Amerykanin w razie kłopotów dzwoni do FBI?). Ale telefony nie skutkują - nikt nie bierze na poważnie historyjek o włamaniach. A te stają się coraz częstsze. Obserwujemy sztuczki, pozwalające hackerowi ukryć się za tysiącami kilometrów linii telefonicznych i międzyserwerowych połączeń telnetowych. Zakończenie jest niestety dosyć banalne i robi się z tej zgrabnej, hackerskiej opowieści nagle spora afera szpiegowska. Zainteresowanym tą formą literaruty polecam epilog - jest naprawdę znakomity. Opisuje dość dokładnie rzeczywiste zdarzenie które zachwiało niegdyś podstawami Internetu - mianowicie atak diablo-sprytnego internetowego Worma (tłumaczonego tu i ówdzie na: Robaka lub Czerwia). By nie psuć Wam zabawy nie powiem jak to się wydarzyło.
    
Bartek "V0yager" Dramczyk