wstępniak
 literatura
 brykalski
 pierwuszina
 pierwuszin
 prozorow
 rossa
 wojaczek
 wojtkiewicz
 zimniak
 interaktywna...
 w iezioranna-h
 publicystyka
 pole miki
 hot dog
 gin & tonic
 dystans
 erotyka
 galeria
 random fandom
 film

linki:
 polska
 sąsiedzi
 świat
 antykwariat
 kontakt

nagrody:
 on-line
 APPF

 title
 home

 
 
 
  Interaktywna powieść  
 
 
 

Copyright © by All Members of Vanderberg Club, 1999

Rozdział 10


     Ziemista twarz Gavina w świetle trzymanej przez Wade`a latarki wyglądała jeszcze gorzej niż na początku wędrówki.
     - I... I co teraz zrobimy? - spytał głosem, w którym wyraźnie słychać było drżenie.
     Vanderberg nachylił się nad pokrytym folią planem.
     - Spokojnie, tu jest obejście - wskazał kierunek. - Ten korytarz pozwoli ominąć zalane partie tunelu.
     Pomysł z rozkładaniem nasączonych specjalnym środkiem mat zaangażował wszystkie siły ekipy, którą podzielono na kilka grup. Każdej z nich Frost przydzielił inny odcinek tej samej trasy. Z powodu niewielkiej liczby ludzi jakimi rozporządzał każda z grup musiała założyć niewidoczne gołym okiem pułapki w kilku miejscach i teraz, w prawie osiem godzin po zainstalowaniu mat wszystkie grupy zdążały w te same miejsca, żeby sprawdzić wyniki. Duża część ludzi Frosta nigdy nie była w kanałach a po wysłuchaniu wszystkich, "mrożących krew w żyłach" opowieści nikt z nich nie wyglądał na szczególnie zachwyconego swoją misją. W czteroosobowej grupie Wade'a i Vanderberga to właśnie Gavin i Hodges sprawiali najwięcej kłopotów. Nie chodziło już nawet o to, że nie potrafili ukryć swojego strachu... Bał się akurat każdy. Ale jakakolwiek przeszkoda, zalane przejście, niezgodność planu z rzeczywistym układem kanałów i tuneli, dziwne odgłosy, niezmiennie rodziły w nich nadzieję, że można by uznać to za wystarczającą przyczynę do zawrócenia.
     Wade zdjął z twarzy filtrującą maskę.
     - Cholera, coraz więcej przejść jest zalanych - włożył do ust przemokniętego papierosa ale rozmyślił się po chwili i rzucił go pod nogi. - Mam nadzieję, że nie zalało naszych mat.
     - Może wyjdziemy na powierzchnię - zaproponował Hodges i spróbujemy zejść innym włazem?
     - Zgubimy drogę w ten sposób. Chodźmy - Vanderberg nasunął swoją maskę. Mimo takiej ilości wody wokół trujące wyziewy zamiast zanikać zdawały się być coraz bardziej intensywne. Teraz już trudno było się poruszać w podziemiach bez ochronnego kombinezonu.
     - Psiakrew! - Gavin potknął się na czymś i uderzył Wade'a głową w plecy. - Tak tu mokro a w mieście paradoksalnie zaczyna brakować wody.
     - Tak - stłumiony przez maskę głos Hodgesa był ledwie zrozumiały. - Sam widziałem, że w niektórych dzielnicach rozwożą ją cysternami.
     - Myślisz, że będzie epidemia?
     - Nie wiem co myślę. Słyszałem, że do szpitali przychodzą duże transporty leków i środków odkażających. Ktoś najwyraźniej szykuje się do epidemii.
     - Gdzie to słyszałeś? - zainteresował się Wade.
     - Mam znajomego w St. John. Pielęgniarzom z pogotowia wydano plastikowe fartuchy i maski.
     - No to nieźle... Jeszcze nie przeżyłem dżumy.
     - Zaraz dżumy - mruknął Vanderberg. - Bez przesady.
     - Tak? Zaraz będziesz inaczej gadał jak dostaniemy prądem po nogach.
     - Jakim prądem, do cholery?
     - Nie słyszałeś? Urząd miasta kazał założyć w kanałach automatyczne urządzenia do tępienia szczurów.
     - Ale chyba nie rażą prądem. W tej wilgoci...
     - Coś w tym jest co on mówi - wtrącił się Gavin. - Słyszałem od Frosta, że coraz trudniej uzyskać zgodę na badania w kanałach. Ponoć tym razem udało mu się zupełnie wyjątkowo.
     - Przestańcie - Wade obejrzał się do tyłu. - Jeszcze parę minut takiej rozmowy i człowiek zacznie się bać swojego cienia.
     - Nie ty jeden się boisz. Ludzie podobno masowo rezygnują z pracy pod ziemią. Cholera, coraz więcej zalanych korytarzy, niektóre stacje metra są zagrożone, system opadowy i odprowadzanie zakorkowane chyba w stu procentach, podmywa domy i ulice a... A ludzi do pracy coraz mniej.
     - Dlaczego?
     - I ty się jeszcze pytasz? Pracownicy znikają bez śladu, toną, coś ich zabija, szczury atakują coraz bezczelniej, pojawiły sią jakieś jaszczurki...
     - Może krokodyle?
     - Bardzo dowcipne. Jak już raz ktoś puścił pogłoskę, że coś strasznego krąży pod ziemią to przez długi czas nie znajdą nikogo do pracy.
     - A ja słyszałem, że miasta po prostu nie stać na podwyżkę ich pensji. Dlatego odchodzą.
     W kieszeni Vanderberga rozległ się brzęczyk telefonu. Zaklął bo przyszło zatrzymać się w akurat najbardziej mokrym miejscu i zaczął odsuwać zamki kombinezonu. Akurat łączność była tą sprawą, którą ktoś w ich ekipie rozwiązał najprościej i najskuteczniej jak tylko się dało. W otoczeniu zbrojonego żelazem betonu porozumienie dwóch ludzi, z których każdy tkwił głęboko pod ziemią było sprawą bardzo trudną. Tutaj zawodziły wszystkie policyjne krótkofalówki, wojskowe radiostacje i to wszystko co wymyślili dla nich elektronicy na uniwersytecie. Z kablowej sieci łączności kanalarzy trudno było korzystać bo służby miejsckie nie kwapiły się z wydaniem pozwolenia. Ktoś jednak wpadł na doskonały pomysł. Po prostu członkom ekipy rozdano zwykłe komórkowe telefony, takie same jak te, które obciążają kieszenie marynarek biznesmenów i panoszą się przy tylnych siedzeniach ich samochodów. Sygnał takiego telefonu był co prawda słabszy niż radiostacji ale miał do przebycia tylko drogę w górę, do najbliższego słupa z przekaźnikiem. Stamtąd wzmocniony przez miejską sieć docierał do centrali gdzie komputer szukał miejsca pobytu adresata i przekazywał go do innego słupa, który kierował go znowu w dół. System był praktycznie niezawodny, jedyną niedogodnością była konieczność wykręcania numeru za każdym razem kiedy trzeba było się porozumieć.
     - Vanderberg, słucham.
     - Tu Frost - profesor razem z unieruchomionym przez gips Chatelainem czekali na uniwersytecie. - Daleko jeszcze macie?
     - Nie, dochodzimy. Co z innymi grupami?
     - W porządku. Również są już blisko. Pojawiły się jakieś kłopoty?
     - Nie - szturchnięty przez Gavina dodał po chwili: - Większość przejść jest zalana wodą. To się musiało stać w przeciągu ostatnich ośmiu godzin. Nie możemy iść tą samą trasą.
     - Gdzie indziej jest to samo. Dacie radę?
     - Mamy nadzieję.
     - Dobrze. Skontaktujcie się z nami kiedy dotrzecie do celu. Narazie.
     Vanderberg złożył małą antenę i schował aparat do kieszeni. Z przyjemnością nałożył na powrót maskę. Smród stawał się nie do zniesienia.
     - Chodźcie tędy - Wade korzystając z chwili przerwy w marszu odnalazł bardziej suche przejście. - To już niedaleko.
     Ruszyli za nim pochyleni, żeby nie dotknąć zwisających z powały grubych kabli. Vanderberg nie mógł oderwać myśli od wizji automatycznego urządzenia mającego tępić szczury. Każde mrowienie w zdrętwiałych nogach wydawało się być uderzeniem prądu. Na jakiej zasadzie działa to cholerstwo? Wykrywanie przez podczerwień? Ruch? A może na zapach? Przecież musi być jakieś ostrzeżenie czytelne dla ludzi, żeby nie zdziesiątkować i tak już nielicznej obsługi kanałów.
     - Jest! - krzyknął Wade.
     Vanderberg sprężył się w oczekiwaniu na elektryczny szok ale na szczęście nie była to pułapka. Wade dotarł do wąskiego korytarzyka gdzie kilka godzin temu zostawili pierwszą matę.
     - I jak? Widzisz coś? - Gavin przepychał się z tyłu.
     - Sekundę. Tu jest za dużo światła.
     - Moment - Hodges poślizgnął się na czymś. - Nie pchajcie się tak.
     Cała czwórka ściśnięta w wąskiej przestrzeni pochylała się nad matą. Nigdzie nie widać było śladu jakiegokolwiek uszkodzenia. Błotniste podłoże nie pozwalało też na dostrzeżenie jakichkolwiek śladów.
     - Eeee... Nic z tego.
     - Zaraz. Pogaście te cholerne latarki!
     Vanderberg i Wade zgasili swoje. Gavin i Hodges szamotali się jeszcze przez chwilę, potem jednak zapadła ciemność.
     - Uuuu!... Szlag! - Gavin uderzył o coś głową.
     - No ile będziemy czekać?
     - Sekundę - Vanderberg mocował się z długim i ciężkim walcem. Zaraz jednak, po omacku, udało mu się odnaleźć wyłącznik. Przycisnął go kierując jednocześnie reflektor w dół. Strumień niewidzialnego, ultrafioletowego światła zalał podłogę korytarza. Ułożona na niej mata rozjarzyła się upiornym białoniebieskim blaskiem.
     - O rany, ale świeci... Aż oczy bolą.
     Vanderberg również opuścił powieki. Miał wrażenie, że zaraz zacznie łzawić, tak nieprzyjemny odcień miało to światło. Po chwili jednak oczy przyzwyczaiły się na tyle, że można było spojrzeć przed siebie bez większego wysiłku.
     - O cholera... - to był głos Gavina. - Jest.
     - Coś takiego...
     Vanderberg również dostrzegł w tej chwili wyraźny pojedynczy ślad prowadzący od maty gdzieś w ciemność. Zachwiał się na nogach bo wydawało mu się, że coś jest nie w porządku z perspektywą. Ale nie. W sekundę później zrozumiał, że to po prostu dziwne ślady stóp są bardzo małe i to powoduje złudzenie jakoby wszystko nagle odskoczyło gdzieś w dal.
     - Co to może być? - Wade sądząc po odgłosach przysunął się bliżej.
     - Uważaj, nie nadepnij maty.
     - Czy to jakieś zwierzę?
     - Nie, do cholery - Głos Hodgesa bynajmniej nie zdradzał nadmiernej pewności siebie. - To coś poruszało się wyprostowane. Popatrz na odciski stóp... Prawa, lewa, prawa, lewa...
     - To jest prawa a to lewa? Chyba żartujesz.
     - No przecież widać wyraźnie. Tylko... To... Te stopy... - Hodges najwyraźniej nie wiedział jakiego słowa użyć - są bardzo powykręcane - zakończył niepewnie.
     - Co to, jakaś małpa? - spytał Vanderberg.
     - Nie, małpa na pewno nie - Wade skierował ultrafioletowy promień wzdłuż korytarza. - Ten ślad jest zbyt regularny na jakiekolwiek zwierzę.
     - Bzdura - wtrącił się Gavin. - Chyba nie widziałeś jak regularny może być ślad zająca.
     - Chryste, ale chyba widzisz, że to nie zając.
     - Może szczur?
     - Tak. Szczur monstrum. Wyrósł tak bo jadł radioaktywne odpady.
     - Przestańcie, trzeba zmierzyć te ślady - powiedział Hodges.
     - Mam linijkę - Wade przez chwilę szamotał się z czymś po ciemku. - Psiakrew. Nic nie widać.
     - Wyjąłeś ją?
     - Tak. Ale co z tego?
     Miał rację. W absolutnej ciemności jarzyła się tylko mata i tajemniczy trop. Nie było widać nic poza tym. Cień linijki pojawiał się tylko wtedy kiedy Wade przykładał ją do śladu stopy, ale oczywiście nie było widać skali. Gdyby natomiast zapalili zwykłe latarki znikłby wywołany nadfioletem blask specjalnej farby.
     - Przytrzymaj palcem na końcu - powiedział Gavin. - Zapalimy światło i zobaczymy ile to centymetrów.
     - To będzie cholernie niedokładne.
     - Może powbijać wokół jakieś patyki? - spytał Vanderberg.
     - Po omacku? Zresztą... Czy ktoś ma zapałki?
     - Ja mam - Hodges szybko przetrząsnął kieszenie. - Są.
     - Zaznacz wokół od razu dwa ślady - powiedział Wade.
     - Dobra. Odsuńcie się wszyscy.
     Na tle utrzymującej się nad matą poświaty widzieli nikły cień jego zgarbionej sylwetki. Wade uniósł do góry rękę z ultrafioletowym reflektorem.
     - Lepiej?
     - Moment. Już kończę.
     - Myślisz, że to naprawdę może być człowiek? - nie wiadomo było do kogo Gavin kieruje swoje pytanie. - A może dziecko?
     Nikt nie zdążył mu odpowiedzieć. Hodges krzyknął "Już!" i zapalił latarkę.
     - O psiakrew!
     Zbliżyli się ostrożnie usiłując nie nadepnąć maty. Dwa nieregularne kształty wyznaczone wbitymi w ziemię zapałkami nie przypominały niczego. Ani odcisków stóp, ani butów, ani łap, racic, pazurów czy kopyt.
     - Zchrzaniłeś coś - mruknął Gavin.
     - Nie. Wbijałem dokładnie wokół śladów.
     - No i co może zostawić taki odcisk? Kulawy kangur, któremu ktoś obciął ogon i prawą nogę.
     - Przestańcie - Wade nachylił się nad ziemią przykładając linijkę. - Niech ktoś zrobi zdjęcie.
     Vanderberg wyjął z kieszeni mały notes.
     - Ile?
     - Odległość pomiędzy odciskiem jednej i drugiej... eee... stopy wynosi trzydzieści sześć centymetrów. Przypuszczalny rozstaw nóg... około trzydziestu centymetrów.
     - Jakiś zminiaturyzowany kawalerzysta...
     - Co?
     - Z tak krzywymi nogami...
     - Długość jednego śladu jakieś osiem centymetrów, szerokość, około pięciu.
     Hodges zapalił papierosa.
     - Coś nieźle go zdeformowało - mruknął.
     - Zgaś.
     - Co?
     - Zgaś papierosa. Ruszamy za śladem - powiedział Vanderberg.
     Kiedy tylko wyłączyli latarki łuna nad rozścieloną matą pojawiła się znowu. Mieli wrażenie, że ściany znikły nagle i upiorny, jakby utkany z delikatnej zorzy ślad prowadzi daleko, gdzieś po bezkresnej płaszczyźnie.
     - Ostrożnie, idziemy jeden za drugim. I postarajcie się tego nie zadeptać.
     Posuwali się bardzo powoli. Złudzenie, że wokół znikło wszystko co mogło dawać jakiekolwiek oparcie było tak silne, że tylko z trudem powstrzymywali się od szurania nogami po ziemi. I tak, z powodu ciemności każdy z nich robił tylko niewielkie kroki usiłując wymacać ręką ścianę. Co chwilę ktoś potykał się, klął, wpadał na tego, który szedł przez nim... Potem Hodges przewrócił się uderzając boleśnie łokciem o betonowy występ.
     - To na nic - Wade zapalił swoją latarkę. - Powybijamy sobie oczy zanim przejdziemy chociaż sto metrów.
     - No to idźmy przy świetle - zaproponował Gavin - i tylko sprawdzajmy ślad co kilkadziesiąt kroków.
     - Zgubimy go, trzeba będzie wracać, kombinować i w rezultacie zadepczemy tą farbę - powiedział Vanderberg.
     - Masz jakiś lepszy pomysł?
     - Idźmy dalej po ciemku ale zapalajmy latarki co... ja wiem... jakieś dziesięć kroków. No i niech każdy osłania twarz ręką.
     - A ja? - Wade dzwigający reflektor był w najgorszej sytuacji. Miał zajęte obie ręce.
     - Zrobię ci czapkę z papieru - Vanderberg rozpiął ochronny kombinezon i wyjął spod niego złożoną we czworo gazetę. - Jeśli natrafisz na jakąś przeszkodę to najpierw czapka zleci ci z głowy. A to poczujesz.
     - A jeśli to będzie ostry pręt wycelowany dokładnie w moje oko?
     - Bez przesady. Zresztą zapalajmy latarki co pięć kroków.
     Wade bez przekonania włożył na głowę sporządzoną na prędce, papierową czapkę. Odwrócił się, żeby nie widzieć wesołych spojrzeń kolegów.
     - Gasimy?
     - Tak, jazda. Nie będziemy tu siedzieć do rana.
     Tym razem poszło im znacznie sprawniej. Gavin głośno liczył kroki, przy pięciu, Hodges zapalał światło, żeby szybko zorientować się co jest przed nimi i po sekundzie mogli iść dalej. Oczy zaczynały już boleć od ciągłych błysków ale ślad był dobrze widoczny. Biegł niezmiennie środkiem wijącego się korytarza omijając wszelkie przeszkody i kałuże tak jakby ten, który go zostawiał chciał ułatwić im pracę. W przeciągu jakichś piętnastu minut zrobili prawie dwieście metrów, według prowizorycznych obliczeń Vanderberga. Jasność farby zmniejszyła się trochę, ale wszystko wskazywało, że ślad zmierzał w stronę miejsca gdzie zostawili następną matę. Przypadkowo wybór trasy którą wykreślili wczoraj na mapie okazał się optymalny, ale Vanderberg zdawał sobie sprawę, że trudno liczyć by trop zaprowadził ich do jakiegoś konkretnego miejsca już pierwszego dnia. Wokół punktu gdzie się urwie będą musieli rozłożyć nowe maty i powtórzyć całą operację następnego dnia. O ile oczywiście, będą mieli szczęście.
     Coraz bardziej zmęczeni szli w milczeniu i prawie absolutnej ciszy jeśli nie liczyć odgłosu ich kroków, kropel spadającej skądś wody i czasem, przyprawiającego o dreszcze na plecach, jakiegoś chrobotu czy skrobania, które dobiegało z różnych stron naraz. Vanderberg domyślał się, że to szczury ale Gavin za każdym razem zmieniał natężenie głosu usiłując ukryć wyraźne drżenie. Właśnie, tuż po zgaszeniu latarki, kiedy powiedział: "Raz..." rozpoczynając kolejną sekwencję pięciu kroków rozległ się głośny dzwonek telefonu Gavin targnął się mocno do tyłu przewracając Hodgesa i Vanderberga.
     - Boże! - Wade zapalił swoją latarkę. - Co się stało?!
     Wyglądał groteskowo obwieszony specjalistycznym sprzętem, w ochronnym kombinezonie i dziecinnej czapce z gazety na głowie.
     - Szlag! - Vanderberg wyjął z kieszeni aparat i rozłożył antenę. Bolały go krzyże i lewa ręka, którą padając niechcący uderzył Hodgesa. - Słucham?
     - Mam dla was dobrą wiadomość - w słuchawce rozległ się głos Frosta. - Jesteście zwolnieni z dalszych poszukiwań.
     - Dlaczego?
     - Dwie grupy odkryły ciekawy ślad. W przeciwległym krańcu miasta.
     - My też coś mamy. I to dość...
     - Tylko nie mówcie, że to jakby odciski małych stóp, tak mniej więcej siedem na pięć centymetrów, odległe od siebie...
     - O trzydzieści sześć centymetrów - dokończył Vanderberg. - Skąd pan wie?
     - No jak to? To... To samo odkryły tamte grupy.
     - Gdzie oni są?
     - Ci najbardziej od was oddaleni na St. Albans. A raczej pod...
     Vanderberg nie musiał zerkać na plan. Wiedział gdzie to jest.
     - Przecież to prawie czterdzieści kilometrów stąd! Ten ktoś... To coś - poprawił się - nie mogło przebiec takiego dystansu w podziemiach...
     - W przeciągu niecałych ośmiu godzin? - Frost milczał przez chwilę. - Teoretycznie to możliwe, ale... Nie, nie w tych warunkach. Ma pan rację.
     - Stąd wniosek, że to dwie... - nie chciał użyć słowa "istoty". - Dwa takie stworzenia?
     - Które zostawiają tak dziwne ślady, jakie mi opisano? Nie wiem co o tym myśleć.
     - Przecież to coś nie mogło przejść raptem czterdziestu kilometrów.
     - Nie wiem czy to było coś, Vanderberg.
     - Słucham?
     - Wszystko wskazuje, że... To porusza się w postawie wyprostowanej.
     - Co?
     - Muszę się skontaktować z jakimś zoologiem. Możecie tam zaczekać chwilę?
     - Tak.
     - Połączę się z wami niedługo. Narazie.
     Vanderberg złożył antenę aparatu i schował go do kieszeni. Sięgnął po papierosy ale nie mógł znaleźć paczki.
     - I co? - Hodges podsunął mu swoje.
     Vanderberg usiłował nadać swojej twarzy wyraz przerażenia, co notabene, nie przyszło mu szczególnie ciężko.
     - Frost chyba wie co tędy przeszło... - mówił coraz ciszej sprawiając, że tamci odruchowo nachylali się do niego. - On już wie, że... TO DIABEŁ!!! - krzyknął nagle na cały głos. Tak jak oczekiwał odskoczyli obaj zderzając się ramionami.
     - Idiotyczny kawał - Gavin spojrzał na niego ze złością.
     - Do cholery, kto tak krzyczy?! - Wade wychylił się zza najbliższego zakrętu gdzie zdążył odejść podczas rozmowy. - O mało nie rozwaliłem sobie głowy...
     - Te koszarowe dowcipy... - Gavin nie mógł się powstrzymać od wetknięcia szpilki.
     - Chodźcie tutaj - przerwał mu Wade. - Znalazłem coś dziwnego.
     - Rogi? Czy wyraźny ślad kopyt? - Vanderberg nie dawał za wygraną.
     - Szybciej.
     Po chwili stłoczyli się za jego plecami. Korytarz za zakrętem po kilku metrach kończył się ślepą ścianą.
     - I co?
     - Pogaście światła.
     Kiedy zapadła ciemność Wade włączył ultrafioletowy reflektor. Jaśniejący trop ukazał się znowu, ślady jednak urywały się nagle jak ucięte nożem. Vanderberg zapalił latarkę. Tak, nie mógł się mylić - ślady kończyły się przy ślepej ścianie.
     - Cholera, przecież nie przeniknął przez beton.
     - Nie tam jest dziura - Wade podszedł bliżej wyciągając linijkę w kierunku niewielkiej szczeliny w murze. - Zbadałem to, ślad ciągnie się po drugiej stronie.
     - Ile ma wysokości ta szpara?
     - Niecałe pięćdziesiąt centymetrów, jej szerokość...
     - Nawet coś tak niewielkiego miało chyba trudności z przeczołganiem się...
     - Spojrzałem na ślad po tamtej stronie - Wade przerwał Hodgesowi. - Nie ma najmniejszego... Cholera, to coś przelazło tędy wyprostowane!