wstępniak
 literatura
 brykalski
 pierwuszina
 pierwuszin
 prozorow
 rossa
 wojaczek
 wojtkiewicz
 zimniak
 interaktywna...
 w iezioranna-h
 publicystyka
 pole miki
 hot dog
 gin & tonic
 dystans
 erotyka
 galeria
 random fandom
 film

linki:
 polska
 sąsiedzi
 świat
 antykwariat
 kontakt

nagrody:
 on-line
 APPF

 title
 home

 
 
 
  Wstępniak  
 
 
 


    Rozmowy o wszystkim i niczym (właściwie, ze staropolska powinno być: "O wszystkiem i niczem... hm... Nietschem?"), czyli rozmyślania na kacu...
    


    Mieszkając sobie we Wrocławiu (dawn. Festung Breslau) słyszy się rozmaite historie.
    Pamiętam jak ktoś opowiadał mi historię wkroczenia wojsk sojuszniczych na Śląsk. Trzeba było kogoś obwołać burmistrzem, polskich kadr pod ręką nie było, więc szybko mianowano Niemca, który dobrze mówił po polsku. Przygotowywano się właśnie do jakiejś patriotycznej uroczystości. Sytuacja jak z perfidnej bajki. Na sali sami Niemcy, niemiecka orkiestra, niemiecki burmistrz i kilku Polaków przysłanych urzędowo. Burmistrz wyjaśnia dlaczego trzeba się cieszyć z odzyskania ziem zachodnich (poza trzema, czterema osobami na sali nikt go nie rozumie ale wszyscy klaszczą kiedy trzeba). Potem pada sakramentalne: "Do hymnu!!!" Wszyscy wstają. Dyrygent zaczyna: "Eins, zwei, drei, abe sicher!"
    "Jeszcze Polska nie zginęła" - śpiewają głośno nauczeni wcześniej Niemcy - "Póki myyyyyyyyy żyjemy!..."
    Kompletny odlot. Opisana historia nie zawiera żadnych scen batalistycznych ani martyrologicznych. Nie jest wzniosła ani smutna. Ale... jakoś tak przemawia do mnie bardziej niż treść podręczników do historii. Wspominany burmistrz wsławił się zresztą jeszcze jednym wystąpieniem. Parę lat później (po opisanym wcześniej zdarzeniu) wyszedł przywitać pierwszy rocznik młodych ludzi wstępujących do Ludowego Wojska Polskiego i ryknął do nich na cały głos:
    "Witam was chłopcy w tym polskim Wehrmachcie"!
    Ktoś inny opowiadał mi, że tuż po Odzyskaniu (specjalnie z dużej litery) Wiadomych Ziem, aktywiści partyjni zwołali wielki wiec na rynku. A tam, wiadomo, przemówienia, gromkie okrzyki, tłum wiwatuje, ktoś krzyczy:
    - Niech żyje sojusz robotniczo chłopski!
    - Niech żyje!!! - skanduje tłum żywiołowo.
    - Niech żyje przyjaźń ze Związkiem Radzieckim!
    - Niech żyje!!! - zawył rozentuzjazmowany tłum.
    Jeden z aktywistów na podium widząc spontaniczne reakcje ludzi na rynku postanowił załatwić bardziej palące problemy. Doskoczył do mikrofonu i krzyknął:
    - Łapaj szabrownika!!!
    W kompletnej ciszy, dosłownie wszyscy na placu pospuszczali głowy. Ktoś wymknął się bokiem. Ktoś uporczywie spoglądał na zegarek i również zaczął się wycofywać. W przeciągu paru minut, ciągle w idealnej ciszy ogromny rynek opustoszał dokumentnie, jeśli nie liczyć kilku inwalidów wojennych, którzy nie mogli się szybko poruszać o kulach...
    
    Przyznam się, że Wrocław to dla mnie miasto dziwne. Najeżone do dziś (jak przystało na festung) niezliczonymi bryłami (często wielopiętrowych) bunkrów, z ogromnym lotniskiem, które jakieś gnoje za oblężenia wyriezali w samym centrum i monstrualny pas startowy (zwany dla niepoznaki placem Grunwaldzkim) pozwala do dziś na ruch transkontynentalnych samolotów gdyby się ktoś uparł i zdemolował szyny tramwajowe na środku... Notabene zastosowanie bunkrów jest też dość śmieszne (nigdy nie opłacało się rozwalanie tak grubego betonu) - w kilku są hurtownie i magazyny, w jednym resztki obrony cywilnej, w podziemnym bunkrze pod Nowym Targiem, jedna z lepszych dyskotek, a bunkrze pod dworcem jest sex shop... Ta ostatnia lokalizacja zresztą mnie nie dziwi - jak kler uderzy zmasowaną moralnością zawsze będzie można wykorzystać stare urządzenia obronne i przetrwać kilkadziesiąt lat jako ostatni azyl wolnego seksu Trzeciej Rzeczpospolitej...
    
    Wrocław to miasto dziwne. Z przewagą tradycji lwowskich, wileńskich i żydowskich w kompletnie europejskiej, niemieckiej tkance budownictwa. Tu łatwiej niż gdzie indziej usłyszeć "Ta joj, kochanieńki", "Aj waj, jaki giezerys?" czy "Łoj, ta ty chc'iał kołdunów paprubowac'?" Długo po wojnie można było jeszcze usłyszeć próbki Deutsche sprache lub autochtonicznego slangu "Du sphrubowal tegho, sehr dobhre". Sam pamiętam jak wysiadłem z autobusu (jeszcze jako dziecko) z grupą ludzi i zapachniało jakimś ziołem - padło naraz pięć nazw "dżamborek", "czomber" "czombierek", "wathere", "tschomber" - wszystkie prawie zresztą w odmianie slangowej, a nie poprawnej, już robił się tygiel.
    Ten właśnie "melting pot" sprawiał, że słyszałem za młodu przy jakimś wykopie budowlanym, skąd zresztą trzeba było znikać szybko bo wewnątrz same kości i czaszki, zdanie: "Ty dawai' schnell ten dynks patamu co kos'ti ubele nas na mizar" (dla tych co nie znają kresowego polskiego, rosyjskiego, żydowskiego, niemieckiego i tatarskiego tłumaczę... zresztą może nie będę tłumaczył bo zaczniecie sprawdzać w słownikach, a to był tylko "melting pot slang").
    To wszystko zanika sobie powoli (a może i szybko). Jednak poprawnej polszczyzny (w kręgach gdzie się obracam) jakoś nie mogę zauważyć. Teraz to już: "Krzychu ircował hafenauer z guru bo nie mógł logować przez eftep i dilej się robił jak szajs na lejałcie".
    Dem szit. Skoro już slangujemy. Może to i lepiej w porównaniu z socjalistyczną nowomową, którą pamiętam, usiłował stosować szef pegieeru w poznańskiem gdzie zawiodły mnie pewne koleiny: "Jednostkowe ukrowienie dojności wzrasta tendencyjnie w zestawieniu z analogicznym ustatystycznieniem okresu quasiporównawczego...".
    Kurde balans! Wychowałem się w mieście gdzie było kilka kultur. Potem usiłowano mi narzucić język urzędniczo - biurokratyczno - "naukowy". A teraz polishenglish. Nie jestem zwolennikiem ustawy o czystości języka, nie jestem zwolennikiem uniformizacji, nie jestem zwolennikiem ukrócania wszystkiego normami.
    Ale pamiętam jak tuż po "przewale" (jak mówi mój kolega Leon, a chodzi o czas zmian ustrojowych w Polsce) jechałem sobie do Niemiec (nazwijmy to po imieniu) hitlerowską autostradą. Co kraj to (nie "obyczaj" bynajmniej) ale kolosalne różnice. Odbyłem sobie podobną podróż niedawno (nawet dalej niż wtedy). I szlag... Polska, Niemcy, Francja, Hiszpania... Ten sam beton, te same stacje BP, Aral, Shell, Statoil und zo weiter i te same dialogi:
    - Tank full?
    - Yea full. Food?
    - Here. Pay... Cash? Card?
    - Card.
    - American Express? Visa? Mastercard? Other?
    - Visa. Toilet?
    - There. Want telephone?
    - Yea. Long distance.
    - Cash? Chipcard? Eurotel?
    - Chipcard. Citibank.
    - Enjoy!
    - Thnx.
    Szlag mnie trafia! Nie wiem w jakim kraju jestem. Za to wiem gdzie toaleta (na każdej stacji), wiem gdzie telefon (wszędzie), wiem jak zrobić, żeby komórka pracowała na taryfach lokalnych i jak, żeby moja prywatna książka telefoniczna wyświetliła się w publicznym automacie (przy "long distance" - bo taniej). Wiem jaką bułkę dostanę przy ladzie, jak będzie smakowała kawa i domyślam się, że jeśli oprócz piwa na półce mam wino to jestem we Francji. Jeśli bankomat zeżre mi kartę to jestem w Polsce, Czechach albo w Rosji (jeśli "zadzwoniona" obsługa maszyny będzie po kwadransie to jestem w Polsce, jeśli za godzinę lub dłużej to w Czechach, jeśli nigdy to w Rosji). Jeśli kanapka z szynką ma gorącą szynkę (a sam chleb zimny) to jestem w Niemczech, jeśli wszystko gorące to w USA, jeśli kartofle są gorące to w Holandii, jeśli zimne to w znowu Niemczech. Jeśli czekolada na gorąco ma nalepkę Douwe Egberts to jestem w Anglii lub w Holandii, jeśli Nestle to w Szwajcarii lub Austrii, jeśli No Name lub Muller to Niemcy, jeśli Hersey to Polska lub USA, jeśli po czekoladzie chce mi się wymiotować to Czechy, jeśli defekować to Rosja, jeśli w ogóle nie dostałem czekolady mimo wrzucenia monet do automatu to Słowacja. Jeśli chłopak myjący mi szyby mówi: "American, give money!" - jestem w Rumunii, jeśli mówi: "Polak, daj coś (własc.: "cos'h" - symulując akcent anglosaski) jestem w Bułgarii, jeśli jego wzrok mówi "Odpier[...] się, ale błagam daj choć baton" - to Ukraina. Jeśli nic nie mówi ale umiera z głodu to (podobno - nigdy nie byłem) - Białoruś. Jeśli kasjerka mówi "pay dewizy?" to Litwa. Jeśli milicjant chcąc skasować za mandat, na pytanie "czy ma być srebrna czy złota karta kredytowa"? - odpowiada "złota"! A potem bierze tą kartę do ust, próbuje między zębami i mówi "to gówno, nie złoto", znak, że jesteśmy... w kraju kompletnej paranoi.
    Jesteśmy na świecie kompletnej paranoi. Niby wszędzie tak samo. Wszędzie ten sam język. Niby wszędzie te same zwyczaje...

    Dwóch matrosów podchodzi do mojego kolegi i mówi:
    - Towariszcz. Daj dieńgi na żizń.
    - Nie dam!
    Jeden z nich z uznaniem głaszcze karoserię samochodu kolegi.
    - Charoszaja maszina. Żałko szto by zagorieła....
    - Dam! Skolka choczesz?
    
    Znak, że jesteśmy... Zresztą mniejsza z tym gdzie.
    Slang ogarnia nas i przenika. Na ircu na przykład "swoich" rozpoznaje się po slangu. Spróbuj zamiast "Cze all" powiedzieć "witam wszystkich". Wątpię, żeby ktoś odpowiedział. Spróbuj w mailu podziękować poprawnie "thanks" zamiast "thnx", spróbuj na www podać poprawne "Entrance" zamiast "enter" (trochę przesadziłem)... Jeeeeeez (dawn. "Jezu", histor. "O Jezu Chryste!", wykopalisk. "Jezusie Chrystusie", bibl. "O Panie w Niebiesiech"...). Jak pisze mój ulubiony grafik, Adam Nakonieczny: "shit/fuck". Slang to my. Ale już nie wrocławski, warszawski, poznański, krakowski. Tera my (znaczy się europa, usa - [specjalnie z małej litery] i kontra... Chiny, Malezja, Tai'wan und Coreeya (naśladuję nieudolnie wymowę posiadaczy Daewoo). My tu som swoje. Z szynko "zimno" czy "ciepło" w kanapce(teraz: cold or warm in sandwich), z ziemniakami na "zimno" i "ciepło" (teraz: refrigerated or hot, czyt.: "refridżerejted o: hat"), z żabojadzkim winem (vine, Arizona, Patykiem pisane, mózgotrzep, veritas, cha, cha...) i czesko/niemieckim piwem (pivem - jak chce Inglot), z naszo gorzało (booze - jak chcą nowoangielscy... "Gimme booze!" - rozkazujcie na stacji benzynowej gdzieś tam. "Yea. Sure! Downthere, ask for Helmuth..."). A jak nie? Shit. I wanna "sake"! OK. - pada odpowiedź. Żubrówka-san hai!!! Porozumiemy się wszędzie. Und... Whore? Lat'awica? Bitch? Bladź? Hure? Pajero? K...a? HERE! Ready for use!
     Koszmar.
     Trochę mi jednak brakuje: "Aj waj, panie Andrzejku, kochanieńki... Pan o kurwe i wóde pytasz po nocy, na zadupiu?... Nuuuu... jes't, jes't. Tolko kurwe zęby bolo, a wóda tiopłaja heute..."
     Chyba wolałbym to od witającej mnie wszędzie na świecie, ciągle tej samej buzi... [see: photo below] Po prostu brakuje mi tych swojskich Lwowiaków, Wilniusów, Żydów, Tatarów, Ukraińców i Niemców, których za młodu miałem o wyciągnięcie ręki. Niby w tej chwili mam ich także... Tylko oni wszyscy teraz jacyś angielscy.

(bez żadnych podtekstów...)



GIN


Reklama: