menu      strona główna      kontakt z redakcją



Copyright © by All Members of Vanderberg Club

INTERAKTYWNA POWIEŚĆ (tworzona przez Czytelników)
"SŁUDZY DESZCZU"
Rozdział 12


     - Elektryczność... To była tylko elektryczność - powtarzał Gavin unosząc się w zamglonym powietrzu nad cmentarną kaplicą. - Nie chcę umierać z powodu czarów! Nie chcę, słyszysz?...
Vanderberg obudził się wstrząsany dreszczami. Nie mógł otworzyć oczu. Bezlitosny blask porażał je do tego stopnia, że każda próba wywoływała ból i łzawienie.
     - Panie doktorze! Panie doktorze! - kobiecy głos oddalał się od niego. Usłyszał trzask otwieranych drzwi, jakiś okrzyk, potem odgłos kroków i spokojny męski głos.
     - Obudził się?
     - Tak. Właśnie...
     - Niech pani przygasi to światło.
     Blask zmniejszył się do tego stopnia, że Vanderberg podjął próbę rozchylenia powiek. Mrugał dłuższą chwilę nim zmętniały jeszcze wzrok zaczął rozpoznawać pierwsze szczegóły otoczenia.
     - Słyszy mnie pan?
     - T... - odkaszlnął. - Tak.
     Twarz niemłodego już, o przypruszonych siwizną włosach doktora zniknęła z pola widzenia ustępując miejsca reflektorowi lampy. Vanderberg znowu musiał zmrużyć oczy. Spróbował unieść się na łokciach. Wbrew oczekiwaniom ani doktor ani stojąca obok pielęgniarka nie protestowali, podniósł się bez większych problemów. Potrząsnął głową rozglądając się po małej, szpitalnej separatce.
     - Jak pan się czuje?
     - Chyba znośnie. Jak się tu dostałem?
     - Później porozmawiamy.
     - A jak długo tu jestem?
     - Krótko - lekarz uśmiechnął się lekko. - Kiedy pana przywieźli zdążyliśmy pana umyć, pobieżnie zbadać, położyć tutaj i... I już jest pan z nami również umysłem.
     - A... - Vanderberg przytomniał z każdą chwilą.- A co mi właściwie jest?
     - Wie pan... Nie przeprowadziliśmy jeszcze wszystkich testów...
     - Ale... Mam nadzieję, że liczba rąk i nóg zgadza się przynajmniej z grubsza?
     Tym razem uśmiechnęła się pielęgniarka.
     - Proszę być spokojnym. To na pewno nic poważnego - lekarz spojrzał na jakąś kartę. - Początkowo myśleliśmy, że uderzył pan o coś głową ale szczerze mówiąc, poza kilkoma małymi siniakami nie ma pan większych obrażeń.
     - Dlaczego byłem nieprzytomny?
     - No, szok... - lekarz nagle skrzywił się zabawnie. - Wszystko wskazuje na to, że po prostu zemdlał pan jak panienka z dobrego domu w dziewiętnastowiecznych romansach.
     Vanderberg chciał usiąść na łóżku ale pielęgniarka powstrzymała go ruchem ręki.
     - Jeszcze nie...
     - Co z moim kolegą? - wpadł jej w słowo.
     - Czy ma pan zawroty głowy? - spytał lekarz.
     - Nie. Co...
     - Zbiera sią panu na wymioty?
     - Nie. Czy...
     - Sekundę. Czy nie ma pan kłopotów ze wzrokiem? Widzi pan wszystko wyraźnie?
     - Owszem.
     - A ból? Czuje pan gdzieś ogniska bólu?
     - Nie. Nie wiem. Może boli mnie trochę ręka...
     - Ręka?
     - Palce. Lewej dłoni.
     - Ach tak. Ma pan połamane paznokcie.
     Vanderberg nie mógł się skupić na badaniu stanu własnego organizmu. Usiadł w łóżku mimo niemych protestów pielęgniarki.
     - Co sią stało z moimi kolegami? - spytał.
     - Nie wiem - lekarz potrząsnął głową. - Chyba wyszli cało.
     - Jak to...
     - Nie wiem - powtórzył tamten zdecydowanie. - Nie mam ich na oddziale. O wszystkim poinformuje pana ta dziewczyna...
     - Ta? - Vanderberg spojrzał na pielęgniarkę, która podnosiła właśnie wezgłowie łóżka, żeby zrobić mu oparcie.
     - Nie. Ta, która pana wyciągnęła z wody.
     - Kto...
     - Pani Dakar. Tak przynajmniej się przedstawiła.
     - Czy mógłbym ją zobaczyć? Jest tutaj?
     Lekarz potwierdził ruchem głowy. Potem skinął na pielęgniarkę, która ruszyła do wyjścia.
     - Panie doktorze, jak długo będę musiał tu leżeć?
     - Na pewno nie długo. No ale jednak to był szok i utrata przytomności. Zważywszy warunki... Musimy pana trochę potrzymać na obserwacji.
     Drzwi za jego plecami otworzyły się ukazując przestraszoną Dakar. Ciągle jeszcze miała na sobie mokry kombinezon z podziemi i zawieszoną na szyi maskę. Zrobiła krok i stanęła
     niezdecydowana. Lekarz odwrócił się w jej stronę.
     - Proszę - Vanderberg nie widział czy tamten nie daje jej jakichś znaków twarzą. - Mogę panią uspokoić. Nie ma nic co wskazywałoby...
     - Możemy przez chwilę porozmawiać?
     - Oczywiście. Zostawię państwa samych - lekarz ruszył do wyjścia. - Tylko... - nagle urwał i przechodząc obok dziewczyny szepnął coś czego nie można było dosłyszeć.
     Po jego wyjściu Dakar zbliżyła się jeszcze trochę. Jej twarz nadal wyrażała zaniepokojenie i coś jakby smutek. Zrobiła ruch jakby chciała przysiąść na brzegu łóżka ale przestraszyła się
     nagle.
     - Gavin nie żyje, prawda? - bardziej stwierdził niż spytał Vanderberg.
     - Nie wiem... To znaczy... Nie wyciągnęliśmy go.
     - A Wade?
     - Schlewa się w jakimś barze, tu obok. Chcieli go wyrzucić bo nie zdjął jeszcze kombinezonu i bardzo śmierdzi ale... Jest tak roztrzęsiony, że... - urwała po raz kolejny. Tym razem na dłużej.
     - Czy ktoś go pilnuje?
     - Tak. Odgraża się, że teraz pozostał nam tylko czarownik. On... Myślę, że go trafiło.
     - A Hodges?
     - O dziwo zniósł to jakoś. Siedzi na korytarzu razem z Frostem. Pytają czy mogą wejść.
     Vanderberg wolno rozmasowywał twarz.
     - Nie mogłem... - Chciał powiedzieć "Nie mogłem niczego zrobić" ale zrezygnował czując, że wypadnie to śmiesznie. Mógł wyliczyć chyba sto filmów, w których główny bohater użył właśnie tych słów po śmierci swojego partnera. "To było straszne" albo "Nie wiem czy kiedykolwiek będę mógł spać spokojnie" albo... Było wiele możliwości. Vanderberg jednak powiedział tylko:
     - Mam dość.
     Dziewczyna kucnęła obok łóżka. Położyła swoją dłoń na jego ręce. Bijący od niej fetor podziemi przyprawiał o mdłości. Ciekawe kto wogóle pozwolił jej przebywać w szpitalu w takim ubraniu.
     - Wogóle go nie widziałam - szepnęła. - Tam był system studni i takie... jeziorka, czy jak to nazwać. Myślałam, że się uduszę w pyle wodnym a ty wypadłeś prosto na mnie.
     - Wyciągnęłaś mnie z wody?
     - Nie było to trudne. Twój kombinezon był wypełniony powietrzem i unosił cię na powierzchni.
     - A jak...
     - Potem nadbiegli Wade i Hodges - przerwała mu. - Po kilkunastu minutach. To oni wynieśli cię na powierzchnię.
     - Czy... - nie wiedział jak zadać to pytanie. - Czy szukaliście go...
     - Nie było żadnych szans. źadnych... Wade strzelał race, jedna za drugą. Było jasno jak w dzień ale... Nie widziałeś tego wodnego labiryntu. Nie mieliśmy żadnych szans - powtórzyła.
     - A inne ekipy? Dotarły tam?
     - On się utopił - dziewczyna patrzyła na niego oczami pełnymi łez. - Uwierz mi.
     Vanderberg opadł na uniesioną przez wezgłowie łóżka poduszkę. Ból paców lewej dłoni był coraz bardziej dokuczliwy.
     - To ja go utopiłem - szepnął.
     - Bzdury! - krzyknęła.
     - Ale...
     - Bzdury! Wade mi opowiadał. A zresztą słuchaj - zacisnęła dłoń na jego ramieniu. - Gdyby Gavin się spalił to mówiłbyś, że ty go spaliłeś?
     - Nie. Ja go utopiłem, kurwa.
     - Oj, przestań!
     - Nie bój się. Nie czuję się winny. Po prostu stwierdzam fakt.
     - O Jezu... Czy ci mężczyźni muszą wszystko komplikować?
     - Aaaa... Masz papierosa?
     Potrząsnęła przecząco głową. Vanderberg nagle zmienił ton.
     - Jestem ci chyba winny butelkę dobrego koniaku - skrzywił twarz w podpatrzonym u niej wyrazie. - Nie chciałbym pływać tam ze szczurami bez końca.
     Uśmiechnęła się przyjaźnie.
     - Tylko butelkę koniaku? Liczyłam, że mi się oświadczysz... Inaczej bym cię nie wyciągała.
     - Oj tak zaraz "oświadczysz". Za głupie wyciągnięcie z wody? Wy dziewczyny nie macie wyczucia skali wartości.
     Popatrzył na nią nagle poważniejąc.
     - Cholera, przestraszyłem sią kiedy Frost powiedział, że się zgubiłaś.
     Wzruszyła ramionami.
     - Nie wiem co mi się stało. Zgubiłam się, wpadłam w panikę... Wiesz, biegłam na oślep przed siebie w takim strachu, że to cud... To naprawdę cud, że nie rozbiłam o coś głowy ani nie wpadłam w jakąś dziurę. Wstyd się przyznać.
     - Nie bądź...
     - Oprzytomniałam dopiero pod tym wodospadem. Właśnie zastanawiałam się co robić, kiedy rozległ się głośniejszy od innych plusk - uśmiechnęła się znowu - i chwilowo nieprzytomna część naszej armii wylądowała w wodzie przede mną.
     - Dziwne...
     - Dziwne? Nie. Zawsze wiedziałam, że los rzuci cię kiedyś w moje ramiona - chciała się roześmiać ale przypomniała sobie o wszystkim i zamilkła strapiona.
     - O czym szeptał ci lekarz? - spytał Vanderberg chcąc przerwać ciszę.
     Podniosła oczy, w których znowu zbierały się łzy.
     - Chciał, żebyć powiedziała ci o Gavinie jakoś oględnie. Psiakew! - zdenerwowała się nagle - Jak można oględnie powiedzieć, że ktoś zginął? No...
     - Zostaw - szepnął ale dziewczyna zdążyła się już opanować.
     - Pójdę się przebrać - wstała pospiesznie. - Czy Frost i reszta mogą tu wejść?
     - A można zrobić tak, żeby weszli potem? - skrzywił się nagle. Nie miał ochoty na smutne twarze i rozpamiętywanie wszystkiego. Chciał choć przez chwilę zostać sam.
     - Można. Powstrzymam ich ale...
     - Ale ty wrócisz szybko? - wpadł jej w słowo.
     Skinęła głową ale tym razem bez uśmiechu. Kiedy wyszła Vanderberg przymknął oczy. Wbrew temu co wydawało mu się przed chwilą bał się samotności teraz. Miał nadzieję, że kiedy opuści powieki nie zobaczy tam, gdzieś wewnątrz samego siebie, twarzy Gavina. I nie zobaczył. Widział Hindusa, widział studnię wśród ruin i samego siebie jak przyciskał spust. Trrrach! I tamten leci w dół. Trrrach! Znowu to samo. I jeszcze raz i jeszcze... Otworzył oczy. Rolety były opuszczone i nie mógł zobaczyć czy na zewnątrz świeci słońce. Choćby ukryte za grubą warstwą chmur. Gdzieś w szafce przy łóżku powinien leżeć jego zegarek. Ale nie chciało mu się tam sięgać. Znowu zamknął oczy. Miejsce Hindusa zajął teraz szaman z małej wioski, którą przeszukiwali przed akcją - śmieszny człowieczek w zbyt obszernych szortach i koszulce z napisem Coca-Cola. "Chcesz znaleźć tych, którzy produkują proszek Boga?" - mówił. - "To szaleństwo... Jesteś głupi. Wiedz, że wszystko rozgrywa się w twoim umyśle. źe cały świat ma tam swoje miejsce, każdy człowiek, każde zwierzę, każda rzecz żyje tam tak samo jak w tym co nazywacie światem. Musisz ich szukać w swoim umyśle. Tylko tam..."
     Drzwi otworzyły się z trzaskiem przepuszczając małego chłopca z unieruchomioną przez gips i stelaż ze stalowych rur, uniesioną na wysokość głowy, ręką.
     - Cześć.
     Vanderberg skinął mu głową. Chłopak poprawił przewieszoną przez ramię kurtkę od piżamy.
     - Będą cię brali na operację? - spytał.
     - Mam nadzieję, że nie.
     - Eeee... Każdy ma nadzieję. Ja też tu jestem bo złamałem rękę, a potem wycięli mi ślepą kiszkę.
     Jego jasne, inteligentne jak na swój wiek i sprytne oczy patrzyły spod na pół opuszczonych powiek.
     - To ty jesteś od łapania wampirów w podziemiach? - przechylił głowę jakby dystansując się od treści pytania.
     - Kto ci to powiedział?
     - Wiem skąd cię przywieźli. I wiem, że w twoich rzeczach jest pistolet...
     - Skąd wiesz?
     - Byłem na izbie przyjęć jak cięli twoje ubranie.
     - Pozwalają ci na to? - Chłopak był zabawny ze swoją śmiertelną powagą w traktowaniu zawodu detektywa. Vanderberg czuł do niego sympatię.
     - Ja tu już długo jestem i wszyscy mnie znają - powiedział to z dumą. - Przedtem wycięli mi nerkę!
     - Eeee... Kłamiesz.
     - Wcale nie! - chłopak zbliżył się tak, że zdrową ręką mógł dosięgnąć łóżka. Ciągle jednak spoglądał na majora z czymś w rodzaju niepokoju. - Powiedz - nagle ściszył głos do szeptu. -
     Co tam jest?
     - Gdzie?
     - No w podziemiach.
     Jego twarz wyrażała teraz najwyższe przejęcie. Vanderberg właśnie miał zbyć go jakimś żartem kiedy zgasło światło. Słysząc jakiś szelest chwycił chłopaka za zdrowe ramię, żeby uchronić go przed przewróceniem się ale tamten wykazując zadziwiający refleks kopnął go w bok z całej siły.
     - Wampir!!! - krzyczał. - Ratunku, złapał mnie wampir!
     - Uspokój się. Nie jestem wampirem!
     - Wampir!!! On wyssał światło! Wampir!!!
     - Nie jestem wampirem - Vanderberg szamocząc się o mało nie wypadł z łóżka. - Nie ma światła bo pewnie woda zalała kable czy coś... Nie jestem wampirem! Przysięgam ci, że nie jestem wampirem!
     Odgłosy bieganiny na korytarzu ustały nagle i światło zapaliło się znowu. Chłopak dyszał ciężko patrząc przestraszony na Vanderberga. Ten puścił jego ramię.
     - Nic ci się nie stało?
     Widać było, że uspokaja się i nawet jest mu trochę wstyd za swoją histerię.
     - No taaak... Cholera, chyba wiesz przecież, że wampirów nie ma wogóle?...
     - Nie ma?
     - Nie! Z całą pewnością nie ma ...
     - To w takim razie dlaczego przekonywałeś mnie, że nie jesteś wampirem? Skoro ich nie ma...
     Vanderberg zniecierpliwiony wzniósł oczy ku górze. Na szczęście dalszą dyskusję przerwała Dakar. Miała na sobie krótką, dość elegancką spódniczkę i ciągle jeszcze poplamioną bluzę, którą nosiła pod kombinezonem.
     - O rany, u was też zgasło?
     - Mhm.
     - O mało nie wybiłam sobie zębów o umywalkę - uśmiechnęła się. - Skończę się przebierać i zaraz wracam.
     Kiwnęła im głową.
     - To twoja dziewczyna? - spytał chłopak kiedy na powrót znikła za drzwiami.
     - Tak - zażartował Vanderberg.
     - Niezła. A jaka jest w łóżku?
     - Hej, czy ty sobie nie za dużo pozwalasz? Skąd wogóle znasz...
     - Takie zwroty? - dokończył chłopak. - Jestem już prawie dorosły - spojrzał na leżącego. - Nie pomyślisz sobie nic złego jeśli ją zaproszę na kawę, co?
     - Nie. Tylko uważaj. Ją bardzo wkurzają goście, którzy boją się wampirów.
     - Bez przesady - chłopak zabawnie skrzywił twarz. - Ja tylko tak żartowałem...
     Urwał kiedy Dakar wróciła tym razem już w skompletowanej garderobie. Rozejrzała się po pokoju, potem podeszła do okna, żeby zajżeć pod opuszczone rolety. Szpara jednak była zbyt
     wąska, żeby z łóżka zorientować się czy jest dzień czy noc.
     - Która godzina? - spytał Vanderberg.
     Dakar spojrzała po sobie, potem wzruszyła ramionami. Zaczęła porządkować rzeczy na stoliku.
     - Ooooo nie, z tymi kobietami nie można żyć. Muszą zawładnąć każdą przestrzenią...
     Chłopak nachylił się do ucha Vanderberga.
     - Kto to jest? - szepnął.
     - No przecież pytałeś przed chwilą.
     - Twoja dziewczyna? - patrzył uważnie a kiedy nie doczekał się odpowiedzi dodał: - To ta?
     - Tak.
     - Acha.
     - O czym tam tak szepczecie w kącie? - spatała Dakar. Usiadła w fotelu pod przeciwległą ścianą patrząc na nich z uśmiechem. - Jakieś męskie tajemnice, tak?
     Vanderberg już otwierał usta, żeby odpowiedzieć kiedy chłopak znowu nachylił się ku niemu.
     - A ta to kto? - szepnął jeszcze ciszej.
     - Co kto? - nie zrozumiał Vanderberg.
     - Kim jest ta kobieta, co siedzi w fotelu?
     - No przecież to jest ta sama dziewczyna co...
     - To twoja dziewczyna? Przed chwilą mówiłeś co innego.
     - Skończ wreszcie z tymi żartami... - zniecierpliwił się Vanderberg. Odruchowo jednak, tak jak chłopak zaczął szeptać. Dakar nie słysząc ich bawiła się coraz lepiej oglądając całą tą
     konspirację.
     - Przecież to nie jest ta sama co przed chwilą.
     - No jak to?
     - Najpierw przyszła jedna, ta w brudnej bluzie - szeptał zaaferowany chłopak. - Potem wróciła inna. A teraz jest ta sama co na początku.
     - Co ty zmyślasz? Przecież ta nie wychodziła nigdzie przez ostatnią minutę.
     - Ale to już nie ta sama!
     - Chryste, chcesz powiedzieć, że one się różnią czymś między sobą?
     - Tak - chłopak spojrzał na Dakar ale zaraz odwrócił wzrok. - Jedna mówi, a druga nie mówi.
     - Co?
     - Jedna z nich potrafi mówić a druga nie potrafi.
     - Wiesz co, lepiej... - Vanderberg urwał słysząc, że ktoś otwiera drzwi. Doktor przepuścił niosącą tacę z lekarstwami pielęgniarkę i podszedł do łóżka.
     - I jak się czujemy? - spytał przenosząc wzrok na chłopca. - O, już tu jesteś? Jazda do swojego pokoju, bo... - zrobił niby to groźną minę. - Nie można wytrzymać z tym chłopakiem. Jutro zajmie moje miejsce a ja pójdę na bruk...
     Chłopak podniósł się niechętnie i ze skwaszoną miną ruszył do wyjścia. Vanderberg zauważył, że omija Dakar szerokim łukiem.
     - No i co? Jak nasz pacjent, nie pojawiły się zawroty głowy?
     - Nie. Panie doktorze, co to było z tym światłem?
     - Ach - lekarz machnął lekceważąco ręką. - Woda zalała transformator czy coś takiego. Teraz idziemy na własnych generatorach ale zaraz usuną awarię.
     - Woda? Chyba nie mamy powodzi?
     - A skąd! Wie pan, to dzisiejsze wykonawstwo... Wystarczy, że trochą popada i już kłopoty.
     Pielęgniarka powoli napełniała strzykawkę. Nałożyła cienką igłę i nacisnęła tłok aż na końcu pojawiło się kila kropel.
     - Mogę już? - spytała.
     Lekarz ustąpił jej miejsca przy łóżku. Dakar, zaciekawiona, podniosła się z fotela i podeszła bliżej. Vanderberg podwinął rękaw piżamy patrząc jak sprawne palce wyszukują odpowiednie miejsce i przecierają je watą nasączoną spirytusem. Pielęgniarka odłożyła wacik i zbliżyła igłę do ciała. Palcami drugiej ręki naciągnęła skórę.
     Nagle stojąca obok Dakar kichnęła niespodziewanie. Usiłując zasłonić sobie usta walnęła pielęgniarkę w łokieć tak silnie, że wytrącona z ręki strzykawka poleciała na ścianę i rozbiła się o nią znacząc tapetę plamą jasnego płynu.
     Dakar stała skonfundowana patrząc na zaskoczoną pielęgniarkę.
     - Nic się nie stało. Nic się nie stało - powtarzał lekko skonsternowany lekarz. Podszedł do pozostawionej na podręcznym stoliku tacy. - Myślę, że ma pani jeszcze... - podniósł do oczu pustą fiolkę i zamarł wpatrzony w wytrawione na niej literki. - Co?... - przez chwilę stał w osłupieniu, potem wybuchł krzycząc coraz głośnie. - Co pani chciała podać?!! Co to jest, do jasnej cholery!!! Czy pani oczu nie ma, czy...
     Pielęgniarka, przestraszona wzięła fiolkę z jego ręki.
     - Ja... Ja nie wiem... Boże!
     - Przecież to jest śmiertel... - lekarz urwał nagle i patrząc na Vanderberga zmełł w ustach jakieś przekleństwo. - Przecież nie można się tak pomylić!!! - ryknął.
     - Ale ja... Ja naprawdę...
     - Czy pani jest chora czy ślepa?!!! To...
     Umilkł nagle nie mogąc złapać oddechu. Dłuższą chwilę usiłował zapanować nad drżącymi rękami. Skołowany Vanderberg przeniósł wzrok na Dakar. Dziewczyna stała nieruchomo tuż obok. Kiedy opuścił wzrok zauważył, że jej prawa dłoń jest zaciśnięta w pięść a lewa, o rozcapierzonych palcach, tak jakby przygotowana do chwytu. Twarz dziewczyny była jednak spokojna, oderwana od rozgrywających się wokół zdarzeń, a nawet, tak, nie mógł się mylić, zupełnie obojętna.
    


strona główna      kontakt z redakcją