menu      strona główna      kontakt z redakcją



Copyright © by Światosław Wojtkowiak, 1999


Światosław Wojtkowiak

Dagda, ale Kino!


    Wiedziałem,że jesteśmy mało grzecznymi chłopcami, ale nominacja na chuliganów miesiąca miło połechtała nasze ambicje, no zwłaszcza Luga, który podskakiwał wesoło na uroczystości ukazując wszystkim w półobrocie agresywne ogamy jakie wyrysowałem mu na boku jego dresu. Był tego dnia niezmiernie ekstrawertyczny, zwłaszcza obściskując prezenterkę, tego jak to jest, "Młodzieżowego Pojazdu Opancerzonego kol. Andrzeja ", nie bacząc na to że nie wypada takich rzeczy czynić nie mając na sobie nic poza dresem i torquesem/a nagi tors błyszczy mu w świetle jupiterów, kolega Lug to najlepsze ciało w kraju/
    Cóż , taki jest Lug, nie jak powściągliwy Dermot, który nie chciał wcale przyjąć przechodzonego orderu chuligana, bo musieliśmy w tym celu jechać do ośrodka propagandy w stolicy, której , jak mawiał szarańcza i zgniła danina z pyr, a nie respekt się należy, i zaszczycanie naszą obecnością i głupie się uśmiechanie do kamer. Spokojnie, Dermot, powiedziałem, obiecuję ci że 1. nie będziemy się uśmiechać, no może poza Lugiem 2. Dagda zabierze ze sobą swe dzikie wieprze, aby a) trzymać tambylców na dystans b) wyniuchać z ich pomocą plantacje grzybowe c) stylowo wyróżniać się z tłumu szaraczków. Fason, to właśnie lubił Dermot, więc pojechał. Jaki był zatem plon naszej wizyty? Nie uśmiechaliśmy się, poza Lugiem. Sialiśmy respekt i promieniowaliśmy fasonem. Dostaliśmy luzackie ordery w białoczarną kratkę. Nie znaleźliśmy nawet marnej uprawy pleśni ściennej. Ale za to weszliśmy w taką bramę, żesz ty, platynowy widelec temu kto był tam przed nami, Dagda zacznie opowieść, więc sza.
    Jadłem wtedy pikantnego kurczaka z baranim nadzieniem, z właściwym sobie nonkonformizmem, bo operatorzy żelaznych kamer sugerowali rozpaczliwymi gestami że to nie pasuje do konwencji programu. Nie mogłem jednak nie jeść, przecież nie chcemy agresji, ale jak się okazało uczucie które we mnie narastało nie było agresją, ani pożądaniem, mimo, że te panienki od makijażu, hm, a te częstujące żabami, a te z chórków, hm, w zasadzie wszystkie mnie interesowały, ale byliśmy w celach zawodowych, więc może to było też trochę pożądania, ale głównie - jarmarczność - dawno nie odczuwana tak intensywnie , co potwierdzili później kompani, nawet tandeciarz Lug. Jarmarczność to uczucie dla naszej szajki szczególne, mistyczne, o wpływie prawie boskim, nieporównywalnym z niczym, zapomnijcie pleśń czy magiczne kartofle, jarmarczność w odpowiedniej sytuacji otworzyć może bramy kiedy indziej szczelnie zawarte. Jarmarczność daje nam kopa do życia, winduje nas wysoko. Składa się z wielu bodźców, narasta stopniowo, jej lekki posmak czuć na Wieżowych potańcówkach, nieco inna wersja działa na nas na Wielkim Targowisku Koło Stadionu za MegaKinem. Dermot utrzymuje, że czuje ją czytając biuletyny murgrafa CiasteczkoLeibnitza i oglądając telewizję vivaeinz. Jest w szerokich spodniach, obcisłych bluzeczkach, czarnych i białych klawiszach, moherowych beretach, hełmach z żółwi, ulotkach o jedności, była w spalonej Jamie, swoiście pojmują ją trolle znad Warty, inaczej ci błazeńscy abolicjoniści, powietrze aż drży od niej gdy przez hutnicze dzielnice zwolenników bigbitu maszerują wielokolorowe pochody Zjednoczonego Kościoła Czcicieli Marylin Manson i Brit Nay Spears.
    Gdy jednak staliśmy tam, w przybytku propagandy, z orderami chuligana, wobec ton żelu, plastiku, szminki, kłamstwa, uśmiechu, luster, kopii kopii, wypchanych biustonoszy, spermy i coca-coli, odrzucenia, oderwania, nudy tego całego >tak musi być nic się nie da zrobić<, to poczuliśmy jarmarczność w całej jej krasie, jarmarczność która w swej przeintensywnej pustce i smutku pozwoliła nam ujrzeć jedno z piękniejszych wejść, tam gdzie wyprawiamy się najchętniej, do lepszego ze światów, dostępnego tylko /lub prawie tylko/ tym którzy znają kontrast między uczuciem jakim jest jarmarczność a widokiem bezlistnych koron drzew w jesiennej rdzawo oświetlonej mgle na zboczach góry Cytadelnej - prawda, Dermot?
    ( > wyprawa Dermota )
    Tak - Dermot rozniecił ogień w tlącym się już ledwie śmietniku.
    Stanęliśmy przed ładną, odrapaną kamienicą która mieściła bi-Kino. Tak stało na blaszanym szyldzie, a runy pod nim mówiły że wyświetlany obecnie w obu salach spektakl zwie się Pancernik Potiomkin. Nad nami wielokrotnie przebudowywana katedra rzucająca cień mimo i tak czarnej nocy, przed nami pokryte pajęczynami, naturalnie skrzypiące drzwi i kasjer o sumiastym wąsie mówiący językiem przybyszy zza Wschodniej Marchii, i żarówka migocząca nad nim i brudne okienko pod którym przesuwał bileciki i marmurowy automat na szczycie wijących się ponad budą kasjera schodów. Pierwszy pokonał je Lug, za nim ja i reszta. Odczułem , nie wiem dlaczego, że automat pokryty jest, zwłaszcza w misternych żłobieniach bardzo złą pleśnią, ale mogło to być złudzenie. w każdym razie Ogma pomógł przeczytać inskrypcję nad wlotem na monety.
    >naści Popkornu, a wasza rozrywka nadludzko chwacka budiot<
    zrozumieliśmy zatem, że jest to automat z Popkornem
    >zrzuta towarzysze, na megasajz, w końcu kino bez popkornu to jak wesele bez brańców i miodowych tabletek.< rzucił Dermot, nie bez racji.
    na tablicy rozdzielczej wybraliśmy mój ulubiony wariant : Kocioł Bez Dna. Teraz nastąpiła konwersacja z dwuosobowym przedzieraczem biletów przed jedną z sal, w której, jak oczekiwaliśmy miano wyświetlać nasz film.
    >dobry wieczór nazywam się Natasza, jaka ładna świnka -powiedział czochrając jedną z mych przybocznych ładnych świnek >dobry wieczór nazywam się Misza, nie wejdziecie z tymi zwierzakami< też powiedział, a moja świnia odgryzła mu łeb.
    wtedy minęła nas para , młodzian w kożuszku i młodzianka w płaszczyku.
    do filmu pozostało - więc pojedliśmy popkornu był dość dziwny w smaku no ale nie żeby aż tak.
    Bo jak wleźliśmy na salę, to się okazało że wszyscy śpią.
    ***
    to ja byłam młodzianką w płaszczyku. szliśmy sobie z lancelotem na coś w rodzaju randki, podobno miał to być niezły film. minęliśmy grupę jakiś obdartusów obżerających się popkornem - my nie znosimy popkornkultury - i rozsiedliśmy się w wiklinowym fotelu, nasz model był naturalnie dwuosobowy - czekając na start. czekanie umilała nam trupa wesoło podskakujących karłów w zielonych cylindrach i takich że kubraczkach .miłe było także wino jabłkowe, miły był wyjątkowo lancelot. siedzieliśmy w pierwszym rzędzie, nie dało się więc ukryć że nie mamy popkornu co wytknął nam oskarżycielsko jeden z zielonych. powiedziałam idź mi w pyry, ale on mimo to uśmiechnął się i z kapelusza wyciągnął woreczek z białym świństwem, niestety o moim ulubionym jarzębinowym smaku, mówiąc może jednak piękna panienko na koszt korporacji. nie powinnam była tego czynić. zaczęła się kronika filmowa. zmiarkowałam, że coś jest nie tak, bo karły nagle zerwały się do ucieczki, jakby zapadając pod ziemię, i w tym samym momencie na salę wtoczyli się ci chuligani - jeden w cylindrze, drugi półnagi , w dresie, trzeci straszny grubas z dwoma wieprzami, oraz rudzielec o mętnym spojrzeniu. wtedy włączył się film.
    ***
    >nie, wszyscy nie spali, ta dziewka patrzała się jeszcze na mnie , zanim tak jej łeb do tył nie odpadł >skorygował Lug.< a reszta to też, hm ,raczej wiła się jakby się najedli robaków, a z ust szła im piana. No i mówię, że widziałem tyłek leprechauna, jak go wciągali w okienko operatora. Było nie było, utorowałem se drogę do fotela, takoż zrobili i inni. Niech se śpią psubraty - rzekłem do Dermota, a ten splunął do cylindra, zabełtał, i odparł, że wietrzy podstęp. Takoż i było. Bo ledwieśmy przyjęli nasze tradycyjne kinowe pozycje, to szlag mnie chybił o parę rzędów, gdy na ekranie ujrzałem ów napis - zaraz, miał być Pancernik Potiomkin - a przede mną tą przebiegłą facjatę z pejsami i żadzą złota w oczach - poznam was wszędzie od kiedy McClusky wykręcił mi z rydwanu złote kołpaki - i ten pokurcz sięgnął ku mej szlachetnej osobie chciwą ręką myśląc że śpię. Obyś mieszkał na Ratajach - zgrzytnąłem i dałem mu z bani. i w tym momencie popkorn chyba w końcu zadziałał na tak mocarnych podróżników jakimi byliśmy, bo okazało się że jestem plakatem filmowym, ze ściany tej halli patrzącym na dynamiczną skądinąd scenkę dawania przeze mnie w banię zielonemu leprechaunowi. Widownia nie spała, wręcz przeciwnie, rewolucyjnymi okrzykami komentowała to co działo się na pokładzie zrewoltowanego pancernika, co jednak nie dawało mi spokoju, o ile plakat może mieć takie wątpliwości, to że spektaklem na ekranie była ewidentnie Kasablanka, ponadto oznaczona w rogu ekranu nader nienawistnym logo.
    ***
    > moja świnia zwietrzyła przejście pierwsza, bo zjeżyła się jej szczecina na lewo, czego zwykle nie czyni. Wtedy prawdopodobnie nastąpiło rozbicie jedności miejsca i akcji dla całej naszej szajki, bo ja na ten skromny przykład poczułem z jednej strony ogromną ochotę pochrumkania i odbycia kopulacji z ulubienicą mojego pana, spoczywającą po drugiej stronie jego mocarnych nóg - stałem się zatem własną świnią - ze strony zaś drugiej znalazłem się w podwójnym wiklinowym koszu miłości z cieplutką panienką o której wiedziałem że zwie się ginewra, co było o tyle dziwne, iż zwykle nie pamiętałem ich imion. Wokół nas, com zauważył wydobywając głowę z gęstwiny jej włosów wszyscy smarkali w jedwabne chusteczki i nosili dwurzędowe garnitury, a ci co ich nie nosili wkładali sobie fifki z drogimi papierosami w malinowe usta. Zerknąłem wokoło i nie spostrzegłem kompanów, będzie kłopot , tyle jest światów w których mogli wylądować, zachrumkałem, a mój pan podrapał mnie po głowie.
    >Dagda, ale kino< zagaił siedzący w koszu obok gbur ze szpiczastym wąsem jak don Pedro, zagaił jednak głosem Ogmy< mój głos, Dagda jest w tym halibucie. Moje ciało leży jednak na fotelu, tam gdzie się znalazło gdy trafiliśmy na tą dekadencką projekcję. Ciało wykonuje właśnie bardzo nieskoordynowane ruchy i nie jest w stanie cisnąć zaklęcia na leprechauna który obrabia je z portfela, podobnie jak czynią to inne z synów wieprza, o przepraszam, nie obraź się, na sali która przeniosła się właśnie do świata w którym dziarsko ogląda rewolucyjną projekcję, podczas gdy w sali bi-Kina do której trafiliśmy na początku pieprzone karły puszczają Kasablankę. Chyba wiem o co tu chodzi, tym bardziej że właśnie obrabiam samego siebie, jako jeden z  zielonych szewców tych czarodziejskich ladacznic. Oni nam chyba dali magicznego Popkornu, ale nie działa na nas tak jak na to pospólstwo, któremu się po prostu zmieniła projekcja z pancernika na... <
    >... Kasablankę, tak te typy tu to oglądają, nie, to nie do ciebie ginewro<
    > Lug się zawiesił wraz z jednym z nich, daje mu w banię od dziewięciu godzin, jeśli dobrze liczę upływ czasu, i chyba są między światami, ewidentnie się zawiesili<
    > to co robimy?<
    >nadzieja w Dermocie, zniknął z fotela, , jest najmniej magiczny z nas wszystkich, więc jest szansa ,że na niego Popkorn nie podziałał. <
    Wówczas zdałem sobie sprawę, że nici z kopulacji, wstrętna maciora zapatrzyła się w Pancernik Potiomkin. Cóż, przynajmniej jest ginewra.<
    ***
    >mylili się, na mnie Popkorn zadziałał najmocniej, sądzę ,że było to wynikiem silnej interakcji z jarmarcznością i ogólnym zmęczeniem po wielonocnych dyskusjach z Jakubem Puczatkiem czy znaki na niebie i ziemi naprawdę wieszczą powrót okrutnego Koziołaka. Ja twierdziłem że nie, ale Puczatek był zwichrowany psychicznie. No ale gdy po kronice filmowej ujrzałem na ekranie czternastu białych murzynów palących papierosy w zagrodzie Bric bruiden Na'm Bolg, czyli tam gdzie spotykałem się nieraz z czarną wiedźmą na lekcjach przeklinania, to zmarkowałem że czas do ustępu. Zawsze chodzę do ustępu w niepewnych sytuacjach, to swoisty odruch obronny, przeczekuję tam niepewne sytuacje i wracam na przykład na przyjęcie z uśmiechem na ustach i nową anegdotą. Przy wejściu minąłem młodziana w kożuszku i młodziankę w płaszczyku wchodzących do środka. Ku memu zdziwieniu wyjście z halli kinematograficznej nie było sprawą prostą, bo zagradzało je mnóstwo szmat, sukienek z zeszłej dekady, spodni z cekinami, futrzanych dresów i kolczug. Ostatecznie się udało, ale uderzył mnie fakt, że wcale nie planowałem wydostać się ze Starej Szafy w podziemiach baru-restauracji-pubu "Lew Czarownica i Stara Szafa". Zatem zawróciłem, i udało mi się wejść do ustępu, i byłoby to pozytywne, gdyby nie fakt, że na gazetach toaletowych widniało solarne logo kosmicznie ogromnego Hipermarketu zza rzeki. z profilaktycznie nasuniętym cylindrem i ochronnie podciągniętymi wełnianymi skarpetami wyjrzałem na zewnątrz. o grzmocie pioruna - zakląłem z pogańska, bo była tam wyprzedaż tytoniu - ekstremalna, totalna, wybujała i niepohamowana wyprzedaż, a przecież byle obniżka ceny, byle rabat czy sezonowa promocja potrafi przyciągnąć niejednego z leprechaunów, największych w mieście i podgrodziu amatorów przecenionego ziela! Ich barbarzyńska mowa rozbrzmiewała zewsząd, między stoiskami z baranimi głowami, hałdami kalarepy, próbowalnią rowerów i eksperymentalnym działem wyhoduj-se-sam-łan-jęczmienia, kolejki wiły się i skręcały, a gnomy-tragarze w rogowych okularach wynosiły paki szczęśliwych nabywców. Aby wiedzieć o co chodzi postanowiłem udać się po wróżbę do hipermarketowej informacji, stała tam taka ładna, zawalona ulotkami i testerami i choinką bo u nich gwiazdka rozpoczynała się zaraz po Beltane.
    >Owszem< odpowiedziała zagadkowo gdy zagadnięta> karły miały przypływ gotówki, nasi marketingowi mędrcy wnioskują że zdobyły na kimś sporo bejmów, jeśli zaś chcesz zagadkę tę przystojny młodzieńcze rozwiązać, udaj się na sponsorowaną dyskusje-sympozjum w ringu pod parkingiem.<
    Udałem tam się, rzeczywiście był wielki ring, mnogo publiczności,( bo za darmo , zawsze twierdzę że prawdziwe docenianie sztuki mierzy się w złocie i drogocennych bejmach ) ,i szalona dyskusja, jak się zdawało
    >no tak, ale co z bosmanem Politrukiem-Praszczatrukiem< zapytał dramatycznie matros w obcisłej pasiastej podkoszulce wyzierającej znacząco spod konferencyjnej białej marynarki
    >tak, co z nim?< wsparli go pozostali matrosi irracjonalnie przykryci płótnem żaglowym. Wielkie czarne pianino musiało powoli dobierać słowa, żeby przekonać oponentów. Marynarz ten jest wyjątkiem, z pewnością nigdy w życiu nie widział Kasablanki, i to spowodowało że nie pasuje do ogólnie uzasadnionej teorii o tym że marynarze tak naprawdę żądają tylko więcej jedzenia, tytoniu i seksu, a nie zależy im bynajmniej na zmianie status quo, że nie będą kontynuowali rewolty z powodów politycznych ,wbrew instynktowi przeciętnego przedstawiciela niższych warstw społeczeństwa o niezaspokojonych w pełni niższych potrzebach z piramidy Maslowa nakazujących w matrosach konkurencyjnych pancerników szukać zagrożenia dla własnej konsumpcji ograniczonych zasobów żywnościowych i płciowych. Innymi słowy podważyć należy realność dalszego postępowania po przejęciu władzy na Pancerniku, ponieważ naturalne byłoby nie bratanie się z ludnością miejską i innymi matrosami, ale gwałt i rabunek jak również wyskakiwanie na solo o co lepsze sztuki płci przeciwnej. Każdy prawdziwy matros w zawodzie matrosa najbardziej ceni sobie gwałcenie, i perspektywa kariery pirata oraz nieograniczonego gwałcenia odsunęłaby jakiekolwiek próby ideologizacji sytuacji i szukania szans rozprzestrzeniania rewolucji na inne klasy społeczne, których los , zgodnie z hierarchią potrzeb, interesować mógłby matrosa dopiero bo napełnieniu własnego brzucha i dogodzeniu własnym lędźwiom.<
    >kwestionujecie zatem towarzyszu< do wielkiego czarnego pianina z Kasablanki zwrócił się mały kaprawy okrętowy palacz opium szer.Sobaka< wiarygodność psychologiczną naszej załogi?
    >mniej więcej tak bym to ujęło< uśmiechnęło się pianino> także ze względu na warstwę językową, bo nie sądzę by umiejętności formułowania myśli i idei pozwalały na sformułowanie czegoś więcej niż >za burtę z chujem i idziemy się najebać<<
    >nie znacie kontekstu historycznego<
    >a może jednak pójdziemy się najebać?<
    >niestety< westchnęło sprytnie pianino> wasz los kontrolowany jest przez system, którego częścią są zarówno scenarzyści, reżyserzy, Brit Nay Spears, jak i - a może przede wszystkim - wstrętne leprechauny z budki operatorów , które w istocie rządzą kinem, narzucając przy tym morderczą marżę. czy wiecie więc - co robić? <
    >a zatem jednak rewolucja?<
    >tak, ale w ramach status quo, przejmijmy tylko władzę nad kinem , oraz pieniądze.<
    >a gdzie są dupy?< wyrwał się Krawczuk
    >tam gdzie władza i pieniądze< zaśmiało się pianino.
    >ha, ha< zaśmiałem się za tłumem matrosów wpadając przez przerwaną błonę ekranu do halli kinematograficznej bi-Kina, a zielone karły przerażone przerwały swój niecny proceder obrabiania widzów z bejm i udziałów funduszy powierniczych<
    ***
    Sytuacja wyglądała tak : Lug przestał być kredowopapierowym plakatem i dał wreszcie z bani swemu oponentowi. Dagda opuścił erotycznoświńską rzeczywistość gubiąc po wsze czasy zawieszone gdzieś między światami ciało lancelota, a skruszona ginewra w płaszczyku poszła do spowiedzi. Ogma pozbierał się do kupy i rzucił takiego fajerbola że wszyscy zamilkli i dali mu czas przeanalizować sytuację, niejako zatrzymani jak wskazówki podziadkowego zegarka Dermota. matrosy, karły, manipulowana widownia. hmm, kto jest prawdziwą ofiarą dzisiejszego wieczoru. a może to nasza szajka chuliganów wprowadzająca swą obecnością chaos do uporządkowanego świata obrabiania jednych przez drugich, wyświetlania Kasablanki zamiast oczekiwanego Pancernika P., tego całego rączka-rączkę , może to podróżnicy śmieciowych rydwanów nie powinni się szwendać między światami, a raczej znaleźć sobie niszę rynkową i otworzyć pub dla zwichrowanych? nikt nic nie wie.
    ***
    >ostatecznie< podsumowuje Ogma> zadecydowało logo które spostrzegliśmy na taśmie Kasablanki, kopia należała do oberburmistrza , musiała chyba pochodzić z osławionej prywatnej filmoteki osobliwości, dewiacji i dekadencji Rady Gorada. To oznaczało ułaskawienie dla karłów, z których pare przyłapaliśmy w budce operatora. Jak sprytnie zauważył Lug , wróg naszego wroga jest naszym wrogiem. Nienawiść nasza do Nich jest większa niźli honor, niźli zemsta, niźli chęć czynienia bałaganu. Nie mogliśmy karać przedsiębiorczych ananasów - zwłaszcza że okazało się że większość leprechaunów studiuje na rastafariańskim uniwersytecie, a więc bi-Kino było czymś w rodzaju dekaeefu, a na dekaeef, jak na matkę ręki podnieść nie wolno. i okradli Radę Gorada, order im za to. w zasadzie, damy im wszystkie ordery, szepnął mi Dermot, zasłużyli. byli trochę nieufni, ale się ucieszyli. jak się okazało, bo byli tak mili że nam pokazali, za projektorem, pod ich stołem z wódką i nagą rusałką z resztkami sushi na brzuchu znajdowała się klatka schodowa prowadząca wprost na tęczową stację Szybkiego Tramwaju. pewnie stąd karły jeździły na wyprzedaż tytoniu..
    zatem wszystko dobrze się skończyło, ale tylko według linearnej koncepcji czasu, a my jak wiadomo mieliśmy popsute zegarki
    postanowiliśmy uleczyć skołatane nerwy w przystankowej kawiarni, tak więc udaliśmy się tam na parę łyków dynksu, bo było jeszcze trochę czasu do tramwaju odchodzącego w willowe dzielnice.
    >przepraszam, czy mają państwo zarezerwowany stolik?< prowokacyjnie zagadnął nas bramkarz.
    > nie znosimy tych francuskich wymysłów, z drogi chamie, idziemy na kumys<
    >hola, czy nie jesteście przypadkiem tą szajką ze Śródmieścia?<
    >a czy wyglądamy na poganiaczy z blokowisk? < zirytował się Lug.
    >no, proszę trochę tolerancji. czekają już tam na państwa, ze stolicy< zgryźliwie zgrzytnął zębami.
    weszliśmy. w słabym świetle tęczowej żarówki bardziej wyczułem niż dostrzegłem zgarbiony kształt. była to niestety halucynacja.
    prawdziwy esesman siedział na własnym składanym aryjskim zydlu z IkeI
    > dobry wieczór < zachrypiał > przepraszam, jestem trochę przeziębiony. nieco się spóżniliście, czas już wielki. nazywam się von Henczka.<
    kontynuował
    >nasza agencja została wynajęta aby przeeskortować pana, panie Dermot< znał więc jego imię > i pańskich kolegów na bardzo miłą uroczystość do stolicy. nasz tramwaj odchodzi niebawem, o ile mgła na to pozwoli. sugerowałbym abyście nabyli smokingi, ordery chuligana będą się na nich nieźle prezentować.<
    >zaraz, my już mamy te ordery< oprzytomniał Dagda > galon kumysu poproszę.
    >gdzie?< trafnie rzucił von Henczka.( Naprawdę nie ma znaczenia jak się nazywał, ale nadanie bohaterowi imienia ułatwia utożsamienie się z nim.) Czyli nas miał, bo orderów istotnie już się pozbyliśmy.
    niemiłą ciszę jaka wtedy zapadła przerwał w końcu von Henczka.
    > meine herren, nie czyńcie trudności. jesteśmy ludźmi cywilizowanymi, w pracy. jak będziecie mili, w tramwaju stawiam wam golonkę<

Copyright © Światosław Wojtkowiak


menu      strona główna      kontakt z redakcją