COpyright © by Jakub Maziarz

JAKUB MAZIARZ 

 "romeoijulia.com"


kuba@venco.com.pl

     - I co??
     - Od rana siedzi w swoim pokoju i nawet nie myśli o tym, żeby wyjść. Pozasłaniał wszystkie okna jakby przeżył jakąś tragedię, zaczynam się już o niego niepokoić. Wczoraj widziałem się z Lourenem, jego nauczycielem od strategii finansowej i marketingu. Powiedział, że Ron już po raz kolejny opuścił zajęcia i nawet nie raczył go zawiadomić, że nie przyjdzie. Inni nauczyciele też się na niego skarżą: nic nie robi, nie interesuje się zajęciami, nie stara się nawet stwarzać pozorów, że mu na czymś zależy. To już szczyt wszystkiego! Ten chłopak za bardzo sobie pozwala. Nie mam czasu żeby ciągle go pilnować, tym bardziej że, gdy tylko któreś z nas zniknie z pola widzenia, on od razu chowa się w swoim pokoju i zaczyna grać. Czy ty wiesz, jak cholernie trudno go odciągnąć od tego ekranu?! Służba, pomimo moich gróźb, nawet nie śmie go niepokoić, bo wie, że dla niego zrobiłbym wszystko, boją się go jak diabła. Rozmawiałem z nim już tyle razy i to nic nie daje. Na początku udaje, że granie już go nie interesuje, ale wystarczy, że gdzieś na dłużej wyjadę, a on z powrotem wraca do tego nałogu. Nie mam do niego siły ...
     - Faktycznie, nie wygląda to najlepiej. Próbowałeś psychologa??
     - Czy próbowałem? Człowieku, zatrudniłem cały sztab tych baranów, ale oni potrafią tylko wołać o pieniądze, a skutków żadnych! Czy ty wiesz, że on w ogóle nie ma przyjaciół? Ja w jego wieku byłem szefem paczki najbardziej napalonych chłopaków z całej dzielnicy! Spędzaliśmy ze sobą całe dni kombinując jak tylko się da, żeby gdzieś coś zarobić. Szukaliśmy każdej okazji, żeby tylko wyrwać się z tej dziury. Mój świętej pamięci papa mawiał: “Synu, jestem z Ciebie dumny, bo widzę, że chociaż ja nie mogę dać Ci pieniędzy, to ty na pewno kiedyś będziesz je miał". Pomagał mi jak tylko mógł. a Ron? Nigdy jeszcze nie widziałem, żeby rozmawiał ze swoimi rówieśnikami. Nikt się z nim nie kontaktuje, nikt go nie odwiedza, nie mówiąc już o tym, że nie wiem nawet czy on w ogóle ... no wiesz ... dziewczyny i te sprawy. Przecież ten chłopak ma już prawie 14 lat!
     - Posłuchaj. Mam znajomego, który kiedyś zajmował się takimi przypadkami u dzieciaków. Co prawda już dawno temu wycofał się z branży, ale może kogoś zna, wiesz, trudno rzucić w cholerę swój zawód nawet na emeryturze, szczególnie jak ktoś to lubi. Postaram się jak najszybciej czegoś dowiedzieć. Chciałbym Wam pomóc jak tylko będę mógł.
     - Dzięki. Wiedziałem, że mogę na Ciebie liczyć. Jak coś znajdziesz, daj znać - nagroda cię nie ominie. Sam wiesz, że dla tego chłopaka zrobiłbym wszystko, przecież to mój pierworodny. Kiedyś obejmie dorobek całego mojego życia. Oczywiście jeśli wcześniej te cholerne gry nie wypalą mu mózgu!

     Montescio stał przy oknie, wpatrując się w swoje imperium. Królujące nad miastem budynki z godłami firmy “Montescio Inc." były jednym z największych cudów architektury i techniki w całym kraju. Ich wielkość miała raczej znaczenie wymowne - firma praktycznie nie miała konkurencji na rynku, nic nie było w stanie jej zagrozić w branży szeroko pojętej informatyki. Wszystko to Montescio budował latami naznaczonymi ciężką pracą i wyrzeczeniami w imię przyszłej wielkości, sławy i bogactwa. Nieprzeciętny talent oraz intuicja sprawiły, że stał się kimś więcej niż kiedyś mógłby nawet przypuszczać. Papa byłby dumny, gdyby teraz spoglądał na miasto, widząc morze pomników geniuszu swego syna - myślał Montescio.
     Odwrócił wzrok i zmarszczył brwi, spoglądając na swego pierworodnego, pociechę i jednocześnie największe utrapienie jego życia. Chłopak siedział wtulony w głęboki, obity purpurową skórą fotel, na którym jego ojciec zwykł sadzać wielu swoich wrogów, by móc patrzeć, jak ze strachu przed nim próbują wbić się w tą miękkość tak mocno, by nie było ich widać. Nawet nie próbował patrzeć w stronę swego ojca, starając się go udobruchać swoim skulonym ciałem i bijącym od niego smutkiem.
     - Synu, wiesz czemu się tu znalazłeś. Nadeszła w końcu pora abyś wziął się porządnie za swoje życie i zaczął na siebie pracować. Mówiłem ci już wielokrotnie, że jeśli nie przestaniesz żyć tymi swoimi grami, nadejdzie w końcu moment, kiedy będziesz musiał mocno za to zapłacić. Nie uczysz się, nie interesujesz się moją pracą, nie wiemy już z matką jak mamy przemówić ci do rozsądku. - głos Montescio był ostry i zdecydowany. Nie patrzył nawet na swojego syna, starając się nie dopuszczać do siebie myśli, że będzie musiał wymierzyć tak wysoką karę dziecku, które jest mu najbliższe. Podjął już decyzję i postanowił się jej trzymać.
     - Ależ tato ...
     - Nawet nie próbuj mi przerywać! Za późno już na zmianę mojego postanowienia. Wszelkie próby sprzeciwiania się mnie nic tu już nie dadzą. Postanowiłem oddać cię w ręce specjalistów, którzy na pewno będą wiedzieli jak sprawić, byś stał się z powrotem człowiekiem, a nie nałogowcem, który nie myśli o niczym innym poza grami. Skończyły się dla Ciebie dobre czasy. - Chłopak podniósł w zdziwieniu głowę - Idź teraz do swojego pokoju i zabierz wszystko to, co uznasz za najpotrzebniejsze. Za piętnaście minut Stanwick odwiezie cię do twojej nowej szkoły.
     Montescio nawet nie próbował odwrócić głowy od okna, żeby zobaczyć jak jego syn w milczeniu opuszcza pokój. Sprawiał wrażenie spokojnego, choć tak naprawdę w jego sercu panowało tornado uczuć. Był świadom, że może wyrządza swemu dziecku wielką krzywdę, lecz po długich godzinach namysłu i rozmowach ze swym przyjacielem, wbił sobie do głowy przekonanie, że to jedyne rozwiązanie.
     Stał wpatrzony w rozciągające się przed nim miasto, rozpalone tysiącami świateł, szumem tysięcy pływających w powietrzu pojazdów, z gigantycznymi budowlami, gdzie w ciągu każdej sekundy rosło jego bogactwo i zastanawiał się, kiedy przyjdzie mu ponownie ujrzeć swego syna.

     - To ja. Mam coś, co na pewno cię zainteresuje. Wydaje mi się, że to znakomite rozwiązanie ...
     - Mów jaśniej !
     - Skontaktowałem się z kim trzeba i znalazłem ludzi, którzy pomogą Ronowi. Żebyś tylko wiedział kto nimi kieruje! To najlepsi specjaliści z całego kraju. Rząd ufundował im rozległe laboratorium, gdzie mogliby walczyć z tym uzależnieniem przy użyciu najnowszych technologii. Mój znajomy mówi, że właśnie zakończyli prace nad nowym rodzajem leczenia przypadków nałogowego grania i dyskretnie zbierają zamówienia.
     - Takich naciągaczy jest setki! Kto mi zagwarantuje, że oni wyleczą mojego syna?!
     - Spokojnie. Jeszcze nie wiesz najlepszego. Tam będą na razie leczyć tylko dzieci najbardziej zasłużonych i najbogatszych ludzi w kraju. Czy ty wiesz kogo tam będą mieli? Dilly, Laswell, Kelly, Van der Graaf, mała Andersonów, prawie wszystkie dzieciaki Sterna, Dowson ...
     - a niech to ... aż tak ...
     - To nie wszyscy. Będzie tam też córka Denisa Hallowaya.
     - Co?! Nawet on ma z tym kłopoty? Nawet nieśmiertelny Halloway? Co to się porobiło na tym pieprzonym świecie. Kiedyś takie rzeczy były nie do pomyślenia. Czekaj czekaj ... Przecież to świetna okazja żeby spróbować ich do siebie zbliżyć. Takie małżeństwo ... Gdyby odpowiednio komuś zapłacić, żeby byli jak najczęściej blisko siebie, to kto wie. Świetnie się spisałeś. Jak się z nimi skontaktować?
     - Umówię cię z ich człowiekiem. Nie pytałeś jeszcze o cenę ...
     - Co mnie to obchodzi?! Dla dziecka wszystko, zwłaszcza dla Rona. Coś nieprawdopodobnego ... a myślałem już, że nie ma żadnego wyjścia.


     Ron powoli sunął ciemnym korytarzem, prowadzony przez czterech wojskowych. Nie zwracał uwagi na odrapane ściany, przesuwające się w ponurym milczeniu przed jego oczami, nie wsłuchiwał się w basowy stukot idących przy nim ludzi. Był w szoku i właściwie nic do niego nie docierało.
     Gdy ojciec wezwał go do siebie, nawet nie przypuszczał, że ta rozmowa mogłaby przybrać tak drastyczny dla niego obrót. Był już przyzwyczajony do tego, że od czasu do czasu robiono mu awantury o to, że zbyt dużo czasu spędza przy komputerem, ale zawsze po kilku dniach wszystko cichło i dalej patrzono przez palce na jego hobby. Hobby, bo tak to nazywał. Co mogło być złego w tym, że tak interesowały go gry? Nie mógł tego pojąć.
     To był właśnie cały kłopot z dorosłymi. Oni tylko potrafili wrzeszczeć całymi godzinami o tym, że wypruwają sobie żyły, żeby ich dzieci mogły żyć w dostatku i co ich za to spotyka, i że kiedy oni byli młodzi, o wiele bardziej przykładali się do nauki, a w dzisiejszych czasach ... Nikt nie umiał z nim rozmawiać, ojciec wiecznie gdzieś wyjeżdżał, a matka zawsze miała więcej czasu dla swych koleżanek z Klubu Pań Które Wyszły Za Bogatych Facetów niż dla swego syna. Wszystko do czego sprowadzało się ich zainteresowanie pierworodnym, to wymagania. a Ron po prostu nie dawał sobie z tym wszystkim rady.
     Powoli przeprowadzono go przez wąskie drzwi i postawiono przed małym lustrem w ścianie. Po chwili rozmów przez interkom, część muru bezszelestnie się odsunęła i cała grupa weszła do środka. z drugiego końca dobrze oświetlonego korytarza zbliżał się w ich stronę człowiek w białym fartuchu, nerwowo obgryzający paznokcie i mocno wpatrzony w wysadzaną białymi płytkami podłogę.
     - Witaj, Ron - podniósł wzrok i spojrzał na chłopca. - Jak ci się podoba twój nowy dom? Tak, wiem, że niewiele do tej pory zobaczyłeś, ale nie martw się - zaraz zabierzemy cię na małą podróż po naszym królestwie. Chodźmy.
     Ron bezwiednie ruszył za dziwacznie przygarbionym człowiekiem, nie oglądając się na swoją dotychczasową eskortę.
     - Jestem Książe. Tak tu na mnie wszyscy mówią, więc nie ma co zmieniać przyzwyczajeń - starał się nadać swemu głosowi przyjemną barwę, ale i tak Ron mógł wyczuć, że rzadko mówi. - To wszystko, co zobaczysz, jest pod moją kontrolą. Ja to stworzyłem i ja tym kieruję. Na pewno zastanawiasz się, co tu robisz - nie martw się, nie grozi ci nic złego. Twój tato jest tylko trochę zaniepokojony brakiem postępów w nauce i postanowił, że taka odmiana dobrze ci zrobi. Poznasz tu wielu swoich rówieśników i jestem pewien, że ci się u nas spodoba.
     Przeszli długim stalowym mostem nad wielką halą, wypełnioną po brzegi sprzętem, po czym przeszli do długiego korytarza z dziesiątkami drzwi. Pierwsze były otwarte.
     - Wejdź śmiało. Nie krępuj się. - Książę nie zważając na chłopca wszedł do środka.
     Pokój nie był zbyt duży, łagodnie wystrojony, z kilkoma szafkami na boku i małym stolikiem przy drzwiach, lecz najbardziej przykuwały oczy Rona wielkie ekrany rozmieszczone na ścianach dookoła, które swą zimną ciszą wprowadzały dziwny nastrój napięcia w całym pomieszczeniu. Pod szklanymi ekranami umieszczona była prosta klawiatura i wszystkie inne najpotrzebniejsze urządzenia sterujące komputerem. Ron widział już wiele takich maszyn, ale ta była wyjątkowo wielka i ponura. Zastanawiał się, jak to jest wpatrywać się w taki ekran, gdy z drugiej strony przemawia do Ciebie wielka twarz wirtualnego człowieka.
     - To twoja nowa zabawka. Ładne, prawda? Niech cię nie zwiodą te ekrany, większość ma służyć całkiem innym celom niż myślisz. Oceana klasy F. Wyposażono go w najnowocześniejsze podzespoły na rynku, ale co najważniejsze, jego serce to procesor Moon 2, używany jak dotąd tylko w modelach wojskowych. Jego zadaniem jest analizowanie i tworzenie nowych strategii wojennych, opartych na wszystkich dotychczas wymyślonych, ale wzbogaconych o specjalne czynniki ... Ale o tym jutro. Teraz na pewno jesteś zmęczony i chciałbyś zobaczyć swój nowy pokój. Tu będziesz się tylko uczył. Chodźmy.
     Po chwili stanęli przed drzwiami z tabliczką zawierającą jego imię i jakiś dziwny numer, po czym Książę wprowadził go do małego pomieszczenia w ciepłych kolorach, gdzie stało tylko duże łóżko i biurko. We wnęce przy drzwiach Ron dostrzegł także szafę z ubraniami i kilkoma książkami, a w kącie obok toaletę.
     - Rano ktoś po Ciebie przyjdzie i zaprowadzi cię do głównej sali. Tam poznasz swoich nowych kolegów. a teraz śpij dobrze - z uśmiechem na ustach książę zamknął drzwi.
     Ron usiadł zrezygnowany na brzegu miękkiego łóżka i pogrążył się w rozmyślaniach. Po chwili jednak postanowił, że najlepiej będzie się przespać, a może rano to wszystko okaże się lepsze niż mu się na początku wydawało.

     - Dzień dobry, panie Motescio. Mówi Andy Brown z instytutu Vopos.
     - Witam pana. i cóż pan może powiedzieć o Ronie?
     - Och, to bardzo miły chłopiec. Jestem pewien, że da sobie radę. Wygląda na dość nieskomplikowany przypadek, nie spodziewam się jakichś nadzwyczajnych z nim problemów. Proszę się o niego nie denerwować, jest w bardzo dobrych rękach.
     - w to nie wątpię. w końcu za te pieniądze mógłbym kupić tę waszą firmę pięć razy i jeszcze by zostało. Ale nieważne. Niechże pan coś powie o tym, co zamierzacie z nim dalej robić. Wasz człowiek wspominał tylko o jakiejś nowoczesnej metodzie zniechęcania do gier ...
     - Tak. Otóż, w dużym uogólnieniu, chodzi o to, że musimy doprowadzić do stanu, kiedy ciało i umysł same stwierdzą, iż gry nie są dobre, co z kolei powinno wywołać mechanizmy obronne i w efekcie głęboko zakorzenioną niechęć do gier komputerowych. Jednak staramy się, aby w toku całego procesu dziecko nauczyło się samodzielnego myślenia i współpracy z innymi. Dlatego opracowaliśmy specjalną grę, zawierającą elementy szeroko rozumianej strategii, podstaw marketingu, kierowania ludźmi oraz specjalne mechanizmy mające wyrobić w dziecku zdolność logicznego myślenia i szybkiego reagowania na zaistniałe sytuacje. Według wszystkich przeprowadzonych przez nas testów, metoda ta ma dużo wyższe wskaźniki skuteczności w porównaniu z innymi.
     - Brzmi to zachęcająco. Czy może pan ... powiedzieć coś więcej o tej nauce w grupach?
     - Oczywiście. Łączymy dzieci w grupy, które współpracują ze sobą w trakcie gry i jednocześnie konkurują ze sobą. Pański syn będzie jednym z przywódców osobnej grupy i będzie ją prowadził przez wszystkie etapy gry, konkurując z innymi grupami, bądź też z nimi współdziałając. w ten sposób nauczy się wielu pożytecznych rzeczy.
     - No cóż. Zaczynam już wierzyć, że nie wydałem tych pieniędzy zbyt pochopnie. Dbajcie o mojego syna, a na pewno wam się to opłaci. Proszę mnie o wszystkim na bieżąco informować.
     - Oczywiście, panie Montescio. Do usłyszenia.


     Ron nie spał tej nocy zbyt dobrze. Ten nowy pokój był zbyt cichy, co sprawiało, iż czuł się tu bardzo obco. w domu jego pokój wypełniony był po brzegi bogato zdobionymi zegarami, warkoczącymi monitorami, a nad wszystkim unosił się niski dźwięk dochodzący z jego komputera. Będzie musiał się przyzwyczaić.
     Krótko po jego przebudzeniu do pokoju wszedł chudy człowiek i kazał mu przygotować się do wyjścia. Ron umył się szybko, po czym ruszył za swoim przewodnikiem w głąb korytarza. Po drodze mijali wiele drzwi, oznaczonych w ten sam sposób co jego pokój, i dopiero teraz Ron uświadomił sobie jak wiele dzieci jest tu oprócz niego.
     Sala, do której weszli, była dużą stołówką. Gwar podniesionych głosów rozchodził się po całym pomieszczeniu, sprawiając wrażenie raczej dużego miasta niż szkoły. Przy stolikach siedziały gdzieniegdzie małe grupki, częściej duże grupy chłopców, toczące ze sobą głośne kłótnie, w międzyczasie zaś spożywające poranny posiłek. Ron onieśmielony tym wszystkim powoli podszedł do stołu z potrawami i nałożył sobie małą porcję owsianki, po czym ruszył w kierunku wolnego stolika. Przez cały czas śniadania pilnie podsłuchiwał rozmów, jakie toczyły się wokół niego, starając się coś zrozumieć z dziwnego slangu jakim posługiwali się wszyscy zgromadzeni tu chłopcy. Po skończonym posiłku wolno ruszył w kierunku drzwi, nie zwracając niczyjej uwagi, po czym ruszył za czekającym na niego przewodnikiem.
     Kilka chwil później był już w pokoju, który wczoraj wieczorem oglądał. Książę już tu na niego czekał.
     - Witaj Ron. Mam nadzieję, że zdążyłeś się tu już jakoś odnaleźć. Jesteś tu nowy, więc muszę wyjaśnić ci dużo rzeczy. Zaczynajmy więc. Pokój, w którym teraz jesteśmy, niedługo stanie się twoim centrum dowodzenia. Komputer, który tu widzisz, podłączony jest do specjalnej sieci, w której rozgrywa się specjalną grę, opracowaną przez wybitnych specjalistów w celu nauczenia takich dzieci jak ty wielu pożytecznych rzeczy. Myślę że to ci się spodoba. - podszedł do klawiatury i włączył widok na największym ekranie.
     Ron stał wpatrując się w obrazy, jakie przesuwały się przed jego oczyma. Gra faktycznie była bardzo interesująca. To była jedna z tych, jakie lubił najbardziej, ale dbałość o szczegóły znacznie przewyższała wszystkie tego typu produkcje, jakie do tej pory widział. Opowiadała ona o ryce- rzach, magach i potworach, wojnach jakie ze sobą prowadzili, doniosłych wyczynach herosów, powstawaniu i upadkach państw, ale wszystko to podane było tak świeżo i ciekawie, że nie mógł się już doczekać, kiedy pozwolą mu zagrać. Mimo wszystko, ta szkoła nie była jednak aż tak straszna.
     - To co tu widzisz, to jedynie mała część tego, co możesz przeżyć. Ale zanim zabierzemy się do gry, musisz skompletować drużynę, z którą będziesz mógł stworzyć nowe państwo i poprowadzić swoje wojska do walki o cały świat. Wszystkiego dowiesz się z tych danych. Zobaczmy więc, kogo możesz wybrać. - Na ekranie otworzyło się okno z napisem “Bohaterowie do wynajęcia", a poniżej pojawiła się długa lista nazwisk i opisów właściwości wszystkich postaci. Ron szybko usiadł na fotelu przed ekranem i zaciekawiony zaczął czytać. Nie zauważył, kiedy Książę wyszedł.
     Na podstawie opisów, jakie towarzyszyły wszystkim bohaterom, dość szybko zauważył, że najważniejszą rzeczą w grze jest posiadanie dużej ilości błyskotliwych strategów, którzy mogliby zwerbować, wyszkolić i poprowadzić jego armie do zwycięstwa. Do tego należałoby znaleźć dobrego maga, który mógłby wspierać wojsko swymi umiejętnościami oraz kogoś, kto znałby zwyczaje panujące w grze na tyle dobrze, iż mógłby mu służyć swoimi radami. z obszernego i wyczerpującego opisu gry, nad którym spędził kilka godzin, wyczytał, iż jego drużyna składać się może z najwyżej 6 członków.
     Długo zastanawiał się nad wyborem właściwych osób, studiując wnikliwie wszystkie opisy i dokładnie rozważając wszystkie za i przeciw, aż w końcu stworzył sobie listę osób, które go interesowały. Starał się wybierać tych najbardziej doświadczonych w grze, obdarzonych wysokim ilorazem inteligencji i opisujących siebie jako nieugiętych herosów, którzy pragną dołączyć do przywódcy, zdolnego przełamać wszelkie przyjęte schematy w walce o zwycięstwo. Interesowali go też pomysłowi ludzie, którzy choć wiele razy już ginęli w trakcie rozgrywek, często wykazywali niesłychanie ważną umiejętność błyskawicznego analizowania sytuacji, wyciągania właściwych wniosków i działania w oparciu o nie. Po kilku kolejnych godzinach czas był więc najwyższy rozpocząć werbunek. Czerwony z podniecenia, Ron nawiązał kontakt z pierwszym na swej liście bohaterem. Na ekranie ukazała się mała twarz jasnowłosego chłopca o żywym spojrzeniu i pogodnej twarzy.
     - Witaj. Jestem Ben Zdobywca, największy heros Corlandii i zabójca Białego Smoka. a ty kim jesteś? Widzę cię po raz pierwszy - jego błękitne oczy zmrużyły się lekko.
     - Jestem Ron ... - zastanowił się chwilę - ...Nieśmiertelny. Chciałbym prosić cię o dołączenie do mojej drużyny.
     - Właściwie to ja już mam swoją drużynę, ale zawsze warto się zainteresować. Kogo już masz?
     - Jak na razie, jesteś pierwszy na mojej liście. z nikim innym jeszcze się nie kontaktowałem.
     - Debiutant? i ty myślisz, że ktoś się do Ciebie przyłączy? Człowieku, nie masz imienia - znaczy nie masz szans. Czy ty wiesz, że przez ostatni miesiąc wybito wszystkich debiutantów ... - chłopak nie zdążył do kończyć.
     - Przyłączysz się czy nie? - zdecydowanie rzucił Ron.
     - a co proponujesz?
     - Jestem najlepszy, nikt mi nie dorównał w “Quest 3000", mam też tytuł Diuka w “Legend of the Desert", poza tym znam się na strategiach jak mało kto. Obiecuję, że się nie rozczarujesz.
     - No, to już coś. Ale wciąż mnie nie przekonałeś. Skontaktuj się ze mną, kiedy skompletujesz resztę, wtedy dam ci odpowiedź.
     Okno zamknęło się a Ron spojrzał na dalsze pozycje na swej liście. Teraz należałoby porozmawiać z kimś mniej doświadczonym, kimś, kto przyjmie propozycję współpracy bez wahania, bo tylko w ten sposób zdoła rozpocząć pomyślnie rekrutację swojej drużyny. Wybór padł na młodego stażem maga, znanego z kontrowersyjnych i dziwacznych zachowań, który jednak nie zdołał udowodnić swej wartości w boju, gdyż zginął dość szybko w starciu z nieprzyjacielskimi jednostkami.
     - Tu Mark Twórca. Czy ja cię znam? - niski chłopiec o smukłej twarzy okrytej kruczoczarnymi kędziorami spojrzał zaciekawiony na Rona.
     - Nie. Nie zdążyliśmy się jeszcze spotkać. Kompletuję drużynę i ...
     - Chcesz żebym dołączył?? Człowieku, spadasz mi z nieba ! Mam już dość bycia statystą, już zaczynałem tracić nadzieję, że ktokolwiek mnie będzie znów potrzebował. Zaraz u Ciebie będę. w którym jesteś pokoju? - spytał wyraźnie ożywiony rozmówca Rona.
     - Zaraz sprawdzę - dobiegł do drzwi i po chwili powiedział - 54 CA. Czekam.
     - Już pędzę.
     Ron wsunął się głębiej w fotel i szeroko uśmiechnął z zadowolenia. Pierwszy krok już za sobą. Teraz liczył tylko na to, że z resztą jego kandydatów pójdzie mu równie szybko. Po chwili rozległo się krótkie pukanie, po czym do środka wszedł jego pierwszy znajomy w tej szkole.
     - Witaj Ron. Cieszę się że mnie przyjąłeś. a gdzie reszta?
     - Obawiam się, że jeszcze ...
     - Nic nie mów. Jesteś debiutantem? Zresztą, mniejsza z tym. Wyglądasz na fajnego człowieka - podszedł do ekranu. - Widzę, że szybko kompletujesz załogę? Kogo masz na oku?
     Mark dość szybko wykazał swą wartość. Co prawda nie posiadał dużego doświadczenia w swej profesji, jednak dobrze znał większość bohaterów, którzy każdego dnia ścierali się ze sobą na arenie gry i mógł udzielił kilku cennych wskazówek, kto nadawałby się do drużyny. Dość szybko z długiej listy Rona odpadło większość pozycji, dzięki czemu można było sprawniej przeprowadzić akcję werbowania nowych członków.
     W efekcie, do grupy obiecało dołączyć jeszcze dwóch doświadczonych bliźniaków - rycerze Jon i Leon - oraz jeden z lepszych generałów rozbitej niedawno armii Simona Małego - Alan Młot. Cały dzień zakończył się jeszcze przyjęciem do drużyny Bena Zdobywcy, który pod wpływem namowy Marka, zdecydował się odejść z dotychczasowej armii. w ten oto sposób zakończył się drugi dzień Rona w szkole.
     Po śniadaniu przyszedł do niego Książę.
     - Więc udało ci się ! Masz już własną drużynę - moje gratulacje. a teraz czas, żebyś poznał reguły gry. Zasady są proste - podbić cały świat w dowolny sposób. Możesz wyeliminować wrogie drużyny lub zawrzeć z nimi pakt braterstwa. Wszystkie chwyty dozwolone. Pamiętaj - ty dopiero zaczynasz, nie rzucaj się na wszystkich dookoła, bo łatwo narobisz sobie wrogów i szybko przegrasz. Część świata, w której umieściliśmy twoje państwo, należy do jasnej strony. Uważaj na tych po drugiej stronie, bo walczą oni inaczej, a ich działania rządzą się całkowicie innymi prawami. a teraz chodźmy do twojego pokoju.
     W sali z ekranami czekała już na niego cała drużyna. Wszyscy siedzieli w głębokich wygodnych fotelach, rozmawiając między sobą i od czasu do czasu zerkając na wciąż zmieniający się ranking najlepszych. Na jego widok wszyscy wstali.
     - Witajcie chłopcy - rzekł Książę. - Mam nadzieję, że pod dowództwem Rona uda wam się dosięgnąć wysokiej pozycji. To bardzo mądry młody mężczyzna i z waszą pomocą na pewno szybko udowodni swą wartość. a teraz przystąpmy do gry.
     Mężczyzna podszedł do pulpitu komputera i włożył klucz do małej stacji na jego boku, po czym go przekręcił. Ekran zaświecił się na niebiesko, a całe oświetlenie w pokoju zgasło.
     - Załóżcie swoje skafandry - rzekł, wskazując na szafę w głębi pokoju. Ron ujrzał w środku sześć podobnych do siebie kostiumów z hełmami, opisanych na ramieniu osobnymi naszywkami. Wyciągnął je z szafy i podał reszcie chłopców. Po chwili wszyscy mieli na sobie nowe ubrania.
     Pierwszym wrażeniem Rona ze świata gry, który ukazał się w jego hełmie, było wielkie zdziwienie. Jeszcze nigdy nie widział tak doskonale odwzorowanego świata. Przypominał niemalże realny, z tym, że nie znajdował się już w pokoju, a w obszernej komnacie średniowiecznego zamku. Przed nimi, przy suto zastawionym stole siedzieli jego towarzysze.
     - Oto jesteśmy - usłyszał głos Marka.
     Poruszył swoim ramieniem i ze zdziwieniem zobaczył odwzorowanie ruchu przed swymi oczyma. Będzie się musiał jeszcze wiele nauczyć.
     - Nie marnujmy czasu - powiedział Alan. Jego dojrzała twarz przystojnego młodego mężczyzny oddana była nawet w najmniejszym detalu. - Jesteś tu po raz pierwszy Ron. Powinieneś bez problemu nauczyć się jak bezpiecznie się poruszać. Korzystaj z klawiatury na rękawach, żeby wyświetlać najbardziej potrzebne dane. Pamiętaj o jednym - jeśli zostaniesz zraniony czy zabity, odczujesz to wszystko prawie tak jak w rzeczywistości. To może mocno boleć, więc staraj się nie angażować w walkę, póki nie opanujesz wszystkich tricków, jakie tu są niezbędne do przeżycia.
     Ron spojrzał na niego zdziwiony. Nikt nie mówił mu, że tu można zginąć.
     - Czy ktoś z was już kiedyś zginął? - zapytał.
     Zaprzeczyli.
     - Ja byłem kilka razy ranny i wierz mi, to nie jest najmilsze uczucie - powiedział Ben, najbardziej doświadczony stażem w całej drużynie. - Rozmawiałem z kilkoma, którzy zginęli. Żaden z nich nawet przez chwilę nie pomyślał o ponownym powrocie do gry. Zresztą jak tylko zginiesz, przychodzą po ciebie i więcej nikt cię tu już nie zobaczy. Dlatego najważniejsze jest, żeby przeżyć. Ale nie mówmy już o tym. Do roboty.
     Wszyscy wstali od stołu i ruszyli w stronę wyjścia. Usłyszał w głośnikach słowa Bena - Idź do strażnika zamku. Nauczy cię wszystkiego, co trzeba. Za kilka godzin powinniśmy przesłać swoje pierwsze meldunki.
     Ron powoli ruszył w stronę drzwi, próbując jak najszybciej odsunąć od siebie wrażenie przesadnej lekkości.
     Następne kilka godzin upłynęło mu na ćwiczeniach ze strażnikiem, tworem sztucznej inteligencji komputera, mającym za zadanie podpowiadać mu w trakcie całej gry i uczyć zachowania w najbardziej typowych sytuacjach. Ron czynił szybkie postępy.
     W południe dostał wiadomość od Marka, że wszystko układa się znakomicie i koło wieczora powinni pojawić się w zamku. Wolny czas Ron spędził więc na inspekcji garnizonu, jaki przydzielono mu do obrony zamku, przeglądaniu ksiąg rachunkowych, spisu inwentarza, czytaniu historii państwa i zapoznawaniu się z podstawowymi strategiami. Zaczynało mu się tu podobać.
     Późnym wieczorem do zamku zaczęli ściągać jego towarzysze. Każdy z nich przedstawiał swoje raporty na temat sytuacji w państwie. Według ich słów, w garnizonach na terenie obszaru znajdującego się pod panowaniem Rona znajdowało się 30 tys. ludzi, z czego 10 tys. było do natychmiastowego wykorzystania. Mark zwerbował kilka oddziałów magów i potworów, a bliźniacy nawiązali kontakt z najemnikami, którzy byli w stanie zasilić wojsko kolejnymi 8 tys. Alan odwiedził większość kopalni, hut i gildii, które obiecały mu swoje wsparcie. Bliźniacy uzyskali posiłki i potwierdzenie gotowości współpracy od wszystkich rodów, jakie znajdowały się w całym kraju, a także obietnicę pomocy od elfów z Puszczy Światła. Ale największą niespodziankę zgotował Ben.
     - Mam coś, co powinno nieźle nas ustawić na początek. To prawdziwa bomba. Za kilka dni, w Rethon, spotka się dwóch dowódców przeciwnych nam drużyn, aby omówić warunki sojuszu. Gdyby wynająć specjalistów z Gildii Zabójców i spreparować wszystko tak, by wyglądało na wypadek, mielibyśmy dwóch konkurentów z głowy. Jednocześnie można opłacić prawników, żeby w przypadku ich zgonu znaleźli taki zapisek, który umożliwi nam dziedziczenie ich państw bez podejrzeń. Jeśli nam się uda, nikt nawet będzie nas podejrzewał o jakiekolwiek działania, przeciwnie - wszyscy pomyślą, iż mieliśmy szczęście i że teraz jesteśmy na tyle odsłonięci, że można nas łatwo przejąć. Ale przy pomocy elfów i naszych ludzi możemy skutecznie zatrzymać wszelkie próby ataków, gdyż wrogie wojska i tak będą musiały przejść najpierw przez Puszczę Światła, żeby się do nas dostać. w efekcie, między naszym pierwotnym państwem a nowymi krajami pozostanie tylko jeden oponent, Wiliam Rudy, który nigdy nie był zbyt rozgarnięty. Zastraszymy go i z pewnością przyłączy się do nas. i co o tym myślicie?
     Wszyscy bez wahań przystali na znakomity pomysł Bena, a Ron z radością pogratulował mu świetnej koncepcji, a sobie w duchu dobrego wyboru. Wszystko zaczynało się toczyć po jego myśli.
     Wyłączył się z gry, zdjął hełm i wysunął ze ściany jedno z ukrytych łóżek, by odpocząć. Dzień obfitował we wrażenia, ale na pewno można było zaliczyć go do udanych.

     Nowatorska metoda grupy naukowców z Vopos zaczyna odnosić sukcesy. Ta związana z rządem organizacja w swej terapii wykorzystuje świeżo opracowane technologie wpływania na podświadomość pacjentów. Sztab znakomitych lekarzy, psychologów i techników robi wszystko, aby zwalczyć w powierzonych im dzieciach nałóg stanowiący plagę naszego wieku - gry komputerowe. Jak nam powiedział Andy Brown : “Specjalnie stworzona gra ma na celu nie tylko oduczyć naszych małych pacjentów od tego typu zabaw, ale również pomóc im w kształtowaniu własnej osobowości, wyrabiając silne poczucie człowieczeństwa i ucząc ich wielu pożytecznych w dorosłym życiu rzeczy". Obecne efekty tej terapii są zadziwiające, zważywszy na fakt, iż wydawać by się mogło, iż walka z ogniem przy użyciu ... ognia dawno już z mody wyszła. Doświadczalna grupa, złożona z wybranych metodą losową dzieci z najuboższych rodzin, sprawuje się bardzo dobrze, a wyczuwalne zaangażowanie w losy tych małych nieszczęśliwych malców pozwala sądzić, iż organizacja będzie się starała ze wszystkich sił pomagać tym, których rodziny nie stać na kosztowne zabiegi tradycyjnych psychoanaliz. Za tą wysoce charytatywną działalność fundacja Vopos nagrodzona została specjalnym odznaczeniem ufundowanym przez firmę pana Hallowaya. Naszą gazetę doszły również słuchy, iż chęć zasponsorowania działalności organizacji zgłosiły takie nazwiska jak Dilly, Laswell, Van der Graaf, Anderson, Montescio czy Capoulé.

     Cała operacja przejęcia państw konkurentów zaplanowana została bardzo szczegółowo, a Ron nie szczędził nakładów, by tylko dodatnio wpłynąć na jej powodzenie. Mocne zaangażowanie ze strony całej drużyny i fantastyczna atmosfera współpracy sprawiły, iż istniały wszelkie przesłanki na powodzenie akcji.
     I wtedy, w najmniej spodziewanym momencie, nadeszła wiadomość, iż do granic państwa zbliża się wroga armia, prowadzona przez Tyrone’a. Sytuacja zaczęła się komplikować.
     - Według komputera, Tyrone jest w czwartej dziesiątce. - Ron zasiadł na swym wirtualnym tronie i rozpoczął codzienną dyskusję, podczas której zapadały najważniejsze postanowienia dotyczące jego państwa.
     - Ha! Nie zdajesz sobie sprawy z jego siły. Jego głównym zajęciem jest eliminowanie słabeuszy i debiutantów takich jak my. Nie jest zbyt bystry, ale góruje nad nami wielkością doświadczonego wojska. Ma na swoich usługach tysiące opancerzonych rycerzy, ciężkozbrojną piechotę, czasem używa też kuszników i kawalerii, ale najbardziej lubi rzucić swoich ludzi całą masą na przeciwnika. Nie dba o to, ilu zginie, bo wie, że w starciu z mniejszymi armiami i tak doprowadzi do zwycięstwa, a zaraz później przejmie jego państwo i wzmocni swoje armie. To diabelnie prosta strategia. - Ben jak zwykle wiedział niemal wszystko o przeciwniku. Doświadczenie w grze tego wiecznie strapionego chłopca było bardzo pomocne.
     - To na pewno sprawka Księcia. Tylko on mógł podsłuchać nasze plany i doprowadzić do takiego zamieszania - zauważył Alan. - Zresztą, to nie pierwszy przypadek, kiedy ten facet miesza się do naszych planów.
     - Książę ... przecież on był taki miły - zauważył Ron.
     - Nie daj się zwieść pozorom. Nie pamiętasz, dlaczego tu jesteśmy? On będzie wszelkimi sposobami krzyżował nam plany, byleby tylko doprowadzić nas do śmierci. Wtedy będzie już koniec. Nigdy więcej nawet przez myśl ci nie przejdzie, żeby w coś zagrać. Że też musiał nas zaatakować właśnie Tyrone ... - zamyślił się Ben, spoglądając przez okno na ćwiczenia garnizonu, prowadzone przez najętych specjalistów.
     Wiele razy Ron niemal całkiem już zapominał, że znajdował się tu nie dla własnej satysfakcji, ale po to, by nauczono go “dorosłości" i “wielu pożytecznych rzeczy", tak jak to zwykł określać Książę na wieczornych rozmowach. Jak na razie, dano mu całkowicie wolną rękę, właściwie, to nawet czuł się tu lepiej niż w domu - nie musiał się bać, że do pokoju wejdzie ojciec i go skrzyczy, że znowu gra, nie musiał też chować się przed służbą, która co prawda rzadko informowała Pana Domu o tym co jego syn robił, ale mimo wszystko nie należało nigdy nadmiernie ryzykować. Na wspomnienie o ojcu zebrało mu się na wesołość, ciekawe jak by zareagował, gdyby tylko wiedział, ile godzin dziennie spędza przed komputerem, na pewno wycofałby go z tej szkoły najprędzej jak by mógł.
     - No cóż. Trzeba mimo wszystko spróbować coś z tym zrobić. Alan, Mark, opracujcie raport z uwzględnieniem wszystkich sił, jakimi dysponujemy, i spróbujcie się dowiedzieć jak najwięcej o tym, czym dysponuje nasz przeciwnik. Trzeba to zrobić jak najszybciej, więc do dzieła. - na myśl o tym, że przez najbliższe kilkanaście godzin nie będzie musiał wychodzić z gry, Ron bardzo się ucieszył.
     Sytuacja wyglądała bardzo poważnie. Tyrone ciągle zbliżał się do granic państwa Rona, a napływające ciągle od reszty drużyny raporty mówiły o 60 tys. ciężkiej piechoty i rycerzy oraz 10 tys. oddziałów opancerzonej kawalerii i kuszników. Przeciw niemu można było zmobilizować wiele skromniejsze siły.
     Jedno, co go cieszyło, to fakt, iż jego przeciwnik w ogóle nie korzystał z obdarzonych zdolnościami magicznymi ludzi. Ben szybko mu wyjaśnił, iż Tyrone uważał magów za słabeuszy i tak naprawdę nigdy nie potrafił w żaden sensowny sposób wykorzystać ich na polu walki. Dla Rona było to dziwne, gdyż sądził że niektóre czary bojowe mogły poważnie wpłynąć na losy bitwy, choć faktycznie magowie dość szybko słabli i musieli długo odpoczywać, by zregenerować siły.
     Czasem zastanawiał się, jak ciekawy byłby świat, gdyby wyglądał dokładnie tak, jak ten w wirtualnej rzeczywistości. Wszystkie te wyzwania jakie mu oferował, były nieskończenie bardziej ciekawe niż lekcje z matematyki finansowej, jakie musiał codziennie odbywać na specjalne życzenie ojca. Tutaj czuł się potrzebny, doceniony i lubiany, a co najważniejsze, odkrył w sobie duże zdolności przywódcze, co jego nowi przyjaciele dość szybko i zdecydowanie potwierdzili. Lubił ich. Ci chłopcy byli tak podobni do niego ... Jeśli tylko kiedykolwiek będzie musiał stąd wyjść, a miał nadzieję, że to nigdy się nie stanie, postara się jak najszybciej ze wszystkimi skontaktować i nakłonić tatę, by uczyli się razem. To by dopiero była gratka!
     Wszyscy, których dobrał do swojej drużyny, żyli graniem tak, jak on. Bliźniacy, Mark i Alan właściwie mogli nie wychodzić tak jak Ron z gry wcale, często spóźniali się na spotkania z Księciem, ignorowali wezwania na posiłki, sypiali bardzo krótko - całe ich życie było we wnętrzu komputera. Tylko Ben co jakiś czas szedł coś zjeść, ale zawsze mocno tłumaczył się, że musi dbać o swoje muskuły.
     - Ron, doszła do nas wiadomość, że dzisiaj wieczorem odbędzie się spotkanie wszystkich drużyn na specjalnym przyjęciu zorganizowanym przez Księcia, podobno ma wręczyć najlepszym nagrody - zakomunikował jeden z bliźniaków. Dopiero po chwili Ron uświadomił sobie, że to Jon, trudno mu było ich rozpoznać nawet po tygodniu, jaki już ze sobą spędzili.
     - Gdzie to się odbędzie?
     - Na stołówce. Na pewno do tego czasu zawiadomią wszystkich ... - uśmiechnął się Jon.
     - Co to za państwo ... Ach. Dobrze. - Zdążył już zapomnieć, że poza jego pokojem i pomieszczeniem z grą są tu jeszcze jakieś sale. To będzie chyba pierwsze spotkanie na żywo z innymi drużynami, oczywiście oprócz tych krótkich przy posiłkach. Gra była tak rzeczywista, że często tracił poczucie rzeczywistości i nieraz sądził, iż jego przeciwnicy byli wirtualnymi tworami, tak jak strażnik i jednocześnie przewodnik jego zamku.
     Wieczór nadszedł niespodziewanie szybko. Nie udało się ustalić niczego nowego na temat nieprzyjacielskich wojsk i Ron pozwolił sobie na chwilę wytchnienia, Tyrone też będzie przecież musiał stawić się na przyjęciu. Zdjął hełm, którego często już nawet nie zauważał, po czym spojrzał na siedzących obok niego przyjaciół. Ekran wiernie oddawał obraz, jaki rejestrowały główne kamery, ukryte w najważniejszych punktach jego państwa. Podobno w czasie gry do pokoju często wchodzili ludzie, obserwując na tych ekranach rozgrywające się wydarzenia i dokładnie notując zachowania jego drużyny i jego samego. Ron nigdy nikogo nie zauważył ani nic nie wyczuł, ale Ben kilka razy mówił, iż natknął się na jakichś nieznajomych.
     Wszedł na chwilę do swojego pokoju, by się odświeżyć, po czym ruszył głównym korytarzem w stronę stołówki.
     Gwar z rozległej sali słychać było z daleka. Gdy wszedł do środka, niemal nie poznał tego pomieszczenia. Szare i bezbarwne ściany zmieniły swój kolor na ciemne, wodne pejzaże, rozświetlane gdzieniegdzie silnymi żółtymi światłami w kształcie syren czy ryb. Na samym środku sali stało szerokie, okrągłe podium, a zaraz za nim powieszono wielką tablicę, zapisaną kolumnami cyfr i znaków.
     Ron nawet nie przypuszczał, że wszystkich dzieci jest tu aż tyle. Rozglądał się dookoła przypatrując się dyskutującym ze sobą twarzom, starając się oszukać kogoś znajomego. Dotychczasowy czas rozplanowano w ten sposób, że właściwie nie było okazji, żeby kogoś bliżej poznać, oprócz oczywiście członków jego drużyny.
     Ze zdziwieniem spostrzegł iż wśród wszystkich zebranych tu dzieci były również dziewczyny. Do tej pory na stołówce nigdy żadnej nie widział i nawet zwróciło to kiedyś jego uwagę, ale nie rozstrząsał tego zbyt długo. Doszedł do wniosku, iż one nie potrafią spędzać czasu na graniu, chociaż tak naprawdę nie potrafił powiedzieć, na czym można było, poza tą jedyną rozrywką spędzać czas. Oczywiście, jeśli nie było się dorosłym.
     - Ron?? To ty?? - stojący obok wysoki chłopak zmarszczył brwi. Ron nie przypominał sobie jego twarzy. - Jestem Matthew. Pamiętasz mnie? Byłem kiedyś u was w domu. Jestem twoim kuzynem. Co ty tu robisz? Nie wiedziałem, że i ciebie tu przysłali.
     - Witaj Matthew. Tak, teraz już cię pamiętam.
     - Co u ciebie? Twój ojciec też nie mógł pewnie znieść, że ciągle siedzisz przy komputerze. Wiem, mam taki sam problem ze swoimi starymi. Odsunęli się trochę na bok, by móc spokojnie porozmawiać. Dawno cię nie widziałem. Jak długo tu jesteś? Ja już prawie półtora miesiąca.
     - Tydzień. Jak ci idzie w grze? Jeszcze się chyba nie spotkaliśmy. Masz swoją drużynę czy ... - Ron zaciekawił się dokonaniami swojego krewnego.
     - Taaa. Na razie idzie mi średnio. Nie masz pojęcia, jak trudno jest żyć między dwoma władcami z trzeciej dziesiątki ... Ale niedługo powinienem zawrzeć sojusz z ważną osobistością. a ty? - Matthew był od niego sporo wyższy i starszy, ale w jego oczach tlił się ten sam błysk fascynacji grą, jaki Ron widział u wielu innych tutaj.
     - Dopiero zaczynam, a już mam kłopoty. Tyrone chce mnie załatwić ... - zwierzył się chłopiec.
     - Tyrone? To osioł, ale silny. Faktycznie, jak na debiut, to nie za miło zaczynasz. Ale to nic. Jak sobie z nim poradzisz, to będzie już coś. Ja bardziej bałbym się wojsk ciemnej strony. Nie masz pojęcia, co te dziewczyny potrafią wykombinować.
     - Dziewczyny? Ciemna strona to dziewczyny?
     - Nie wiedziałeś?? Gdzie ty żyjesz człowieku ! Nie ma ich tu zbyt dużo, ale są niezłe. Aż cztery są w pierwszej dziesiątce, ale najlepsza z nich jest Judy. Wczoraj zabiła w pojedynku Artura Orła i przejęła po nim osiem królestw ! Jest niesamowita, zresztą niedługo o niej usłyszysz, bo Książe ma ją dzisiaj nagrodzić. Mówię ci, taka dziewczyna to coś strasznego. - Matthew zasypywał go tornadem słów, dziwacznie gestykulując rękoma i odgarniając co chwilę spadające mu na czoło włosy.
     - Matthew ... Jak to jest kiedy się tu ginie?? - Ron postanowił wykorzystać wiadomości kuzyna.
     - Nie chcę nawet o tym słyszeć - Matthew dziwnie ucichł. - Byłem już dwa razy ranny i wierz mi, to nic przyjemnego. Lekkie skaleczenie boli tak jakbyś złamał nogę. Masz dużo szczęścia, że nic takiego ci się jeszcze nie przydarzyło. Ale nic straconego - jeśli nie Tyrone, to Książę na pewno postara się, by coś ci się stało. w mojej drużynie był na początku jeden mag, który zginął załatwiony przez Gildię Zabójców, stare porachunki, jeszcze z innej armii. Wynieśli go na noszach, a Książę powiedział, że on już skończył. Rozmawiałem z nim o tym ... Podobno nic złego się nie dzieje, ale jesteś nie do życia, a później przestajesz już nawet myśleć o jakimkolwiek graniu. Pokopane to wszystko, jak cholera ! Najdłużej dotąd żył Steve Wielki, prawie 4 miesiące, ale opowiadali mi, że Książę w końcu zesłał zarazę na jego ziemie i Steve “umierał" prawie przez pół godziny ... Wierz mi, ten gość w końcu dopadnie każdego. Ale mniejsza z tym. Dawno już nic nie jadłem. Więc kiedy podpiszemy sojusz??
     Oddalili się w stronę stołów wypełnionych po brzegi jedzeniem. Matthew długo opowiadał mu ciekawe historie na temat gry i widać było, że dużo zdążył się nauczyć.
     W międzyczasie dołączyli do nich członkowie ich drużyn i wszyscy zajęli wreszcie długi stół w rogu sali, pertraktując sojusz i zaśmiewając się do bólu z opowieści o toczonych wojnach.
     Ron zyskał w Matthew silnego sojusznika i cieszył się tym bardziej, gdy Ben doniósł mu, że udało się doprowadzić do sukcesu ich plan pozbycia się dwóch przeciwników. Teraz, gdy jego ziemie powiększyły się prawie trzykrotnie, miał już wiele więcej szans na pozbycie się Tyrone’a.
     Silne światło skierowane na podest zmusiło wszystkich do zwrócenia oczu w tamtą stronę. Na scenę wszedł Książę.
     - Witajcie moi mili. Cieszę się, że zdecydowaliście się tutaj dzisiaj przyjść. Jak wszyscy wiecie, za chwilę zostaną rozdane nagrody dla najlepszych w naszej cudownej niesamowitej fantastycznej Grze !! Za mną znajdują się wyniki. i kogóż to mamy na pierwszym miejscu?? Zapraszamy do nas J u d y !! - mimo, iż Ron zdążył już dobrze poznać Księcia, albo przynajmniej tak mu się wydawało, ze zdziwieniem odkrył, iż ten wiecznie podenerwowany człowiek tak mocno potrafi zainteresować zgromadzone tu dzieci.
     Na scenę weszła niska dziewczyna o długich ciemnych włosach i miłym uśmiechu. z gracją podeszła do Księcia i odebrała z jego rąk małą statuetkę. Po sali poniósł się deszcz braw.
     Ron ze zdziwieniem patrzył na stojącą na podium dziewczynę. Coś złapało go za gardło, gdy patrzył na spływające na jej twarz kręcone kruczoczarne włosy. Ich blask mieszał się z wesołymi błyskami w jej oczach, niepokojącym spojrzeniem zagadki i dziwnym strachem przed ludźmi, który Ron zdawał się odnajdywać w tych błękitnych diamentach. Ledwo panował nad sobą. Wiedział, że musi z nią choć porozmawiać.
     Wszystko dookoła tańczyło w denerwujących barwach, gdy z wolna wstał i zaczął przeciskać się w stronę podium, gdzie ostatnio widział dziewczynę. Nerwowo stawał na palcach, by odnaleźć ją wśród tłumu. Po chwili odnalazł bohaterkę dzisiejszego wieczoru.
     Stała do niego tyłem, wpatrując się w samotności w jedną z grupek żywo dyskutujących ze sobą dzieci.
     Położył bezwiednie rękę na jej ramieniu i lekko ją odwrócił.
     Mógłby utonąć w jej oczach.
     - Przepraszam ... - nie bardzo wiedział, co ma teraz powiedzieć. - Chciałem tylko ... pogratulować ci nagrody.
     Uśmiechnęła się lekko.
     - Dziękuję. - powiedziała delikatnie i cicho.
     - Jak ci się to udało? - Ron nigdy jeszcze w ten sposób nie rozmawiał z żadną dziewczyną, ba, bardzo rzadko zdarzało mu się w ogóle z nimi rozmawiać, ale podświadomie czuł, że rozmowa idzie w dobrym kierunku.
     - Po prostu ... Nie wiem, co mam powiedzieć. Mam dobrą drużynę, to wszystko. - lekko rozchyliła usta. - A ty? Jesteś ...
     - Jestem Ron. Właściwie to gram dopiero od tygodnia, więc nie mieliśmy jeszcze okazji się poznać.
     - Miło cię poznać.
     - Może ... Może porozmawiamy w jakimś spokojniejszym miejscu?? - zaproponował.
     - Chętnie. Może ... pójdziemy do twojej sali gry?? - uśmiechnęła się nieśmiało.
     Ron chwycił ją za rękę i po chwili szli już korytarzem w stronę jego centrum dowodzenia.
     Judy była od niego trochę niższa, ale tak naprawdę, to on czuł się przy niej mały. Wyglądała na trochę młodszą od niego, chociaż jej oczy zdradzały ciekawą nutę dojrzałości. Wszystko toczyło się bardzo szybko, a Rona wręcz onieśmielała ta nowo odkryta naturalność, z jaką zachowywał się w jej towarzystwie.
     - a ty - długo tu jesteś?? Nie przypuszczałem, że dziewczyny też ...
     - To wszystko przez mojego brata. On uwielbia grać, ale zawsze denerwowali go wirtualni przeciwnicy. Mówił, że zachowują się nienaturalnie ... i dlatego prosił, żebym grała z nim lub przeciwko niemu. Tak już zostało. - odpowiedziała, spoglądając mu od czasu do czasu w oczy.
     Otworzył przed nią drzwi.
     - Więc nie lubisz grać? To jakim cudem ... - zdziwił się.
     - Och, nie ... Bardzo lubię. Tylko, że to on mnie tego wszystkiego nauczył i ciągle prosił, żebyśmy grali razem ... Nie miałam żadnych innych zajęć poza graniem.
     W pokoju nie było nikogo. Przyciemnione światło pulsowało nad sufitem, skąpo oświetlając pomieszczenie.
     - Nigdy nie spotkałem nikogo takiego jak ty ... To znaczy, w ogóle nigdy nie poznałem żadnej takiej dziewczyny. - powiedział nieśmiało.
     - Jakiej?
     - Interesujesz się grą i ... w ogóle.
     Spojrzał jej prosto w oczy i zbliżył twarz ku jej ustom. Nie protestowała. Pierwszy pocałunek w jego życiu chciałby na zawsze zachować dla siebie ...

     Rzecznik prasowy firmy Montescio zdementował dzisiaj wszystkie pogłoski o rzekomym udziale tejże firmy w umyślnym podpaleniu, jakie miało ostatnio miejsce na terenie fabryki należącej do jej odwiecznego konkurenta - Capoulé Inc. Przypomnijmy, iż w nocy z 3 na 4 grudnia, na skutek wybuchu głównej stacji kontroli instalacji elektrycznej, wywołanego profesjonalnie skonstruowaną bombą, doszło do zapalenia się głównych hal produkcyjnych, gdzie trzymano m.in. łatwopalne materiały służące do wyrobu mieszanek paliwowych. w efekcie pożaru, cała fabryka została doszczętnie zniszczona, a spowodowane straty wyniosły niemal 4 mld. dolarów. Jak ustalił Główny Urząd Śledczy, zajmujący się tą sprawą, dzięki zeznaniom świadka, który brał udział w całej akcji, dokładnie zaplanowany zamach, opłacany był z konta małej firmy budowlanej wchodzącej w skład Montescio Co.
     Sam szef podejrzanej o ten czyn instytucji, pan Montescio, na konferencji zwołanej w kilka godzin po pojawieniu się pogłosek o jego udziale w całej sprawie, oświadczył, iż nie miał pojęcia o zamierzonym sabotażu. Ten akt terroryzmu, jak sam nazwał całe zajście, będzie z całą surowością i zdecydowaniem potępiony, a wobec władz firmy, która doprowadziła do tej sytuacji, wyciągnięte zostaną poważne konsekwencje, nawet z możliwością rozwiązania dotychczasowej współpracy.
     Jednak w kuluarach całej tej sprawy mówi się, iż miała to być odpowiedź na rzekome zniszczenie przez firmę Capoulé Inc. jednej z rafinerii naftowych, będących dotąd własnością pana Montescio, które to wydarzenie miało miejsce niespełna trzy miesiące temu. w toku podjętego wtedy śledztwa, nie wykazano jednak winy firmy pana Capoulé z powodu braku dowodów.
     Nie jest to oczywiście pierwszy przypadek tak ostrej i zaciekłej konkurencji obu miliarderów, która swój początek miała już pięć lat temu, kiedy to Capoulé mianowany został Głównym Specjalistą ds. Zwalczania Nieuczciwej Konkurencji, wygrywając niespodziewanie w ostatnim etapie wyborów z panem Montescio.
     Burmistrz Halloway mocno potępił obydwie firmy, a ich działania określił jako mocno szkodliwe dla całej społeczności.


     - Zaraz zaczną się o nas niepokoić - Judy objęła go mocno od tyłu, delikatnie całując jego szyję.
     - Obiecaj, że jeszcze się spotkamy.
     - Postaram się przyjść tutaj, jak tylko będę mogła. Nie widziałam co prawda żadnych strażników na naszym poziomie, ale ... Książę kontroluje wszystko.
     Powoli podnieśli się z ciepłej podłogi, obejmując się na pożegnanie.
     Chwilę później szli już korytarzem w stronę stołówki, zachowując się, jakby nic się nie wydarzyło.
     Drzwi otworzyły się z hukiem i ze środka wyszedł, nerwowo rozglądając się, wysoki, barczysty chłopak o zmarszczonych brwiach i krzywym uśmiechu.
     - Gdzie byłaś. Wszędzie cię szukałem. Czy wiesz .... Ja cię znam. To ty jesteś Ron - spojrzał w jego stronę. Ron nie mógł sobie przypomnieć, gdzie się spotkali.
     - Ron - to jest Tyrone, mój brat ...
     - Jesteś martwy chłopczyku, jesteś już martwy ... - Tyrone spojrzał z nienawiścią w jego oczy i pociągnął Judy w przeciwną stronę korytarza.
     Ron spojrzał w stronę oddalającego się rodzeństwa. Chyba lepiej nie mógł trafić. Że też jej bratem musiał być akurat ten bałwan.
     Zza drzwi ukazała się sylwetka Bena.
     - i co? Jak się udał podryw ?? - słodko zamrugał oczami w jego stronę.
     Ron, mimo woli, uśmiechnął się wzdychając.
     - Nie martw się. Aha, ten twój kuzyn cię szukał, wyglądało to na coś poważnego.
     Ben oddalił się w stronę swojego pokoju, a Ron wszedł z powrotem do stołówki, rozglądając się za swym krewniakiem. Po chwili odnalazł go w drugim końcu sali i ruszył w jego kierunku.
     Towarzystwo zaczynało się już przerzedzać. Gdzieniegdzie siedziały jeszcze grupy chłopców, obżerających się chipsami i popijających colę, głośno rozprawiając o czołówce najlepszych.
     - Szukałeś mnie Matthew? - Ron rzucił w stronę siedzącego tyłem kuzyna.
     Matthew zerwał się z krzesła, odrzucając go pod ścianę i odsunął Rona w bok.
     - Czyś to oszalał Ron !?? Wiesz kim jest ta dziewczyna?! - Jego świeży sojusznik był bardzo podekscytowany i zdenerwowany.
     - No wiem ... Ona jest ... - odparł zdziwiony.
     - Nie o to mi chodzi bałwanie !! Czy wiesz,jak ona się nazywa??? - rzucił Matthew. Ron już prawie zapomniał, że od czasu do czasu w życiu używa się też i nazwiska.
     - Nie. Skąd miałem ...
     - Więc ci powiem - Capoulé, to Judy Capoulé do cholery !!! - prawie krzyknął.
     Ron ze zdziwieniem spojrzał na kuzyna. Nie przypominał sobie takiego nazwiska.
     - Nie wiesz??!! Człowieku - powiedział spokojniej, ciągnąc Rona w stronę wyjścia - Jej ojciec i twój, to najwięksi wrogowie, jakich kiedykolwiek zrodził świat !! Czy stary nigdy ci nie opowiadał, jakie oni robią podchody, żeby siebie wykończyć?! U mnie to już legenda. Mój ojciec opowiada o tym przy każdej kolacji : Capoulé zniszczył to, Montescio tamto i tak w kółko. Czy ty nie możesz sobie znaleźć jakiejś innej panienki?? Jak tylko twój tatunio się o tym dowie, od razu zabierze cię z tej szkoły i będzie po zabawie. Na pewno Książę każe cię wcześniej wykończyć, żebyś już nie sprawiał kłopotów, a potem, to już pewnie będziemy na siebie patrzeć jak ogień i woda. Jeśli nie chcesz popełnić samobójstwa, to lepiej w ogóle się z nią nie zadawaj.
     Ron nie mógł pozbierać myśli, gdy kuzyn zalewał go opowieściami o wojnach, jakie toczyli ze sobą rodzina jego i Judy. Nie mógł wprost uwierzyć, że ojciec nie ucieszyłby się na widok tak pięknej dziewczyny u jego boku. Przed chwilą był taki szczęśliwy, a teraz chciało mu się płakać.
     Wszedł do swojego pokoju i wyciągnął z biurka czystą kartkę. Nie wiedział, co ma ze sobą zrobić, więc postanowił przelać swój ból na papier.
     Następny dzień zaczął się dość niespodziewanym wydarzeniem. Obudziło go mocne łomotanie w drzwi i po chwili ujrzał w nich Marka. Niski chłopak miał przygnębioną twarz i zaspane oczy. Widać jego też ktoś dopiero obudził.
     - Straciliśmy Bena - powiedział cicho.
     - Co ...? Ale, jak ... co się stało?? - Ron szybko otrzeźwiał.
     - Ben wyzwał wczoraj w nocy na pojedynek Tyrone’a. Spotkali się w lesie blisko naszych granic i tam ... Książę wszystko nagrał i puścił nam dzisiaj rano nagranie. Ben zostawił dla ciebie wiadomość ... Przykro mi - Mark spuścił wzrok.
     Ron szybko ubrał się i pobiegł do sali gry. w środku wszyscy już na niego czekali. Panująca atmosfera nie była zbyt wesoła.
     - Załatwię tego gnidę, nawet gdybym miał go ścigać przez wszystkie państwa ! - rzucił mu na przywitanie Alan. Ron spojrzał na niego z wymuszonym uśmiechem.
     - Nie. Nie powinniśmy ryzykować. Pojedynczo może nas wszystkich pokonać. Lepiej wymyślmy jakiś sposób przeciw jego armii. Wtedy będzie można go długo torturować.
     Wszyscy w ciszy założyli swoje hełmy i po chwili znaleźli się już w wirtualnym zamku. Ron podniósł z tronu kopertę, opisaną jego imieniem, i rozpieczętował ją. “Wszystko wczoraj słyszałem. Gratuluję wyboru. Idę zatrzymać tego bałwana. Gdybym czasami nie wrócił - załatwcie go za mnie, Ben". Ron poczuł, jak łzy spływają mu po policzku. Czuł, że następne spotkanie z Tyrone’m nie będzie już tak miłe jak to poprzednie. Przynajmniej on będzie się starał, żeby tak było.
     Kilka następnych godzin spędzili nad zebranymi raportami o wojskach przeciwnika, armii jaką dysponowali, starając się przyjąć jakąś skuteczną strategię przeciw przewyższającemu ich siłami wrogowi.
     Z pomocą przyszedł im nowy sojusznik - Matthew.
     - To proste. Pokonajcie ich szybkością.
     Z zapałem zabrali się do opracowywania szczegółów bitwy. Wszystkim wojskom, przed wyruszeniem w drogę, nakazano maksymalnie zredukować pancerze, wydając w zamian lekkie łuki i mocno wypełnione strzałami kołczany. Zorganizowano maksymalną ilość kawalerii, jaka tylko była w stanie przesunąć się w kierunku zagrożonych umocnień granicznych, reorganizując ją tak, by była jak najbardziej sprawna i szybka. Magów i łuczników, wraz z lekką piechotą, wyprawiono wczesnym rankiem pod dowództwem bliźniaków, by jak najszybciej wspomogła zagrożone garnizony. Alan zarządził wyposażenie części z nich w wielkie tarcze, które miały w razie potrzeby osłonić wojska miotające przed mocnym atakiem przeciwnika. Jako ostatni z zamku wyruszył Ron, mobilizując po drodze wszystkie podległe mu stajnie do przesłania świeżych koni w pobliże granicy.
     Do granicy dotarł w ciągu dwóch dni. Mark zameldował mu, że Tyrone już czeka na rozległej równinie, szykując się do bitwy. Wysłany przez niego poseł zażądał natychmiastowego poddania się i dobrowolnego oddania się Rona w jego ręce. Alan odesłał mu posła w kawałkach, by polepszyć sobie humor.
     Ron zwołał wszystkich swoich przyjaciół i nakazał odpoczynek przed czekającą ich nazajutrz bitwą. Na straży został tylko Alan.
     Rankiem, gdy jego armia pojawiła się na równinie, naprzeciw czekały już oddziały Tyrone’a. Długie zastępy ciężkozbrojnej piechoty i silnie opancerzonych rycerzy ciągnęły się po horyzont. w trzeciej linii Ron spodziewał się kuszników. Wielobarwne proporce powiewały głośno na wirtualnym wietrze, a promienie komputerowego słońca odbijały się od wypolerowanych pancerzy wojsk przeciwnika. Już był najwyższy czas wyrównać rachunki.
     Jego kawaleria ruszyła do boju. Lekko opancerzeni żołnierze nabierali rozpędu, ciągnąc mocno do przodu na małych, ale bardzo wytrzymałych koniach. Daleko za nim stali ludzie z tarczami, osłaniającymi wojska miotające śmiercionośne magiczne i nie-magiczne pociski. Wróg ruszył do ataku.
     Lekka kawaleria z impetem natarła na rycerstwo, strzelając w biegu z podręcznych łuków. Odgłosy pojedynków toczonych przez wirtualnych żołnierzy wstrząsały całą równiną. Kawaleria raz za razem odskakiwała i nacierała na ciężkich rycerzy, oskrzydlając ich, a trzy rzędy strzelających ludzi Rona w skupieniu zasypywało wroga strzałami. Osłaniani przez tarczowników, z uwagą samodzielnie wybierali kolejne cele, starając się zmęczyć przeciwnika swoim atakiem. Reszty rzezi dokonała lekka piechota, początkowo niewidoczna, później bezwzględnie egzekwująca pozycję wygranego. Ben był prawie pomszczony.
     Ron odnalazł Tyrone’a dopiero w kilka godzin po bitwie. Żaden z nich nie powiedział ani słowa. Pojedynek trwał bardzo krótko.

     - Witam panie Brown. Mówi Montescio. Jak się sprawuje moja pociecha??
     - Nadzwyczaj dobrze panie Montescio. Kuracja przebiega bardzo pomyślnie i jestem pewien, że już niedługo będzie można mówić o pierwszych sukcesach.
     - Nie może pan mówić jaśniej?? Nie jestem idiotą ! Niech pan powie, co wy tam z nimi robicie,, do jasnej cholery ! Takie lakoniczne tłumaczenia to może sobie pan ...
     - Ależ najmocniej przepraszam. Nie chciałem ... No cóż. Tak więc pański syn znalazł sobie kilku przyjaciół i muszę powiedzieć, że bardzo mocno polubił naszą szkołę. Wykazał też niezwykły talent w dziedzinie strategii i myślę, że kiedyś będzie świetnym następcą w rodzinnej firmie.
     - Co też pan powie?? On i przyjaciele ... a niech mnie. Mówi pan, że coś potrafi?To dobrze. Już zaczynałem w to wątpić.
     - Zaczął też pisać wiersze ...
     - C o ?!!!! Chyba pan kpi !! Jak wy ich tam pilnujecie, że on ma czas zajmować się takimi głupotami !!
     - Ależ niech pan tylko posłucha, niektóre są całkiem dobre:

     “Miłość,
     To dym, co z parą westchnień się unosi;
     To żar, co w oku szczęśliwego płonie;
     Morze łez, w którym nieszczęśliwy tonie."

     - i co pan na to panie Montescio???
     - Ma pan mu to wybić z głowy. Też coś, wierszy się bachorowi zachciewa ...
     - Panie Montescio ...
     - Dajmy sobie już z tym spokój ... Co z naszą umową???
     - Och, już wkrótce będzie okazja do zetknięcia ich ze sobą. Myślę, że na pewno bardzo się polubią.
     - Mam nadzieję, że się pan nie myli. Proszę się tym zająć.


     Ron siedział w fotelu z twarzą w dłoniach. Tyrone nie żył. Kilka minut temu Książę wezwał go do siebie i zakomunikował, że bardzo cieszy się z jego postępów i sposobu, w jaki poradził sobie ze swoim przeciwnikiem. Mówił o jego postępach od czasu, gdy Ron trafił do szkoły, wspomniał także o rozmowie z ojcem, który był bardzo dumny z postawy swojego syna.
     On sam nie był taki pewny czy dobrze postąpił. Czuł się tak szczęśliwy, że pozbył się kogoś, kto stał na jego drodze do Judy, ale ... Mimo wszystko zemsta nie wyglądała tak, jak sobie to wyobrażał.
     - Wejdź z powrotem do gry. Ktoś do ciebie przyszedł - usłyszał głos Alana. Założył z powrotem hełm.
     Przed nim stał posłaniec trzymając w rękach list. Przyjął wiadomość i odprawił zmęczonego żołnierza.
     “Drogi! Przybądź do kaplicy w Rineemonth. Twoja ukochana."
     Serce zabiło mu mocniej z radości. Więc jednak wybaczyła mu odejście brata. Wiedział, że to co się stało mogło zniszczyć uczucie między nimi, jednak Judy wybrała jego a nie Tyrone’a.
     Natychmiast odnalazł na mapie swego państwa miasto, gdzie mieli się spotkać i wyruszył na spotkanie swojej ukochanej.
     W drodze do Rineemonth myślał tylko o niej. Już od pierwszej chwili, gdy się zobaczyli, czuł, że to ktoś, o kim podświadomie marzył, ktoś, kogo zawsze potrzebował i pragnął. Miłość, jaka pojawiła się nagle w jego życiu była tak cudowna, że myślał już tylko o niej. Gra przestała go całkowicie interesować. Jedynym pragnieniem było zobaczyć ją, spojrzeć prosto w oczy i zobaczyć potwierdzenie uczucia, jakie nosił w sercu.
     Bez problemów odnalazł kaplicę i wbiegł do środka.
     Przy ołtarzu stała wystrojona Judy i uśmiechała się w jego stronę. Podbiegł i lekko ją pocałował. Nawet nie zauważył kapłana, który z uśmiechem wpatrywał się w ich twarze.
     - Więc ... - rzekł zdziwiony.
     - Tak - odpowiedziała cicho.
     Kapłan spojrzał na nich i zdążył tylko otworzyć usta, próbując coś powiedzieć.
     Nagle cały świat wokół zamigotał i zasłonił się mgłą. Kościół, w którym się znajdowali, zniknął a wszystkie kolory pociemniały, zmieniając obraz w smutną szarówkę. Ron trzymał jej spoconą dłoń, krzycząc nieświadomie. Wszystko znikło.
     Obudził się zlany potem w swoim pokoju. Więc to był tylko sen ... Wszystko co przeżył, tam było takie prawdziwe, a jednak to był tylko sen. Przetarł oczy.
     Drzwi otworzyły się i do środka wszedł Książę. Był ubrany w czarny wojskowy mundur z wieloma lśniącymi odznaczeniami na piersi. Chyba po raz pierwszy, odkąd Ron pamiętał, ten człowiek był wyprostowany.
     - Zostałeś odsunięty od gry - powiedział szorstko. - Twój ojciec będzie tu za kilka minut.
     Wyszedł, trzaskając drzwiami.
     A jednak to wszystko, co działo się w tej kaplicy było prawdziwe. Judy ... Co z Judy? Czy to już koniec wszystkiego? Świat wokół stracił swoje znaczenie.
     Stanwick przyszedł chwilę potem. Ron wstał i razem podążyli ciągnącym się przez całe piętro korytarzem, który nie tak dawno witał nowego ucznia. Po drodze mijał wszystkich ze swojej dawnej drużyny. Jon, Leon, Alan, Mark ... twarze jego przyjaciół wyrażały głęboki smutek z jego odejścia, choć w oczach widział uśmiechnięte ogniki pocieszenia. Nie spodziewał się kiedykolwiek ich jeszcze ujrzeć.
     Chłopiec i mężczyzna wyszli prowadzeni przez grupę wojskowych na rozległy plac, oświetlany nielicznymi halogenami. Chwilę później dołączyli do nich ochroniarze ojca.
     Ron szedł ze spuszczonym wzrokiem. Świat dzisiaj się dla niego skończył.
     - Ron ! R o n !! - usłyszał znajomy głos. Odwrócił wzrok i zobaczył biegnącą w jego stronę Judy.
     Rzeczywistość zwolniła swój bieg. Ron patrzył, jak Judy wyłamuje się z kordonu ochroniarzy i mimo nawoływań ojca, biegnie w jego kierunku. Bez wahania rzucił się na jej spotkanie. Jego ręce już jej dosięgały.
     Nagły podmuch rzucił go na ziemię. w ustach poczuł smak krwi, a oczy zasłoniła mu ciemna kotara. Zdążył tylko szeptem wypowiedzieć jej imię. Judy ...
     Szkołę zamknięto dzień później.

     Wczoraj wieczorem, w przemysłowej dzielnicy miasta, doszło do tragicznej w skutkach strzelaniny pomiędzy ochroniarzami domów Montescio i Capoulé. w wyniku detonacji bomby, podłożonej pod samochód pana Capoulé, zginęło pięciu ludzi, a sam pan Capoulé cudem tylko ocalał od śmierci. Przewieziono go w ciężkim stanie do miejskiego szpitala.
     W wyniku walki, jaka wywiązała się pomiędzy ochroniarzami obydwu rodzin, zginęło kolejnych dwóch ludzi pana Capoulé i czterech pracujących dla Montescio.
     Lecz największymi ofiarami całego zajścia okazały się być dzieci obydwu krezusów - Judy Capoulé i Ron Montescio. Ich ciała znaleziono w pobliżu zniszczonej limuzyny. Zginęli prawdopodobnie na skutek wybuchu.
     Dotychczas nie wyjaśniono jeszcze powodów tego dziwnego spotkania obydwu konkurentów w opuszczonej fabrycznej hali na obrzeżach miasta.

     Fragment ‘Romea i Julii’ Williama Szekspira, pochodzi z książki w tłumaczeniu Józefa Paszkowskiego, Warszawa, wydanie II.

     5-7 grudnia 99