first sf, f & horror  polish  web  zine         numer 18        lipiec - sierpień 00


menu

wstępniak
kontakt
komunikat
galeria
literatura
interaktywna powieść
antykwariat / ogłoszenia
linki
erotyka
nagroda elektrybałta

dudek
dudek (2)
dydo
gierasimiuk
mason
rybicki
wróbel
zieliński

cebula
sędziak
ragnarok
blugenwitz


  Gin
  Wstępniak






copyright © Gin

e-mail: rej1@rej.com.pl



Pamiętam jak za socjalizmu usiłowano na wszelkie sposoby uwznioślić science fiction i wypisywano różne bzdury pseudonaukowe o "istocie" tej literatury. Raz to był pan Kagarlicki, który usiłował ględzić coś na temat humanizmu ("Nie wiedziałem, że byliśmy w łapskach humanistów" - powiedział ponoć łagiernik, poeta Mandelsztam, przed śmiercią...), raz pan Handke, raz dziadek Lem (oj, ten to przyłożył, wzorując się na Institorisie i Sprengerze, swoich kumplach ze średniowiecza, twierdząc co prawda, że napisanie "Młota na SF" nie leżało w jego w jego zamiarach...) Mniejsza z tym. Chodziło z grubsza o to, że SF miała jakiś dziwny kompleks wobec "normalnej" literatury i na siłę należało ją nobilitować pisząc mądre/głupie (niepotrzebne skreślić) księgi na jej temat. Nie był to zresztą wyłącznie produkt socjalizmu - zerknijcie choćby na "New Maps of Hell" - co tam się wypisywało...
     Nie o to chodzi. Panował wtedy powszechny pogląd, że porządna książka (tfu: "naukowa") o SF nie mogła zawierać streszczeń konkretnych opowiadań i powieści bo wtedy byłaby "nienaukowa". Autorzy więc prześcigali się w ble ble ble, ponieważ nie mogli streścić żadnej akcji nie narażając się na zarzut taniego reklamiarstwa.
     Nie zamierzam ich naśladować. Po kilku listach, które ostatnio otrzymałem, odniosłem wrażenie, że warto byłoby wspomnieć "tamtą SF", ale porządnie, ze streszczeniami, z pomysłami i akcją zawartą w opowiadaniach i powieściach.
     Pamiętam jedno takie opowiadanie (nazwisko autora zanikło gdzieś w zesklerotyziałych meandrach mojego zalkoholizowanego umysłu...). Było to opowiadanie o Bogu. Naukowcy amerykańscy tworzyli przez dziesięciolecia superkomputer nie szczędząc wysiłków. Miała to być maszyna genialna, posiadająca świadomość, pochłaniająca całą wiedzę świata. W końcu udało się. Maszynę uruchomiono. "Zaszumiały obwody" itp. Jeden z naukowców wystąpił przed innych i spytał... (O co mógł zapytać? Tylko o sprawy dla niego najważniejsze, oczywiście). Zapytał: "Czy istnieje Bóg?"
     - TERAZ już jest! - odparł superkomputer.

      Piękne.

     Pamiętam też opowiadanie jakiegoś iberoamerykańca (osobiście nie cierpiałem tej prozy, koledzy dowodzili, że jest świetna, boska, genialna, a ja, głupi osioł, twierdziłem, że moda na to gówno, nie przetrwa nawet dziesięciu lat... Hm... To teraz po kilkunastu latach, z dziką satysfakcją spytam: "No i kto miał rację, koledzy?" Znacie może jakąś książkę iberoamerykańca, która odniosła sukces w latach dziewięćdziesiątych? Dlaczego więc karmiono nas tym syfem w latach osiemdziesiątych? I co ważniejsze: dlaczego udawaliście, że to badziewie tak strasznie wam się podobało? Czyżby głupie dziesięć lat wystarczyło, żeby zapomnieć 99% nazwisk i dokonań?)
     W każdym razie opowiadanie (to jedno) bardzo mi przypadło do gustu.
     Historia faceta, który miał życie szare i nudne, który chciał się wyrwać ze swojej rzeczywistości, który zrobiłby wszystko, żeby choć na chwilę zasmakować czegokolwiek innego poza nudą i szarzyzną.
     Przypadek sprawił, że jego kolega skonstruował właśnie maszynę, która pozwalała na przeniesienie się w ciało innego człowieka (przeniesienie było przypadkowe) ale... W tamtym ciele można było przebywać tylko przez godzinę. Po upływie godziny, niestety trzeba było umrzeć. Jak mus to mus... Facet jednak miał dość swojego szarego i nudnego życia. Chciał choć raz posmakować innej rzeczywistości. Zgłosił się na ochotnika do eksperymentu. Jego przyjaciel uruchomił urządzenia... "Zaszumiały obwody" i...
     Facet obudził się w innym ciele. Ze zdziwieniem stwierdził, że jest przywiązany do masywnego krzesła i...
     Jakiś gość nachylał się właśnie nad nim. "Zapewniam cię..." - powiedział wskazując na stół z narzędziami tortur - "Zapewniam cię, że w ciągu godziny wszystko nam wyśpiewasz..."
     Pamiętam też dowcip gazetowy jakby zahaczający o SF. Mąż siedzi na kanapie przed telewizorem. Piją z żoną wino i oglądają telewizję. Nagle spiker przerywa program. "Proszę Państwa! - krzyczy - Właśnie wybuchła trzecia wojna światowa! Koniec naszej cywilizacji nastąpi już za sześć minut!!!"      Mąż ziewnął rozdzierająco i powiedział do żony: "Przełącz na inny program, kochanie..."
     Albo (historyczne SF - dziś powiedzielibyśmy, że "Fantasy"):
     Malutki Dawid i olbrzymi Goliat stają naprzeciw siebie. Dawid rozkręca procę, strzela... Po chwili Goliat jest już załatwiony, skręca się z bólu trzymając w garści swoje jaja. Dawid skonfundowany i przestraszony. Podchodzi do niego żydowski kapłan:
     - Nic się nie bój stary... W Biblii napiszemy, że trafiłeś w głowę...
     Pamiętam też komiks (do którego zresztą scenariusz napisał mój kolega, ksywa "Generał"):
     Wielki TIR podjeżdża w pobliże domu na pustkowiu. Z szoferki wysiada facet, zbliża się do drzwi. Nie wie, że w środku czekają na niego dwa meduzowate monstra - Obcy z kosmosu, które chcą wziąć jeńca - obiekt badań nad naszymi możliwościami obrony, zanim przystąpią do kolonizacji Ziemi.
     Facet otwiera drzwi. Meduzy atakują jakimiś superpromieniami. Facet otacza się polem siłowym. Szybka walka, lasery, blastery, promieniowanie... Przeciwnicy wycofują się na z góry upatrzone pozycje. Domek startuje w kosmos. Na statku matce, meduzy tłumaczą innym meduzom: "Koniec marzeń o kolonizacji Ziemi! Oni są lepsi od nas..."
     Tymczasem TIR też startuje w kosmos. Na swoim statku matce, facet-kierowca rozpada się nagle i wyłazi z niego mały zielony ludzik. "Koniec marzeń o kolonizacji Ziemi" - składa raport dowódcy UFO - "To była pułapka!!! Oni są lepsi od nas..."
     Obydwa obce statki uciekają z naszej przestrzeni w panice.
     I tyle, mniej więcej. Specjalnie nie przytoczyłem opowieści, które wtedy wydały mi się straszliwie mądre. Przytoczyłem te, które, lata temu, wydały mi się najbardziej perfidne (choć pewnie większości zapomniałem). Potem jednak różne gremia zaczęły przestawiać polską SF na tory intelektualizmu, którego rodzima SF jakoś do dziś nie może udźwignąć. Zresztą ten proces trwa do dziś. Po otwarciu literackich granic, polska SF ginie więc sobie powoli w zalewie rzeczy, które mądre raczej nie są, za to perfidne, i owszem, często nawet bardzo. Nie wytworzyło się u nas coś, co zachodni recenzenci uważają za klasykę gatunku. Nie chodzi mi tu o socrealizm. Chodzi o to, że stare polskie kawałki uważa się za naiwne. Może i takie są, nie przeczę. Tylko stare zachodnie teksty to nie naiwność, a klasyka. Nasze... Za mało mądre. Nieaktualne. A nowe... choć często mądre jak szlag... tak nudne, że choć recenzenci pieją z zachwytu, czytelnicy wycofują się rakiem ku bezpiecznym przystaniom perfidnych t ekstów w rodzaju:
     Siedzi dwóch facetów w barze. Jeden pyta drugiego:
     - Jak myślisz... Czy istnieje inteligentne życie na innych planetach?
     - Na pewno nie.
     - A skąd możesz wiedzieć z taką pewnością?
     - Bo niby dlaczego inne planety miałyby się różnić od naszej...


do góry
menu