Literatura

Copyright © by All Members of Vanderberg Club  





"Słudzy deszczu" - powieść interaktywna

Rozdział 17
    Szerokie, panoramiczne okno baru, w którym siedział Vanderberg było tak zaparowane, że ilekroć chciał wyjrzeć na zewnątrz musiał wyjść do chłodniejszego przedsionka, narażając się na podejrzliwe spojrzenia właściciela rzucane znad kasy przy wyjściu. Sytuacja na zewnątrz nie zmieniała się. Mimo późnej pory, środka nocy właściwie, korek na ulicach nie chciał się rozładować tym razem. Samochody stały w długich kolumnach, jeden za drugim, zupełnie nieruchomo już od jakichś trzech godzin. Siekący deszcz nie mógł rozproszyć kłębów spalin tworzących nad nimi gęsty obłok. Kierowcy co chwilę włączali silniki, żeby móc skorzystać z ogrzewania. Tunele pod rzeką były nieczynne od dawna, ostatnio musiano wyłączyć z ruchu dwa mosty. Kolej podziemna, a raczej te odcinki, które jeszcze funkcjonowały zamknięto wczoraj definitywnie. Setki tysięcy ludzi koczowały gdzieś w mieście ponieważ nie było żadnego praktycznie sposobu by mogły się dostać do domów.
     Vanderberg jednak nie patrzył w kierunku tłumów zajmujących chodniki i składających się z tych ludzi, którzy wybrali pieszą wędrówkę. Jego wzrok niezmiennie omiatał wejście do opuszczonej teraz przez zwykłych użytkowników stacji metra. Nad prowadzącymi w dół schodami zamocowano skomplikowaną antenę łączności, która obsługiwała sklecony naprędce sztab okupujący teraz pomieszczenia przy jednym z peronów. W samym wejściu, odgrodzonym od chodnika grubym łańcuchem od dłuższego czasu nie pojawił się żaden człowiek.
     Vanderberg wrócił do swojego stolika pod ścianą i zamówił kolejną kawę. Oprócz przesolonych bułeczek i wody mineralnej był to jedyny towar który jeszcze serwowano. Resztę asortymentu wykupili pracownicy okolicznych biur w przeciągu ostatnich godzin a żadne nowe dostawy nie mogły już dotrzeć. Cena kubeczka kawy zresztą dawno już przewyższyła cenę jakiej żądano w najwykwintniejszych i najbardziej eleganckich lokalach. Robiono ją z resztek zapasu wspomnianej wody mineralnej bo to co jeszcze leniwie ciurkało z kranów w żadnej mierze nie nadawało się nawet do zanurzenia rąk, chyba, że zaopatrzonych w ochronne rękawice. źeby skorzystać ze swojego aparatu Vanderberg musiał ukryć się w  cuchnącej teraz toalecie. Normalne telefony były nieczynne, a ludzie w barze wyglądali na tak zdesperowanych, że mogli rzucić się na niego i na siłę skorzystać z tej iluzorycznej możliwości kontaktu. Iluzorycznej, bo jeśli nie funkcjonowały normalne linie, aparat komórkowy mógł połączyć się tylko z drugą, taką samą jednostką. Z tego właśnie względu Vanderberg nie mógł dodzwonić się do szpitala. Jedyna specjalna linia - awaryjna - była zajęta na okrągło a jeśli ponawiał swój akces bez wprowadzenia nieznanego mu kodu automat rozłączał go od razu. Na szczęście złapał Wade`a, który powiedział mu, że z Dakar wszystko w porządku. W jej krwi nie znaleziono śladów jakiejkolwiek trucizny, a szok spowodowany zajściami ubiegłej nocy zdawał się mijać bez śladów. Dziewczyna powinna opuścić już szpital ale czy było tak w istocie, nie mógł się dowiedzieć. Wade do umówionego baru szedł na piechotę do i nie dysponował świeższymi wiadomościami.
     Vanderberg zapalił przedostatniego papierosa z wymiętej paczki. Na szczęście właściciel lokalu z powodu tego co działo się wokół nie sankcjonował obowiązującego tu normalnie zakazu. Ludzie przy stolikach siedzieli w milczeniu obojętni, zrezygnowani, albo wprost przeciwnie, kręcąc się na swoich stołkach, spoglądając na zegarki i co chwilę usiłując wyjrzeć na zewnątrz w złudnej nadziei, że służby porządkowe zdołały już opanować sytuację. Prawie wszyscy podnieśli głowy kiedy do baru wszedł Horrocks.
     Twarz porucznika była żywym odbiciem kilkudziesięciu ostatnich godzin. Ziemista cera, podkrążone, czerwone z niewyspania oczy i ostry zarost na zapadłych policzkach świadczyły, że przynajmniej on działał intensywnie przez całą dobę. Kiedy usiadł przy stoliku Vanderberga jego pierwszym ruchem było zabranie ostatniego papierosa z leżącej tam paczki. Był tak wykończony, że dłuższą chwilę musiał skupiać myśli tylko po to, żeby wypowiedzieć dość proste zdanie.
     - Niedługo będziemy zaczynać.
     - Skąd wiecie, że jeszcze tam są?
     Horrocks ziewnął pocierając zapałkę o blat.
     - Cały kwartał jest obstawiony pod ziemią. Każdy kanał, każde przejście... Mamy czujniki działające na podczerwień, na ruch, na zapach. Nic się nie prześlizgnie.
     - Ktoś w magistracie uwierzył nareszcie, że ci Indianie są przyczyną wszystkiego?
     Porucznik przymknął przekrwione oczy.
     - A ty w to wierzysz?
     Nie czekając na odpowiedź machnął ręką.
     - Mniejsza z tym. Nieważne - jednym łykiem wypił resztkę kawy ze stojącego przed nim kubka. - Oni... - odkaszlnął, żeby oczyścić gardło. - Oni sądzą, że to sabotażyści...
     - Kto?
     - No terroryści jacyś czy... - znowu machnięcie ręką. - Tylko tacy perfidni.
     - Poważnie burmistrz sądzi, że powodem jest sabotaż? Chryste, nie wiem skąd się wzięły te deszcze ale miasto wykończyło się samo. Wystarczyła ulewa dzień po dniu przez dłuższy niż zwykle czas i wszystkie te cholerne mechanizmy przestały działać...
     - Daj spokój - przerwał mu Horrocks. - Czy to ważne czary, przypadek, normalna kolej rzeczy czy sabotażyści? Grupa szturmowa czeka już tylko na ostateczne O.K. od magistratu.
    Myślę, że uderzą w przeciągu godziny.
     - I sądzą, że zrobią tam jatkę? - Vanderberg powoli rozmasowywał sobie twarz.
     - Oni mają ich tylko aresztować. A ponieważ to najprawdopodobniej się nie uda...
     - Słuchaj, czy mógłbyś mnie wprowadzić do grupy? - Vanderberg nie miał pojęcia dlaczego to powiedział. Chciał czemuś zapobiec? Chciał podjąć próbę powiedzenia czegoś Indianom zanim zacznie się strzelanina? Czego? źe nie powinni słuchać tego białego? źe ich Bóg Deszczu może wygrać potyczkę, może wygrać nawet kilka bitew zajmując to miasto, zajmując nawet sto miast zanim ktoś doprowadzony do ostateczności nie wybije wszystkich jego sług bombardując wielokrotnie każdy centymetr kwadratowy terenu? Co za bzdury... Zaczynał chyba majaczyć na jawie. Zauważył jednak, że sama teoretyczna możliwość, iż Horrocks zgodzi się go wprowadzić do grupy szturmowej spowodowała u niego paniczny strach. Czuł, że drżą mu ręce, palce wybijają skomplikowany, coraz szybszy rytm o blat stołu a zaraz jeszcze zaczną dzwonić mu zęby.
     - Coś ty - Horrocks nie zadał sobie trudu nawet by wzruszyć ramionami. - Nie ma mowy.
     Vanderberg przyjął to z dużą ulgą. Jakieś drobiny hipokryzji w nim samym sprawiały, że czuł zadowolenie. Spełnił swój obowiązek chcąc wziąć w tym udział... A że to niemożliwe?
    Trudno. Próbował. Teraz może umyć ręce.
     - A co będzie z tymi ludźmi? - skinął głową w stronę zaparowanego okna.
     Porucznik skrzywił się lekko.
     - Gwardia już rozdaje posiłki w kilku punktach. Rano akcja powinna nabrać rumieńców - uśmiechnął się blado. - Wiesz... Te kawalkady unieruchomionych samochodów, te tłumy ciągnące na piechotę są bardziej widowiskowe dla telewizji niż to co było przedtem. Wszelka pomoc ruszy pełną parą. A jak jeszcze puści wał przeciwpowodziowy i będziemy mieli prawdziwe przedstawienie na żywo to może nawet doczekamy pomocy międzynarodowej. To nareszcie będzie coś co świetnie wypadnie na ekranie. Coś co będzie można umieścić w dzienniku pomiędzy transmisją z meczu a relacją z jakiejś wojny i widzowie nareszcie zyskają obiekt dla swych szlachetnych uczuć. Taaak... będziemy mieli piękne widowisko. Coś czym przebijemy trzęsienie ziemi na Bliskim Wschodzie i głód w Afryce a społeczna akcja zaleje rzeką wszelkich dóbr nas a nie tamtych...
     - Tutaj! - Vanderberg przerwał mu podrywając się z miejsca bo zobaczył w drzwiach ociekającego wodą Wade'a, który rozglądał się niepewnie. Kiwnął mu ręką.
     - Cześć. Boże, zaraz odpadną mi nogi...
     Vanderberg ustąpił mu miejsca sam przysiadając na skraju małego stolika. Wokół nie było już wolnych krzeseł.
     - Czegoś takiego w życiu nie widziałem - Wade wykręcał swoją czapkę. - Myślałem, że mnie stratują. To jak uczestnictwo w niekończącym się kondukcie pogrzebowym.
     - Wszędzie tak samo? - spytał Horrocks.
     - Mniej więcej. Widziałem nawet gorsze miejsca... - wokół jego nóg szybko tworzyła się kałuża wody. - Dlaczego helikoptery nie prowadzą jakiejś akcji?
     - W tym deszczu, w nocy? Jeden rąbnie o ziemię, wybuchnie i kilkaset osób wędruje do nieba. Ten tłum sam się nie rozstąpi. - Naprawdę nic nie robią?
     - Robią. Wydzielono kilka dobrze oświetlonych lądowisk i przewożą tam specjalistyczne ekipy. Poza tym gwardia...
     - Widziałem. Oni prowadzą już regularne bitwy.
     - Jak to bitwy?
     - Widziałem jak złapali kilku bandytów. A nawet nie złapali... Dwie serie i po krzyku. Kurde... Ale z daleka słyszałem regularną strzelaninę. Sajgon, psiakrew.
     - Rano uda się wprowadzić jakiś ład.
     - Raczej wprowadzić wojsko...
     Wade urwał nagle kiedy zgasło światło. Wokół podniosły się niespokojne szepty, ktoś krzyknął zdziwiony.
     - No to doczekaliśmy się - mruknął Horrocks.
     Ktoś przetarł rękawem zaparowane okno. Na zewnątrz również panowały ciemności. Kilku przechodniów nie mogąc odnaleźć właściwej drogi wpadło na szybę, ta jednak okazała się dość wytrzymała. Kierowcy samochodów, które utknęły w gigantycznym korku zapalali swoje światła. Wszystkie okna budynków naprzeciw i wszystkie latarnie nadal jednak pozostawały ciemne.
     - Może to tylko chwilowa awaria?
     - Wątpię. Chyba nie będzie już dostaw prądu...
     Właściciel baru pojawił się w drzwiach zaplecza z silnym, ręcznym reflektorem.
     - Czy ktoś z państwa ma przy sobie świece? - spytał retorycznie.
     Opowiedział mu czyjś śmiech. Właściciel razem z kelnerką uznał, że właśnie nadszedł właściwy moment na ewakuowanie zawartości kasy. Po kilku minutach jednak pojawił się znowu z dwiema akumulatorowymi lampami, takimi jakich używają kierowcy ciężarówek przy bardziej skomplikowanych naprawach w przygodnym miejscu. Ustawił je na szerokiej ladzie i szeptem zaczął naradzać się z resztą personelu. Właściwie nie było już co sprzedawać ale z drugiej strony jakoś głupio było mu wyrzucać ludzi na zewnątrz, w strugi lejącego nieprzerwanie deszczu.
     - No, ciekawe czy Frost zdołał dotrzeć na miejsce - Wade dotknął leżącej na stoliku pustej paczki papierosów.
     - Miał dużo czasu... - Vanderberg obserwował jak w tłumie za oknem pojawiają się drżące, osłaniane dłońmi płomyki zapalniczek. Przed wejściem do stacji metra pojawiło się dwóch policjantów z silnymi latarkami i przewieszonymi przez ramiona karabinami. - Jedyne co mnie w tym wszystkim interesuje to fakt, jak zareaguje na to dyrektor wystawy.
     - O czym mówicie? - spytał Horrocks.
     - Wczoraj, w podziemiach słyszałem jak ten człowiek... - Vanderberg zawahał się. - On mówił coś o NASA.
     - A na cholerę Indianom NASA?
     - Słyszałeś o legendzie, masce i kamieniu spoza świata? O meteorycie, kawałku innego ciała kosmicznego, który ma nigdy nie dotknąć powierzchni ziemi. Nigdy nie dotknąć gruntu?
     - Chodzi ci o jeden z kamieni przywiezionych z Księżyca?
     - Tak.
     - I sądzisz, że oni przyszli tu właśnie po ten kamień? Wierzysz w to?
     Vanderberg wzruszył ramionami.
     - Nieważne co ja myślę. Ważne jest w co wierzy ten człowiek.
     - Ten biały, który ponoć z nimi podróżuje?
     - Tak.
     Horrocks uśmiechnął się blado.
     - A jeśli chłopcy z NASA podczas badań upuścili ten kamień na podłogę to co wtedy? Stracił swą moc?
     - A jeśli nie upuścili? Zresztą nawet podłoga to nie powierzchnia ziemi. Oni wierzą, że ten kawałek księżyca da im ogromną moc.
     - Chryste, co za bzdury... - Horrocks zmyślił się na chwilę. - Ale jeśli oni naprawdę w to wierzą...
     - To gdyby dzisiaj nam się nie powiodło moglibyśmy próbować złapać kogoś z nich może już jutro - dokończył Wade.
     - W naszym mieście jest taki kamień?
     - Jest. Mamy stałą wystawę osiągnięć astronautyki.
     - No to nieźle - Horrocks zerknął na zegarek przyświecając sobie zapałką. - Jeśli chcecie zobaczyć kto tym razem okaże się silniejszy to chodźcie.
     Vanderberg krzywiąc się zeskoczył ze stołu.
     - Naprawdę zamierzacie ich zaatakować?
     - Widzisz inne wyjście?
     - Może spróbować porozmawiać? - Wade podniósł się również.
     - Owszem. Porozmawiamy na komisariacie, jeśli dadzą się aresztować - Horrocks ruszył przodem prowadząc ich do wyjścia.
     Postawili kołnierze wychodząc pod strugi deszczu. Przebrnięcie przez zdezorientowany tłum na chodnikach nie było sprawą łatwą. Na szczęście wokół stacji metra było trochę luźniej. Policjanci na warcie poznali Horrocksa, jeden z nich poświecił im nawet latarką tak, że nie musieli po omacku szurać nogami schodząc w dół. Wewnątrz przy opustoszałych kioskach i kasach otaczających zejście na perony nie było już ciemno. Z daleka usłyszeli szum przenośnego generatora i zobaczyli blask ustawionych na rusztowaniach reflektorów. Horrocks poprowadził ich w dół, po nieruchomych teraz schodach, omijając ciągnące się we wszystkich kierunkach kable. Na niższej kondygnacji czekało kilkanaście osób, większość w policyjnych mundurach.
     - To już? - porucznik zaczepił jednego z nich.
     - Tak. Akcja trwa od kilkunastu minut.
     - Są jakieś wyniki?
     - Jeszcze...
     - Witam panów - z boku podszedł do nich mężczyzna w eleganckim płaszczu narzuconym na wyjściowy garnitur. - My się znamy, prawda?
     - Pan Walker - Vanderberg wyciągnął rękę. - Pan był na naszym zebraniu, wtedy, na uniwersytecie.
     - Tak. Razem z Timem Blacksteinem.
     - Z tego wniosek, że magistrat przystępuje do akcji? - Wade również wyciągnął rękę.
     - Nie bezpośrednio - Walker uśmiechnął się szeroko. - Grupa szturmowa jest już na stanowiskach - wskazał ciemny wylot tunelu metra. - Inna grupa ma wypłoszyć terrorystów i skierować ich na nasze stanowiska.
     - Myślę, że powinniśmy wycofać się bliżej wyjścia - mruknął Horrocks.
     - Bez przesady. Tam jest pięćdziesięciu doskonale wyszkolonych żołnierzy - Walker wyciągnął z kieszeni srebrny prostopadłościan. - Papierosa?
     Skwapliwie wyciągnęli ręce.
     - A co z sytuacją w mieście? - spytał Wade.
     - Bez paniki. Rano to opanujemy.
     - Ale... Słyszałem, że wał...
     - Proszę wybaczyć, ale za dużo słucha pan radia. Przy wale przeciwpowodziowym stale czuwają specjalne ekipy z dobrym sprzętem. Powinny zatamować każdy w przeciek w czasie krótszym niż pół godziny.
     Vanderberg zaciągnął się głęboko dymem. Wolał nie pytać co się stanie jeśli to nie będzie przeciek tylko coś gorszego. Nie miał czasu na dalsze rozmyślania.
     Od wylotu tunelu rozległ się odgłos szybkich uderzeń czyichś podkutych butów. Po chwili pojawił się żołnierz w kuloodpornej kamizelce. W jednej ręce trzymał potężną krótkofalówkę, drugą przytrzymywał taśmę pistoletu maszynowego na brzuchu.
     - Jest kontakt w wewnętrznym sektorze - zameldował. - Aparatura zarejestrowała jakiś ruch.
     - Jakiś?
     - To ludzie.
     - Nie wątpię. Ale ilu?
     - Tego nie wiem. Dość duża grupa. Idą w naszą stronę.
     - Jak daleko od peronu są nasze posterunki?
     - Pięćdziesiąt i trzydzieści metrów.
     - Dobrze - Walker spojrzał na dowódcę sił policyjnych. On również był w kuloodpornej kamizelce ale nie miał długiej broni. - No co, aresztujecie ich, mam nadzieję?
     Obydwaj, i dowódca i Walker uśmiechnęli się do siebie cynicznie. Wade zaklął cicho, Vanderberg spuścił oczy. Palili w milczeniu spoglądając w kierunku ziejącego nieprzeniknioną czernią wylotu tunelu. Nikt z obecnych na peronie nie odzywał się również. Czas dłużył się coraz bardziej.
     - Mam nadzieję, że to miejsce nie jest za bardzo akustyczne - westchnął Horrocks. - Ogłuchniemy od wystrzałów.
     - Niech pan pobierze ochraniacze - Walker wskazał mu sierżanta pilnującego metalowych pudeł. - Mamy tu dużo sprzętu.
     Szum pracującego generatora, który wytwarzał energię elektryczną wzmógł się trochę. Potem jeszcze bardziej i jeszcze. Kilka osób spojrzało w jego kierunku.
     - Co będzie jak wysiądzie? - spytał Wade.
     - Spokojnie, żołnierze mają noktowizory i nocne okulary.
     Vanderberg odwrócił się zniechęcony.
     - Jezu, to nie generator... Tam! - krzyknął nagle.
     Wszystkie głowy jakby połączone niewidzialnym przewodem zwróciły się w kierunku wylotu kanału. źołnierze uciekali brodząc po kolana w płynącej stamtąd wodzie. Szum podziemnej rzeki narastał tak szybko, że po chwili trudno było zrozumieć nawet słowa wykrzykiwane przez stojącego tuż obok dowódcę. źołnierze wspinali się na peron pomagając rannym kolegom. Z ramion dwóch z nich sterczały długie, pierzaste strzały. Jak dotąd nie padł jeszcze żaden strzał. Woda i cichy atak musiały zaskoczyć grupę szturmową powodując natychmiastowy szok. Tylko nieliczni zajmowali stanowiska obronne wzdłuż przewracanych ławek. Indianie pojawili się wraz z drugą falą. Po pas, lub schyleni, po szyję w wodzie atakowali kryjąc się za obmurowaniem toru. Ostatni żołnierze nie mogli już wydostać się na peron. Strzały nie były w stanie przebić kuloodpornych kamizelek. Przyczyna, która sprawiała, że padali jeden po drugim musiała być inna.
     - Maska! - Vanderberg wyszarpnął swój pistolet repetując go drugą ręką. Walker, kompletnie zaskoczony, klął, ale mimo, że stał tuż obok nie było słychać słów. Jakiś żołnierz wyskoczył nagle do przodu siejąc serią z automatu. Kilku Indian zanurkowało a wtedy on rzucił do wody granat i odskoczył kryjąc się za słupem. Głucha eksplozja, poza sporym gejzerem wyrzuciła trzy czy cztery nagie ciała. Ze stanowiska skleconego naprędce z kilku spiętrzonych ławek rozgdakał się erkaem ale umilkł po chwili kiedy jakaś siła nagle odrzuciła obsługującego go człowieka do tyłu. Ktoś chwycił porzuconą broń ale upadł zaraz tuż obok. źołnierze z boku peronu otworzyli chaotyczny ogień. Prąd wdzierał się już na szeroką powierzchnię z polerowanego granitu. Zdmuchnął i poniósł ze sobą kilka reklamowych tablic.
     - Wycofywać się! Wycofywać się! - ryczał dowódca przez ręczny megafon. - Odwrót!!!
     Żołnierze nie mogli utrzymać szyku. Odskakiwali po kilka metrów osłaniając się ogniem ale widać było, że paniczna ucieczka może zacząć się w każdej chwili.
     - Zabieramy się stąd! - krzyknął Walker.
     Jakiś żołnierz wpadł na niego i runął na ziemię ugodzony strzałą w szyję. Walker podniósł go razem z Vanderbergiem. Nie mogli biec z takim ciężarem ale Wade pomógł im dobrnąć do schodów.
     - Nie żyje! Zostawcie go! - krzyczał Horrocks. Porucznik miał w rękach karabin maszynowy o dwóch sklejonych taśmą magazynkach. Na kolbie i zamku widać było ślady krwi.
     - On ma rację - Vanderberg stękając z wysiłku sprawdził źrenicę ofiary. - Szybciej. żołnierze uciekali wszystkimi czterema biegami zamarłych od dawna, ruchomych schodów. Walker potknął się zaplątany w poły własnego płaszcza, w ostatniej chwili złapał jednak za poręcz i ruszył dalej. Horrocks odwrócił się i zaczął strzelać ale spieniona powierzchnia wody była coraz bliżej. Jakiś żołnierz osuwał się w nią bezwładnie, potem jeszcze jeden ale nikt nie przystanął, żeby im pomóc. Zalanie generatora przerwało dopływ prądu do lamp w momencie kiedy byli w połowie schodów. Biegnący z tyłu żołnierze zaczęli rzucać za siebie granaty i po chwili odłamki zaświstały wokół rykoszetując od ścian.
     - Przestańcie, do jasnej cholery! - Vanderberg miał tylko nadzieję, że czekający na poziomie kas policjanci nie zaczną strzelać na oślep. Wiedział, że dobrze oddana seria w tak ukształtowanym pomieszczeniu może skosić od razu połowę własnego odziału. Ktoś zapalił latarkę ale upadł zaraz przygniatając ją własnym ciałem. Kto inny, z góry wystrzelił racę, która sycząc odbiła się od sklepienia, walnęła w czyjś hełm i potoczyła się podskakując na stopniach aż zgasiła ją woda.
     - Szybciej! Szybciej! Nie strzelać!!! - biegnący z tyłu napierali na tych, którzy byli wyżej.
     Kiedy dopadli wreszcie poziomu, na którym umieszczono kasy woda była tuż za nimi.
     - Szybciej! Na górę!!!
     - Cho... Wał! Musiało przerwać wał! - Walker nie mógł zaczerpnąć pełnego oddechu.
     Jakiś żołnierz pomógł mu dostać się na schody prowadzące do wyjścia. Brodzący po kolana Horrocks strzelał do ciemniejącego za nim wylotu. Ci, którzy mieli jeszcze latarki wycofywali się jednak wyżej.
     - Cholera, może zaleje przynajmniej tych Indian.
     - Wątpię - Vanderberg pociągnął go za kołnierz.
     Kilkunastoma skokami wydostali się na plac przed stacją oświetlony reflektorami stojących ciągle w korku samochodów. Ludzie wokół patrzyli na nich w przerażeniu.
     - Uciekać, do cholery! Uciekajcie! - krzyczał Walker. - Tu zaraz będzie woda!
     Jego słowa zagłuszał szum wydobywający się z wejścia do stacji.
     - Uciekać! Wał został przerwany!
     Wade rozglądał się zdezorientowany.
     - Co robimy?
     - Biegiem przed siebie - krzyknął Horrocks. - Jesteśmy w niecce!
     - Co?
     - Biegiem gdziekolwiek!!! Nie liczcie na helikoptery w nocy w tym deszczu!
     - Chodź! - Vanderberg popchnął go z całej siły. - Szybciej.
     - Wystawa! Pamiętajcie, wystawa! - krzyczał za nimi Horrocks. - Postarajmy się tam dotrzeć!
     Vanderberg odwrócił się w biegu ale nie mógł go już zobaczyć. Woda wylewała się ze stacji powodując panikę wśród otaczających ją ludzi.



All Members of Vanderberg Club







     spis treści
     kontakt z autorem