Publicystyka

Copyright © by Paweł Laudański  





Demokratyczna magia versus
komunistyczne prawosławie


Jewgienij Łukin "Szkarłatna Aura Arcysekretarza"
(Ałaja aura protopartorga)

    Być domowym nie jest lekko - i nigdy nie było. Może tylko we wczesnym średniowieczu było inaczej, w słodkich pogańskich czasach, gdy lud, nie omamiony chrześcijańskimi ideami, poważał i szanował swych domowych. Potem nastało chrześcijaństwo, przyszli popi, święconą wodą zaczęli siłę nieczystą traktować, lud o szacunku i bojaźni przed domowym całkiem zapomniał; ciężkie czasy nastały. Potem nadszedł rok 1917, rewolucja, wpływy kościoła znacznie osłabły, ale domowym wcale się od tego nie polepszyło. Wpadła siła nieczysta z deszczu pod rynnę - początkowo NKWD, a później KGB zaczęło ją przymuszać, aby szpiegowała i donosiła na swych gospodarzy. No i szpiegowała, no i donosiła. Upadł komunizm - i domowi, pozbawieni jakiejkolwiek kontroli, zaprowadzili w swej społeczności porządki jakoś dziwnie przypominające ludzkie zwyczaje, i to te, niestety, najgorsze: gnębienie słabszych, przestępczość, jakieś podejrzane interesy, rekiet...
    Ki diabeł ten domowy? Ano, domowy to duch domostwa, z reguły jego były mieszkaniec, często złośliwy i psotny, czasem - dobry i pomocny. Wskazane jest żyć w dobrych układach z domowym; za miłe słowo, odrobinę jedzenia, ciepły piec potrafi się odwdzięczyć. W innym razie może być źródłem poważnych kłopotów - bądź co bądź to jednak siła nieczysta. Ciągłe psoty i złośliwości nawet najbardziej cierpliwemu zajść mogą za skórę.
    Bohaterem powieści "Szkarłatna aura arcysekretarza " Jewgienija Łukina jest właśnie taki domowy o imieniu Anczutka. Zahukana poczciwina, jakby wciąż przepraszająca za to, że w ogóle żyje. Ma kłopoty w rodzinnym Licku - podpadł miejscowym zbirom spod ciemnej gwiazdy; jak się gdzieś dobrze nie schowa, to będzie z nim naprawdę źle. Postanawia zatem podjąć szaleńczą próbę ucieczki do sąsiedniego Bakłużina, przez najlepiej na świecie strzeżoną granicę państwową.
    W tym miejscu konieczna jest mała dygresja, uważny czytelnik zapyta bowiem być może: a cóż to za dziwne twory owe Lick i Bakłużino?
    Oto Federacja Rosyjska przejęła tradycję dawnego Związku Radzieckiego i rozpadła się na wiele małych, zażarcie ze sobą rywalizujących państewek. Również Obwód Susłowski podzielił się na dwie części: w Bakłużinie władzę przejmuje zwycięski ruch "Czarownicy za demokracją", w Licku zaś - prawosławni komuniści. Nowe reżimy pałają do siebie śmiertelną nienawiścią, zakorzenioną w rywalizacji sięgającej kilkaset lat wstecz. Bakłużino usiłuje uchodzić za ostoję demokracji i pragnie wstąpić do NATO, Lick natomiast - to teokracja wprowadzana skutecznie w życie przez dawnych sekretarzy partii komunistycznej, deklarująca przywiązanie do narodowych tradycji. Stosunki pomiędzy dwoma państwami stają się coraz bardziej napięte - oto codziennie przestrzeń powietrzną Licka naruszają samoloty zwiadowcze, startujące z natowskich lotniskowców stacjonujących na Morzu Kaspijskim, nasilają się incydenty graniczne, z użyciem sił pancernych włącznie. Pałające wzajemną nienawiścią i żądzą walki wojska przyczaiły się po obu stronach granicy, oczekując z niecierpliwością sygnału do ataku.
    I w takiej atmosferze granicę ową przekracza arcysekretarz Afrikan, druga osoba we władzach Licka. Poszukiwany listem gończym przez trybunał haski za skuteczną obronę swego państwa przez siłami NATO (to zbrodnia zestrzelić obce samoloty niszczące własny kraj! - jako żywo przypomina się konflikt w byłej Jugosławii). Czym kierował się arcysekretarz podejmując tę desperacką decyzję? Czyżby zamierzał odzyskać najświętszą relikwię Licka, słynącą wszelkimi łaskami ikonę, zawłaszczoną podstępem i przetrzymywaną przez demokratycznych czarowników w jednym z ich muzeów? A może to efekt jakichś walk frakcyjnych we władzach Licka, przegranych przez Arcysekretarza? Bez względu jednak na przyczyny takiego desperackiego kroku jedno jest pewne: ani Lick, ani Bakłużino nie spoczną, dopóki Afrikana nie dostaną w swe ręce. Zaczyna się polowanie; nie jest jednak łatwo złapać kogoś, kto - dzięki głębokiej wierze swych współobywateli (to jeden z fajniejszych wynalazków Łukina), dającej iście boską moc o sobie, na którą przelewa się swe uczucia - potrafi czynić cuda, uzdrawiać (lub wręcz odwrotnie), chodzić po wodzie i przewidywać przyszłość. I wiele, wiele jeszcze innych rzeczy.
    Przypadek sprawia, że koleje losu domowego Anczutki (spójrzcie na okładkę - czyż nie jest sympatyczny?) i arcysekretarza Afrikana splatają się ze sobą. Jeszcze nie tak dawno pierwszy z nich na sam dźwięk imienia drugiego kulił się z przerażania, Afrikan zaś urządzał i regularne polowania na siłę nieczystą, biorąc osobisty w nich udział. Zmuszeni przez moce od nich niezależne do połączenia swych sił podejmują się - każdy z osobna i wspólnie zarazem - realizacji tajemniczego zadania...
    Jewgienij Łukin jest zupełnie nieznany w Polsce, a szkoda. To jeden z wielkich współczesnej rosyjskiej fantastyki. Wielokrotnie nagradzany (m.in. powieści "Katali my waszie sołnce", "Zona sprawiedliwosti" czy też nieco wcześniejsza, napisana wspólnie ze zmarłą kilka lat temu żoną Liubow, "Misjonery"). Żywy język, skrzący się od humoru oraz waga tematyki podejmowanej w jego tworach sprawiają, że czasem krytycy przyrównują go do Michaiła Bułhakowa. Podobnie jest ze "Szkarłatną aurą arcysekretarza"; autor z ironią opisuje współczesne paradoksy, wykpiwa ludzi władzy, i to zarówno tych mu najbliższych, rządzących Rosją, jak i tych dalszych, mających wielką ochotę wpływania na losy mniejszych, słabszych narodów. Czysta fantastyka splata się ze współczesnymi realiami przedstawionymi w krzywym zwierciadle; prócz wzmiankowanego już wyżej pomysłu z obdarzaniem przez prosty lud iście boską mocą swych władców (gdy lud przestaje weń wierzyć, bo na przykład delikwent czymś podpadł, to i moc owa znika gdzieś bez śladu) mamy tu trochę słowiańskiej mitologii (domowe, wodniki, utopce, mostowe), utopii (próby zbudowania przez Lick i - niezależnie oczywiście - Bakłużino idealnego społeczeństwa), czy wreszcie trochę futurologicznych przepowiedni dotyczących przyszłości naszego świata z jednej strony, z drugiej zaś - satyra na dzisiejsze państwo rosyjskie, na rosyjskie społeczeństwo oraz na próby narzucania przez tzw. społeczność międzynarodową słabym narodom jedynie słusznych poglądów.
    Sporo tych komponentów, niemalże z każdego dałoby się upichcić samodzielne danie, Łukin jednakże nie jest z tych, co to żałują czytelnikowi. Sypie pomysłami jak z rękawa, wydawałoby się, że nie jest w stanie zapanować nad rozbierającymi się we wszystkie możliwe kierunki koncepcjami, ale - na szczęście - to tylko złudzenie. Otrzymujemy szalone, acz pożywne i smaczne danie, które można by podać na najbardziej wykwintnym przyjęciu. Brawo, mistrzu Łukin!

Paweł Laudański

* Niniejszym serdecznie dziękuję EuGeniuszowi Dębskiemu za pomoc w znalezieniu polskiego odpowiednika tego nieszczęsnego "protopartorga".







     spis treści
     kontakt z autorem


Jewgienij Łukin
"Ałaja aura protopartorga"
wyd. AST, Moskwa 2000 r.
ISBN 5-237-04531-6
seria "Zwiezdnyj Łabirynt"