strona główna     -     bieżący numer     -     archiwum fahrenheita     -     stopka redakcyjna     -     napisz do nas
 
Fahrenheit Crew
strona 09

Recenzje (4)



W Dzikie Pola z dziką rozkoszą

 

"Wilcze gniazdo", pierwsza powieść Jacka Komudy - pisarza i felietonisty, a także współautora szlacheckiej gry fabularnej "Dzikie Pola" - czekała na wydanie prawie pięć lat. Wreszcie - udało się! - ukazała się nakładem wydawnictwa Fabryka Słów. Autor zaprasza czytelnika na Ukrainę - do Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Młody szlachcic, pan Gedeon Sienieński, jedzie objąć dobra, które pozostały po jego zmarłym wuju. Na miejscu okazuje się jednak, że jego nazwisko wzbudza strach - i nienawiść. A na dodatek, jakiś olbrzymi siłacz żywi do niego osobistą urazę; że nie wspomnę o tym, że jeszcze podczas podróży Gedeon naraża się najpotężniejszej rodzinie w swym nowym sąsiedztwie - Muraszkom. W tle zaś mamy rok 1630 - i szykujące się kozackie powstanie. Czekają naszego bohatera przysłowiowe ciekawe czasy...

"Wilcze gniazdo" to powieść historyczna. Napisana sprawnie i ciekawie, z fabułą, której zakończenie trudno przewidzieć, bo autor często igra sobie z przyjętymi schematami. Pełno tu aluzji, często zrozumiałych jedynie dla osób związanych z grą "Dzikie Pola" - bo taki na przykład Tomasz Wolski istnieje naprawdę.

Jacek Piekara porównuje twórczość Komudy do prozy Sienkiewicza - i nie jest to stwierdzenie na wyrost, bo Jacek pisze świetnie (pewne niezręczności się zdarzają, ale jest to rzadkość), a trzyma się prawdy historycznej zdecydowanie bliżej niż autor "Trylogii". I choć w wizji Komudy spotykamy się z magią, to jest ona w pełni zgodna z wierzeniami ówczesnych ludzi, a przy tym wpisuje się doskonale w całościowy obraz - tak doskonale, że gdyby jej nie było, czytelnik odczuwałby jakiś niedosyt. Co więcej, odwrotnie niż u Sienkiewicza, nie uświadczymy tu przysłowiowego Chrystusa w roli oficera jazdy, prędzej będzie to warchoł, pijanica i gwałtownik, ale z iście szlachecką fantazją. A tacy bohaterowie znacznie szybciej zyskują sympatię czytelnika niż chodzące ideały.

Warto by też skreślić parę słów na temat jakości wydania. Nie odbiega ono od średniej Fabryki - sztywna, częściowo lakierowana okładka ze ślicznym rysunkiem autorstwa Huberta Czajkowskiego - ozdobionym bliznami szlachcicem o iście potępieńczym spojrzeniu. W środku przyzwoity, szarawy papier, ilustracje - również Czajkowskiego - i niska, jak na Fabrykę, ilość błędów popełnionych przez korektę.

Podsumowując - lektura tej książki to doskonała, odprężająca i przyjemna rozrywka. Szczerze polecam, choć zdaję sobie sprawę, że nie każdemu się spodoba.

Cóż, de gustibus...

 

Piotr "Flint" Schmidtke

 

Jacek Komuda

Wilcze gniazdo

Fabryka Słów 2002





Weteran kontra młody zdolny

 

"Nawałnica Mieczy: Stal i Śnieg" George'a R. R. Martina i "Wspomnienie Lodu: Cienie Przeszłości" Stevena Eriksona - te dwie, wydane w tym samym miesiącu powieści łączy bardzo dużo. Primo, są to powieści fantasy. Secundo, są to trzecie tomy cyklów - "Pieśni Lodu i Ognia" (Martin) i "Malazańskiej Księgi Poległych" (Erikson) - podzielone na dodatek na dwie części (ponieważ każdy tom ma, bagatela, ponad 1100 stron). Tertio, tłumaczyła je ta sama osoba - Michał Jakuszewski. Dopiero wydawcy się różnią - "Pieśń" wydaje Zysk, a "Księgę" - MAG. Doszedłem do wniosku, że w obliczu tylu podobieństw ciekawym posunięciem będzie porównanie ich w jednej recenzji. Ponieważ jednak mamy do czynienia z cyklami, w których pojedyncze tomy nie funkcjonują samodzielnie, a jedynie jako całość, zajmę się omówieniem dwóch sag.

 

Przedstawię najpierw autorów: George R. R. Martin, pisarz znany i uznany, napisał m. in. słynne "Piaseczniki", laureat wielu prestiżowych nagród (choćby Locusa za "Nawałnicę"), weteran literatury fantastycznej; młody i utalentowany Steven Erikson, który zadebiutował w 1999 roku tomem "Ogrody Księżyca" - pierwszą częścią cyklu "Malazańska Księga Poległych" - nagrodzonym jako najlepsza powieść roku.

 

Runda Pierwsza: Warsztat

 

"Pieśń" napisana jest świetnym stylem, żywym, barwnym językiem - lektura jest prawdziwą przyjemnością. Opisy są wyraziste, obrazy same malują się pod powiekami; niezwykle zręcznie przenosi pisarz czytelnika w swój świat, nie zakłócają odbioru żadne zgrzyty (poza - niekiedy - tłumaczeniem, ale o tym później); jednym słowem Martin potrafi "odpowiednie dać rzeczy słowo".

 

U Eriksona jest, niestety, gorzej. W jakiś sposób udało mu się postawić blokadę - i nie potrafię wniknąć w świat powieści, jak to się działo w przypadku choćby Glena Cooka czy Martina właśnie. Pisarz separuje czytelnika i świat przedstawiony - za cholerę nie wiem, jak i dlaczego - tym samym odejmując swemu dziełu wiele uroku. Brak też opisów - niby są, ale jakieś takie suche, koncentrujące się tylko na istotnych dla fabuły elementach, nie nadają światu barw ani pozorów życia, a szkoda. Narracja koncentruje się na akcji, kosztem wyrazistości - wyobraźnia pracuje dwa razy ciężej niż podczas lektury prozy Martina, uzyskując efekty po dwakroć gorsze.

 

Punkt dla weterana - zgodnie zresztą z przewidywaniami.

 

Runda Druga: Fabuła

 

Cykl Martina sprawia wrażenie dokładnie zaplanowanego i przemyślanego, tu nic nie dzieje się przypadkowo; każdy wątek ma olbrzymie znaczenie. Akcja rozpisana jest na postaci, narrator zmienia się wielokrotnie, by czytelnik mógł poznać wszelkie istotne wydarzenia - ale nigdy bezosobowo, zawsze z perspektywy któregoś z bohaterów. Zaprawdę genialne w swej prostocie. Fabuła jest pozornie nieskomplikowana - oto państwo targane walkami o tron; pretendentów do tytułu jest kilku - słowem, przepychanka na całego. Od pewnego momentu rozwija się również inny wątek, sądząc z tytułu sagi, główny - monumentalne starcie dwóch potęg - bogów: Ognia i Lodu, Światłości i Mroku. Wysmakowane rozwiązanie - konflikt władców okazuje się zaledwie bójką na tle walki boskich potęg, ale jednocześnie wynik tej bójki może mieć decydujący wpływ na rezultat potyczki bogów.

 

Erikson nie oferuje czegoś aż tak wysublimowanego (chyba, że wyjdzie to na jaw w następnych tomach). Tu również mamy konflikt bogów lub istot niemal im równym, wielkie kampanie militarne, intrygi, tak ludzkie jak i boskie, a także wpisane w to wszystko losy pojedynczych osób - bynajmniej nie zwykłych śmiertelników, ale jakieś to... proste, brutalne wręcz. Brak Eriksonowi subtelności, wyrobienia. Dzieje się bardzo dużo i w sumie ciekawie, ale jakoś tak bez planu, jakby pod przymusem. Autor przesyca akcję cyklu ogromną ilością bohaterów, wątków pobocznych i, przede wszystkim, ciekawych, nowatorskich pomysłów. To zdecydowanie mocny punkt Stevena - głowa pełna myśli, których jeszcze nie było - nie chodzi co prawda o rozwiązania fabularne, a o przeróżne cechy świata przedstawionego - bogowie, magia, zmiennokształtni, nieumarli ale tacy, jakich jeszcze nigdzie nie widzieliście... Doskonałe kąski, podawane jednak w zbyt dużych ilościach i cokolwiek niechlujnie. Szkoda. Jeśli zaś mowa o fabule, to główny wątek jeszcze się nie ujawnił - konfliktów zagrażających światu jest tu bowiem tyle, że ciężko się połapać, który jest tym najstraszniejszym, nie mówiąc o ułożeniu tego wszystkiego w logiczną, spójną całość. Nie ukrywam, że mam nadzieję, że rozwiązanie ukaże się w całej krasie dopiero na końcu ostatniego tomu - bo Erikson upichcił wyjątkowy koktajl i pozostaje czekać na przyprawę, która połączy wszystkie smaki w jeden, niezrównany; szanse na to są spore.

 

W tej rundzie remis, przy czym Steven dostaje punkt niejako na zachętę - za potencjał.

 

Runda Trzecia: Świat i Bohaterowie

 

Świat "Pieśni Lodu i Ognia" jest niezwykle barwny i różnorodny, a przy tym zaskakująco spójny. Wątek walki o tron toczy się w klasycznym, feudalnym królestwie, podzielonym na strefy wpływów najpotężniejszych rodów rycerskich; od intryg tu aż kipi, a realia opisane są tak, że nie można mieć wątpliwości - George zna średniowieczne realia doskonale. Poznajemy również inne kraje, zupełnie inne, niezmiennie jednak doskonale opisane i pasujące do ogólnego obrazu świata.

Bohaterowie, wokół których osnuwa Martin fabułę, są tego świata mieszkańcami - nie wybijają się znacząco ponad zwykłych ludzi - mają wady i zalety, nie są niepokonanymi nadludźmi - i chwała za to autorowi. Są dzięki temu prawdopodobni, są ludzcy - i czytelnikowi niezwykle łatwo się z nimi identyfikować, radować się z ich sukcesów, współczuć porażek... Utrzymywany jest bardzo intymny, bliski kontakt między czytelnikiem a każdą z postaci, która pełni rolę narratora. Tym bardziej, że brak tu podziału na bohaterów czarnych i białych - każdy tu ma swoje racje, stojące jednak w sprzeczności z innymi, równie słusznymi. Nadaje to specyficzny posmak tej opowieści - bo tylko osobiste preferencje czytelnika zdecydują o tym, kogo polubi najbardziej - a może się zdarzyć i tak, że nie będzie w stanie wyłonić tego "naj".

 

Świat wymyślony przez Eriksona jest przede wszystkim różnorodny; nie opisano go jednak dobrze - akcja rzuca czytelnikiem po mapie we wszystkich kierunkach, z kontynentu na kontynent i z powrotem, ale poznamy tylko te punkty, które są istotne dla fabuły - brak jakiegoś szerszego spojrzenia. Szkoda, bo dodałoby to powieści barw i życia.

Bohaterowie Stevena są w większości przypadków nadludźmi. Niestety. Dysponują niezwykłymi cechami, możliwościami, czy też są po prostu przeznaczeni do czegoś wielkiego. Autor podarował również wybitnym mieszkańcom swego świata możliwość Ascendencji - uzyskują wtedy przeróżne moce - czyli stania się uosobieniem jednej z kart w Talii Smoków - swoistego Tarota tego uniwersum. Ciężko jednak czytelnikowi zrozumieć i identyfikować się z istotą, która jest świetnym magiem, doskonałym szermierzem czy nieuchwytnym skrytobójcą - a czasem wszystko to jednocześnie. Erikson pozostawił swym bohaterom zbyt mało człowieczeństwa, odrealnił je i odsunął od czytelnika. Przykre to, bo jego uniwersum "Malazańskiej Księgi Poległych" aż kipi od doskonałych pomysłów - po części zmarnowanych przez złą konstrukcję świata i bohaterów.

 

Kolejny punkt dla Martina.

 

Tłumaczenie

 

Michał Jakuszewski przetłumaczył oba cykle na całkiem przyzwoitym poziomie, nie udało mu się jednak uniknąć kilka błędów i niezręczności. "Pieśń Lodu i Ognia" przejął (już po pierwszym tomie) po Pawle Kruku, który popełnił w sadze Martina błąd (przynajmniej w moim odczuciu), który zaliczam do czołówki mojego prywatnego rankingu "Najkoszmarniejszych błędów tłumaczy". Chodzi mianowicie o "ser". Niestety nie żółty albo kozi, ale o przedrostek oznaczający szlachectwo. Nie rozumiem, dlaczego nie "sir". Zgrzyta mi to strasznie, czasem nasuwają się skojarzenia z biznesem - oto bowiem jakiś tam ser pokonał inny (w wynikach sprzedaży, czy co?). Jakuszewski nie miał chyba wyboru i kontynuował nieszczęsne nabiałowe tłumaczenie, ale swoich błędów również się nie ustrzegł. U Eriksona mamy na przykład do czynienia z pozostawieniem mówiących przydomków w wersji oryginalnej - obok siebie mamy imiona i pseudonimy przetłumaczone i nie, co mogłoby prowadzić (gdyby czytelnicy fantastyki nie znali angielskiego na tyle, na ile go znają) do niezrozumienia powiązań niejakiej Nightchill z Panią Nocnego Chłodu. Dziwne. Pozostaje dla mnie niejasnym, dlaczego tłumacz tak postąpił. Poza powyższymi nie zauważyłem większych potknięć. Czyta się te powieści płynnie, a to najważniejsze.

 

Wrażenia Ogólne

 

W tym zestawieniu bez porównania lepiej wypada Martin. Jego saga jest po prostu lepsza - przemyślana, barwna, wciągająca; przemawia bezpośrednio do czytelnika, umożliwia niezwykle bliski ze sobą kontakt. Lektura obowiązkowa, z pewnością zasługująca na miejsce w kanonie literatury fantasy.

 

Erikson przegrywa, ale nie znaczy to bynajmniej, że nie nadaje się do czytania, przeciwnie - wart jest uwagi za sprawą naprawdę świeżego, oryginalnego spojrzenia na swój gatunek, a to się chwali, bo rzadko kto potrafi wykrzesać zeń coś nowego.

 

Podsumowując: warto zapoznać się z oboma cyklami, ale jeśli ktoś musi wybierać - zdecydowanie polecam Martina. Lekturę w obu przypadkach zaczynać należy od pierwszego tomu.

 

Piotr "Flint" Schmidtke

 

 

Pieśń Lodu i Ognia:

 

1. Gra o Tron

2. Starcie Królów

3. Nawałnica Mieczy:

a) Stal i Śnieg

b) Krew i Złoto

4. ???

 

Malazańska Księga Poległych:

 

1. Ogrody Księżyca

2. Bramy Domu Umarłych

3. Wspomnienie Lodu:

a) Cienie Przeszłości

b) Jasnowidz

4. House of Chains




Koniec




Spis treści
Wstępniak
Celem wyjaśnienia
Wywiad numeru
Bookiet
Recenzje
Zakużona Planeta
Galeria
Stopka
Tomasz Pacyński
A.Mason
Adam Cebula (1)
Adam Cebula (2)
Anna Brzezińska
Tomasz Pacyński
Tomasz Duszyński
Piotr Lenczowski
Konrad Bańkowski
Grzegorz Żak
KRÓTKIE PORTKI
Elizabeth Moon
H.P.Lovecraft
 

Poprzednia 09 Następna