strona główna     -     bieżący numer     -     archiwum fahrenheita     -     stopka redakcyjna     -     napisz do nas
 
Adam Cebula
strona 15

Jak łysy o planetoidę


Kilka słów niezbędnego wstępu. Tekst ten miał się ukazać na początku września, ale z przyczyn technicznych i organizacyjnych się to nie udało. Uznałem jednak, że sprawa się nie zdezaktualizowała. Jeśli nawet mało kto już pamięta opisywany artykuł, to niestety, także od tamtej pory ani nie dowiedział się niczego nowego,
O AUTORZE
Adam Cebula Urodzony 8 marca 1959 roku. Wychował się na wsi Przedborowa. Po ukończeniu LO w Ząbkowicach Śl. w 1978 roku wyjechał do Wrocławia, do którego to miasta do dnia dzisiejszego się nie przyzwyczaił. Ukończył fzykę i pracuje w Instytucie Fizyki Doświadczalnej jako laborant.
ani nie posunęły się wyraźnie do przodu prace nad problemem, który jednak powinien nas trochę niepokoić. Dlatego do zdawałoby się przebrzmiałej sprawy wrócić warto.

 

Dziennikarze Gazety Wyborczej zechcą wybaczyć, (pewnie nie wybaczą, bo nie mają pojęcia, że powinni). W sumie jest to najczęściej czytana przeze mnie gazeta i dlatego najczęściej krytykowana. Dział naukowy prowadzi się tam ze zmiennym szczęściem. Niestety, brak recenzentów i pośpiech od czasu do czasu owocują ewidentnymi kaczanami. Wszelako w porównaniu z innymi pismami jest i tak dobrze, więc zamiast czepiać się personalnie, przejdźmy do meritum. Rzecz tyczy artykułu "Jak ratować Ziemię przed zderzeniem z planetoidą? " Piotr Cieśliński 09. 09. 2002.

 

Jak załatwić planetoidę, która może nam na głowę spaść? Sprawa z technicznego punktu wydaje się prosta: albo rozwalić w drobny mak, albo zepchnąć z kolizyjnego toru. Gdy dochodzi do tego, czym detalicznie to wykonać, puszczają wodze fantazji. Tak na przykład nasza kochana Gazeta zamieszcza pomysł, by przygrzmocić w planetoidę pojazdem kosmicznym. Rzecz jest detalicznie opisana i wygląda na bardzo dobrze zorganizowaną w najdrobniejszych szczegółach. Akcji będzie się przyglądał drugi pojazd. Po co? Jest taki stary kawał o egzaminie na dróżnika kolejowego. Kandydat odpowiada na pytanie, co by zrobił, gdyby zobaczył dwa jadące naprzeciw siebie pociągi. Oczywiście próbowałby je zatrzymać dmąc w trąbkę sygnalizacyjną, świecąc latarką itd. Komisja jednak utrudnia zadanie domagając się odpowiedzi, co by zrobił, gdyby to kolejnych wymienianych przez siebie elementów wyposażenia nie posiadał. Kiedy już okazało się, że nie może mieć nawet swej czerwonej koszuli, która nieszczęśliwie znalazła się w praniu daje odpowiedź, która całkowicie zaskakuje urzędników:

- A to wtedy zawołałbym moją starą!

- Po co ? - Tym razem komisja nic nie rozumie.

- A żeby sobie zobaczyła największą katastrofę w historii kolei.

Tyle mniej więcej wynika na temat roli owego dodatkowego satelity w całej operacji. Paradny jest natomiast pomysł zmiany orbity planetoidy za pomocą walenia w nią kosmicznym pojazdem. W zasadzie każdy mieszkaniec Europy, nawet każdy, kto posiadł maturę, powinien wiedzieć o zasadzie zachowania pędu. W kosmosie akurat bardzo łatwo z jej pomocą dostać dokładne wyniki. Mówi ona tyle, że iloczyn masy i prędkości, wielkość zwana pędem, jest zachowana dla izolowanego układu ciał. W praktyce możemy wyliczyć z niej, że w przypadku kolizji ze statkiem kosmicznym zmiana prędkości planetoidy będzie wprost proporcjonalna do iloczynu masy i prędkości pojazdu i odwrotna do masy planetoidy, bo masę pojazdu można zaniedbać.

Mówimy tu o kamykach groźnych dla Ziemi, a więc o wymiarach około 1 km, czyli masie od miliarda do kilku miliardów ton. Masa pojazdu to mogą być pojedyncze tony, prędkość przyjmijmy 1000 km/sek. To naprawdę wielka prędkość: to, co obserwujemy w Układzie Słonecznym to np. 30 km/sek.: ruch postępowy Ziemi dookoła Słońca. Wyduszenie z obecnych napędów takiej prędkości jest chyba niemożliwe, ale dla prostoty rachunku załóżmy 1000 km/sek. Masę sondy przyjmijmy na jedną tonę. Też sporo, jak na tak daleką wyprawę, ale dobrze się liczy. Tak więc, z jednej strony mamy straszliwy pęd 1000 kilometrów*tona. Z drugiej prędkość po zderzeniu razy masa miliard ton. (Liczymy to, względem planetoidy przed kolizją) Czyli nieformalnie, równanie:

1tona*1000km/sek=1000 000 000 ton * (nowa prędkość planetoidy).

Więc: nowa prędkość planetoidy=1000/1000 000 000 [km/sek]

A to daje nam ok. 1 milimetra na sekundę. Tak. Takie jest rozwiązanie tego szkolnego zadania. W ciągu godziny planetoida zmieni swe położenie o 3,6 metra, w ciągu doby o 86.4 metra, a w ciągu roku o 31,56 kilometra. Już po 200 latach zmieni ona swą trajektorię o mniej więcej promień Ziemi. O czym się może przekonamy, jeśli wcześniej nie przywali w Jowisza lub nie wyleci w ogóle poza Układ Słoneczny. Otóż autorzy projektu zakładają taranowanie z prędkością 10 km/sek...

 

Ponoć hiszpańscy astronomowie, którzy to wszystko mieli wymyślić, twierdzą, że nieprawdą jest jakoby planetoidy zmieniały swe orbity. I coś w tym pewnie jest. Problem, co naprawdę. Nie jestem astronomem, nie znam się na mechanice nieba, ale za to dosyć dobrze wiem, z jaką dokładnością możemy mierzyć różne rzeczy. Otóż w tym przypadku musielibyśmy zmierzyć co najmniej prędkość owej planetoidy z dokładnością powiedzmy 0.1 mm/sek., by cokolwiek z owego wróżenia było. Przydałoby się także znać masę kamyka, a niestety, zazwyczaj możemy go sobie tylko pooglądać, tylko z jednej strony, i możemy tylko zgadywać, z czego mianowicie jest on złożony. Może to żelazowo-niklowa bryła o gęstości 7 g/cm sześcienny, a może kupa brudnego śniegu o gęstości 14 razy mniejszej? Przydałoby się także znać te same parametry dla innych planetoid, które mogą swym przyciąganiem zakłócić tor. A jak się szacuje, skatalogowano ich ok 10 procent.

 

To nie ma najmniejszego sensu. Za pomocą walnięcia statkiem kosmicznym można zmienić trajektorię, ale meteoru, znacznie mniejszego, takiego, który nie ma szans zrobić prawdziwej krzywdy Ziemi. A trzeba i tak uzyskać znaczną zmianę toru, która zagwarantuje, że obiekt przejdzie najmniej kilka milionów kilometrów od naszego globu, min z powodu wszelkiego rodzaju błędów, jakie się podczas takiej operacji mogą zdarzyć. Tak naprawdę, to biorąc pod uwagę realne warunki techniczne, bez użycia energii jądrowej się nie może obejść. Mamy do wyboru albo wybuch, albo silnik rakietowy zasilany reaktorem jądrowym.

 

Nie mam zamiaru tu dyskutować ani z autorami, bo nie wiem, co naprawdę napisali, ani z dziennikarzami, bo najwyraźniej nie nauczyli się i łatwo niczego im się nie wytłumaczy. Szkoda czasu. Coś w całej informacji jest pokręconego, jak choćby duma uczonych, że od 11 lat, dzięki ich działalności, nie spadła nam na głowę żadna planetoida...

 

W książce Cerama "Bogowie Groby Uczeni" sporo miejsca poświęcono cywilizacjom, które przepadły. Dlaczego im to się zdarzyło? Można udzielić jednej wspólnej odpowiedzi: z głupoty. Zazwyczaj, z dzisiejszej perspektywy działania ratunkowe wydają się oczywiste i nie przekraczające wiedzy tamtych ludzi. Jednak, aby je podjąć, potrzebne jest przekonanie przynajmniej sporej części społeczeństwa, że są słuszne. Ratunek był w zasięgu ręki, ale ludzie posłuchają szamanów, albo własnego tak zwanego zdrowego rozsądku i nie zrobią tego, co trzeba. Nie zrobią nic, albo coś absurdalnego. Widziałem kiedyś w laboratorium ostrzeżenie "głupota grozi śmiercią". Historia uczy, że nawet całym cywilizacjom. Bezskutecznie uczy.



Koniec




Spis treści
Wstępniak
Celem wyjaśnienia
Wywiad numeru
Bookiet
Recenzje
Zakużona Planeta
Galeria
Stopka
Tomasz Pacyński
A.Mason
Adam Cebula (1)
Adam Cebula (2)
Anna Brzezińska
Tomasz Pacyński
Tomasz Duszyński
Piotr Lenczowski
Konrad Bańkowski
Grzegorz Żak
KRÓTKIE PORTKI
Elizabeth Moon
H.P.Lovecraft
 

Poprzednia 15 Następna