strona główna     -     bieżący numer     -     archiwum fahrenheita     -     stopka redakcyjna     -     napisz do nas
 
Adam Cebula
strona 16

Giełda marzeń


O AUTORZE
Adam Cebula Urodzony 8 marca 1959 roku. Wychował się na wsi Przedborowa. Po ukończeniu LO w Ząbkowicach Śl. w 1978 roku wyjechał do Wrocławia, do którego to miasta do dnia dzisiejszego się nie przyzwyczaił. Ukończył fzykę i pracuje w Instytucie Fizyki Doświadczalnej jako laborant.

Zapewne na szczęście dla uczestników, nie zdołałem wygłosić na Brokilonie mojego wykładu o gospodarce. Na szczęście, bo miałem, jak zwykle przygotowaną za wielką porcję wiadomości.

 

Tym razem o pewnym szczególe naszej rzeczywistości. Powiedzmy, że chodzi tu o bożka kapitalizmu, giełdę, ale tak naprawdę to "dla ustalenia uwagi". Nie chodzi nawet tylko o gospodarkę, zjawisko jest dużo szersze.

 

Giełda jednak wywołuje szczególnie wiele emocji. Przypisuje się jej niemal cudowne własności. Istnienie giełdy jest miarą "wolnorynkowości". Giełda ma dawać rzeczywiste, "mocne" ceny, eliminować z gospodarki złe firmy, pełnić rolę stabilizatora koniunktur. Generalnie jest przedstawiana jako fundament gospodarki.

 

Fantastycznym celem tych rozważań jest futurologia. Jak zwykle zjawiska, które przyzwyczailiśmy się (albo przyzwyczajono nas) interpretować w jeden sposób, przypisywać im tradycyjne znaczenie, przy bliższej analizie okazują się nieco inne. W przyszłości, gdy zmienią się warunki, okaże się, że przewidywania oparte na tradycyjnym, czasami ideologicznym podejściu do rzeczy, dadzą złe wyniki. Czasami zaś chłodna matematyczna analiza może dać bardzo zaskakujące rezultaty. Z wykresów, wzorów, analizy zależności może się pojawić wizja przyszłości, jaka się nie przyśniła ani pisarzom, ani politykom, której sami nie znamy i którą sami wymyślimy.

 

Napisałem kiedyś, że na giełdzie można handlować wszystkim: czemu nie niczym? Pojęcie niczego sprawia ludziom od wieków kłopoty, skutkiem tego był słynny horror vacui, który narobił tyle zamieszania w fizyce i który udało się wypędzić za pomocą pierwszego barometru, w którym pojawiła się słynna próżnia Torricellego. Wszelako takie nic jest bardzo konkretnym czymś, bo można wskazać gdzie się znajduje i w czym jest zamknięte.

 

Nic, w filozoficznym sensie jest przeciwieństwem wszystkiego, z wyłączeniem z tego wszystkiego niczego. Pewnie tak jest. Sprawa robi się zbyt skomplikowana. Można się zastanawiać, czy aby na przykład może istnieć wiele bytów będącym niczym, czy lepiej, jak w analizie matematycznej poprzestać na jednym. Zostawmy to.

 

Zastanówmy się, czy można handlować na przykład akcjami o księgowej wartości zero. Na przykład akcjami spółki, która nigdy nie zostanie założona. Oczywiście, że nie! Nie, bo takie akcje nie zostaną dopuszczone do obrotu. Istnieją przepisy, komisje, warunki, przez które trzeba przejść, by zostać dopuszczonym do giełdy.

 

Podejdźmy jednak do tego inaczej: jako miłośnicy rzeczywistości alternatywnej, wymyślmy sobie kraj X w którym panuje Prawdziwy Kapitalizm i Prawdziwa Wolność Gospodarcza. Jest to rodzaj Państwa Platońskiego, w którym nie zmienia się liczba mieszkańców, jest stała produkcja, wartość waluty trzyma się jak drut jednej wielkości. Cóż w takim kraju szkodzi wpuszczenie do obrotu akcji nic nie wartych, dodajmy w całkowicie uczciwy sposób, taki, że wszyscy wiedzą, że wartość księgowa tych papierów jest zero.

 

Dla swoich celów reguły ustalimy bardzo proste: mamy jeszcze jedne akcje w obrocie o wartości powiedzmy 1000 jednostek monetarnych kraju X. Są one wymienialne jakimś sposobem bezpośrednio na te pieniądze. Ich wartość nigdy nie spadnie poniżej 1000. Nie ma dywidendy. Akcje sprzedaje i skupuje jedna instytucja. Cena skupu i sprzedaży jest taka sama. Czy się zarabia lub traci? Oczywiście, jeśli cena akcji się zmienia. Można kupić taniej, sprzedać drożej.

 

Zasada zmiany cen jest bardzo prosta: im więcej akcji zostało sprzedanych akcjonariuszom, tym są droższe, na odwrót, cena akcji spada, gdy wracają one do sprzedającej je instytucji. W ten sposób ten podmiot niczego bezpośrednio na akcjach nie zarabia, ale też i nie traci. Tak naprawdę takie reguły nieco uprościły mi robotę, ale też nie zaburzają toku rozumowania tak, aby stracił on sens.

 

Handel odbywa się losowo. Mamy kilkuset klientów. Mają oni w sumie pewną ilość gotówki, konkretna kwota do konkretnego klienta jest przydzielana losowo. Po zawarciu transakcji od gotówki posiadanej przez graczy jest odliczana kwota, jaka została zapłacona. Jeden gracz ma losowo sumę zawierającą się pomiędzy połową a zadaną wielokrotnością kwoty powstałej przez podzielenie wszystkich pieniędzy, jakie mają aktualnie gracze. Inaczej mówiąc, mamy drobnych giełdowych ciułaczy, z których czasami komuś uda się coś zarobić. Nie ma monopolisty, nie ma możliwości spekulacji.

 

Na takich zasadach zbudowałem program symulujący przebieg gry. Skąd wziąłem kapryśny los w komputerze? Z generatora liczb pseudolosowych. Jest to symulacja chaosu, ale bardzo skuteczna.

 

W całej zabawie jest jeszcze jedna rzecz: prawdopodobieństwo transakcji jest wprost proporcjonalne do ceny akcji. Gracz może "podejść" do niej i zrezygnować. Jest to chyba logiczne: nie będzie się interesować akcjami wartymi zero, akcje warte 1000 można sprzedać, kupić. Generalnie obrót na rynku odbywa się czymś, co ma wartość handlową, towar mało wart nie wzbudza chęci dokonania nim obrotu.

 

Ustalamy jednak pewną wartość początkową zajścia transakcji. Ktoś może chcieć kupić akcje o wartości zero, choćby dla wytapetowania nimi ścian, przez pomyłkę, czy przypadek. Wówczas cena akcji wzrośnie i wzrośnie prawdopodobieństwo ich zakupu. I zacznie się handel akcjami o zerowej wartości...

 

Pytanie, czy ma się jakkolwiek martwa matematyczna zabawa do rzeczywistości. Powiem tak: oczywiście, trzeba do tego podejść bardzo ostrożnie. To, co robimy, to badanie modelu, który tak naprawdę, okazuje się cholernie skomplikowany sam w sobie, a nie prawdziwego zjawiska. Co więcej, można rzecz potraktować tak: namordowałeś się setnie Cebula, żeby dostać, co założyłeś. I owszem prawda. Kosztowało mnie to kilkadziesiąt godzin roboty. I to nawet jeszcze za mało, bo program jeszcze zawiera błędy i tym razem jeszcze nie zostanie opublikowany, bo trzeba przynajmniej dopisać do niego komentarze, przydałby się dorobić jakiś interfejs użytkownika, który pozwalałby zmieniać interesujące parametry, bez każdorazowej kompilacji programu. Na swoją obronę (obronę tego przedsięwzięcia) mogę powiedzieć tyle: tym niemniej działa to tak, jak opisałem. Mimo, że konieczna była szamotanina nie tylko z błędami programu, ale i ze współczynnikami, to pokazałem: taki układ może istnieć.

 

Jak się okazało, niezbędne jest udzielenie wyjaśnień co do tworzenia symulacji komputerowych w ogóle. Jak się dobrze zastanowić to w takiej robocie, zawsze dostajemy tylko to, co sobie założymy. Tak jest naprawdę ze wszystkimi symulacjami komputerowymi. Dowcip tylko w tym, że nie zawsze wiemy do końca, jak to z tymi naszymi założeniami jest, a w szczególności, co z nich może wyniknąć. Nie potrafimy na przykład wyliczyć w pamięci choćby silni z 100, która na przykład wynosi 93 326 215 443 944 152 681 699 238 856 266 700 490 715 968 264 381 621 468 592 963 895 217 599 993 229 915 608 941 463 976 156 518 286 253 697 920 827 223 758 251 185 210 916 864 000 000 000 000 000 000 000 000, choć bardzo dobrze wiemy, że liczba powinna być wielka, lecz jak wielka bez liczącej maszyny dowiemy się po zasmarowaniu kilku kartek papieru i bez pewności, że głupi błąd cały wywód zniweczy. Symulacja komputerowa potrafi zweryfikować nasze wyobrażenia. Czasami wydaje się, że coś powinno jakoś funkcjonować, ale nie zechce. Zwyczajnie, mechanizmy, które modelujemy na komputerze są za skomplikowane dla naszego rozumu wprost. Jeśli jakiś proces daje się zgodnie z przewidywaniami wymodelować komputerowo, to jest już pierwszy i to mocny krok w kierunku przewidywania, że tak to działa w rzeczywistości. W moim wypadku ujawniło się kilka własności, których być według mojego małego rozumku nie powinno. W miarę wolnego czasu i zasobów biologicznego procesora będę próbował je wyjaśniać.

 

Sprawa numer dwa, to uproszczenia, jakie się czyni, budując model. Można się z nimi nie zgadzać, to nie jest tak, że wiemy na pewno, że zbudowaliśmy model, który uwzględnia to, co trzeba. W naszym wypadku kilka mechanizmów jest mocno różnych od rzeczywistości. Po pierwsze, dziwaczny jest powód, dla którego dokonywane są zakupy i sprzedaż. To nie jest tak, że kupowane jest tańsze, sprzedawane jest drożej, właściwie motywacja jest wyciągnięta z kapelusza, bo cena skupu i sprzedaży nie ma nic wspólnego z chęcią zarobku. Matematyczny mechanizm ustalania ceny jest trochę zawiły, cena akcji jest odwrotnością liczby akcji, które posiada instytucja handlująca nimi. Jednocześnie musiałem nałożyć ograniczenia na wzrost ceny i liczbę akcji, by mi się układ nie rozleciał, bo ceny skakały do wartości astronomicznych i przekraczały rejestry komputera dając całkowicie absurdalne wyniki. Tak więc wszystko razem wzięte nie musi mieć wiele wspólnego z rzeczywistością, zwłaszcza na pewno niewiele ma wspólnego z realną giełdą. Jest to tylko realizacja pewnego eksperymentu myślowego, który stara się nie zgubić pewnych najważniejszych założeń.

 

Na prawdziwej giełdzie jest inaczej. Handel odbywa się pomiędzy wieloma właścicielami akcji. Każdy może być i nabywcą, i sprzedawcą. Ceny są ustalane w jeszcze bardziej zawiły sposób. Na podstawie ofert kupna i zbycia ustala się je tak, by obrót był jak największy. Jak więc widać jest wiele zasadniczych różnic i wątpliwości, co właściwie wymodelowałem są uzasadnione. Moim zdaniem jest to dosyć jednak, by podeprzeć zarzuty i wątpliwości wobec reputacji giełdy.

 

Załączam kilka wykresów. To wyniki symulacji. Nie będę się specjalnie nad nimi rozwodzić. Zostały uzyskane dla różnych parametrów, różnej liczby graczy, liczby akcji, pieniędzy przypadającej na jednego uczestnika gry, czynnika losowego, czyli liczby startowej generatora liczb pseudolosowych, prawdopodobieństwa zajścia transakcji.

 

Powiem od razu, o ograniczeniach które musiałem nałożyć, by w ogóle dostać jakiekolwiek wyniki. Cena akcji nie może być większa niż 50000 jednostek monetarnych, nie może się zmieniać bardziej niż o 500 do 2500 jednostek z transakcji na transakcję. Pierwszy wykres jest z symulacji pozbawionej tych ograniczeń. Na wszystkich mamy takie same wielkości na osiach: na osi pionowej wartość akcji, na poziomej kolejne transakcje. Kolorem czarnym są zaznaczone akcje o wartości nominalnej 1000, kolorem czerwonym o wartości nominalnej 0.

 

Jak widać cena akcji osiągnęła wartość absurdalną 421 milionów jednostek monetarnych, za sztukę, przy wartości podstawowej 1000 jednostek.



Nastąpiły szalone skoki z transakcji na transakcję o całe rzędy wartości. Na drugim rysunku widać fragment tego samego wykresu, tylko silnie powiększony: pionowa skala wartości kończy się na 2000 jednostek.



Na pierwszym wykresie wydawało się, że linia poza szalonymi skokami biegnie po prostej. W rzeczywistości, cały czas mamy drobne zaburzenia. To efekt motylich skrzydeł. Ruchy cen na poziomie pojedynczych setek wywołają skoki o wielkości rzędu setek milionów.

 

Kilkakrotnie pojawi się widoczny tu efekt, że szaleństwa w akcjach droższych przenoszą się na akcje nic nie warte. Pokazuje to kolejny wykres

 

 

gdzie nagły strzał wzbudza szalony handel nic nie wartymi papierami. Efekt ten możemy zobaczyć na jeszcze jednym wykresie

 

 

Wykres

 

 

przedstawia bardzo frapujący wszelkiego rodzaju ścisłowców, logarytmiczny zanik chaotycznych oscylacji cen.

 

Manipulując współczynnikami można nakierować zainteresowanie wirtualnych giełdowiczów na akcje o rzeczywistej wartości. Wykres

 

 

przedstawia taką sytuację. Co jednak widać od razu, zainteresowanie lepszymi akcjami jest mocno przesadzone. Są przewartościowane na tyle, na ile pozwalają administracyjne ograniczenia: drobne 50 razy. Handel akcjami nic nie wartymi dalej kwitnie.

 

Ze szczegółowego punktu widzenia te wszystkie obliczenia nie są wiele warte, to raczej matematyczne śmieci. Obrazują one prostą, dobrze znaną prawdę, że istnieją niestabilne układy. Gdy się do układu wprowadza chaos, zwróci chaos. I w zasadzie tyle.

 

Jeśli jednak wrócimy do rzeczywistości, to musimy sobie powiedzieć, że z matematycznymi zabawami może ona mieć wspólnego bardzo wiele. Nauka pierwsza: w przyrodzie, a także w handlu istnieją układy niestabilne. Cała atrakcyjność giełdy polega właśnie na tym, że jest niestabilna. Specjalnie żeśmy ją taką zmajstrowali, jak ruletkę, żeby można było grać.

 

Wbrew temu, co się powszechnie opowiada, niestabilność giełdy, gwałtowne zmiany kursu akcji nie są wywołane emocjami. To jak najbardziej racjonalne decyzje graczy, Towarzyszą im emocje, ale tylko tyle. W moim modelu nie ma emocji, są tylko pewne reguły. Jednostka im podlega. Gdy ceny akcji idą w górę, trzeba je skupować. Jednocześnie nakręca się ich cenę, nie ma rady. Stworzono mechanizm dodatniego sprzężenia zwrotnego i będzie on działał niezależnie od woli klientów giełdy

 

Te same reguły nakazują skupować akcje, które nic nie są warte, skoro ich aktualna cena rośnie. Wszyscy doskonale wiedzą, że jest to rodzaj rosyjskiej ruletki. Ktoś się przewiezie, ten kto skupi akcje przed samym szczytem ich ceny i nie zdąży sprzedać drożej niż kupił. Jednak dokładnie takie same reguły obowiązują dla akcji "wartościowych", gdy ich cena giełdowa wielokrotnie przekracza cenę księgową. Jeśli tylko są pieniądze, ich cena może zostać wywindowana dowolnie wysoko, jak to pokazał pierwszy przykład. Jest raczej obojętne, czy nic nie odzyskamy z włożonego kapitału, czy na przykład jedną stutysięczną jego część.

 

Część wykresów, może ilustrować prawo Greshama-Kopernika. Mówi ono, że gorszy pieniądz wypiera z obiegu pieniądz lepszy. W warunkach pełnej wymienialności pieniądz i towar niewiele się różnią od siebie: tak więc gorszy towar wyprze z rynku lepszy. Jak widać, mimo, że w modelu nic nie było o przewidywaniu, ocenianiu wartości, że istotna jest tylko cena, złe akcje są w obrocie, trzeba dobrać warunki, by sprzedawały się gorzej od tych dobrych. Złe akcje faworyzuje niska cena. Gdy jest ona równa zeru, potencjalny nabywca może kupić ich dowolną ilość. Bardzo łatwo jest zacząć spekulację nic nie wartym towarem, bo nie trzeba mieć pieniędzy na początek. W moim modelu jest reglamentacja, socjalizm, czy jak mu tam. Mimo tego handel złymi akcjami strzela co chwilę ceny w niebo.

 

Jak więc widać, modelową giełdę raczej trzeba by czym prędzej zamknąć. Nie dokonuje ona realistycznej wyceny, wartość akcji szaleje, najbardziej opłaca się grać nic nie wartymi papierami. A jeśli realna giełda działa dobrze, to z przyczyny szeregu administracyjnych ograniczeń. Można zaryzykować, że te funkcje, które w podręcznikach ekonomii giełdzie się przypisuje, pełnią owe ograniczenia. To one dokonują wyceny przedsiębiorstw, one stabilizują ceny akcji na jakimś rozsądnym poziomie.

 

Giełda "sama w sobie" jest dziwacznym nieco układem dynamicznym. Piszę świadomie nieco niezrozumiale, bo chodzi o to, by się oderwać od potocznych pojęć, za którymi idą pewne przyzwyczajenia. Otóż jedno z nich jest takie, że wszystko, co nas otacza dąży do pewnej równowagi. Uczenie mówiąc, układy się stabilizują. W fizycznej rzeczywistości bardzo łatwo wskazać coś, co się ani trochę do tego nie stosuje: wystarczy dmuchnąć w gwizdek. Jak długo powietrze przezeń przepływa, tak długo ciśnienie powietrza będzie w nim oscylować. Dzieje się tak, dlatego, że istnieje dodatnie sprzężenie zwrotne.

 

Gwizdek jednak generuje piękne sinusoidalne drgania, ceny na giełdzie szaleją, nigdy nie wiadomo, jak się zachowają. A to już drobiazg dla współczesnej fizyki i matematyki: giełda jest układem chaotycznym. Co więcej, może być układem eksplodującym. Skromnie się to nazywa nieciągłością rozwiązania, a chodzi o to, że jakaś wartość może nam "uciec" do nieskończoności. W realnym świecie oznacza to zazwyczaj koniec zabawy: układ się rozpada. Przykładem takiej tendencji jest nasz pierwszy wykres, gdzie ceny raczyły skoczyć jakieś 400000 razy ponad cenę nominalną.

 

Kiedyś wymyśliłem, że cena jest miarą ludzkiej zachłanności. Teraz muszę nieco zweryfikować pogląd. Cena giełdowa jest miarą stanu giełdy. Nie ma ona wiele wspólnego z emocjami, czy wartością towaru. Tak naprawdę może być zupełnie przypadkowa. Można na giełdę towarową wrzucić towar, którego się na pewno nie da sprzedać. Jeśli tylko uda się wywołać zainteresowanie spekulacją nim, może on uzyskać niebotyczną cenę. Sprzedaż, kupno tego towaru na owej giełdzie będzie jak najbardziej racjonalnym zachowaniem, podyktowanym nadzieją zysku.

 

Jesteśmy skazani na postęp. Ludzie chcą się tak naprawdę od tego wykręcić. Jest to bardzo kłopotliwe: ciągle się trzeba uczyć czegoś nowego. Dramatyczna różnica w wykształceniu już spowodowała odwrócenie ról: starsi muszą iść po rady do młodszych. Od tych bardzo starych i doświadczonych można się dowiedzieć tylko głupot. By nie było wątpliwości: sam należę do tego pokolenia, co biega po te rady. Szybkość zmian okazuje się nieznośna: nawet nasi bogobojni biskupi apelowali, żeby trochę wyhamować. Niestety, cywilizacyjny parowóz pędzi dalej. Czasem trochę wolniej, ale raczej ciągle nabiera rozpędu. Wymusza to konkurencja czy choćby prosty mechanizm gromadzenia informacji: nikt nie chce popełniać dwa razy tych samych błędów.

 

Nie ma chyba wątpliwości, że gospodarka w przyszłości będzie jeszcze bardziej skomplikowanym mechanizmem, wymagającym jeszcze mądrzejszego sterowania niż dziś.. Rozwiną się gałęzie, które dziś wrzuca się do jednego worka zwanego e-biznesem, złożone technologie biologiczne, nanotechnologie, czort wie, co jeszcze. Jest to temat na osobny artykuł, ale warto zasygnalizować problem: jak ma się gospodarka rynkowa do np. przemysłu komputerowego? Taki przykład: kiedyś była "bonanza" gdy ceny pamięci spadły do 100 PLN za 1 MB. Dziś za ok. 500 PLN można kupić (kupiłem taniej!) 512 MB. Tak czy owak ponad 100-krotny spadek ceny. Do tego tamta pamięć chodziła z rewelacyjną prędkością 66 MHz a dzisiejsza ma 266. Drobiazg.

 

Gdy spojrzeć na to poprzez wyniki finansowe: klęska. Firmy komputerowe sprzedają towaru mniej za mniejsze pieniądze. Kiedyś komputer kosztował 3000 PLN, dziś jest o 500, 1000 PLN tańszy. Jest kilkadziesiąt razy wydajniejszy, ale tego wyniki finansowe nie uwzględniają.

 

Bodaj największym kukułczym jajem dla ekonomistów jest tak zwane wolne oprogramowanie. To jest tak: ma dużą wartość użytkową i nie ma w ogóle wartości rynkowej. Sceptykom powiem od razu: to trzeba dobrze wypróbować. Ale nie miejsce tu na święte wojny pomiędzy pingwiniarzami i windziarzami. Działa, co widać, jeśli czytasz ten artykuł i oglądasz wykresy: to powstało od początku do końca w Linuksie.

 

Co chciałem pokazać? Bożek kapitalizmu, giełda, to dziwaczne urządzenie. Prawdopodobnie, w przyszłości trzeba będzie posłać ją do wszystkich diabłów, bo związek tego czegoś z funkcjami, jakie jej się przypisuje jest bardzo mętny. W przyszłości konieczne będzie opracowanie zupełnie innych mechanizmów zarządzania gospodarką. Ludzie potrzebują tego, by rozwijała się produkcja towarów o dużej wartości użytkowej, natomiast nie koniecznie o ich wartości giełdowej, czy szerzej: handlowej. Owszem interesuje ich cena, ale tylko w kontekście możliwości spekulacji.

 

Wszystko to są pomruki zbliżającego się końca świata pieniądza. To bardzo dobry wynalazek, ale chyba się już przeżywa.



Koniec




Spis treści
Wstępniak
Celem wyjaśnienia
Wywiad numeru
Bookiet
Recenzje
Zakużona Planeta
Galeria
Stopka
Tomasz Pacyński
A.Mason
Adam Cebula (1)
Adam Cebula (2)
Anna Brzezińska
Tomasz Pacyński
Tomasz Duszyński
Piotr Lenczowski
Konrad Bańkowski
Grzegorz Żak
KRÓTKIE PORTKI
Elizabeth Moon
H.P.Lovecraft
 

Poprzednia 16 Następna