strona główna     -     bieżący numer     -     archiwum fahrenheita     -     stopka redakcyjna     -     napisz do nas
 
strona 28

KRÓTKIE PORTKI


Prezentujemy krótkie dzieła trzech autorów (Brykalski, Frąc, Krauze). Przypuszczam, że może zaskakiwać znalezienie się na tej liście nazwiska Cezarego Frąca, znanego wcześniej głównie ze swoich tłumaczeń fantastyki. Tym razem mamy okazję poznać go od strony, jak on sam to nazwał, "króciutkiej poetyckiej impresji SF".





Dawid Brykalski


KULMINACJA SPOŻYCIA
ALBO JAK KTO WOLI
AFIRMACJA KONSUMPCJI

 

Takie już moje zezowate szczęście, gdzie pójdę, spotykam dziwacznych ludzi. Całkiem nie tak znów dawno natknąłem się na człowieka, który wyznał mi w największej tajemnicy (o której oczywiście nikomu miałem nie mówić), że od dziecka chciał być talerzem. Okrągłym, złotym i brzęczącym. Takim od perkusji.

Sądziłem, że już nic, co ludzkie nie będzie mi obce i oto proszę, ledwo przyjechałem do stolicy, od razu życie dostarczyło niespodziankę.

Na zwyczajnie ruchliwą ulicę, przez którą przypadkiem wypadła moja trasa, wybiegł średniawej postury mężczyzna. Włos stosownie rozwiany, wzrok dostatecznie szalony, marynarka nonszalancko rozpięta, w ręku młotek - na oko pięciokilowy. Typowy biznesmen na dorobku.

Wspomnianym wielofunkcyjnym narzędziem uderzył najbliższą osobę w czaszkę. Denat upadł, ludzie uprzejmie rozbiegli się, a dżentelmen wyjął łyżkę i zaczął dobierać się do mózgu ofiary. Kiedy zaś skończył, zakasał rękawy i dalejże na kolejnego zbaraniałego gapia. Nim ktoś przypomniał sobie, że telefony komórkowe służą nie tylko do noszenia przy pasku, zabił jeszcze trzy osoby. Każdej z równym apetytem wyjadł zawartość mózgoczaszki.

Policja osaczyła go w domu towarowym, dokładnie tak, jak pokazują w najlepszych amerykańskich filmach. Zdążył jednak zabić i uszczknąć co nieco mózgownic jeszcze paru osób. Wzięli go żywcem, choć nie mogli sobie darować ciężkiego poturbowania.

Pierwsze, co zrobiłem następnego dnia rano, to kupiłem gazetę. Artykuł o wczorajszym desperacie umieszczono na pierwszej stronie. Były też zeznania maniaka. Twierdził, że jest wybrańcem, który zje wszystkie rozumy świata.






Cezary S. Frąc


UPADEK IKARA

 

Od strony Słońca nadleciał fotonowy szkwał. Metalizowane skrzydła żagli rozdęły się, napinając olinowanie. Na skrajach rei rozbłysły zjonizowane ognie św. Elma.

Drgnął. Początkowo powoli, jakby nie wierząc swoim możliwościom, niechętny opuścić bezpieczną kolebkę orbity parkingowej. Wreszcie zaczął się wyzwalać z grawitacyjnych pęt Ziemi. Wielkie płaszczyzny żagli z coraz większą łapczywością chwytały słoneczny wiatr, jak gdyby zniecierpliwione niezdecydowaniem. Wreszcie niczym koń spięty ostrogami, jednym skokiem wszedł w hals, rozorując dziobem granatową toń pustki.

Miał wędrować do najdalszych części Wszechświata, wszędzie tam, gdzie poniosą go kosmiczne prądy. Był ucieleśnieniem ludzkich marzeń, wolnym żeglarzem ścigającym się z pędzącymi fotonami.

Korzystając z następnego szkwału zmienił hals, by nabrać prędkości przed skokiem poza układ słoneczny.

Teraz, z dala od Ziemi, wolny od jej wpływów, postawił wszystkie żagle. Kilometry srebrzystego materiału rozwinęły się bez zwyczajnego łopotu. Szedł pełnym wiatrem, zostawiając za sobą kilwater zjonizowanych cząsteczek - dumny żaglowiec, którego potęga wyobraźni wyrwała z mórz i pchnęła na ocean uniwersum.

Lekko skorygował kurs, by wdzięcznym łukiem ominąć boga wojny. Bezpiecznie przemknął obok, nie pozwalając zamknąć się w grawitacyjnych kleszczach.

Gdzieś tam gwarzyły gwiazdy, plotkując w paśmie wodoru. Przemykały komety, rozciągając na setki kilometrów swoje lodowe welony.

Zbliżał się do granic układu.

 

***

 

Gdzieś w głębi galaktyki rozgrywał się dramat. W kosmicznym spazmie supernowej, słońce eksplodowało fotonowym tsunami. Miliardy rozgrzanych posłańców ruszyły na spotkanie przeznaczenia.

 

***

 

Szedł pod pełnymi żaglami, rozcinając spokojną toń kosmicznego wodoru. Wytyczał nowy kurs na mapie Wszechświata, prąc tam, gdzie jeszcze żaden człowiek nie ośmielił się sięgnąć myślą. Zmierzał poza czas i poza horyzont zdarzeń, wszędzie tam, gdzie mógłby rzucić wyzwanie kosmicznemu lalkarzowi, zagrać z Bogiem w kości.

Lśnienie kosmicznego halo rozbłysło wśród olinowania. Fotonowe pocałunki kolejnych gwiazd napinały żagle. Pędził coraz szybciej, wprawnie omijając rafy czarnych dziur, przybliżając się do niepoznawalnego.

 

***

 

Kosmiczne fala gwiezdnej materii rozprzestrzeniała się nieuchronnie. Kolejne gwiazdy ulegały ślepej furii.

 

***

 

Gdzieś na obrzeżach umysłu przemknęła myśl: "Jestem Bogiem!"

 

***

 

Rozpędzona fala gwiezdnej materii spotkała się ze swoim przeznaczeniem...

 

 

 

Osięciny 19.11.2002






Ryszard Krauze


Poniższe wiersze są tymi, które zostały wstawione do numeru 1/3/83 NoWave na miejsce usuniętych przez cenzurę tekstów.

 

Wojna światów

/Pieśni o Marsjanach/

 

"My jesteśmy Marsjanie

Wstrętni, okrutni i źli

Plamą na ścianie ostanie

Każdy, kto sobie z nas drwi

 

Myśmy najeźdźcy waleczni

 

Myśmy z planety ościennej.

Na pysk bladawce wszeteczni

W podarku niesiemy gehennę.

Uwaga!-

Z miejsca skopiemy po jajach,

Każdego, kto w drodze nam stanie !..."

Tak oto śpiewają dzisiaj dzielni.

Ach! Dzielni Marsjanie.

 

"A gdy się kto wskroś nie skaja

Bandycką utworząc nam hordę

Temu też damy po jajach

A takoż - skujemy mu mordę!

 

Odarłszy ze złudzeń - gołymi,

Takich nagniemy do pracy!

Abyście bezwolni w pustyni...

Harmonią ziaren jednacy...

 

Uwaga!

Z miejsca skopiemy, po jajach,

Każdego, kto w drodze nam stanie!..."

 

Tak oto śpiewają; tak dzisiaj

Dzielni. Ach podli Marsjanie.

 

"Myśmy marsjańskie są plemię

Myśmy pierwotnym są bytem..

Sprawimy - będą te ziemie

Purpurą piasków" okryte!

 

Więc

Kto pierwszy się w łaski wkupi

Do nóg nam skamląc i wyjąc?...

Ziemianie, tępi i głupi!

-No, czemu nie chcecie nas przyjąć!!?

 

Wszak - słowo! - nie szkoda nam bata

Nie zbraknie kajdanków i sznurków

Dość stanie i spłonek dla kata

W ciasnocie więziennych podwórków.

 

Więc czemu zmykacie co moc z płuc?

Nie chcecie dać głów swych na ścięcie!?

Kryjecie; choć chcemy was wytłuc

I tępić, ach! tępić zawzięcie!!?

 

 

No! Chodźcie bydlęta oporne,

Prócz śmierci się wam nic nie stanie!"

 

Tak oto śpiewali, tak właśnie

Dzielni. Parszywi Marsjanie.

 

Zócz wokół - pośrodku traw plewy

Zaś wsiękłe łzy smutku z lat łońskich.

Ach, wredne czasami są śpiewy Marsjan.

Ach Babilońskich.




Pytanie

 

Kim jestem ja, oczy mam głuche

Usta mi zwiędły, ciało jest kruche

 

Sierść mi się jeży, stroszą się pióra

Na górze jest dół, na dole - góra

 

Czoło mam wielkie, opadłe wiechcie

Usta zamknięte żelazną kłódką.

Żyję się bojąc życia, a przecież

Śmierć mnie nie wzywa, żyję tak krótko!

 

Dookoła ciemność. W prostym zwierciadle

Członki; krzywe, wzrost niedorosły

Pragnienia krzywe; głowy w imadle

 

U szczytu lata czekają wiosny

 

Kim jestem, schylam, się, słucham, słyszę?

Tupot mnie goni, głos wdziera w ciszę

 

Biegnę za nimi, sięgam i chwytam

- Stój! - krzyczę, padam - Kto jesteś inny!

- Puść! - mówię, ciało się ciężkie zwala

To jesteś ja! Ty.... stoję pustynny!

 

To ręka moja, głos mój, to ciało

słabe nie ulec zwidów pysze

 

Niezdolne walczyć; choćby się dało

To cały jestem, ciężko dyszę

 

Fałdy mej kory, glej mój - są zimne

Łącza przerwane, dźwignie nieczynne

 

Kim jestem ja, oczy mam głuche

Uszy mi zwiędły, ciało jest kruche.



Koniec




Spis treści
Wstępniak
Celem wyjaśnienia
Wywiad numeru
Bookiet
Recenzje
Zakużona Planeta
Galeria
Stopka
Tomasz Pacyński
A.Mason
Adam Cebula (1)
Adam Cebula (2)
Anna Brzezińska
Tomasz Pacyński
Tomasz Duszyński
Piotr Lenczowski
Konrad Bańkowski
Grzegorz Żak
KRÓTKIE PORTKI
Elizabeth Moon
H.P.Lovecraft
 

Poprzednia 28 Następna