UPADEK IKARA
Od strony Słońca nadleciał fotonowy szkwał. Metalizowane skrzydła żagli rozdęły się, napinając olinowanie. Na skrajach rei rozbłysły zjonizowane ognie św. Elma. Drgnął. Początkowo powoli, jakby nie wierząc swoim możliwościom, niechętny opuścić bezpieczną kolebkę orbity parkingowej. Wreszcie zaczął się wyzwalać z grawitacyjnych pęt Ziemi. Wielkie płaszczyzny żagli z coraz większą łapczywością chwytały słoneczny wiatr, jak gdyby zniecierpliwione niezdecydowaniem. Wreszcie niczym koń spięty ostrogami, jednym skokiem wszedł w hals, rozorując dziobem granatową toń pustki. Miał wędrować do najdalszych części Wszechświata, wszędzie tam, gdzie poniosą go kosmiczne prądy. Był ucieleśnieniem ludzkich marzeń, wolnym żeglarzem ścigającym się z pędzącymi fotonami. Korzystając z następnego szkwału zmienił hals, by nabrać prędkości przed skokiem poza układ słoneczny. Teraz, z dala od Ziemi, wolny od jej wpływów, postawił wszystkie żagle. Kilometry srebrzystego materiału rozwinęły się bez zwyczajnego łopotu. Szedł pełnym wiatrem, zostawiając za sobą kilwater zjonizowanych cząsteczek - dumny żaglowiec, którego potęga wyobraźni wyrwała z mórz i pchnęła na ocean uniwersum. Lekko skorygował kurs, by wdzięcznym łukiem ominąć boga wojny. Bezpiecznie przemknął obok, nie pozwalając zamknąć się w grawitacyjnych kleszczach. Gdzieś tam gwarzyły gwiazdy, plotkując w paśmie wodoru. Przemykały komety, rozciągając na setki kilometrów swoje lodowe welony. Zbliżał się do granic układu.
***
Gdzieś w głębi galaktyki rozgrywał się dramat. W kosmicznym spazmie supernowej, słońce eksplodowało fotonowym tsunami. Miliardy rozgrzanych posłańców ruszyły na spotkanie przeznaczenia.
***
Szedł pod pełnymi żaglami, rozcinając spokojną toń kosmicznego wodoru. Wytyczał nowy kurs na mapie Wszechświata, prąc tam, gdzie jeszcze żaden człowiek nie ośmielił się sięgnąć myślą. Zmierzał poza czas i poza horyzont zdarzeń, wszędzie tam, gdzie mógłby rzucić wyzwanie kosmicznemu lalkarzowi, zagrać z Bogiem w kości. Lśnienie kosmicznego halo rozbłysło wśród olinowania. Fotonowe pocałunki kolejnych gwiazd napinały żagle. Pędził coraz szybciej, wprawnie omijając rafy czarnych dziur, przybliżając się do niepoznawalnego.
***
Kosmiczne fala gwiezdnej materii rozprzestrzeniała się nieuchronnie. Kolejne gwiazdy ulegały ślepej furii.
***
Gdzieś na obrzeżach umysłu przemknęła myśl: "Jestem Bogiem!"
***
Rozpędzona fala gwiezdnej materii spotkała się ze swoim przeznaczeniem...
Osięciny 19.11.2002
Poniższe wiersze są tymi, które zostały wstawione do numeru 1/3/83 NoWave na miejsce usuniętych przez cenzurę tekstów.
Wojna światów/Pieśni o Marsjanach/
"My jesteśmy Marsjanie Wstrętni, okrutni i źli Plamą na ścianie ostanie Każdy, kto sobie z nas drwi
Myśmy najeźdźcy waleczni
Myśmy z planety ościennej. Na pysk bladawce wszeteczni W podarku niesiemy gehennę. Uwaga!- Z miejsca skopiemy po jajach, Każdego, kto w drodze nam stanie !..." Tak oto śpiewają dzisiaj dzielni. Ach! Dzielni Marsjanie.
"A gdy się kto wskroś nie skaja Bandycką utworząc nam hordę Temu też damy po jajach A takoż - skujemy mu mordę!
Odarłszy ze złudzeń - gołymi, Takich nagniemy do pracy! Abyście bezwolni w pustyni... Harmonią ziaren jednacy...
Uwaga! Z miejsca skopiemy, po jajach, Każdego, kto w drodze nam stanie!..."
Tak oto śpiewają; tak dzisiaj Dzielni. Ach podli Marsjanie.
"Myśmy marsjańskie są plemię Myśmy pierwotnym są bytem.. Sprawimy - będą te ziemie Purpurą piasków" okryte!
Więc Kto pierwszy się w łaski wkupi Do nóg nam skamląc i wyjąc?... Ziemianie, tępi i głupi! -No, czemu nie chcecie nas przyjąć!!?
Wszak - słowo! - nie szkoda nam bata Nie zbraknie kajdanków i sznurków Dość stanie i spłonek dla kata W ciasnocie więziennych podwórków.
Więc czemu zmykacie co moc z płuc? Nie chcecie dać głów swych na ścięcie!? Kryjecie; choć chcemy was wytłuc I tępić, ach! tępić zawzięcie!!?
No! Chodźcie bydlęta oporne, Prócz śmierci się wam nic nie stanie!"
Tak oto śpiewali, tak właśnie Dzielni. Parszywi Marsjanie.
Zócz wokół - pośrodku traw plewy Zaś wsiękłe łzy smutku z lat łońskich. Ach, wredne czasami są śpiewy Marsjan. Ach Babilońskich. Pytanie
Kim jestem ja, oczy mam głuche Usta mi zwiędły, ciało jest kruche
Sierść mi się jeży, stroszą się pióra Na górze jest dół, na dole - góra
Czoło mam wielkie, opadłe wiechcie Usta zamknięte żelazną kłódką. Żyję się bojąc życia, a przecież Śmierć mnie nie wzywa, żyję tak krótko!
Dookoła ciemność. W prostym zwierciadle Członki; krzywe, wzrost niedorosły Pragnienia krzywe; głowy w imadle
U szczytu lata czekają wiosny
Kim jestem, schylam, się, słucham, słyszę? Tupot mnie goni, głos wdziera w ciszę
Biegnę za nimi, sięgam i chwytam - Stój! - krzyczę, padam - Kto jesteś inny! - Puść! - mówię, ciało się ciężkie zwala To jesteś ja! Ty.... stoję pustynny!
To ręka moja, głos mój, to ciało słabe nie ulec zwidów pysze
Niezdolne walczyć; choćby się dało To cały jestem, ciężko dyszę
Fałdy mej kory, glej mój - są zimne Łącza przerwane, dźwignie nieczynne
Kim jestem ja, oczy mam głuche Uszy mi zwiędły, ciało jest kruche. Koniec
|
|
||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||