strona główna     -     bieżący numer     -     archiwum fahrenheita     -     stopka redakcyjna     -     napisz do nas
 
Howard Phillips Lovecraft
strona 32

Koszmar w Red Hook (2)

Napisane w roku 1925

przekład: Robert Lipski


 

 

V

 

Nadszedł czerwiec - wraz z nim ślub i wielka sensacja. Około południa Flatbush wręcz tętniło życiem, a udekorowane pojazdy blokowały uliczki w pobliżu starego, holenderskiego kościoła.

Żadne lokalne wydarzenie nie było w stanie przyćmić tonem i skalą ślubu Suydam-Gerritsen; nowożeńców odprowadzały na nadbrzeże prawdziwe tłumy. Po pożegnaniu, o godzinie piątej, ciężki liniowiec odbił od nadbrzeża i wolno skierował dziób w stronę rozległej połaci morza, wyruszając w rejs ku brzegom i cudom Starego Świata. Wieczorem w pobliżu nie było innych jednostek i pasażerowie liniowca obserwowali gwiazdy migoczące nad nieskazitelną tonią oceanu.

Nie sposób teraz stwierdzić, co - jako pierwsze -zwróciło uwagę podróżników: głośny wrzask czy też pojawienie się trampa-parowca. Prawdopodobnie jedno i drugie, choć w tym przypadku wszelkie rozważania mijają się z celem. Krzyk dobiegał z kabiny nowożeńców, a marynarz, który wyważył drzwi mógłby zapewne opowiedzieć o przerażających rzeczach, gdyby nie fakt, że opadł w obłęd. Nieszczęśnik wrzeszcząc zaczął biegać po całym statku, dopóki go nie schwytano, i związanego zamknięto pod kluczem. Lekarz okrętowy wszedł tam i zapalił światło chwilę później. Wprawdzie nie oszalał, ale nie powiedział nikomu o tym, co wówczas zobaczył; uczynił to dopiero później, prowadząc korespondencję z Malonem przebywającym w Chepachet.

Z listu policjant dowiedział się, że na statku miało miejsce morderstwo - ściślej mówiąc, uduszenie - ale nie należy rozgłaszać, że ślady szponów na szyi pani Suydam nie mogły być dziełem jej męża ani czyjejkolwiek ludzkiej dłoni, ani że na białej ścianie przez sekundę migotał skrzący się wściekłą czerwienią napis w przerażającym, chaldejskim alfabecie: LILITH. Nie należało wspominać o tych zjawiskach, gdyż bardzo szybko zniknęły. Co do Suydamów, najlepszym rozwiązaniem było nie dopuszczanie do ich kajuty postronnych osób; cała historia i tak była dostatecznie kłopotliwa.

Doktor powiedział Malone'owi, że doznał halucynacji.

Otwarty bulaj, na chwilę przed tym, jak lekarz włączył światło, zasnuwała dziwna fosforescencja i mogło się wydawać, iż w ciemności rozbrzmiewało echo jakiegoś słabnącego, diabelskiego chichotu; oko doktora nie wychwyciło jednak żadnych realnych kształtów. Jego zdaniem, dowodem na to jest fakt, że wciąż pozostaje przy zdrowych zmysłach.

I wtedy uwagę wszystkich przykuło pojawienie się parowca. Kiedy przybił do burty liniowca, na pokład weszła grupa śmiałych, butnych zbójów w mundurach oficerskich. Zażądali wydania Suydama - lub jego zwłok. Wiedzieli o podróży i z jakichś powodów byli przekonani, że starzec nie żyje.

Na mostku kapitańskim zapanowało istne pandemonium - przez krotką chwilę nawet najrozsądniejszy z marynarzy był kompletnie zbity z tropu i nie miał pojęcia, co robić. Naraz przywódca nieoczekiwanych gości, Arab o nienawistnych, negroidalnych ustach, wyjął brudną, zmiętą kartkę papieru i podał kapitanowi.

 

W przypadku, gdyby spotkał mnie nagły wypadek lub śmierć, proszę bezspornie przekazać mnie lub moje ciało doręczycielowi tej notatki i jego współtowarzyszom. Zarówno dla mnie jak i dla pana, wszystko zależy teraz od spełnienia tej prośby, Na wyjaśnienie będzie czas później - proszę mnie nie zawieść.

 

Robert Suydam

 

Kapitan i doktor spojrzeli po sobie, zaś ten drugi wyszeptał coś cicho do pierwszego. Pokiwali raczej bezradnie głowami i ruszyli w kierunku kajuty Suydama. Lekarz spojrzeniem nakazał kapitanowi odwrócić wzrok, po czym otworzył drzwi, wpuszczając do środka osobliwych marynarzy. Nie odetchnął spokojniej, dopóki obarczeni ciężkim brzemieniem osobnicy nie opuścili pomieszczenia, po ciągnących zdawałoby się w nieskończoność czynnościach przygotowawczych.

Ciało owinięto w prześcieradło zdarte z koi, a doktor z zadowoleniem stwierdził, że jego obecny wygląd nie zdradza zbyt wiele. Jakimś sposobem śniadolicy marynarze zdołali przerzucić je przez burtę i nieuszkodzenie dostarczyć na pokład trampa.

Liniowiec znów uruchomił silniki, zaś doktor i oficer odpowiedzialny za czynności pogrzebowe ponownie weszli do feralnej kabiny, aby dopełnić ostatniej posługi wobec pozostawionej na pokładzie kobiety. Lekarz jeszcze raz został zmuszony do zachowania milczenia, a właściwie musiał posunąć się do kłamstwa. Kiedy oficer spytał go, dlaczego pozbawiono ciało pani Suydam krwi, nie zaprzeczył, ani nie wskazał na puste miejsca na stojakach, gdzie znajdowały się butelki. Nie zwrócił również uwagi marynarza na smród bijący ze zlewu, świadczący o pośpiechu w jakim opróżniano butelki z ich oryginalnej zawartości. Kieszenie tych ludzi, kiedy opuszczali statek, jeśli w ogóle byli ludźmi, wydawały się dziwnie powypychane.

Dwie godziny później świat dowiedział się przez radio wszystkiego, czego powinien w związku z tym przerażającym wydarzeniem.

 

VI

 

Tego samego czerwcowego wieczora, nieświadom wydarzeń, jakie rozegrały się na morzu, Malone niemal rozpaczliwie szalał na uliczkach Red Hook. Wydawało się, że cała dzielnica niesłychanie się ożywiła, jakby wszyscy mieszkańcy jakimś sposobem dowiedzieli się o czymś osobliwym i obecnie tłumy ich zbierały się wokół kościoła-tancbudy i domów na Parker Place. Zniknęły kolejne dzieci - tym razem trojka niebieskookich Norwegów zamieszkałych przy ulicach niedaleko Gowanus. Krążyły pogłoski, że nieustępliwi Wikingowie poczęli tworzyć organizację podobną do mafii.

Detektyw od tygodni nakłaniał swoich kolegów do przeprowadzenia generalnej czystki i ostatecznie, wskutek czynnika bardziej do nich przemawiającego niż domysły marzyciela z Dublina, zgodzili się podjąć działania. Czynnikiem owym był niepokój i niemal namacalne poczucie zagrożenia, jakie zdawało się zewsząd emanować owego wieczora.

Około północy grupa operacyjna złożona z policjantów zebranych z trzech komisariatów ruszyła na Parker Place i okoliczne uliczki. Wyważano drzwi, aresztowano tych, którzy usiłowali stawiać opór, a z przeszukiwanych pomieszczeń bezceremonialnie wyrzucano niewygodne tłumy cudzoziemców w ozdobnych szatach i mitrach, zaopatrzonych w różne dziwne przedmioty niewiadomego zastosowania. Wiele z nich zaginęło w ogólnym chaosie (wrzucane pospiesznie do sekretnych schowków i przemyślnie zakamuflowanych szybów), a podejrzany fetor nikł w oparach zapalanych czym prędzej wonnych kadzidełek.

Wszędzie jednak widniały ślady rozbryźniętej krwi. Malone wzdragał się za każdym razem, kiedy spostrzegał kokosowy kosz albo ołtarz, z którego wciąż jeszcze unosiły się kłęby dymu.

Chciał być w kilku miejscach na raz, wreszcie, kiedy posłaniec doniósł, że w starym kościele nie ma żywego ducha, zdecydował się na rewizję siedziby Suydama. Widział, ze tam znajdzie jakieś ślady kultu, którego zafascynowany okultyzmem stary uczony stal się przywódcą. Co do tego nie miał najmniejszych wątpliwości.

Z uczuciem trwogi i nadziei przeszukiwał zżerane przez wilgoć i grzyb pokoje, zwracając uwagę na unoszący się w nich słaby acz zauważalny odór krwi i śmierci; oglądał osobliwe kręgi, artefakty, sztabki złota i karafki porzucone to tu, to tam. W pewnej chwili chudy, czarno-bialy kot przebiegł mu między nogami i Maline stracił równowagę. Upadł, przewracając przy tym puchar wypełniony do polowy szkarłatnym płynem. Szok był potworny; po dziś dzień nie jest pewny, co właściwie zobaczył - jednak w snach wciąż jeszcze widzi tego kota, umykającego z czymś nieopisanie potwornym i zdeformowanym w pyszczku.

Niedługo potem dotarł do zamkniętych drzwi piwnicy, szukając czegoś, czym mógłby je wyważyć. Opodal stał ciężki taboret, a jego twarde siedzenie było aż nadto wystarczające, by uporać się ze starym drewnem. Po paru uderzeniach pojawiła się szczelina, po następnych powiększyła, aż w końcu całe drzwi runęły. Nagle, jakby pod naporem czegoś z drugiej strony, z wnętrza pomieszczenia buchnął podmuch zawodzącego, lodowatego wichru, niosącego zapach bezkresnej, mrocznej, bezdennej otchłani., a w chwilę później nieziemska moc oplotła niewidzialnymi splotami sparaliżowanego detektywa i wciągnęła do środka, w głąb niezmierzonych przestrzeni, wypełnionych jękami, szeptami i wybuchami drwiącego, szyderczego śmiechu.

Oczywiście był to tylko sen. Mówili mu tak kolejni specjaliści, do których się zgłaszał. W gruncie rzeczy pewnie by się z nimi zgodził, gdyby nie to, że wszystko, co widział i czego doświadczył było przeraźliwie realne i nic nie mogło przyćmić wspomnienia tych mrocznych, nocnych krypt, gigantycznych arkad i częściowo uformowanych piekielnych kształtów. Przechadzały się one wielkimi krokami, dzierżąc w swym uścisku na wpół pożarte, ale wciąż jeszcze żywe istoty ludzkie błagające o litość albo zaśmiewające się obłąkańczo. Woń zgnilizny, rozkładu i kadzidełek przyprawiała o mdłości, a czarne powietrze tętniło życiem. Gdzieś tam mroczne, oleiste fale biły o onyksowe skały nadbrzeża, skąd przyprawiające o dreszcze dzwonienie maleńkich, ochrypłych dzwoneczków splotło się z szaleńczym chichotem nagiej, fosforencyjnej persony, która nagle pojawiła się w polu widzenia policjanta. Podpłynęła do brzegu, wdrapała się nań i wślizgnęła na stojący nieopodal ozdobnie rzeźbiony złoty piedestał, szczerząc zęby s dzikim, drwiącym grymasie.

Alejki bezkresnej nocy zdawały się rozciągać we wszystkich kierunkach i można było sobie wyobrazić, ze tutaj właśnie tkwiły korzenie plagi, której celem było skażenie i pochłanianie kolejnych miast, spowijanie całych narodów odorem hybrydycznej zarazy.

To tu dzięki bluźnierczym rytuałom po raz pierwszy pojawił się kosmiczny grzech, pleniąc się i rozwijając w najlepsze, zapoczątkowując radosny marsz śmierci.

To tu Szatan miał swój babiloński dwór, a Lilith obmywała swe fosforyzujące, trawione trądem ciało we krwi niewinnych dzieci.

Inkuby i sukkuby zawodziły chwalebne pieśni na cześć Hekate, a bezgłowe cielaki beczały do

Magna Mater
. Kozły baraszkowały w rytm muzyki cienkich przeklętych fletów, uganiając się bez końca za zdeformowanymi faunami i wielkimi ropuchami. Nie zabrakło również Molocha i Asztarota - w tej bowiem kwintesencji wszelkiego występku i potępienia zerwane zostały okowy świadomości - i Malone był w stanie dojrzeć każdą istniejącą krainę grozy i wszelkie zakazane wymiary powstałe z mocy zła. Świat i natura były bezradne wobec tego typu ataków płynących z otwartych studni nocy, podobnie jak żaden święty znak czy modlitwa nie były w stanie powstrzymać walpurgicznej feerii koszmarów, która rozpętała się, gdy Suydam natknął się na demoniczną wiedzę zamkniętą w tej puszce Pandory.

Nagle gromadę zjaw omiótł i przeciął strumień fizycznego światła, a detektyw poprzez potok bluźnierstw wydawanych przez stworzenia, które powinny być martwe, usłyszał wyraźny plusk wioseł i ujrzał łódź z latarnią na dziobie, przybijającą właśnie

Do wilgotnego, oślizgłego kamiennego nadbrzeża. Wysiadło z niej kilku ciemnoskórych ludzi dźwigających długi przedmiot zawinięty w prześcieradła. Podali ciężki pakunek istocie tkwiącej cały czas na piedestale, a ta głośno zarechotała i delikatnie dotknęła go dłonią. Tragarze zdjęli prześcieradła, przytrzymując w pozycji stojącej nadżartego gangreną trupa korpulentnego staruszka o szczeciniastej brodzie oraz rozwichrzonych, siwych włosach. Potem wyjęli z kieszeni flaszki, oblali stopy stwora czerwonym płynem i podali mu następne butelki, aby mógł się napić.

Z otoczonych po obu stronach arkadami bezkresnych alejek dobiegło ohydne rzężenie rozstrojonych organów, wyrażające w sardonicznych, basowych nutach całą drwinę, szyderstwo i okrucieństwo Piekła. Widma i demony zareagowały natychmiast, tworząc długi, upiornie ceremonialny korowód, podążający w kierunku źródła dźwięku. Satyry, inkuby, sukkuby, zdeformowane ropuchy i bezcielesne duchy, psiogłowe wyjce - wszystkie podążały w ślad za swym fosforyzującym przywódcą, który zsunął się z piedestału i stąpał teraz wolno, unosząc na rękach szklistookie zwłoki. Orszak zamykali tańczący śniadolicy mężczyźni, wszyscy zresztą tańczyli, podskakiwali i szaleli z iście dionizyjską zaciętością.

Malone zrobił chwiejnie kilka kroków. Był oszołomiony, otępiały i bliski utraty zmysłów. Zachwiał się i osunął na zimne, wilgotne kamienie, z trudem chwytając powietrze i dygocząc na całym ciele. Demoniczne organy wciąż stękały diabelsko, a odgłosy bębnów i dzwonków szalonej procesji cichły w oddali.

Jak przez mgłę słyszał upiorny śpiew oraz przyprawiające o zgrozę wrzaski i skrzeczenia. Od czasu do czasu dochodził go przeciągły jęk czy pełne ceremonialnego oddania zawodzenie, aż w końcu usłyszał ową przeraźliwą, grecką inkantację, jakiej tekst przeczytał ponad kazalnicą w starym kościele-tancbudzie:

O przyjaciółko i towarzyszko nocy

Ty, która radujesz się ujadaniem psów

(tu dało się słyszeć wściekłe skowytanie)

i przelaną krwią

(bezimienne dźwięki splatające się z upiornymi krzykami)

Która wędrujesz między grobami pośród najgłębszych cieni

(tu rozległo się syczące westchnienie)

Która pragniesz krwi i sprowadzasz na śmiertelników dojmującą zgrozę

(ostre dźwięki dobywające się z niezliczonych gardzieli)

Gorgo

(powtórzona odpowiedź)

Mormo

(powtórzone z ekstazą)

Księżycu o tysiącu twarzy

(westchnienia i dźwięki fletu)

Spojrzyj przychylnie na nasze ofiary

 

Kiedy pieśń dobiegła końca, dał się słyszeć pojedynczy, gromki okrzyk, a syczące dźwięki niemal całkowicie zagłuszyły jęk rozstrojonych organów. Po sekundzie rozległo się głośne westchnienie i nieskończona rzesza, istna wieża Babel rozmaitych gardeł połączyła się, wypluwając z siebie warkotliwe, beczące, zjadliwe słowa:

 

LILITH, WIELKA LILITH, SPOJRZYJ NA TWEGO OBLUBIEŃCA!

 

Kolejne okrzyki, dziwny hałas, tupot kroków biegnącej postaci. Malone podparł się łokciem, by lepiej widzieć.

Oświetlenie w krypcie, ostatnio nieco przybladłe, przybrało na sile i w owym upiornym, diabelskim blasku pojawiła się sylwetka uciekającego; postaci nie mogącej biec, odczuwać ani w ogóle oddychać; szklistookiego, gangrenicznego trupa korpulentnego starca, którego nie musiano już podtrzymywać, a którego animowały jakieś piekielne czary zakończonego przed chwilą rytuału. Tuż za nim biegła naga, zaśmiewająca się postać ze złotego tronu, a jeszcze dalej zdyszani, śniadolicy mężczyźni i odrażająca czereda koszmarnych, bardziej lub mniej efemerycznych postaci.

Trup wysforował się znacznie naprzód i, jak wszystko na to wskazywało, zmierzał ku określonemu celowi, ściślej mówiąc, ku rzeźbionemu piedestałowi, obiektowi posiadającemu niewątpliwie ogromne znaczenie nekromantycznej natury. Gnał ku niemu co sił na swych przeżartych zgnilizną kończynach, a ścigająca go zgraja wyraźnie przyspieszyła. Spóźnili się jednak; ostatnim wysiłkiem, zrywając przy tym ścięgna i tracąc całe płaty tkanek, które spadały na ziemię niczym trawiona rozkładem galareta, zapatrzony w dal trup - będący ongi Robertem Suydamem - osiągnął swój cel i triumf. Pchnięcie było potężne i odniosło skutek. Ożywiony trup osunął się na kamienie, zmieniony w bezkształtną masę przegniłego ciała i kości, gdy zloty tron zachwiał się, przechylił i runą z onyksowej podstawy w mroczne oleiste odmęty. W tej samej chwili Malone przestał widzieć cokolwiek, koszmarna scena rozmyła się w szarawą plamę i detektyw stracił przytomność, choć w uszach jeszcze przez chwilę rozbrzmiewał przeraźliwy huk towarzyszący zagładzie całego Uniwersum Zła.

 

VII

 

Przeżyty na jawie sen Malone'a - zanim policjant dowiedział się o śmierci Suydama i transferze na morzu - został osobliwie uzupełniony kilkoma dziwnymi faktami związanymi ze sprawą, aczkolwiek brak podstaw, by ktokolwiek miał w to powiązanie uwierzyć.

Trzy stare budynki przy Parker Place, bez wątpienia dawno już przeżarte zgnilizną i rozkładem w jego najbardziej zdradzieckiej formie, zawaliły się bez widocznej przyczyny, akurat gdy wewnątrz znajdowała się połowa przeprowadzających nalot policjantów i większość więźniów. Prawie wszyscy zginęli na miejscu. Uratowali się jedynie ci, którzy znajdowali się w piwnicach i suterenach; sam Malone miał szczęście, że przebywał wówczas głęboko w podziemiach domu Suydama. Bo rzeczywiście tam był - nikt nie mógł temu zaprzeczyć. Znaleziono go nieprzytomnego na skraju czarnej jak noc sadzawki, z leżącym o kilka stóp od niego groteskowym, acz przerażającym stosem tkanek i kości, zidentyfikowanych później, dzięki ekspertyzie dentystycznej, jako zwłoki Roberta Suydama.

Sprawa była jasna: właśnie tu prowadził podziemny kanał przemytników; ci, którzy zabrali ciało pana młodego ze statku, sprowadzili je po prostu do domu. Ludzi tych nigdy nie odnaleziono, ani nawet nie zidentyfikowano, zaś lekarz okrętowy nie wydaje się jak na razie zadowolony z oświadczeń policji. Suydam był - jak wszystko na to wskazuje - przywódcą sporej siatki przemytników szmuglujących ludzi, a kanał wiodący do tego miejsca - tylko jednym z korytarzy owego ogromnego kompleksu podziemnych tuneli przecinających całą dzielnicę. Inny kończył się w krypcie pod starym kościołem, do którego prowadziło sekretne przejście wykute w północnej ścianie. Odkryto tam nader osobliwe i odrażające rzeczy: rozstrojone organy oraz kaplicę o kopułowym sklepieniu z wieloma rzędami drewnianych ławek i ołtarzem ozdobionym dziwnymi figurami. Wzdłuż ścian umieszczono siedemnaście niewielkich cel, gdzie - cóż za koszmar - znaleziono zakutych w kajdany i pozbawionych zmysłów więźniów. Były wśród nich cztery matki z podejrzanie wyglądającymi dziećmi. Zmarły one zresztą natychmiast po wyniesieniu ich na światło dzienne, co lekarze uznali za przejaw miłosierdzia bożego. Spośród tych, którzy je badali nikt prócz Malone'a nie przypomniał sobie posępnego pytania Delria:

As sint unquam daemones incubi er succubae et an ex tali congressu proles nascia quaet?

Przed zasypaniem kanałów, starannie je zbadano. Znaleziono tam szokującą ilość ludzkich kości, zarówno pogruchotanych, jak i poprzecinanych ostrymi narzędziami. Tym samym rozwiązano zagadkę tajemniczej epidemii porwań, choć tylko dwóm ocalałym aresztantom można było postawić jakiekolwiek zarzuty. Obecnie znajdują się oni w tymczasowym zamknięciu, gdyż nie zdołano udowodnić im współudziału w zabójstwach.

Rzeźbionego, złotego piedestału czy też tronu, o którym tak często wspominał Malone, pomimo szeroko zakrojonych poszukiwań nie udało się odnaleźć, choć stwierdzono, że w jednym miejscu pod domostwem Suydama kanał był zbyt głęboki, by można go było wybagrować. Kiedy budowano piwnice, wejścia do kanałów zostały zasypane i zamurowane, choć Malone często rozmyślał, co znajduje się w ich głębinach.

Policja, zadowolona, że udało się jej rozbić niebezpieczny gang szaleńców w przemytników, przekazała uwolnionych od oskarżeń Kurdów władzom federalnym. Wszyscy oni należeli do Yezydów - perskiego klanu czcicieli Szatana.

Detektywi i policjanci są gotowi w każdej chwili stanąć do walki z tymi przemytnikami rumu i ludzi, lecz Malone uważa, że wykazują pożałowania godne ograniczenia w rozumowaniu; nie zastanawiają się nad całą masą niewyjaśnionych szczegółów całej sprawy. Szczególnie media dostrzegły w aferze jedynie posępną, krwawą sensację i rozpisywały się o mało istotnym, sadystycznym kulcie, podczas gdy mogły wydrukować na swych łamach artykuły o koszmarze z samego jądra wszechświata. Póki co jednak, detektyw przebywa na rekonwalescencji w Chepachet, uspokajając stargane nerwy i modląc się, by czas stopniowo przeniósł jego przerażające przeżycia ze sfery posępnej teraźniejszości w odległą przeszłość.

Robert Suydam spoczywa obok swej małżonki na cmentarzu Greenwood. Nad jego szczątkami, odnalezionymi w tak osobliwy sposób, nie odprawiono ceremonii pogrzebowej., zaś krewni z wdzięcznością przyjęli fakt, iż o całej sprawie bardzo szybko zapomniano. Nigdy zresztą nie udowodniono, że stary uczony miał jakiś związek z koszmarnymi wydarzeniami w Red Hook. O jego śmierci mówi się raczej niewiele, a Suydamowie mają nadzieję, że dla potomności pozostanie on jedynie łagodnym odludkiem, który interesował się folklorem i parał niegroźną odmianą magii.

Jeśli chodzi o Red Hook, nic się tu nie zmieniło. Suydam pojawił się i odszedł - koszmar wydarzył się i przeminął - jednak zły duch ciemności i plugastwa nadal pleni się pośród mieszkańców starych ceglanych kamienic, bandy opryszków w dalszym ciągu paradują w nieznanym celu przed oknami, w których pojawiają się i znikają niezliczone, zdeformowane twarze, a światła to zapalają się, to znowu gasną.

Wiekowy koszmar jest niczym tysiącgłowa hydra, a kulty ciemności zakorzeniły się pośród bluźnierstw głębiej niż wiedza Demokryta. Dusza Bestii jest wszechobecna i tryumfuje, zaś zamieszkałe w Red Hook legiony mętnookich, pryszczatych młodzieńców nadal śpiewają i przeklinają, podążając od jednej otchłani do drugiej, gnani prawami biologii, których być może nigdy nie będzie im dane zrozumieć. Znowu więcej ludzi przybywa do Red Hook niż je opuszczam, a plotki mówią o nowych kanałach, prowadzących do zakazanych centrów handlu alkoholem. Kościół zupełnie przestał pełnić swą zasadniczą funkcję, do reszty zmienił się w tancbudę, i bywa, że w jego oknach pojawiają się dziwne twarze. Miejscowy policjant wyraził ostatnio przypuszczenie, że stara, zasypana ziemią krypta została na nowo odkopana, choć nie sposób stwierdzić, w jakim celu ktoś miałby to uczynić.

Kim jesteśmy, by zwalczać trucizny starsze niż ludzkość? W Azji, w takt podobnych dźwięków tańczyły małpoludy, a w przeżartych pleśnią i zgnilizną murach ceglanych kamienic, gdzie sekrety i tajemnice są na porządku dziennym, rak zawsze może się ukrywać i plenić w najlepsze.

Malone nie wzdraga się bez powodu - któregoś dnia jeden z detektywów podsłuchał, jak skośnooka wiedźma, ukryta wraz z małą dziewczynką w cieniu jednej z bram, szeptem uczyła dziecko pewnej nader dziwacznej formuły:

O przyjaciółko i towarzyszko nocy

Ty, która radujesz się ujadaniem psów i przelaną krwią

Która wędrujesz między grobami pośród najgłębszych cieni

Która pragniesz krwi i sprowadzasz na śmiertelników dojmującą zgrozę

Gorgo

Mormo

Księżycu o tysiącu twarzy

Spojrzyj przychylnie na nasze ofiary




Koniec




Spis treści
Wstępniak
Celem wyjaśnienia
Wywiad numeru
Bookiet
Recenzje
Zakużona Planeta
Galeria
Stopka
Tomasz Pacyński
A.Mason
Adam Cebula (1)
Adam Cebula (2)
Anna Brzezińska
Tomasz Pacyński
Tomasz Duszyński
Piotr Lenczowski
Konrad Bańkowski
Grzegorz Żak
KRÓTKIE PORTKI
Elizabeth Moon
H.P.Lovecraft
 

Poprzednia 32 Następna