strona główna     -     bieżący numer     -     archiwum fahrenheita     -     stopka redakcyjna     -     napisz do nas
 
EuGeniusz Dębski
strona 22

Zmiennokształtny przyjaciel (2)

 

 

Zbóje wracali na polanę. Teraz jeniec powinien był szybko podjąć próbę uwolnienia się z więzów, bo za chwilę któryś z bandziorów mógł po prostu podejść, by sprawdzić pęta. Mógł odkryć gwiazdkę, mógł chlasnąć więźnia przez szyję nożem...

Pęta drgnęły. I tylko tyle. Cadron z rozpaczą zrozumiał, że ten ma ręce wykręcone tak mocno, sznur napięty tak silnie, dokoła grubego pnia, że w żaden sposób nie jest w stanie poruszyć rękami ani w górę, ani w dół. Ani o włos! Gwiazdka zupełnie nie spełniła swego zadania.

"No i co teraz? Jest szansa, że pójdą grzebać ciało, wtedy mogę skoczyć, chlasnąć po więzach, wrzasnąć coś, że niby okrążajcie ich, psichsynów! Pierwszego, przyjmijmy, zasiekę. A wtedy może ten nieborak spod drzewa się poderwie, chwyci coś i będzie nas - jak dobrze pójdzie - dwóch na trzech?! A kusza gdzie? Ot, zawęźliło się wszystko. Dupam, bom nie skorzystał z okazji..."

Cała czwórka pojawiła się na polanie. Podeszli do ciała byłego herszta. Cadron uniósł nieco głowę, sądząc, że obok ciała powinny leżeć manele żyjących i kusza, czy kusze, których najbardziej się obawiał. Kątem oka zobaczył ruch na pniu drzewa: jeniec trzepotał palcami. Jakby chciał pokazać, że już zrozumiał: ktoś zamierza mu pomóc, i dawał znać, że rąk sam nie uwolni.

"No, przynajmniej tyle", pomyślał Cadron.

Mężczyźni rozmawiali o czymś, ale zbyt cicho, by cokolwiek usłyszeć. Po chwili herszt pochylił się, podniósł dwie kusze i usunął się nieco z drogi.

- Lutek i Garceli, weźcie go i pogrzebcie, jak się da. A my tu ogień skrzeszemy, coś by się zjadło... - Nie zauważając miny Lutka i sapania Garcelego, wskazał kuszą kierunek, w jakim mieli się poruszać. - Może w jego sakwie coś się znańdzie...

- Ty, to Borek, zawsze sobie lepszą robotę znajdujesz... - mruknął Lutek.

Ale od razu pochylił się i chwycił umarlaka za ręce, podniósł i posadził. Bezwładnie zwisająca głowa ze sklejonymi trupim potem kosmykami czarnych włosów majtała się na boki; nieżywy przywódca małej konfraterni miał chudą lisią twarz, małą czerwoną zgorzel po lewej stronie czoła i grubą czerwoną bliznę pod ustami, przez co wyglądał, jakby miał dwa komplety warg. Te właściwe były jednak w tej chwili już sinoszare. Garceli pochylił się i chwycił trupa za nogi i bracia ponieśli ciało w las. Herszt popatrzył wyczekująco na kompana, a nie wypuszczał kusz z ręki, zatem ostatni z podwładnych wzruszył ramionami i ruszył do lasu pochylając się co i rusz, by podnieść chrust. Po chwili przyniósł kilka garści wodzowi i wszedł ponownie w las, skąd zaczęły się rozlegać łomoty i trzask odłamywanych gałęzi, a może nawet całych suchych chojaków.

Przywódca bandy, dokładnie tak, jak Cadron przewidywał, wyszarpnął sakiewkę, pośpiesznie, dygocącymi z chciwości palcami, wyłuskał kilka monet i, wsunąwszy do innego mieszka, przewieszonego pod brudną koszulą przez ramię, ulokował go następnie głęboko pod pachą. Ukrył z powrotem lżejszą nieco sakiewkę za pasem i, przykucnąwszy, zajął się krzesaniem ognia. Moment był dogodny, tyle tylko, że kucał dokładnie twarzą do Cadrona, najmniejszy ruch w zaroślach przyciągnąłby jego uwagę...

Cadron posłał w myślach litanię do Fii, bogini cierpliwości. Borek w tym czasie sprawnie podpalił jakąś kępkę suchego mchu, dołożył suszu, rozdmuchał. Błysnął płomyk, w ciemniejące niebo pomknęła kita dymu. Chwilę później wysłany do lasu po drewno kompan przywlókł na dwóch drągach stertę chrustu i kilka grubszych bali. Bez słów zaczęli ustawiać większe gałęzie w stos nad wątłym jeszcze ogniem.

A pojmany nagle zatrzepotał bardzo energicznie palcami, jakby chciał przyciągnąć uwagę Cadrona, poruszył stopami...

Cadron napiął mięśnie, czując, że zaraz stanie się coś ważnego, ale nie miał pojęcia co. Ugiął nogi w kolanach i czekał.

Jeniec nagle zaryczał głośno. Obaj krzątający się przy ogniu odwrócili się do niego i - ku zdziwieniu Cadrona - poderwali się na równe nogi. Z tego miejsca nie widział, co tamten zrobił, co mógł zrobić, przywiązany mocno do drzewa, ale na pewno stało się coś, co wprawiło w przerażenie obu zbójów. Teraz nie było już na co czekać.

Cadron poderwał się i runął na polanę. Zbóje stali bokiem do niego, bliższy był nowo ujawniony herszt. Stał jak wmurowany i gapił się na jeńca, dlatego nie zdążył się uchylić, ani powstrzymać ostrza miecza, które wniknęło głęboko w jego ciało. Jeszcze nie ugięły się pod nim nogi, jak Cadron wyszarpnął klingę i po dwóch krokach ciął pod kolana drugiego bandytę. Walącego się na ziemię przyszpilił do niej, i nie przejmując się specjalnie dwoma konającymi, odwrócił do jeńca.

Teraz i on zamarł. I poczuł zimne ciarki, które ławą ruszyły od pleców ku głowie, po drodze szybko i sprawnie stawiając na sztorc każdy włosek.

Pod grabem siedział nieżywy przywódca małej szajki!

Strzęp szmaty tkwił w rozdziawionych ustach ulokowanych na trójkątnej lisiej twarzyczce. Czerwona plama na skórze wykwitała po lewej stronie czoła jeńca, ale nie było to skaleczenie, jakie widział Cadron ćwierć semii temu, tylko wypukła zgorzel. Do czoła przykleiły się zlepione brudem i łojem czarne włosy. No i ta szrama, buro-czerwona szrama tuż pod dolną wargą...

Przeszyty mieczem Borek zacharczał, podniósł się trochę, ręką macał dokoła siebie, szukał noża, miecza, kuszy... Trafił spojrzeniem na siedzącego pod drzewem zabitego kompana. Jego twarz wykrzywił rozpaczliwy spazm. I z takim przerażeniem w oku zwalił się na plecy. A zanim głowa uderzyła o, łysą jak klepisko, glebę polany - skonał.

Cadron odwrócił się do związanego mężczyzny, ale zanim zdążył otworzyć usta, z łomotem i chrzęstem wypadli na polanę dwaj bracia. Garceli wpatrywał się zaskoczony w Cadrona, potem sięgnął do pasa i wyszarpnął nóż niemal długości niewielkiego mieczyka, drugi - zerknął na więźnia. I to on wyciągnął rękę, i powstrzymał brata.

- Pa... pa... pacz!.. - wyjąkał.

Obaj wpili się wzrokiem w jeńca, Cadron tymczasem przełknął ślinę, przygryzł wargi, usiłując przegonić ich odrętwienie.

Lutek pierwszy stęknął i pociągnął brata do tyłu. Potknął się, zwalił na zadek, ale natychmiast się poderwał i - już nie szarpiąc brata - pognał w las. A i nie mógł szarpnąć, bo Garceli gnał pierwszy, przeskakując nader sprawnie co niższe krzaki, przez wyższe i gęstsze przedzierając się jak byczyniec. Chwilę potem już ich nie było widać, odgłosy ucieczki ucichły zaraz potem.

Cadron patrzył im w ślad długą chwilę. W duchu wiedział, dlaczego - nie dlatego, że chciał być pewien ich rejterady, albo że interesowało go, gdzie ukryli swoje konie. Nie, nie chciał odwracać się do jeńca. Ale kiedyś przecież musiał. Chyba żeby nie odwracając się, poszedł do pozostawionego w gęstwinie konia, wskoczył w siodło i zapomniawszy o wszystkim, co się tu wydarzyło, zawrócił, zostawiając mężczyznę przywiązanego do drzewa.

Odchrząknął, żeby jakoś odpędzić głuchą ciszę, zawisłą nad polaną, splunął i odwrócił się do jeńca.

I powtórnie oniemiał. Pod drzewem siedział ten pierwszy mężczyzna, ten wysoki, z rozciętym czołem, z orlim nosem i kitą włosów, szaro-brązowych. Patrzyli na siebie. Cadron w myślach polecił się Guldermenanowi, tej jego domenie, która zajmowała się obroną, zbroją... Przez głowę ponownie przemknęła myśl o ucieczce, ale zaraz potem pojawiła się inna myśl.

"Gdyby był jakimś demonem, to nie dałby się spętać tym pierdzidupkom! Pokonałby ich przy pomocy magii. A nawet jakby go zaskoczyli, to by się sam uwolnił, sznury by zetlały, albo spłonęły... Może kazałby im samym się wymordować? Może skamienieliby jak głazy? A gdyby nawet nie, to rzuciłby na mnie czar, żebym ja... Ale ja... Hm... Co tu robić?"

Jeniec odczekał chwilę, widocznie świadom, jakie rozterki targają w tej chwili Cadronem, ale po chwili majtnął stanowczo głową, jakby przywołując Cadrona do siebie, pobudzając do działania. Ten stał jeszcze chwilę, ale w końcu doszedł do wniosku, że może tylko albo odwrócić się i pobiec do swojego konia - ale wtedy musiałby i tak tędy przejechać, albo wracać na szlak i objechać las... Albo - uwolnić imańca i wysłuchać jego tłumaczenia...

Wybrał to drugie. Podszedł do drzewa, obszedł dookoła, wyrwał swoją gwiazdkę i dwoma cięciami przeciął więzy.

Jeniec mruknął z zadowoleniem, poruszył się, ale zdrętwiałe ręce nie działały sprawnie i zwalił się na bok. Cadron uskoczył i czekał z mieczem w ręku. Mężczyzna majtnął nogami, usiadł, z wysiłkiem sięgnął ust i wyszarpnął knebel. Chwilę spluwał i kaszlał, jednocześnie rozcierając sobie przeguby. Cadron przesunął się o krok, zlustrował mężczyznę w poszukiwaniu broni, ale zbóje wcześniej ją mu odebrali. W końcu jeniec podniósł wzrok ku górze i posłał Cadronowi uprzejmy uśmiech.

- Czy mogę wstać, panie?

- Ależ tak - padła odpowiedź.

Jednak mężczyzna jeszcze chwilę siedział, to rozcierając dłonie, to pocierając nimi kolana. W końcu wstał.

Był wzrostu Cadrona, lecz nieco tęższy. Niewiele, ale zawsze. Odzienie miał bardzo porządne, skórzany kaftan co prawda i spodnie ubrudzone ziemią, gdy rzucali nim o nią bandyci, ale spodnie z grubej i miękkiej czesanicy, takiej, co to wody nie przepuszcza, skóra na kaftan z brukenastów, zacnie wygarbowana i cienkimi rzemykami zszyta. Koszula z jedwabiu, dwie krowy by za nią kupił. Mężczyzna potrząsnął głową, jakby sprawdzając teraz czy i ona jest na swoim miejscu, i powiedział:

- Hondelyk. Szlachcic. Bez ziemi i rodowej majętności.

- Kchm... Cadron.

Zawisła cisza. Hondelyk przestąpił z nogi na nogę. Dotknął ostrożnie czoła, syknął cicho, przetarł brew i policzek.

- Mghm... Ta-ak... Nie wiem jak wyrazić swoją wdzięczność, panie, z powodu twojego nadzwyczaj odważnego postępowania... - zaczął, ale Cadron przerwał mu:

- Wyjaśnij lepiej, panie, com widział, i na tym poprzestańmy. Hołotę tępić się powinno, to obowiązek każdego. Ale tu się stało coś, czego nie potrafię wyjaśnić, chyba że omamem jakimś czy... czy...

- Nie jestem żadnym demonem, duchem czy magiem! - powiedział mężczyzna, zwący się Hondelykiem.

Ciągle stał o trzy kroki od Cadrona, nie wykonywał żadnych gwałtownych ruchów, nie zbliżał się ani nie oddalał od zbawcy. Jakby przez cały czas okazywał, że czuje się w jakiś sposób zależny od wyzwoliciela.

- No, co nieco widziałem, na własne oczy coś, co trudno mi wytłumaczyć bez sięgania do... do...

- Wiem. Zaraz spróbuję to wyjaśnić... - Hondelyk dotknął strupa na czole. - To trudne... Ja zwyczajnie potrafię czasem przybrać postać inną, podobną do... czyjejś postaci...

- Zwyczajnie?.. - prychnął Cadron. - Tak zwyczajnie, to zwyczajni ludzie nie potrafią przybierać innych postaci... - Cadron odsunął się o pół kroku. - A ja widziałem dokładnie tego zabitego przez ciebie, panie, herszta... Włosy, znamię, blizna, kształt twarzy...

- Owszem, jak się postaram, to wychodzi mi lepiej... A tu się starałem, w końcu chodziło o moje życie.

- Ale jak bez magii można... - Cadron wzruszył ramionami, nie potrafiąc wytłumaczyć, o co mu chodzi.

- Zapewniam cię, panie, że można. Tylko... To niełatwo jest wytłumaczyć... I długo by trwało... - Zacisnął wargi, a potem rozwarł je z cmoknięciem, westchnął. - Wiem, że jeśli nie zechcesz mi dać wiary, to nie uda mi się wytłumaczyć wszystkiego. Są takie jaszczurki, srebrzanki, widziałeś kiedyś taką? - Cadron pokręcił przecząco głową. - Mają tak mocno lśniące srebrzyste łuseczki, że właściwie odbijają to, co jest dokoła nich. Nigdy nie dojrzysz jej na trawie czy na piasku, bo się zlewa z otoczeniem. Są też inne gady, xameleonami zwane, potrafią przybrać dowolną barwę i wtapiają się w kolor liścia czy gruntu. Więcej - gdy położysz takiego na kraciastej derce, to staje się kraciasty! I to trochę tak jest ze mną - potrafię przyjrzeć się komuś i przybrać jego lustrzaną postać. Został mi kiedyś przekazany taki dar, przez bóstwa czy moce nadludzkie - nie wiem. Ale nie ma w tym nic z niegodnej magii, zapewniam cię, panie. - Rozłożył ręce na boki, pokręcił dłońmi. - Możesz albo mnie związać i... nie wiem... Albo przeszyć swoim mieczem... Albo - uwierzyć, a ja klnę się na swój honor, że ani słowo z tego co powiedziałem nie odbiega ani o włos, o cień włosa od prawdy.

Stali i patrzyli na siebie, Cadron uważnie, czujnie, nieufnie, Hondelyk - lekko uśmiechając się, jakby nie potrafił uwierzyć w nieprzychylny dla siebie wyrok. W końcu Cadron westchnął.

- Na pewno nie dam rady teraz dźgnąć cię, panie Hondelyku. Najlepiej będzie, jeśli się teraz rozstaniemy i... I już.

- No tak. To jest jakieś wyjście. - Przestąpił z nogi na nogę. - Czy... Chciałbym teraz ulżyć pęcherzowi, bo prze mnie od... Właśnie stanąłem pod krzaczkiem, a ci mnie wtedy napadli od tylca.

Cadron parsknął śmiechem i odstąpił o krok, gestem oddając Hondelykowi we władanie całą polanę. Ten pokłusował pod krzaki i, odwróciwszy się twarzą do lasu, z westchnieniem ulgi długą chwilę spędził na błogim posapywaniu i postękiwaniu. W tym czasie jego wyzwoliciel odebrał Borkowi sakiewkę Hondelyka, potem przeciął mieczem - sam nie wiedział po co, chyba żeby nie dawać Hondelykowi groźnej broni do ręki - cięciwy kusz i obie szerokimi zamachami posłał w las, gdzie po jakimś czasie miały zgnić i zmarnieć doszczętnie. Na koniec zgarnął całą resztę broni - dwie palice, trzy miecze i dwa noże. Już na pierwszy rzut oka widać było, który nóż i miecz nie służyły do zbójowania - te były zadbane, czyste, wyostrzone, co prawda bez herbu, ale szlachetne na oko i wykonane przez zacnych mistrzów. Od lasu podszedł Hondelyk, szedł wolno, ale głośno, nawet kaszlnął, żeby tylko Cadron nie pomyślał, że się skrada.

- Mógłbym pokazać ci, panie, jak przybieram inną postać, ale za bardzo jestem teraz skonany... Takie gwałtowne przemiany kosztują mnie sporo sił... Może tyle?.. - Wysunął do przodu rękę. Miał szczupłe długie palce, na czwartym osadzony był masywny pierścień z literą "x", wyrzezaną w srebrze. - Zobacz...

Na oczach Cadrona paznokcie zaczęły się wydłużać, grubieć, krawędzie, jeszcze przed chwilę gładkie i równe, postrzępiły się i połupały, zdradzając, że ich właściciel sporo ciężkich prac wykonuje własnoręcznie i nie przejmuje się wyglądem dłoni. Skóra ściemniała, w oczach wysunęły się z niej czarne szczeciniaste włoski. Cadron mimowolnie odsunął się o krok. Hondelyk cofnął rękę, ukrył ją za plecami. Odetchnął głęboko, pokazał znowu dłoń. Zwyczajną, swoją.

- No i tak to się dzieje... - powiedział.

Oszołomiony Cadron stał chwilę nieruchomo, potem wyciągnął ręce: - Twoja sakiewka, panie. I broń. - Drżały lekko palce.

Uwolniony Hondelyk wziął miecz i sakiewkę podrzucił ją w ręku i zapytał:

- Co do sakiewki... Hm, czy byłoby zgodne z twym życzeniem, panie, by...

Cadronowi krew napłynęła do twarzy.

- Gdybym się czaił na sakwę, to mogłem ją zabrać i pójść swoją drogą! - warknął.

- Na pewno! Ale chciałbym, na przykład, żebyś mógł, panie, za moje i swoje zdrowie... - Hondelyk uniósł obie ręce i wtulił głowę w ramiona. - Jeślim cię uraził, to na pewno nie rozmyślnie! Wybacz, wybacz i jeszcze raz wybacz, panie.

Cadron sapał chwilę, a potem nagle powiedział:

- Jeśli udajesz się w stronę Suchej Lipki, to zapraszam do wspólnej wędrówki. A tam w gospodzie wypiję chętnie twe zdrowie!

"Po co ja to mówię? - pomyślał. - Po co mi to? Czy ja nie mam dość ludzi i ich głupich..."

- Z ogromną przyjemnością, panie Cadronie! - zawołał Hondelyk. - Tom właśnie chciał zaproponować, tylko nie wiedziałem, czy nie uznasz za nadmierne wykorzystywanie twej dobrej woli.

- Na pewno nie. Zresztą, okolica, jak widzę niezbyt miła i mało jakby... ghm... gościnna...

- A, ci... - Hondelyk spochmurniał na chwilę. - To wina cascellana Mahowera. Nie spodobało mu się, że odmówiłem mu wykonania pewnej... Ach, to świnia i już. W skrócie - jego emisariusz rozpowiadał, że jego pan szuka xameleona, a ja - przyznaję - wykonuję często jakieś takie zlecenia, korzystając ze swojej zdolności do mimikry... Przybyłem do cascellana, ale okazało się, że miałem pod postacią jego sąsiada najechać innego możnowładcę. Tak, by potem Mahower mógł zagarnąć włości obu - jednego za karę, drugiego, bo nie miał następców. To chciwe i mściwe bydlę. - Popatrzył na Cadrona. - Jeśli zechcesz, panie, to ci opowiem szczegółowo. Jestem twoim dozgonnym dłużnikiem i niczego przed tobą ukrywać nie zamierzam.

- Z przyjemnością wysłucham. Potem, może w drodze. - Obejrzał się za siebie. - To ja idę po swojego konia... Zaraz! - Jakaś myśl wyskoczyła z mroku niepamięci. - Jak powiedziałeś?.. o tym gadzie? Xameleon?

Nowy znajomy skinął głową.

- Teraz sobie przypominam - coś, gdzieś, kiedyś... W jakiejś oberży minstrel bajał o xameleonie... Tylko on prawił, że człowiek ów wchodzi w ogień i wychodzi inny... Alem ja to kładł między baje, jak i wiedźminów różnych, i kochanice polne, i wampierzaki... - Pokręcił głową, ale widać było, że wspomnienie opowieści bajarza przyniosło mu wyraźną ulgę. Zrobił dwa kroki i wyciągnął do Hondelyka rękę. Tamten miecz wbił w ziemię, czego chyba - sądząc z blasku ostrza - wcześniej nie czynił - i mocno uścisnął podaną dłoń.

- Jak długo będziesz chciał będę, panie, twym druhem. Dziękuję.

Odsunął się i poszedł do swojego wierzchowca, po drodze podnosząc walającą się na ziemi pochwę miecza.

Cadron pomaszerował drożyną po swojego konia, a wracając, pomyślał, że pewnie nowego przyjaciela już na polance nie ma. "A i dobrze by było - przemknęła harda myśl. - Po co mi taki zmiennokształtny przyjaciel? Ani go znam, ani... No, właśnie..." Tylko zdziwił się, że te butne myśli nie sprawiają mu takiej przyjemności, jaką powinny. Nie uspokajają, a wręcz złoszczą.

Hondelyk czekał na niego. Ciała zbójów znikły z polanki, tak samo jak i ich broń. Hondelyk stał przy swoim wierzchowcu, zaciągając popręg siodła. Stanęli naprzeciwko siebie. Potem Cadron uśmiechnął się, skinął głową i pierwszy wskoczył w siodło.

- Oczywiście, jeśli tylko to nie sekret, opowiedz mi, panie, co się nie spodobało Mahowerowi.

Skierował wierzchowca w miejsce, gdzie powinna być ścieżyna. I była.

Jechał pierwszy, plecami do nowego druha.

I wcale nie czuł się zagrożony.

No, może przez pierwszą semię - tak.

Ale potem już nie. Przez całe następne osiem lat.



Koniec




Spis treści
451 Fahrenheita
Zakużona Planeta I
Zakużona Planeta II
Bookiet
Recenzje
Stopka
Paweł Laudański
W. Świdziniewski
Adam Cebula
Adam Cebula
A.Mason
Tomasz Pacyński
A.Cebula, R.Krauze
Adam Cebula
W. Świdziniewski
Eugeniusz Dębski
Jerzy Rzymowski
Kot
J. Kaliszewski
KRÓTKIE PORTKI
S.Chosiński
Irina Jurjewa
James Barclay
 

Poprzednia 22 Następna