Konflikt pokoleń
- Do widzenia, pani Majewska!
- Do jutra, słodziutka! - tęga kobieta w brązowym palcie wyszła ze spożywczego. Zatrzymała się, postawiła siatki z zakupami pod ścianą sklepu, po czym starannie poprawiła szalik i dopięła palto. Z wyrzutem spojrzała na szare, zachmurzone niebo, z cichym stęknięciem sięgnęła po torby i ruszyła dalej.
O AUTORZE
Jerzy Rzymowski (JeRzy) - Rocznik 1975 r. Z różnym powodzeniem studiował bibliotekoznawstwo, dziennikarstwo i reklamę. W 1996 r. współtworzył dla TVP1 cykl programów dla dzieci "Łowcy przygód" - pierwszy polski "reality show". W 1997 r. redagował czasopismo "Kruk". W latach 1998-2001 był redaktorem "Magii i Miecza", gdzie prowadził działy łączności i "Dzikich Pól", stworzył też m.in. dział "Fantastyczna Muzyka" i cykl felietonów "Post Scriptum". Do sierpnia 2002 r., współprowadził z Marcinem Baryłką audycję "Dzikie Pola" na antenie Radiostacji. Współpracuje m.in. z "Fantomem" i serwisem internetowym Valkiria. Członek Klubu Tfurców. Maniak muzyki filmowej.
|
Zacinał drobny deszczyk, jeden z tych, które są w stanie przemoczyć na wylot dosłownie wszystko. Pani Majewska pracowicie omijała kałuże. Niektóre płyty chodnikowe, popękane i podmyte, ustępowały z mlaśnięciem pod naciskiem stopy, plując ze szczelin wąskimi strużkami błotnistej wody na jej nowe rajstopy. To sprawiało tylko, że kobieta fukała z irytacją i przyspieszała na chwilę, dopóki zdradziecki chodnik nie zmusił jej do ponownego zwolnienia kroku. Tak klucząc, dotarła do kiosku, gdzie zaopatrzyła się w najnowszy "Super Express".
- Patrz pan, co to się porobiło. - Pokazała kioskarzowi pierwszą stronę gazety, z której olbrzymie czarne litery krzyczały "KOLEJNE TAJEMNICZE ZNIKNIĘCIE". - Pewnikiem znowu jakiś łomiarz, czy inny gumiś.
- To na pewno nieletni - oznajmił tonem znawcy sprzedawca, starszy pan w drucianych okularach. - Dzisiejsza młodzież naogląda się telewizji, nikt ich nie pilnuje i wyrastają na zbrodniarzy.
Stojący za Majewską chudy młodzian chrząknął dyskretnie, zwracając uwagę na tworzącą się kolejkę. Kobieta spojrzała na niego z niezadowoleniem, wsadziła gazetę do siatki i poprawiła z godnością włóczkowy, zielony beret.
- To ja jutro zajrzę. Będzie już "Życie na gorąco"?
- Powinno być. A pan co chciał?
Młody człowiek rozejrzał się nerwowo, wyciągnął odliczoną sumę i dramatycznym szeptem poprosił o prezerwatywy. Odchodząca pani Majewska odwróciła się w stronę kiosku i spiorunowała go wzrokiem. Tymczasem kioskarz złośliwie zaczął się dopytywać wystraszonego chłopaka, które mają być, bo są różne i rozmaicie kosztują.
- To go nauczy - mruknęła z zadowoleniem, patrząc na wijącego się z zażenowania młodzieńca i podjęła wędrówkę.
Sąsiednia ulica była już mniej uczęszczana, więc Majewska nie musiała lawirować między przechodniami. Zwolniła kroku i staranniej omijała mokre zasadzki, nie przyjmując najwyraźniej do wiadomości, że i tak ma już mokre pantofle. Pogrążona w myślach, obojętnie przechodziła obok znajomych, odrapanych budynków, gdy nagle z mijanej uliczki dobiegł do niej cichy, nieśmiały głosik.
- Proszę pani! Proszę pani!
Pani Majewska zatrzymała się zdziwiona, a gdy głosik powtórzył wezwanie, odwróciła się powoli w stronę, z której dobiegał. Z zaskoczeniem spostrzegła małą, może dziesięcioletnią dziewczynkę, w jasnej, letniej sukience, zupełnie nie przystającej do panującej pogody.
- Czy może mi pani pomóc? - Dziewczynka przestąpiła z nogi na nogę i z zakłopotaniem pociągnęła noskiem.
- Zgubiłaś się? - zapytała pani Majewska.
Dziewczynka przecząco pokręciła głową. Przy energicznym ruchu, jeden z kucyków, w które miała związane włosy, pacnął ją w nos. - Szukasz czegoś?
- Czy może mi pani pomóc? - dziewczynka ponowiła nieco śmielej pytanie.
- Ale jak mam ci pomóc, skoro nie wiem, o co chodzi?
- Pani pójdzie za mną, to ja pokażę - zaproponowała mała i spojrzała z wyczekiwaniem na reakcję kobiety. Majewska zastanawiała się przez chwilę, po czym skinęła przyzwalająco. Dziewczynka uśmiechnęła się lekko, podeszła i pociągnęła ją za rękaw palta.
- Jak masz na imię? - zapytała kobieta, gdy dziecko prowadziło ją bocznymi uliczkami.
- Małgosia.
- Nie powinnaś wychodzić tak lekko ubrana na taki deszcz - w głos pani Majewskiej wkradł się nauczycielski ton. - Możesz się przeziębić, albo złapać zapalenie płuc.
Dziewczynka nie odzywała się. Majewska chrząknęła - Czy słyszysz, co do ciebie mówię?
- Tak, proszę pani. Ale ja się nie przeziębiam.
Pani Majewska już chciała coś dodać, ale dziewczynka poprowadziła ją za zakręt, na sporych rozmiarów podwórko i zatrzymała się.
- To tu.
Majewska rozejrzała się niepewnie po otoczeniu. Nie przypominała sobie, żeby podobne podwórko znajdowało się w sąsiedztwie, a przecież szły zaledwie parę minut. Później jej wzrok powędrował niżej.
Jedna z siatek wysunęła się z jej dłoni i przewróciła się na ziemię. Znajdująca się w środku torebka z mlekiem plasnęła głośno i po chwili obok stóp pani Majewskiej utworzyła się niewielka, biała kałuża.
- O mój Boże - jęknęła tęga kobieta i zrobiła niepewnie krok do tyłu.
Pół podwórka zajmowały niskie, równomiernie rozłożone kopczyki, o wymiarach mniej więcej metr na dwa. Część z nich wyglądała na starsze - zarosły trawą i wtopiły się nieco w otoczenie. Inne były całkiem świeże. Obok jednego z kopców leżał ubłocony człowiek w długim, podartym płaszczu, przez który wyzierały strzępy koszuli i kawałki ciała. Z tyłu głowy miał pokaźnych rozmiarów wgniecenie, a na całym ciele widać było dziesiątki ran. Rdzawo-brunatne plamy przemieszanej z błotem zakrzepłej krwi, pokrywały go od stóp do głów.
Małgosia spojrzała prosto w oczy pani Majewskiej i wymownie wskazała na oparty o ścianę pobliskiego budynku szpadel.
- Czy może mi pani pomóc zakopać tego pana? - zapytała. Jej głos był niewinny i obojętny.
Kobieta zatoczyła się i zakryła ręką usta.
- Nie! Matko Święta! Nie! - odwróciła się przerażona i rzuciła do ucieczki.
Małgosia wzruszyła ramionami.
- Nie to nie.
Pani Majewska nie zdążyła zrobić nawet kroku. Nie zauważyła, kiedy obok niej pojawił się jasnowłosy chłopiec w ogrodniczkach. Mściwa satysfakcja w jego oczach kontrastowała z niewinną twarzyczką, gdy wbijał ogromny kuchenny nóż prosto w brzuch tęgiej kobiety. I jeszcze raz, i kolejny, i znowu. Pani Majewska ze zduszonym jękiem osunęła się na kolana. Małgosia podeszła ze szpadlem i z rozmachem uderzyła ją w głowę. Kobieta upadła na twarz. Z wypuszczonej bezwładnie drugiej siatki wypadły owoce i potoczyły się po ziemi.
Parę chwil później było po wszystkim.
- Nieużyta suka - mruknęła zirytowana Małgosia i kopnęła zwłoki w palcie. - A mówią, że to wszystko wina młodzieży.
- I jak my to teraz zakopiemy? - odezwał się z wątpliwością w głosie chłopiec.
- Nie przejmuj się, Jasiu. Coś wymyślimy...
***
Pan Mościcki powoli przechadzał się szarymi ulicami miasta. Nie zwracając uwagi na mżawkę, używał swojego parasola jako laski. Miarowe stukanie szpicu parasola o chodnik przydawało mu klasy - nawet niektóre całkiem młode dziewczęta oglądały się z uznaniem za dystyngowanym, starszym panem. On uchylał kulturalnie kapelusza i wymieniał z nimi drobne uprzejmości, doskonale wiedząc, jakie wrażenie potrafi wywołać jego przyjemny, ciepły baryton. Wszystko to wprawiało go w doskonały nastrój i nawet monotonia sąsiedztwa stawała się mniej uciążliwa.
Pan Mościcki minął spożywczy i parę innych sklepów. Wstąpił do muzycznego dowiedzieć się o zamówione nagrania. Później skierował się do kiosku, gdzie zaopatrzył się w najnowszą "Rzeczpospolitą".
- Czytałeś pan o tych zniknięciach? - zagaił kioskarz. - To na pewno sprawka młodocianych, bo to hołota teraz i w biały dzień człowieka potrafią napaść.
- Każde pokolenie twierdzi, że następne są gorsze - stwierdził pan Mościcki i wsunął gazetę do kieszeni płaszcza. - Nie ma co narzekać na młodzież. Od kogoś przecież musieli się nauczyć takich manier.
Kioskarz obruszył się i ostentacyjnie zabrał się za rozwiązywanie krzyżówki. Pan Mościcki uśmiechnął się lekko i ruszył dalej. Zdążył minąć parę przecznic, gdy zatrzymał go nieśmiały, dziecięcy głosik.
- Proszę pana! Proszę pana!
- O co chodzi, drogie dziecko? - zainteresował się.
- Czy może mi pan pomóc? - mała dziewczynka, w letniej, nieco ubłoconej sukience, patrzyła na niego z wyczekiwaniem.
- Oczywiście. A w czym, jeśli można wiedzieć?
- Pan pójdzie ze mną, to ja pokażę.
Poprowadziła go wąskimi uliczkami. Nie pozostawał w tyle, a po chwili nawet nieco ją wyprzedził.
- Ja mam na imię Jan, a ty? - spróbował podjąć rozmowę.
- Małgosia.
- Moja siostra ma na imię Małgorzata - zauważył, po czym dodał, wskazując na parasol - Może cię osłonić przed deszczem?
- Ja się nie przeziębiam.
- Też taki byłem w twoim wieku - pokiwał głową ze zrozumieniem.
Wreszcie dotarli na podwórko z kopczykami. Między nimi, na ziemi spoczywały zwłoki mężczyzny w płaszczu i kobiety w grubym, brązowym palcie. Małgosia pokazała palcem oparty o ścianę budynku szpadel, na którym widać było zaschniętą krew.
- Czy może mi pan pomóc zakopać tych państwa? - zapytała, patrząc mu prosto w oczy.
Wzrok Mościckiego powędrował ku starym, porośniętym trawą kopcom. Starszy pan Jan uśmiechnął się z sentymentem do własnych wspomnień. Wbił parasol w ziemię, zdjął płaszcz i podał go dziewczynce.
- Z przyjemnością, drogie dziecko. Z przyjemnością.
Sięgnął po szpadel i sprawnie zabrał się za kopanie nowego grobu...
Koniec
|