strona główna     -     bieżący numer     -     archiwum fahrenheita     -     stopka redakcyjna     -     napisz do nas
 
strona 28

KRÓTKIE PORTKI


Prezentujemy krótkie dzieła trzech autorów: Bartka Świderskiego, Eugeniusza Dębskiego i jeden ze starszych szortów Andrzeja Drzewińskiego. Żadnego z wymienionych autorów nie trzeba chyba nikomu przedstawiać? Miłego czytania.





Bartek Świderski


Rewanż

 

Przylecieli niespodziewanie, zwabieni przez audycję radiową sprzed lat. Wylądowali nocą na murawie nowojorskiego stadionu, gdzie kiedyś stała wieża przekaźnikowa.

"Przybywamy w pokoju" - brzmiały pierwsze słowa Brzytwali (jak nieformalnie nazwano ich później). Wyemitowali je przez nadajnik radiowy małego zasięgu. Bobrovsky - bezrobotny z Brooklynu, który zajmował się właśnie gromadzeniem surowców wtórnych - odebrał je na swym kieszonkowym odbiorniku. "To po co wam brzytwy?" - brzmiała pamiętna odpowiedź.

Potem wypadki potoczyły się błyskawicznie. Konferencja prasowa, na której wszyscy poznaliśmy naszych kosmicznych braci w rozumie. Program wymiany odkryć i wynalazków pod hasłem: "Ręka brzytworękę myje". Wreszcie pomysł meczu, który miał ukoronować pierwszy etap zbliżenia dwóch gatunków.

Wybór dyscypliny był łatwy. Ostatni Mundial utwierdził pozycję piłki nożnej jako najpopularniejszego sportu świata. Reprezentacja Ziemian była już wybrana głosami kibiców w plebiscycie "dream team". Honorowym trenerem został przewodniczący ONZ Coffe Annan. Jego podopieczni w zielono-błękitnych kostiumach stanęli naprzeciwko Brzytwali na boisku w Nowym Jorku w rocznicę pierwszego lotu na Księżyc (zbieżność nieprzypadkowa). Luciano Pavarotti odśpiewał hymn Ziemi, napisany specjalnie na tę okazję przez Paula McCartney'a, potem jeden z Brzytwali zapiszczał coś pro forma. Zaczął się mecz. Wkrótce boisko opuścił Wielki Ronaldo, który najwyraźniej nie rozumiejąc charakteru spotkania, w ciągu dwóch minut strzelił dwie bramki. Po wymienieniu go na bardziej uświadomionego Ballacka, spotkanie potoczyło się bez zgrzytów. Końcowy wynik 3:1 symbolizował ludzką siłę, ale i poszanowanie przeciwnika. Wydawał się satysfakcjonować obie strony.

Mimo to Brzytwale wysunęli propozycję symbolicznego rewanżu, rozegranego w ich dyscyplinie sportowej. Nazywała się ona - o dziwo! - "noga" i podobno cieszyła na ich planecie ogromną popularnością. Annan poprosił gotowych do merytorycznych negocjacji naukowców o wstrzymanie. "Na wymianę wzorków mamy czas, teraz liczą się gesty i atmosfera" - przekonywał wytrawny polityk. Tymczasem Brzytwale rozpoczęli budowę regulaminowego boiska do "nogi".

Po tygodniu na murawie nowojorskiego stadionu stanął kolisty labirynt. Wyciosane z lśniącego, czarnego minerału ściany wiły się w skomplikowane, koncentryczne wzory. W centrum znajdowała się pusta komora, której osiągnięcie było celem gry. Należało stanąć w niej "wszystkimi nogami", jak zagadkowo powtarzali Brzytwale. W rozgrywce startowało szesnastu niezależnych graczy. Wydawało się właściwe, by ośmiu Ziemian wybrano z drużyny futbolowej, która rozegrała pierwszy mecz. (Annan powołał znów pragnącego się zrehabilitować Genialnego Ronaldo). Piłkarze dostali dwa dni na oswojenie z regułami gry, które wydawały się proste. Niestety, nie było czasu na dywagacje i doskonalenie systemów translacyjnych - data spotkania była już ustalona.

Wreszcie przyszedł 4 lipca i szesnastu zawodników stanęło na murawie nowojorskiego stadionu. Pavarotti odśpiewał hymn, Annan wygłosił okolicznościową mowę i honorowo dmuchnął w gwizdek. Otworzyło się szesnaście wejść, wpuszczając zawodników do labiryntu. Ludzie i Brzytwale zaczęli biec korytarzami, szukając przejścia do centralnej komory. Obserwowani z wysokości trybun tworzyli poszatkowany, zacieśniający się pierścień, którego zamknięcie zbliżało się nieuchronnie. Cały stadion dopingował piłkarzy, z wyjątkiem sektora antyglobalistów, kibicujących Nieziemcom. Wreszcie jeden z Brzytwali skręcił w korytarz, którym właśnie przebiegał inny. Nożoręka z rozmachem opadła na nogę pechowca... odcinając ją u nasady. Kibice patrzyli ze zgrozą, jak okaleczony Brzytwal podejmuje bieg na jednej nodze, w ślad za swym oprawcą, umykającym z odciętą kończyną. Kikut zwisał bezwładnie, jednak już po chwili zaczął się wydłużać, przybierając kształt brzytwonogi. Wszystko stało się jasne.

Ponieważ reguły "nogi" nie przewidywały żadnego arbitrażu (co kibice powitali ze zgryźliwym entuzjazmem, robiąc aluzje do ostatniego Mundialu), nie było sposobu zatrzymania gry. Otoczeni ścianami zawodnicy nie widzieli trenerów, nieskoordynowane okrzyki kibiców brali za doping. Zanim ktoś sięgnął po megafon, doszło do jeszcze dwóch spotkań. Najpierw człowiek wpadł na Brzytwala, który uczciwie dokonał auto-amputacji. Odcięta kończyna spoczęła w rękach oszołomionego piłkarza. Chwilę później, w sąsiednim korytarzu rozegrał się dramat, który położył się cieniem na stosunkach dwóch gatunków i spowodował odejście Brazylii z ONZ.

"To już wiem po co" - skomentował zdarzenie Bobrovsky. Dziś jego radio firmy SANY spoczywa w muzeum - jakże trudnej - przyjaźni ziemsko-brzytwalskiej. Tuż obok zabalsamowanej nogi Wybitnego Ronaldo.






EuGeniusz Dębski


Wytrawny czytelnik

 

- ... i - podpisać.

Podpisał.

- Gabinet cztery, proszę wejść. Już wysyłam lekarza.

Pomaszerował we wskazanym kierunku.

Recepcjonistka wdusiła klawisz Libbsteina.

- Panie doktorze? Pacjent w czwórce.

Po chwili otyły Murzyn, sapiąc, podszedł do jej biurka. Chwycił podaną kartę pacjenta, rzucił okiem na nazwisko, potem popatrzył niżej. Odwrócił kartkę.

- O ja pier... - jęknął, widząc długą listę. - Aż tyle dłubaniny???

Siostra z trudem utrzymywała powagę, nie znosiła Libbsteina i wreszcie go dopadła.

- Wybiórcze trawienie pamięci - rzuciła.

- "Ubik", "Ziemiomorze", "Czarna kompania", "Flashback"... - czytał lekarz. - Po co mu sto kasacji?

- Powiedział, że nareszcie będzie miał znowu co czytać, bo współczesna SF to chłam.






Andrzej Drzewiński


Dzień, w którym czas się cofnął.

 

Jest skwarne popołudnie. Senne chmury suną po tafli nieba. Jak zawsze o tej porze, główną ulicą ciągną kawalkady samochodów. Sine obłoki spalin kołują nad rozgrzanym asfaltem. Kolejno, partiami, ludzie przechodzą przez skrzyżowanie. Rozpięte koszule, zroszone potem czoła, tłok przy saturatorach, wszystko zapowiada kolejny duszny wieczór. Rozłożone nad oknami markizy ocieniają przechodniów spragnionych cienia. Jakaś młoda para z dostojeństwem popycha wózek. Ich saboty wystukują rytmiczne staccato. Po drugiej stronie ulicy dzieciak o mało nie wpadł pod koła czarnej limuzyny. O mało, gdyż w ostatniej chwili pociągnęła go za rękę starsza kobieta. Malec ryczy teraz jak bóbr, a kobieta na dobrą sprawę nie wie, czy ma go pocieszać, czy robić wyrzuty. Zdaje się, że decyduje się na jedno i drugie. Gdzieś w górze krąży para gołębi. Z pobliskiej restauracji dobiega miły zapach. Tych dwoje, jak widać podobnie uważa, gdyż właśnie zamykają się za nimi oszklone drzwi. Przed pobliskim biurem podróży zatrzymał się właśnie autokar - wycieczka z prowincji. Wygląda na to, że miasto robi na nich wrażenie. Nic dziwnego, stolica. Słychać doniosły głos syreny. Ludzie gwałtownie obracają się, samochody zjeżdżają do krawężnika. Karetka przelatuje i już po chwili jej głos niknie w zgiełku ulicznym. Wszystko wraca do normy. Dochodzi godzina czwarta. NaggaN. atrawcz anizdog izdohcoD. ymron od acarw oktsyzsW. mynzcilu ukłeigz w einkin sołg jej iliwhc op żuj i ................. .............................................................. .............................. ołtaiwś einats ęis hceiN.







Koniec




Spis treści
451 Fahrenheita
Zakużona Planeta I
Zakużona Planeta II
Bookiet
Recenzje
Stopka
Paweł Laudański
W. Świdziniewski
Adam Cebula
Adam Cebula
A.Mason
Tomasz Pacyński
A.Cebula, R.Krauze
Adam Cebula
W. Świdziniewski
Eugeniusz Dębski
Jerzy Rzymowski
Kot
J. Kaliszewski
KRÓTKIE PORTKI
S.Chosiński
Irina Jurjewa
James Barclay
 

Poprzednia 28 Następna