strona główna     -     bieżący numer     -     archiwum fahrenheita     -     stopka redakcyjna     -     napisz do nas
 
Irina Jurjewa
strona 38

Koniec Zwierzojaszczura (9)

(opowieść)

 

 

Z pewnością powinien był pójść do Ajrin, przecież bez niej w żaden sposób nie zdołałby wyprowadzić w pole przedstawiciela Służby, jednak Berold poszedł do córki. Dopiero gdy się upewnił, że dziewczynka śpi, i że jej sen niepodobny jest już do tego odrętwienia, które tak go przeraziło, Berold uspokoił się. Wierzył, że z Mirtą wszystko będzie w porządku. Poświata, która tak uderzyła go od pierwszej chwili spotkania, rozproszyła się, policzki z lekka poróżowiały, a ręce znowu zrobiły się ciepłe. Tylko chudość jej ciała i sine cienie mogły zdradzić, przez co przeszło to dziecko.

- Jak to się stało? - mimo woli pomyślał Berold. - Dlaczego właśnie z Mirtą?

Rozumiał, że takie rzeczy nie dzieją się nagle. Jeśli Mirta była w stanie przyciągnąć do siebie Ducha ze Skorupy Ziemskiej, to znaczy, że została doprowadzona do granicy rozpaczy. Ale dlaczego? Z powodu nowych ludzi, którzy tak nieoczekiwanie wtargnęli w jej życie, zmuszając Mirtę, by zaczęła rozumieć i liczyć się z uczuciami innych, zamiast chować się przed nimi za zasłoną pozornej uległości? Czy wstrząsnęło nią pojawienie się Ajrin, która nieoczekiwanie wkroczyła w jego życie? Berold niczego Mircie nie powiedział o tej kobiecie, żeby jej nie niepokoić, a dziewczynka wyciagnęła wniosek, że przestała mu być potrzebna? Że nie ma dla niej miejsca w sercu ojca? Czyżby się lękała, że ją porzuci? Co za nonsens!

Ale jak też Ajrin udało się przechytrzyć niebezpiecznego gościa? Co zdołała mu zasugerować, żeby przekonać że jego córka - jest jej dzieckiem? I co mają do tego Promienie? Skąd w ogóle przyszły jej do głowy? Co się z nią teraz dzieje? Ajrin wytrzyma wiele, jeśli zechce, ale ta nagła scena... Wygląda na to, że nie udawała...

Spojrzawszy na córkę i upewniwszy się, że z Mirtą na razie wszystko w porządku, wyszedł. Zawołał jedną ze służących i nakazał jej pójść do Mirty.

- To moja córka - powiedział służącej. - Kiedy znów się obudzi, poślesz po mnie.

 

- No, no, umiesz kłamać - rzekł od progu, widząc, że Ajrin ocknęła się i nawet jest w stanie uśmiechać się do niego. - Wiesz, ja sam w końcu uwierzyłem, że spotkałem cię już wcześniej, a potem zapomniałem. Dlatego tak się zachowywałaś u Kornata!

- Pomarz sobie jeszcze! - prychnęła Ajrin.

- Najwyraźniej wszystko z tobą w porządku, skoro możesz mi docinać. Dlaczego powiedziałaś, że Mirta to twoja córka? Co pokazałaś Podręcznemu?

- Prawdę. To, co było ze mną.

- Nie rozumiem?

 

Wiedziała, że ten dzień nie będzie najszczęśliwszym dniem w jej życiu...

- Kirk, powinniśmy pójść do świątyni.

- Po co?

- Nie chcę, żeby ktokolwiek odważył się wytknąć dziecku, że nie jesteśmy małżeństwem.

- Jakiemu znów dziecku?

- Mojemu. Twojemu. Nic nie mówiłam, póki mogłam, ale dalej nie ma sensu czekać.

- Jest inny, lepszy sposób pokierowania jego losem. Idź do Trudi, naszej staruchy. Da ci wywar i problem zniknie.

- Kirk, ja nie chcę.

- Niepotrzebne mi dziecko.

- Nie ma rodziny bez dzieci.

- Rodziny? A skąd ci przyszło do głowy, że jesteśmy rodziną? Wcale cię nie prosiłem, ty sama powlokłaś się za mną. Nie sprzeciwiałem się. Ale co ma do tego rodzina? Ty co, myślisz, że wezmę za żonę dziewczynę która mi się oddała niemal że w pierwszy dzień znajomości? Która przez rok włóczyła się ze mną po polach, żyła obozowym życiem? Nie rozśmieszaj mnie!

- Nie odważysz się...

- Nie odważę się wprowadzić do swojego domu osoby z taką reputacją, jak twoja. Moja żona powinna pochodzić z dobrej rodziny. Bogata, dobra, młodziutka. Nie potrzebuję nieślubnych dzieci. Rozumiesz?

- Trzeba będzie spuścić z tonu, Kirk. Wszyscy wiedzą, że byłam z tobą przez cały rok. Wielu z nich już teraz widzi, że jestem w ciąży. Kiedy dziecko się urodzi, każdy powie, czyje ono jest.

- Dziecka nie będzie - uciął Kirk. - Jutro pójdziemy razem do Trudi i sama wiesz, co będzie dalej. Czas już skończyć z tą historią. Tak będzie lepiej dla wszystkich.

 

...Jutro absolutnie nigdzie nie pójdzie! Ajrin wiedziała to. I wiedziała, co zrobi. Ucieknie! Jej córeczce niepotrzebny taki ojciec. Córeczce? Tak! Będzie miała córkę, ponieważ zupełnie nie ma ochoty urodzić syna. Chłopiec z czasem stanie się taki, jak jego ojciec. Urodzi sobie córkę, czarnooką dziewuszkę. Wrócą do Gokstad, i... Co będzie później, Ajrin nie miała pojęcia, ale z jakiegoś powodu wydawało się jej, że wyjście się znajdzie. Teraz najważniejsze było zniknąć.

Najwyraźniej Kirk nie wpadł na to, że Ajrin zechce uciec w środku nocy. Kiedy wyszła, nikt nie próbował jej zatrzymywać.

Plan był prosty: ukryć się jak można najdalej od obozu i poprosić kogoś z ludzi, służących w taborach które ciągnęły za oddziałem, żeby pomógł jej w powrocie. Ajrin powie im, że jej mąż został zabity, a ona sama oczekuje dziecka i chce wrócić do domu, do rodziny, aby spokojnie urodzić.

Ajrin szła, nie bojąc się niczego. Wiedziała, że wroga ma za plecami, przed nią sami swoi.

 

Zaczynało się rozjaśniać, kiedy jaskrawy rozbłysk rozdarł niebo, na chwilę zatrzymując jej spojrzenie. Wyglądało to pięknie i Ajrin zastygła, decydując że popatrzy, co będzie dalej.

Rozwinąwszy się w błyszczącą wstęgę, poświata zaczęła migotać i zmieniać kształt. Teraz stała się podobna do miękkiej chmury, mieniącej się jaskrawo kolorami tęczy... I nagle zaczął padać deszcz bez kropli. Bezcielesne strużki-promienie o niezwykłym, czarnym kolorze runęły na ziemię, skręcając się jak macki... i Ajrin nagle poczuła, że opada z sił. Nogi miała jak z waty, a głowa odpłynęła... I wtedy nagle zrozumiała, co się stało, i jej duszę ogarnęła groza. Bajań o czarnych Promieniach słyszała aż za wiele, ale dopiero w tej chwili pojęła, że się w nie wpakowała.

- Nie! Moja dziewczynka... Co z nią? Co się z nią stanie po tym, jak podziałały na nią Promienie? Do kogo będzie podobna? Czy zdoła wyżyć? I żyć... Nie chcę... Nigdy... Za nic... Nie chcę jej stracić...

Potem był tylko mrok...

 

Wokół znów panowała ciemność, ale zupełnie inna... Taka, jaka nocą bywa w namiocie... Płonęły jakieś świece.. Dwie? Trzy? Czy też nawet pięć? Ajrin nie mogła ich policzyć, bo płomyki to zlewały się w jeden języczek, to znowu zaczynały się dwoić i troić... Obok niej był Kirk... Po prostu siedział i trzymał ją za rękę.

- Wszystko dobrze... Wszystko w porządku... Tak się bałem, że nie wrócisz, ukochana... Że cię już nigdy nie zobaczę... - jakby zapomniał o okrutnych słowach, które jej niedawno mówił. - Moje kochanie... Jak się cieszę, że znów jesteś ze mną...

Ajrin chciała coś odpowiedzieć, ale brakło jej sił.

- Nic nie mów... Na razie nic nie mów... Wypij lekarstwo, ono doda ci sił...

Krawędź glinianej czarki wydawał się chłodna, a sam napój pachniał goryczą.

- Wypij, moje kochanie...

Gardło zapiekło, jak ogniem.

- Do końca...

Ajrin wypiła wszystko i... Zasnęła? Straciła przytomność? Było zimno i był ból... I jeszcze bardzo dużo wody... Czy krwi? Kto wylał ją na pościel? Po co? Zimno... Ciemność... Strach...

 

- Doszłaś do siebie, wiercipięto? No, będziesz żyła!

- Trudi? A wy skąd?

- A tak zaszłam, zobaczyć co z tobą.

- Moja córka...

- Już jej nie ma. I następnych też nie będzie.

- Co?!

- A nic. Sama decydowałaś. Przecież mu mówiłam, kiedy przysłałaś po wywar, że on zabije zdolność rodzenia...

Słowo do słowa... I Ajrin nagle zaczęła pojmować, co zaszło tej nocy. Zabłądziła w ciemnościach i, zatoczywszy pętlę, znów wróciła do obozu. Eksplozja Promieni odebrała jej świadomość... Rano jeden z wartowników znalazł ją, od razu poznał i zaniósł Kirkowi, a potem...

- Gdzie Kirk?!

- Poprowadził oddział dalej. Przecież nie będzie się wiecznie trzymał twojej spódnicy - odparła Trudi nieco gburowato. - Zrobił wszystko, o co prosiłaś, i wystarczy!

- Prosiłam? O co?`

- No dobra, nie powinnam cię osądzać. Rozumiem, że to dziecko nie powinno było żyć. Promienie - to straszna rzecz, i nie każda chce ryzykować, że urodzi potwora. Ja nigdy nie byłam w stolicy, ale słyszałam, że tam takich zabijają. Że jest specjalna Służba, która wyłapuje takie pokraki i pali na stosie... Dałaś mu lekką śmierć...

 

- Tak właśnie się dowiedziałam, co się stało. Wtedy już zupełnie oszalałam. Byłam bardzo słaba, nie mogłam nawet wstać, ale gdyby Kirk wrócił, nie wiem, co bym zrobiła... I on nie wrócił już wcale. Potem powiedzieli mi, że poległ tego samego dnia, w boju. Przeklinałam go i... Żałowałam. I wciąż kochałam. Pamiętałam przecież, jak rozmawiał ze mną ten ostatni raz i jak próbował pocieszyć... Wierzyłam, że, mimo wszystko, kochał mnie. Ze Kirk, tak jak Trudi, uważał że dziecko urodzi się potworem. Że tak czy siak nie dadzą mu żyć. Że z powodu Promieni, które odmieniły maleństwo, wszyscy troje moglibyśmy zginąć...

Z początku tylko przyzywałam Śmierć. Potem, kiedy się przekonałam, że trzeba żyć dalej, postanowiłam ruszyć do Longroft... Kiedy w moje ręce trafił Zbiór Praw, i przeczytałam w nim że człowiek, który był wystawiony na działanie Promieni, ma prawo żyć, niezależnie od tego, jak by go one nie zmieniły, dziw że nie straciłam rozumu. Kirk o tym wiedział, jak każdy setnik, który prowadzi oddział za Morze.

I miłość umarła, zaczęłam go nienawidzić. A razem z nim wszystkich pozostałych. Zdawało mi się, że świat powinien mi zapłacić za tę zbrodnię... I jednocześnie wiedziałam, że jestem płonnym kwiatem, nie kobietą, ale - nikim... Chciałam mieć od razu wszystko, i nie wierzyłam, że mam prawo żyć jak inni...

 

- I myślałaś o tej historii z Promieniami, kiedy młodszy Podręczny wziął dysk? - ostrożnie spytał Berold.

- Tak.

- Naprawdę zwariowałaś... Nigdy w życiu nie zrozumiem, jak coś takiego mogło się udać! Przecież Wybrani potrafią wyczuwać czas, a to stało się mniej niż rok temu! Gdyby twoje dziecko się urodziło, byłoby niemowlęciem, a Mirta to już prawie dziewczyna... Skąd ci to przyszło do głowy?

- Nie wiem, - odparła Ajrin. - Chyba rzeczywiście zwariowałam. Kiedy przyniosłeś Mirtę do domu, coś się ze mną stało. Zupełnie zapomniałam, gdzie jestem, kto stoi obok mnie, który to rok... Wydało mi się wtedy, że to moja córka, która wyrosła. Niezbyt jest podobna do wszystkich pozostałych dzieci, ale przecież Promienie mogły dać o wiele gorszy efekt?

- Możliwe... Tylko że to nie Promienie.

- Wiem - cicho i bardzo ciężko powiedziała Ajrin, patrząc mu prosto w oczy. -Opętanie dręczy także ciało. Zmienia je. Nie mówią o tym, żeby nie wzbudzać zbytecznej paniki... Prawda? Tak, Berold?

- Wiesz, długo się zastanawiałem, jak mogło do tego dojść. - powiedział nagle, gwałtownie zmieniając temat rozmowy. - Możliwe, że Mirta nagle zrozumiała, że zacząłem się od niej oddalać? Być może poczuła, że ktoś wszedł w moje życie i stała się o ciebie zazdrosna. Będzie jej trudno pogodzić się z obecnością kobiety... Ale ty na pewno potrafisz ją przekonać, że we trójkę będzie nam lepiej. Niełatwo jest przyjąć matkę, o której do tej pory nic się nie wiedziało...

- Łatwiej, niż po prostu kobietę.

- To nawet zabawne... - zauważył Berold. - Zwierzojaszczur Władcy nagle znajduje rodzinę...

- Jaki tam z ciebie Zwierzojaszczur? - prychnęła nagle Ajrin. - W życiu nie spotkałam takiego niedorzecznego przezwiska. Nie pasuje do ciebie. Zupełnie!

- Co tu gadać! Moja matka była z rodu herpisów - szybko odpowiedział Berold, jakby zapominając, jak niebezpieczne jest takie wyznanie. - Nie znałaś mnie przed dwudziestu laty...

- Bzdura! - przerwała mu Ajrin. - Za młodu wielu szaleje! A kobiet-herpów nie ma. Każde dziecko z Gokstad ci to powie. Rozumiesz, Berold?

- A co do przezwisk... Wiesz, jak cię nazywałem na początku? - znienacka zapytał Berold.

- Wiedźma? - nieśmiało wymówiła Ajrin, starając się wyglądać na przestraszoną.

- Gdzie tam! Widziałem w tobie inne kobiety, te, które kiedyś kochałem. Uważałem cię za Śmierć z gokstadzkich bajek.

- Dzięki za trafną ocenę! - prychnęła Ajrin, próbując powstrzymać śmiech. - Jestem niezwykle zaszczycona!

- Nabijasz się ze mnie?

- Przecież ja naprawdę jestem twoją Śmiercią, Jaszczurze - rzekła, błysnąwszy w uśmiechu bielą zębów. - Nie wiem, jak i kiedy, ale bestia z Longroft umarła. Obok mnie był Berold. Człowiek, który się mną zainteresował, udzielił mi wsparcia, kiedy padłam ofiarą intrygi, i dał mi wszystko, o czym można marzyć.

-Spalę się zaraz ze wstydu od takich komplementów! - mruknął kpiąco Berold. - Prawdziwa hańba...

- Nie szkodzi, przyzwyczajaj się, póki jest czas. Niedługo całe Longroft zacznie opowiadać o szczęśliwym stadle, które stanie się wzorowym przykładem rodzinnej idylli.

- Nie wiem czy to wytrzymam... - szepnął Berold, obejmując mocno Ajrin. - Jeśli ty mi nie pomożesz w tych strasznych chwilach!

- W porządku. Ale pod jednym warunkiem: że obie z Mirtą więcej nie usłyszymy o żadnych tam zwierzojaszczurach! Tak? Obiecujesz, Berold?

 

 

23.01.2001.

 

 

Tłumaczyła: Grażyna Czartek




Koniec




Spis treści
451 Fahrenheita
Zakużona Planeta I
Zakużona Planeta II
Bookiet
Recenzje
Stopka
Paweł Laudański
W. Świdziniewski
Adam Cebula
Adam Cebula
A.Mason
Tomasz Pacyński
A.Cebula, R.Krauze
Adam Cebula
W. Świdziniewski
Eugeniusz Dębski
Jerzy Rzymowski
Kot
J. Kaliszewski
KRÓTKIE PORTKI
S.Chosiński
Irina Jurjewa
James Barclay
 

Poprzednia 38 Następna