strona główna     -     bieżący numer     -     archiwum fahrenheita     -     stopka redakcyjna     -     napisz do nas
 
Fahrenheit Crew
strona 04

ZAKUŻONA PLANETA


"Lubieżny telepata" jest prostym, linearnym opowiadaniem akcji, pozbawionym nagłych zwrotów, niespodzianek, narracyjnych przekrętów, czy choćby zaskakującej pointy. Wszystko jest jasne i z góry wiadome. W przypadku takich tekstów czytelnik jednak zwraca przede wszystkim uwagę na język, wewnętrzną logikę i styl. Te trzy elementy warto więc dopracować w każdym szczególe, a tu, niestety, autor trochę "puścił tekst", porwała go narracja, nie zwrócił uwagi na ważne drobiazgi. Poniżej więc wybór kilku fragmentów, które moim zdaniem powinny zostać poprawione albo gruntownie dopracowane.

Warto też zastanowić się nad inną pointą (co prawda autor kończy tekst słowami: "To jeszcze nie koniec" - aż chciałoby się dodać: "nie strasz, nie strasz, i tak się boimy..."), nad jakąś klamrą spinającą całość albo organizującą opowieść poprzez dodanie niebanalnej wymowy, czy choćby innego spojrzenia.

 

 

 

Muchozol

Lubieżny telepata

 

 

Wokół konsoli w kształcie podkowy zajaśniał rząd monitorów, na ich ekranach wyświetlił się wiersz:

no chodź człowieku

nie masz się czego bać

pociągnę cię w świat fantazji

w to co cię zadziwi

i w to co pozwoli uciec

od tych dni nudnych

coraz bardziej podobnych

i w końcu nijakich

 

czy chcesz wiedzieć

jak dużo stworzymy

no nie wiem

ale wydaje mi się

że na tyle

na ile zapomnisz

ten sen życia

w którym myślisz

że istniejesz

 

***

 

Korzenie drzew, niczym żylaste fallusy wbijały się w bagienny grunt. Konary pozbawione liści połyskiwały metalicznie, a ich splątane kształty przypominały kłębowisko żmij, których zwisające ogony delikatnie falowały w mętnej wodzie. Słońce z trudem przenikało gęsty kaptur gałęzi; jakby na przekór jakiejś złej sile, przeciskało się smugami światła, rozjaśniając szarą kolorystykę otoczenia odcieniami ultramaryny i fioletu. Bagna okryte pasmami mgły wydalały bąble powietrza, tętniły podwodnym życiem. Grobową ciszę przerwał krzyk przepełniony bólem. Agonalny dźwięk spłoszył chmarę gigantycznych stworzeń, które wzleciały zwabione świeżym zapachem krwi. Nagle tajemniczy świat ożył brzęczeniem owadzich skrzydeł.

Kandydat, biegacz - Numer 4, wypełnił płuca powietrzem przesiąkniętym stęchlizną gnijących w błocie roślin. Powoli otworzył oczy. Na jego twarzy ukazało się zdziwienie, a szeroko rozwarte oczy wyrażały strach, wstrząsnął nim dreszcz.

- To miejsce jest przerażające - stwierdził zaskoczony. - Przecież to miała być gra komputerowa. Gdzie ja jestem? - wyszeptał, jakby bał się, że ktoś usłyszy.

Długo rozglądał się wokół siebie, jakby nie mógł uwierzyć w to, co widzi. Wyobraźnia ochoczo zareagowała, podsycana scenografią wirtualnej krainy, płodziła obrazy krwiożerczych bestii przyczajonych w cieniach drzew.

- Przecież to tylko program komputerowy wspomagany wyobraźnią telepaty. To się nie dzieje naprawdę - wmawiał sobie, cicho mamrocząc pod nosem. - To tylko straszny sen, horror w cyberprzestrzeni. To tylko sen, tylko sen...

Kandydat przypomniał sobie instruktaż przeprowadzony przed testem. Zajął się poprawianiem idealnie dopasowanego kombinezonu, aby skierować myśli na inny tor. Sprawdził urządzenie sterujące umieszczone w pasie. Okrągła klamra posiadała sześć przycisków rozmieszczonych współosiowo. Pierwszy, z napisem "TLEN", otwierał płaską butlę z powietrzem, przypiętą na plecach.

Albo butla jest z tlenem, albo z powietrzem - trzeba się zdecydować. Poza tym, jeśli przycisk otwiera butlę z tlenem/powietrzem, to automatycznie staje się ona bezwartościowa, bo tlen/powietrze ucieka na zewnątrz. Trzeba to inaczej opisać. Jeśli jednak w butli jest sam tlen, to potrzebny do oddychania jest także worek powietrzny lub inne urządzenie - inaczej czytelnik odnosi wrażenie, że autor nigdy nie korzystał z butli z tlenem i nie wie, jak wielkie ograniczenia to ze sobą niesie.

Dodatkowo: przyciski umieszczono "współosiowo". Czyli... jeden NAD drugim? I jak takie coś obsługiwać? Toż przyciśnięcie pierwszego od razu uruchomi wszystkie pozostałe.

Następny przycisk "OTWÓRZ" umożliwiał błyskawiczne rozszczelnienie ubioru składającego się z czterech części. Trzeci włącznik "REFLEKTOR" zapalał dwie prostokątne lampy na ramionach. Kolejny przycisk "NOKTOWIZOR" włączał szerokie okulary, które opuszczały się na wysokość oczu. Piąte pokrętło "TERMOSTAT" odpowiadało za utrzymywanie stałej temperatury, niezależnie od otoczenia. Ostatni "ZAMKNIJ" służył do zakładania i uszczelniania kombinezonu.

Biegacza zainteresował dziwny stwór, który z natarczywością latał dookoła niego.

Trochę trudno latać wokół z natarczywością. Latanie wokół jest samo w sobie dość natarczywe.

Z kabury umieszczonej na udzie wyjął miotacz laserowy, dokładnie wycelował w krążący kształt.

Wiem, że miotacz laserowy wszedł już do kanonu SF, ale czasem warto zastanowić się, co też różni autorzy wypisują. Miotacz laserowy. Miotacz? A czym on miota? Światłem? Laser to po prostu źródło światła, owszem specyficznego, niemniej trochę trudno "rzucić w kogoś/coś światłem". Wiem oczywiście, że nazwy często są nieadekwatne do rzeczywistych zastosowań danego przedmiotu, ale czasem warto zwrócić na to uwagę. Miotanie/rzucanie w kogoś światłem nie jest zbyt zgrabnym wyrażeniem, chyba, że zgodzimy się na zdanie "z drugiej kieszeni wyjął inny miotacz światła, zwany popularnie latarką".

Dodatkowo w cytowanym zdaniu warto wspomnieć coś o samonaprowadzaniu się lasera ponieważ "dokładnie" nie da się wycelować w krążący kształt z żadnej ręcznej broni.

Owad przypominał kilkakrotnie powiększonego komara. Kandydat strzelił, wiązka światła pomknęła, stopiła stworzeniu skrzydła. Bezwładny korpus wpadł w bagno. Komar niezdarnie próbował płynąć, ale powierzchnia wody utworzyła wir i coś wessało zdobycz z głuchym mlaśnięciem. Podwodny stwór obrzydliwie beknął, wydalając z siebie syk pełny baniek powietrza.

Zastanawiam się, czy można beknąć NIEobrzydliwie, ale to oczywiście kwestia gustu. Natomiast z całą pewnością trudno WYDALIĆ z siebie syk i to w dodatku pełen baniek powietrza. Słowo "syk" określa dźwięk (jego rodzaj). Może więc być syk bulgoczący (choć z bólem), ale sam dźwięk nie może być pełen baniek powietrza.

Numer 4 schował miotacz i z pochwy wyciągnął obusieczny nóż, przeciął nim parę razy powietrze, wykonał unik i pchnięcie w niewidzialnego wroga.

- Trochę za krótki - określił rozmiar, robiąc pogardliwą minę. - No, ale do cięcia gałęzi nadaje się doskonale. Posłuży mi jako maczeta do torowania sobie drogi.

Zbliżył się do brzegu trzęsawiska. Zegar kontrolny zamigotał zielonym światłem, wyświetlił napis "START ZA 10 SEKUND", ożyła zieloną wskazówką, która pokazała kierunek biegu. Przypomniał sobie proste zasady gry, które składały się z czterech punktów.

- Po pierwsze, odległość do przebycia pięć kilometrów - recytował na głos.

- Po drugie, za każdy przebyty metr jeden punkt.

- Po trzecie, za zabicie atakującego stworzenia sto punktów - wyliczał odchylając palce jak małe dziecko.

- Po czwarte, na mecie odliczenie punktów za doznane rany i uszkodzony sprzęt, według określonego cennika.

Przypomniał mu się urywek z instruktażu przeprowadzanego przez telepatę, który mimowolnie wcisnął się do jego świadomości.

- ....świat, który kontroluję i wspomagam tworzy program komputerowy. Z góry przepraszam za moje erotyczne skłonności, które wpływają na scenariusz gry. Spowodowane zapewne wykorzystywaniem moich zdolności do filmów, delikatnie mówiąc erotycznych - uśmiechnął się do swoich słuchaczy, którzy nieświadomi jego mentalnej penetracji myśleli o swoich ukrytych skłonnościach. Obserwował ich przez dłuższą chwilę, po czym kontynuował.

- Ponadto, wasze własne wyobrażenia i dewiacje psychiczne mogą ujawnić się w zmianie wyglądu waszych wirtualnych odpowiedników. Dlatego muszę was uprzedzić, że możecie się przestraszyć samych siebie - zaśmiał się szyderczo, wywołując ogólny niesmak....

Kandydat pełen złych przeczuć chciał jak najszybciej zobaczyć swoje odbicie. Podszedł do lustra wody. Nachylił się i ujrzał krępą sylwetkę. Ściągnął kask uwalniając ciemne włosy. Spod gęstych brwi patrzyły na niego szare oczy, odetchnął głęboko.

- Jestem podobny do siebie. Co za radość!- krzyknął z ulgą. Uśmiechnął się do swojego odbicia, zrobił groźną minę, wyszczerzył zęby. - To miłe, gdy człowiek przekona się, że akceptuje swój wygląd. Ta drobna zmiana w objętości mięśni nie ma znaczenia. Podobam się sobie - dodał, napinając mięśnie aż odznaczyły się w idealnie dopasowanym kombinezonie.

Kandydat był zadowolony z ciała tętniącego energią. W młodości odbył obowiązkową służbę wojskową w oddziałach specjalnych szybkiego reagowania. Było ciężko, ale zahartował ciało i przeszedł gruntowne szkolenie pod względem taktycznym. Miał nadzieję, że to zaowocuje. Pomoże mu w zaliczeniu biegu.

Powierzchnia wody zafalowała. Biegacz usłyszał głośny plusk, który wyrwał go z zamyślenia i zmącił odbitą postać. Było już za późno na przemyślaną reakcję. Stwór przypominający węgorza błyskawiczne wyskoczył z wody. Rozwarł uzębioną paszczę szeroko, niczym potrzask na niedźwiedzie, i rzucił się w kierunku twarzy zaskoczonego człowieka. Od wirtualnej śmierci uratowało go błyskawiczne zasłonięcie twarzy, ręka uzbrojona w nóż zareagowała odruchowo. Ostrze przeszło przez rozwartą paszczę i przeszyło zwierzęciu mózg. Ciemna krew chlusnęła obfitą strugą po rękawicy. Oślizgły zwierz zdążył jeszcze owinąć się wokół szyi biegacza, przygniótł go do ziemi swym ciężarem.

Zaatakowany odwinął z karku długi ogon. Trzęsącymi rękami włożył na głowę kask, który nieopatrznie zdjął przy oglądaniu swojego odbicia, zamknął szybkę. Włączył na klamrze pasa przycisk z napisem "TLEN", poczuł dopływ powietrza. Zrobiło mu się gorąco, więc ustawił termostat na odpowiednią temperaturę. Wyciągnął miotacz laserowy, w lewej ręce trzymał nóż. Po tych czynnościach minęło zdenerwowanie.

Rozpoczął bieg, ustalił odpowiednie tempo i wyrównał oddech. Z daleka omijał podejrzane bagna. Stał się ostrożny i czujny. Kask wzmacniał sygnały dźwiękowe, co zmuszało go do reakcji na każdy podejrzany odgłos, często oglądał się za siebie. Gąszcz drzew przeszkadzał mu w utrzymaniu właściwego kierunku, więc torował sobie drogę cięciami noża. Zwolnił tempo, aby trochę odpocząć. Przetarł zabłocony zegar, odczytał aktualne wskazania cyklicznie zwiększających się wartości.

- Idzie mi całkiem dobrze, zdoby... - pocieszył się i nie dokończył.

Uderzenie w plecy rzuciło nim o ziemię. Kolczasty ogon nagle ukazał się nad jego głową i zaczął spadać z dużą prędkością. Biegacz zwinnie przeturlał się w bok, uderzenie przecięło bagno, błoto rozbryzgało się na boki. Pośpiesznie wstał, ale był zbyt blisko i nie miał czasu na kontratak. Jaszczur błyskawicznie zwinął ogon i uderzył nim jak biczem. Kask zamortyzował wstrząs, ale mimo to zaatakowany poczuł silne oszołomienie. Zaczął się cofać. Tymczasem potwór, pewny zwycięstwa, przymrużył gadzie ślepia i przygotował się do decydującego ataku. Kandydat nie był w stanie dokładnie wycelować miotaczem laserowym. Strzelił w kierunku głowy jaszczura, ale niestety minął się z celem.

Kto minął się z celem? Brakuje jakiegoś słowa lub wyjaśnienia. Strzelał człowiek, ale sam przecież pociskiem nie był, więc nie mógł minąć się z celem. Mógł nie trafić najwyżej. Ewentualnie światło lasera mogło minąć cel.

Spróbował jeszcze raz. Poślizgnął się i upadł w błoto, na plecy. Zwierz zaryczał z bólu, draśnięty w bok i skoczył na niego. Pod ciężarem ogromnego cielska grunt nagle rozstąpił się. Biegacz wraz z jaszczurem zanurzyli się w gęstą ciecz, która powoli wciągała ich w swoją ciemną otchłań. Czarna maź pochłonęła ich całkowicie. Butla z tlenem umożliwiała mu oddychanie, ale to tylko przedłużało jego oczywistą agonię.

Bardzo niezręczne sformułowanie. Trudno powiedzieć, czy agonia może być oczywista. W każdym razie lepiej użyć innych słów.

Ogromne cielsko przygniatało i ciągnęło na dno. Narastający szum w uszach i ból odebrał mu świadomość.

 

***

 

Leżał w swoim łóżku, przykryty ciepłą kołdrą, w wygodnym przytulnym mieszkanku. Poranne słońce przemykało przez listwy żaluzji, tworząc na przeciwległej ścianie świetlistą zebrę. Zapowiadał się słoneczny dzień.

Dopóki smog wyziewów budzącego się miasta nie połknie słońca, pomyślał przecierając oczy. To tylko koszmar, stwierdził i poczuł ulgę, jego twarz zajaśniała błogością.

- To tylko zły sennn... mmm... - zamruczał głośno, mając nadzieję, że obudzi dziewczynę śpiącą obok. Jak mało człowiekowi potrzeba do szczęścia, rozbawił się swoimi wspomnieniami.

Znowu niezręczne sformułowanie. Rozbawił się swoimi wspomnieniami...

Czasem wystarczy obudzić się z koszmaru. Kobieta odwracała się do niego. Podłożył jej rękę pod głowę. Wtuliła się w jego ramiona. Słuchał jej spokojnego oddechu.

- No, ale czas do roboty... Świat czeka na nowego geniusza - powiedział to specjalnie wysokim tonem, po czym przytulił się do wybranki.

Lubił na nią patrzeć, gdy ona spała.

Bez "ona" byłoby zgrabniej. A jeszcze lepiej byłoby napisać nie wprost.

Nie była piękna, ale on miał dosyć cukierkowych, na siłę upiększanych, lalek, które w strachu przed starością wymazywały ze swoich twarzy zmarszczki przy udziale skalpela.

Trudno coś wymazywać "przy udziale" skalpela. Skalpel nie gumka.

Operacje plastyczne, w dobie kultu młodości, stały się tak powszednie jak wizyty u dentysty. Tylko kobiety silne psychicznie akceptowały swoje charakterystyczne niedoskonałości. Za to, między innymi, ją szanował, że nie ulegała kolejnej modzie. Tylko na jak długo? zapytał sam siebie.

Rada "Zdrowe dziecko" wspaniale wywiązała się ze swojego zadania. Skojarzyła go, oczywiście według odpowiednich testów genetycznych i długich formularzy, właśnie z tą panią, którą niedawno poznał.

Przed chwilą mówił o niej jak o dobrej znajomej, "ty", "ona", a teraz "pani"? Zręczniej byłoby bezosobowo "kobieta", albo w ogóle bez żadnych określników, bo czytelnik doskonale wie, o czym autor mówi.

Wspólnie doszli do porozumienia, że zapłodnienie nastąpi w sposób naturalny, co oczywiście było pewniejsze no i przyjemniejsze, a gdyby się okazało, że nie pasują do siebie, to po prostu zostaną przyjaciółmi. To był uczciwy układ. Na początku był przeciwny tym grubiańskim interwencjom i zabawom w Stwórcę, ale ostatnio ogarnął go strach przed narodzinami dzieci o zdolnościach parapsychicznych, które dawały im władzę nad umysłami innych ludzi.

Komputer włączył się automatycznie. Spikerka melodyjnym głosem czytała najświeższe wiadomości, monitor bombardował obrazami pełnymi strasznych scen, lokalnych wojen na tle etnicznym, ciągnących się w nieskończoność konfliktów zbrojnych, zamieszek na tle religijnym, aktów terroru.

- A teraz czas na dobre wiadomości... Instytut Kosmoglob proponuje, za odpowiednią opłatą, nową grę selekcyjną dla kandydatów, z których wyłoni załogę promu kosmicznego. W dobie przeludnienia, głodu, anomalii pogodowych i innych ostatnio obserwowanych zjawisk, musimy się liczyć z najgorszą ewentualnością.

Obojętna twarz spikerki zmieniła się w migawki pokazujące kataklizmy przyrody powstałe w ostatnim czasie na Ziemi. Skutki zanieczyszczenia środowiska związane z efektem ocieplania klimatu: topnienie lodowców, zalanie rejonów depresyjnych, globalne susze, huragany o niespotykanej sile, trzęsienia ziemi w rejonach zaludnionych.

- Dlatego przygotowujemy grupę ochotników, którzy na orbicie okołoziemskiej poczekają, uśpieni w hibernacji, na lepsze czasy, kiedy to nasza wyeksploatowana planeta zregeneruje się i odnowi. W związku z powyższym, aby zwiększyć powodzenie misji, chcemy wybrać najlepszych. Potrzebujemy wykształconych ludzi, zdrowych genetycznie, sprawnych fizycznie i psychicznie. Mile widziane jest przeszkolenie wojskowe. Zapraszamy na badania i test psychofizyczny w studiu komputerowym, w którym sprawdzimy wasze predyspozycje. Dzisiaj organizujemy nabór kandydatów o specjalności oficer zwiadu.

Ston Are miał nieodparte wrażenie, że już to oglądał.

Ni stąd ni zowąd, mniej więcej w jednej czwartej opowiadania autor przechodzi od "bezimiennego" traktowania bohatera ("miał", "był", "stał" "leżał") do określenia go imieniem i nazwiskiem ("Ston Are miał..."). Niestety to wręcz podręcznikowy błąd. Można w opowiadaniach, oczywiście, celowo wykorzystywać i klasyczne błędy narracyjne, ale tylko w uzasadnionych wypadkach. Np. opisywany mężczyzna był kimś innym i właśnie teraz, w opisywanym momencie, z powodu jakichś zjawisk, wybuchu, terapii, czarów czy czegokolwiek innego stał się Stonem Are (albo przynajmniej sobie to przypomniał). Jeśli jednak tak nie jest, to dokładnie w tym miejscu redaktor pisma literackiego przestanie czytać nadesłany mu tekst i wrzuci go do szuflady "materiały niewykorzystane".

Postanowił obudzić swoja partnerkę i zacząć dzień od dobrego uczynku. Odwrócił ją delikatnie na plecy, kołdra bezwiednie osunęła się, odkrywając sterczące piersi. Kobieta popatrzyła na niego zaspanymi oczami. Nieoczekiwanie jej twarz zaczęła się zmieniać. Karnacja robiła się coraz ciemniejsza, włosy zaczęły falować, usta puchnąć, a oczy wypełniła zwierzęca żądza. Transformacja fizyczna kobiety wprowadziła go w kompletne zakłopotanie, gdzieś ze strzępów świadomości dudnił krzyk.

- Ja śnię!!! To sen... W takim razie co jest rzeczywistością?... - zapytał sam siebie i przypomniał sobie wszystko. Następnym jego odczuciem było narastające przerażenie. - Ja chcę jak najdłużej spać- wrzeszczał przez sen, rzucając się między kablami hipnowirtuatora w okrągłej świetlistej sali.

To widział tylko on, największy geniusz telepatyczny ostatnich czasów Sam Hade. Nawiasem mówiąc, nie przejął się tym zbytnio. Obojętnie popatrzył na czwarty monitor i inne, które jeszcze migały obrazami. Włączył na klawiaturze jednocześnie F4 i F8, przymknął oczy. Dziwne urządzenie nad jego głową zamigotało wyładowaniami elektrycznymi, uśmiechnął się lubieżnie, wyszeptał pod nosem.

- No to zaczynamy zabawę. Trzeba coś rzucić na ruszt dla zaostrzenia zmysłów.

Ston obawiał się dalszej próby. Miał świadomość nierealności tej obcej mu krainy ale bał się bólu, a przede wszystkim tego, co przygotował dla niego sadystyczny reżyser.

Coś czarnego i nagiego usiadło na nim. Piękną murzyńską twarz szpeciły dwa białe kły, wystające z nabrzmiałych ust. Rozszczepiony język badał jego twarz, wymacał tętnicę szyjną. Are usiłował zrzucić z siebie wampirzycę, wystraszył się jej wszechogarniającego głodu ciała.

A od kiedy to wampirzyca jest "głodna ciała"? Albo trzeba to uzasadnić, albo rozdzielić jak na mszy: "oto ciało moje, oto krew moja"...

Przytuliła się do niego twardymi piersiami. Jej biodra z niecierpliwością szukały czegoś, a gdy znalazły, niemal odczuł ich drgające zadowolenie.

Drgające zadowolenie bioder? Naprawdę?

Wbiła się na niego z całych sił.

Wbiła się na niego? Trzeba współczuć bohaterowi. To chyba boli...

Przez cały czas miał nieodparte wrażenie, że oprócz nich ktoś jeszcze ogląda jego intymny sen, jakby ktoś stał obok i bezwstydnie podglądał.

A co mi tam, w końcu to tylko erotyczny koszmar, trochę seksu wirtualnego jeszcze nikomu nie zaszkodziło, myśli bezwiednie przechodziły przez jego umysł.

W końcu poddał się, ich ciała splątały się ze sobą w mocnym uścisku, przekręcały, turlały, jak podczas walki zapaśników, kiedy siła zawodników jest wyrównana. Miał wrażenie, że senna zmora zaczyna wysysać z niego krew. Oderwał ją od siebie, ale ona zwinnie przemieściła się niżej, a tam już miała się czego trzymać.

-Oj! Ojojoj.. ale się przyssała - krzyczał przez sen. - Oj!!! Ale silnie... Oj!!! trochę przesadzasz. Delikatniej!...

Przyjemność gwałtownie narastała, a ona znowu zmieniła pozycję, wskoczyła brutalnie na niego i potraktowała go jak konia, którego za wszelką cenę należy ujeździć...

 

***

 

Kandydat ocknął z powrotem w cyberprzestrzeni. Oszołomiony rozejrzał się, pełen złych przeczuć. W pierwszej chwili nie mógł zrozumieć, co się dzieje, był do kolan zanurzony w błocie. Kombinezon miał oblepiony przerośniętymi pijawkami, które ssały go z głodną zaciekłością. Ledwie wstał, były duże i razem stanowiły pokaźny ciężar. Na szczęście nie miały zębów, nie były w stanie przebić się przez materiał ochronny do upragnionej krwi. Mimo to ssały mocno, a ich wygłodniałe jamy gębowe nie dawały za wygraną. Zaczął odrywać je po kolei. Po namyśle ucinał im głowy, nie było to łatwe, ani przyjemne, ale zależało mu na dodatkowej punktacji. Szczególnie ciężko poszło mu z ostatnią pijawką, która niemal pożarła mu krocze. Po wielu nieudanych próbach wziął się na sposób. Przykucnął, stanął jej obiema stopami na ogon i podskoczył. Oderwała się z głośnym cmoknięciem. Trochę zabolało, ale ulga była ogromna.

- Uuuu... Ale ulga! - wysapał zadowolony.

Hm... Jestem zdecydowanym zwolennikiem naturalizmu ale nie zwolennikiem powtórzeń. A tu słowo "ulga" pojawia się dwa razy pod rząd.

I wracając do naturalizmu. Ponieważ nie co dzień jednak odrywa się pijawki od własnego... krocza, to warto jednak albo nadać opisowi jakiś rys wyjątkowości, albo przynajmniej podkreślić, że pożeranie krocza jest w rzeczywistości wirtualnej na porządku dziennym. Ot, kolejne zjedzone krocze...

Tym bardziej, że bohater chwilę później żegna się czule z pijawką/kastratorem słowami:

- Tobie daruję życie. Zasłużyłaś sobie na to. Aż mi żal, że musisz oblizać się smakiem - żartował, westchnął i patrzył z żalem, jak wpełzała w błoto. - Poszukaj sobie gdzie indziej smoczka do zabawy - mówiąc, machał dłonią, jakby żegnał kogoś bliskiego.

Biegacz ostrożnie ruszył dalej.

Ubiłem tych pijawek z osiemnaście sztuk,

Przejście z trzeciej osoby do pierwszej w narracji jest dopuszczalne, ale tu warto zastosować cudzysłów. Druga rzecz. Raczej nie można powiedzieć "z osiemnaście sztuk" ponieważ albo bohater zna dokładną liczbę "18" albo posługuje się przybliżeniem "ze dwadzieścia sztuk". Nie można zaokrąglać, podając konkretne liczby - jakby to brzmiało "kolega zjadł mi z talerza około czterech całych i siedemdziesiąt osiem setnych frytek"? Albo "jakieś pięć frytek" albo konkretnie "4,78" czy "18"...

a więc będę miał dodatkowo tysiąc osiemset punktów - przeliczył w myśli z nieukrywaną satysfakcją, sprawdzając na zegarze wzrost punktacji. Uśmiechnął się zadowolony z siebie i zrelaksowany niedawnym sennym przeżyciem. Ciekawe, co się działo jak straciłem przytomność? - zastanawiał się, chcąc poskładać w logiczną całość minione chwile. - Wygląda na to, że pijawki, aby ułatwić sobie konsumowanie zdobyczy, wyciągnęły mnie z bagna.

Stanął, zaskoczony dziwnym widokiem. Z drugiej strony bagna, w błocie wił się znajomy kształt, oblepiony pijawkami. Mimo punktów karnych postanowił pomóc zaatakowanej postaci.

Mała niezręczność. Raczej zaatakowanemu człowiekowi. Trudno pomagać bezosobowej postaci - ale to już oczywiście tylko kwestia gustu.

Podchodząc bliżej stwierdził, że ofiarą była kobieta w srebrzystym kombinezonie. Na butli z tlenem widniała cyfra pięć. Zrywał z jej ciała ogromne pijawki, które ssały nawet te intymne miejsca.

Wszystko jest jak najbardziej poprawne, tyle tylko, że z powyższego wynika, że pijawki ssały intymne miejsca postaci, a to już źle brzmi.

Po każdym oderwaniu jamy gębowej robaka, biegaczka jęczała. Wreszcie uporał się z pijawkami. Uchylił jej szybkę kasku co uwolniło głos, ale ku jego zaskoczeniu, zamiast krzyku bólu, usłyszał jadowity szept.

"Co uwolniło głos"... Pewnie. To jeszcze jeden uwolniony głos na świecie w ramach walki o lepsze jutro dla wszystkich głosów.

- No i co się wtrącaszzz, Ty pieprzony wybawicielu! No, co chceszzz. Kto cię prosił o pomoc? Znalazł się bohater...- wyrzucała z siebie słowa, z nienawiścią i żalem. - Spadaj gnoju! Dżentelmen się znalazł. Taki piękny erotyk śniłam... Jak można kobiecie przerwać w takim momencie...

Kandydat osłupiał zaskoczony słowami, a gdy zrozumiał ich znaczenie, pośpiesznie wstał i uciekł. Zostawił za sobą gderającą towarzyszkę. Konkurentka wymachując za nim bronią, ruszyła w swoją stronę

- Dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane - przytoczył znane powiedzenie, pukając się miotaczem w kask. - W końcu to moja rywalka. Powinno mi zależeć na jej wyeliminowaniu - robił sobie wyrzuty z naiwności. Potem jeszcze długo śmiał się ze swojej dobroczynności, za którą otrzymał siarczystą wiązankę. Ale mi się dostało, ciekawe co jej się takiego śniło? - zapytał w myśli. Niespodziewanie usłyszał natarczywy głos pod czaszką, to była obca mu świadomość.

- Wyobraź sobie, że mieliście wspólny sen, dla niej nie skończył się tak szybko, bo jak wiesz, kobiety dłużej doznają i przeżywają. Musisz przyznać, że to była całkiem przyjemna wampirzyca - dudnił wewnętrzny śmiech, który zaskoczony słuchacz odszyfrował jako głos telepaty.

Śmiech czy głos? To dwie różne rzeczy. I czy naprawdę "zaszyfrowany"? Jak głos może być zaszyfrowany - przy pomocy Enigmy?

Przyśpieszył bieg jakby chciał uciec przed tym nieprzyjemnym dźwiękiem.

Podłoże stało się twarde, skończyły się trzęsawiska, a drzewa przestały zakrywać dalszą perspektywę. Przed nim rozpościerał się piaszczysty teren. Zastygłe morze złotego piasku błyszczało w słońcu, a słaby wietrzyk tworzył pomarszczone wydmy. Przestrzeń falowała od gorąca, tworząc drżące miraże morza. W dalszej perspektywie wiła się wstęga srebrzystej rzeki. Za nią rozpościerał się las, zjeżony jak garb wystraszonego kota.

- Nareszcie koniec mokradeł!- wrzasnął z radością. - Wreszcie otwarta przestrzeń ograniczona tylko mglistym horyzontem. Co za ulga !!!

Trudno sobie wyobrazić faceta wrzeszczącego zdanie: "Wreszcie otwarta przestrzeń ograniczona tylko mglistym horyzontem"...

- odetchnął i przystanął na chwilę, uspokajał oddech. Zmniejszył temperaturę kombinezonu o pięć stopni pokrętłem na pasie, aby się ochłodzić.

Widok swojskiego krajobrazu natchnął go optymizmem i dodał mu nowych sił. Sprawdził pulsujące cyfry na monitorze zegara kontrolnego. Przebył trzy tysiące sześćset dwadzieścia siedem metrów. Zabił dziewiętnaście atakujących stworzeń. Razem zdobył pięć tysięcy pięćset dwadzieścia siedem punktów. Popatrzył na rozciągający się przed nim widok

Do przeciwległego brzegu mam jakieś półtora kilometra, oceniał w przybliżeniu odległość, jaka mu pozostała do mety. Pofałdowana przez wydmy powierzchnia ma około kilometra, urywa się w stromy brzeg rzeki, która ma ze sto metrów szerokości.

- Czyli po drugiej stronie wody czeka na mnie upragniona meta i rozliczenie strat, których nie posiadam - zauważył z zadowoleniem, klepiąc się radośnie po umięśnionych udach.

Nie powinno się chyba zaczynać zdania od "czyli". Ale znowu, jeśli jest to wypowiedź bohatera - raczej trudno wyobrazić sobie, że ktoś tak skomplikowane zdania wygłasza sam do siebie.

- Nie mam strat w sprzęcie, ani tym bardziej uszkodzeń fizycznych. Żadnych punktów ujemnych. To będzie całkiem niezły wynik. Godny pierwszego miejsca - dodał z dumą.

Zaczął bieg powoli, jednak po pewnym czasie musiał jeszcze bardziej zwolnić. Podłoże stawało się grząskie, a wydmy coraz wyższe. Co jakiś czas przystawał, rozglądał się uważnie, zabezpieczał tyły, jak przystało na doświadczonego zwiadowcę. Niebo było czyste i nic nie wskazywało na powietrzny atak. Trochę to go dziwiło, bo na tej odkrytej powierzchni był widoczny z dużej odległości.

Stanowię łatwy cel dla jakiegoś skrzydlatego stworzenia. Jeszcze z dwieście metrów, mocne odbicie i jestem w rzece, określił na oko dystans, jaki go dzielił od powierzchni wody. Mam nadzieję, że telepata jest zajęty innymi biegaczami i da mi wreszcie święty spokój - pomyślał z niechęcią o nim i natychmiast tego pożałował.

W tym momencie stracił grunt pod nogami. Piach utworzył wir. Powstał ogromny lej, który spychał kandydata do swojego centrum. Ogarnął go instynktowny strach. Uległ panice, ale im bardziej starał się wygrzebać na powierzchnię, tym mocniej coś wielkiego drgało i wsysało zdobycz głębiej. Ręce mu omdlały, nogi drżały z wysiłku. Gdy opadł z sił, zrozumiał, że nie uniknie śmierci. Powoli opanował się, nauczony doświadczeniem, że z każdej, nawet najtrudniejszej sytuacji jest jakieś wyjście. Przypomniał sobie słowa dowódcy, który w młodości szkolił go na poligonie. "...każdy problem należy rozważyć na spokojnie, bez niepotrzebnych nerwów...". Tak, musi być jakieś wyjście. Zaczął szukać możliwości uniknięcia wirtualnej śmierci, walczył z narastającym niepokojem.

- Strzelanie do piasku nie ma sensu, w ten sposób tylko rozwścieczę bestię, która, sądząc po rozmiarze leja, jest ogromna.

Zastanawiał się nad wyglądem tego podziemnego potwora. Wyobraźnia zapełniła się obrazami oślizgłych dżdżownic z wijącymi się tułowiami. Wygląda na to, że jestem skazany na powolną śmierć, przez mielenie w długim przewodzie pokarmowym jakiegoś kreta.

Poddał się, zrezygnowany, uchylił szybkę kasku, przybliżył miotacz laserowy do ust. Sypki piach nieuchronnie ściągał go do swojego centrum. Potwór powoli wsysał piasek, a jego bezradna ofiara czekała na swój koniec.

Pozostało mi jedynie wirtualne samobójstwo - zdecydował i wsadził sobie jeszcze głębiej lufę broni w gardło.

Z tym wciskaniem lufy jeszcze głębiej w gardło, zdecydowanie bym uważał. Proponuję wypróbować procedurę ze zwykłym ołówkiem i raczej nie pisać takich rzeczy. Wsadzanie czegokolwiek "głębiej w gardło" spowoduje gwałtowne wymioty.

Bezsilny, patrzył tępym wzrokiem w środek gardzieli, który rósł mu w oczach. Złapał mocniej cyngiel miotacza.

I spowodował strzał. Tu opowiadanie powinno się skończyć albo w dalszej części dotyczyć już życia pozagrobowego bohatera...

Trzęsącym palcem ściągał spust, aż do pierwszego oporu.

Nie radzę powtarzać tej procedury z prawdziwą bronią. Źle się skończy. Wręcz tragicznie.

Będzie bolało, gdy strumień światła spali mi mózg.

A tu z kolei się nie zgodzę. Nie będzie (prawdopodobnie) bolało. Ponieważ jednak nie jesteśmy w stanie przepytać ani jednej z ofiar wypalenia światłem mózgu, więc lepiej niczego nie pisać na ten temat.

 Spodziewał się, że za moment, kable podłączone do jego głowy wygenerują impuls elektryczny, a on zacznie drgać w padaczce i krzyczeć z bólu, porażony prądem.. Ostatnia myśl o wybuchu prądu w jego czaszce, rozjaśniła mu oblicze nadzieją. Pośpiesznie wyjął broń z ust

- No jasne!!! Jak mogłem o tym zapomnieć? To jedyne wyjście!!! - wrzasnął z entuzjazmem, popukał się miotaczem w kask. - Ale ze mnie gapa. Wysadzę w powietrze tego podziemnego robaka, dostanie ode mnie wybuchowe danie

Przygotował rękojeść broni do wyciągnięcia magazynka, co powodowało odbezpieczenie ładunku wybuchowego i w ciągu pięciu sekund detonację granatu.

- Jak dobrze, że uważałem na instruktażu, kiedy telepata tłumaczył sposób posługiwania się miotaczem. Ręce mu dygotały z nerwów. Starał się opanować, aby nie zrobić żadnego błędu. Miał świadomość, że to ostatnia deska ratunku i każdy błąd będzie nieodwracalny.

- Wyłaź wreszcie z tego piachu, ty obleśny krecie! - zawołał do swojego prześladowcy. Przeklinał i wyzywał to coś, aby dodać sobie odwagi. - Pokaż swoją wstrętną mordę! Nienażarta glisto, tasiemcu przerośnięty - czekał gorączkowo na odpowiedni moment.- No, chodź do mnie, dostaniesz coś smacznego do jedzenia. i żebyś się udławiła paskudo! To będzie twoje ostatnie beknięcie...

Potwór ukazał swoje krągłe kształty. Biegacz na moment zawahał się. Z piachu, o dziwo, wyłoniły się ogromne ludzkie biodra. To, co zobaczył, zaskoczyło go i wprawiło w zakłopotanie. Bezmyślnie skorygował swoją poprzednią, jak się okazało, niezbyt trafną wypowiedź.

- To będzie twoje ostatnie pierdnięcie - wycedził przez zaciśnięte zęby.- Trochę ci skanceruję tę twoją pucułowatą buźko-dupkę.

"To będzie twoje ostatnie beknięcie..."

i zaraz potem:

"To będzie twoje ostatnie pierdnięcie"

Dobrze byłoby gdyby autor zdecydował się, o którą część ciała potwora mu chodzi. O mordę czy dupę. Inaczej czytelnik wyobrażając sobie bekająco-pierdzącego potwora będzie się raczej śmiał niż zamierał ze zgrozy. "Buźko-dupka" nie jest dobrym rozwiązaniem jeśli chodzi o budowanie nastroju grozy.

W końcu doczekał się najbardziej odpowiedniego momentu, odbezpieczył granat i wrzucił go głęboko w mięsistą gardziel.

-

Masz tu czopek ode mnie. Przyda ci się lewatywa....

Trzeba się znowu zdecydować. Albo czopek albo lewatywa. Zastosowanie lewatywy automatycznie usunie czopek z tej części ciała, o której mówimy.

Głucho huknęło. To było jak wielokrotne pierdnięcie, które wywołało drgania podłoża. Przez powierzchnię przeszedł dreszcz, po czym piasek zafalował i wytrysnął fontanną, która porwała kandydata w górę. Przez ułamek sekundy zobaczył dymiący korpus, jak zwija się w supły i rozpada na kawałki.

Upadek z dużej wysokości Numer 4 odczuł boleśnie. Sypki grunt przysypał obolałe ciało. Tuman kurzu powoli opadał, przykrywając sypką pierzyną

Ciekawe co to jest "sypka pierzyna" Może chodzi o pierze?

postać, która przyjęła pozycję embrionalną. Po chwili przysypany wygrzebał się z piachu. Bolało go całe ciało, z trudem chwytał powietrze. Sztywnymi od potłuczeń rękami włączył przycisk "TLEN", opuścił szybkę kasku, powiało świeżym powietrzem.

Przez cały czas nie mogę zrozumieć dlaczego producent kombinezonu wprowadza użytkownika w błąd. Napisane jest TLEN, a wieje POWIETRZEM. Za taki błąd, współcześnie, każdy płetwonurek zabiłby producenta osobiście. Bo to jest różnica pomiędzy życiem a śmiercią.

Z zadowoleniem przyznał, że miał dużo szczęścia. Beczkowate szczątki podziemnego potwora leżały na spadzistym brzegu, buchały czarnym dymem spalenizny. Resztki zwierzęcia, które nawet po rozerwaniu budziły grozę, wpadły do rzeki. Nad powierzchnię wody wyskoczyło parę ryb, które zaciekawiły biegacza. Kształtem przypominały wielkie welonki, ale ich masywne szczęki, usiane szpiczastymi zębami, jednoznacznie określały, czym się żywią.

Biegacz opuścił ręce, zrezygnowany usiadł na kamieniu. Stracił broń, pozostał mu tylko długi nóż, wyciągnął go z pochwy. Zaczął nim grzebać w ziemi.

Najlepszy sposób, żeby go stępić, prawda? A przecież pozostał mu "tylko nóż" . Lepiej unikać takich opisów albo je jakoś uzasadnić. Czytelnik nie przyjmie tak wprost opisu: "Atakowali nas Niemcy. Pozostał mi ostatni granat. Wykręciłem więc zapalnik i wyrzuciłem na śmietnik"... Bojowy nóż, jednej z najlepszych firm (Schrade) traci w dużej części swoje unikalne właściwości po "pogrzebaniu nim w ziemi". Albo to jest nóż bojowy, o który się dba jak o pistolet, albo dziecinna łopatka do piaskownicy. Innego wyjścia nie ma, chyba, że nastąpi dalej opis, że w przyszłości będą noże, które się same ostrzą, czyszczą z piasku i naprawiają... A tak naprawdę to radzę kupić prawdziwy nóż (od 300 złotych w górę) i pogrzebać nim w ziemi. To będzie ekstremalny przykład szybkiego wyrzucenia 300 złotych.

Popatrzył w nurt rzeki, która pieniła się czerwono w miejscach, gdzie ucztowały głodne piranie.

- Przesadziłeś, tego już za wiele! - krzyknął w przestrzeń. - Dobrze wiem, że mnie słyszysz. Ty sadysto! Jak możesz się tak znęcać? Przecież ty się pastwisz....

Z trudem powstrzymywał się przed wyzywaniem mutanta o zdolnościach parapsychicznych, przekleństwa same cisnęły się na usta. Świadomość punktów karnych powstrzymywała go od wygarnięcia jakiejś soczystej wiązanki. Ale milczenie nie było łatwe i wymagało opanowania.

Kandydat zastanawiał się, jak przebyć nurt rzeki. Doszedł do wniosku, że trzeba czymś zająć piranie lub je po prostu nakarmić pozostałymi po wybuchu porcjami mięsa. Postanowił zanęcić je w jedno miejsce, następnie przebyć rzekę w górnym jej biegu. Wziął się ochoczo do roboty. Po kolei staczał kawały rozerwanego mięsa, które łatwo można było ułożyć w całość.

- To gruby wąż zakończony po obu stronach otworami odbytowo-gębowymi, w kształcie ludzkich bioder - stwierdził z odrazą.

W miarę wrzucania do wody pozostałości potężnego tułowia, rozpętała się walka o jedzenie. Powierzchnia zagotowała się od głodnych ryb, z wody buchała piana krwawych bąbli. Pozostał jeszcze jeden kawał wężowatej dżdżownicy, ale był on najdalej i wyglądał na bardzo ciężki. W pierwszej chwili chciał zrezygnować z jego turlania, był wycieńczony wykonaną pracą. Jednak po przemyśleniu przyznał, że lepiej wykorzystać wszystko, co się da, do zagłuszenia głodu żarłocznych piranii. Podszedł powoli do pokaźnej bryły mięsa. Oparł się o nią plecami i zrobił parę głębszych wdechów.

Nagle coś się poruszyło we wnętrzu ocalałej jamy odbytowo-gębowej, był to drugi koniec zwierzęcia, który najmniej ucierpiał w czasie wybuchu. Kandydat pilnie obserwował to dziwne zjawisko. Nie ulegało wątpliwości, coś usiłowało wydostać się z martwego ciała. Widać było, jak jakieś żywe stworzenie szamocze się we wnętrznościach. Coś napinało skórę w paru miejscach do granic jej wytrzymałości.

- Zaraz coś się z niej wykluje! Co robić?- pytał sam siebie z bezradnością w głosie. Zupełnie nie wiedział, co ma począć. - Nie dam rady szybko przeturlać takiego kawałka mięsa. Do wody jest jeszcze daleko. Co mam robić? - zastanawiał się, wiedząc, że czas nagli i konieczna jest szybka decyzja. - Trudno, zabiję to coś, póki jest małe i nie stanowi zagrożenia. A jak będzie ich więcej? - zapytał drżącym głosem, po czym odpowiedział sobie - Tym lepiej dla mnie, będę się bronił i zdobywał kolejne punkty - zdecydował, zadowolony ze swojego wyrachowania. - No, moje maleńkie, wychodzić po kolei! Pojedynczo proszę!- drwił.

Przebił nożem zrogowaciałą skórę i  czekał na to, co wyjdzie z małego otworu.

-Chodźcie do mnie, robaczki, czekam na was, maluchy - żartobliwie mówił, starając się uspokoić napięte nerwy, przygotowywał się do szybkiego ataku - Tatuś na was czeka. No, chodźcie do mnie...

Albo przygotowywał się do szybkiego ataku, albo ostrzegał przeciwnika słowami "tatuś na was czeka". Nie wiedział, co było w środku. A w tym momencie albo chciał przeprowadzić szybki (a więc zaskakujący) atak i nie powinien ostrzegać, albo egzekucję i wtedy mógł sobie gadać do woli.

A swoją drogą jakby mi "pozostał tylko nóż", to raczej bym uciekał. Nawet w wirtualnej grze, gdzie przecież odczuwa się ból.

Nagle z wnętrzności wystrzeliła srebrna rękawica ubioru ochronnego. Numer 4 aż podskoczył ze strachu i w ostatniej chwili powstrzymał się od odruchowego uderzenia nożem. Patrzył, jak druga ręka złapała za krawędź dziury i pośpiesznie rozdzierała przeciętą skórę, chcąc ją powiększyć do odpowiednich rozmiarów.

Kandydat obudził się z osłupienia. Cięciami noża powiększył szparę. Z trudem wyciągał oblepioną śliską substancją biegaczkę. Czuł się jak weterynarz ciągnący płód cielaka, który wreszcie wylądował na nim, kątem oka zobaczył znajomy numer jej kombinezonu, to była piątka.

Zwinnie wskoczyła na jego tułów, ścisnęła go udami, siadła mocno na jego biodrach okrakiem. Pośpiesznie włączyła na pasie przycisk otwarcia ubioru. Zrzuciła z głowy kask i zawyła straszliwie, z szaleństwem w głosie.

- Pomóż mi!!! Co tak leżysz! Rozbieraj mnie!!! Pośpiesz się!!! - wyrzucała z siebie słowa, starając się jak najszybciej ściągnąć kombinezon, który mocno przylegał do jędrnego ciała. - No, ruchy!!! No, szybciej, pierdoło...

- Spokojnie, spokojnie! Co się tak rzucasz? Nie chcę, żebyś potem powiedziała, że zapomniałem o grze wstępnej! - zażartował biegacz, zaskoczony nieoczekiwanym zachowaniem kandydatki numer pięć. Był ostrożny, miał się przed nią na baczności. Poznał ją przecież w początkowym etapie zmagań i, rzecz jasna, pamiętał jej słowa. Nie wyniósł nic dobrego z tego spotkania.

- No, nie gadaj tyle!!! I weź się wreszcie do roboty!!! - krzyczała z niecierpliwością. - Ruszaj się, ciamajdo!!!

Kandydata nie trzeba było długo namawiać, bo to, co się ukazywało się jego oczom było imponujące. Obfite ciało pod kombinezonem pękniętym na cztery części wyglądało całkiem przyjemnie, a nawet zachęcająco. Do tego uświadomił sobie swoje podniecenie i przyznał w duchu, że to w końcu wirtualny, bezpieczny seks, w którym wszystko jest dozwolone. Zrywał z niej części materiału, z narastającą niecierpliwością. Wierciła się przy tym na jego biodrach jak jeździec, pojękiwała miło.

Nie przekonuje mnie fakt, że można "pojękiwać miło" od razu po wyjściu z wnętrza jakiegoś potwora.

- Ssss... Pośpiesz się!!! O tak, szybciej!!! Yesss!!! Ale ulga!!! Ssss... Jeszcze tutaj!!! O tak!!! Ale gorąco. Jeszcze. Yesss...

Wreszcie siedziała na nim całkiem naga. Patrzyła na niego zielonymi oczami, wiatr rozwiewał jej ciemne włosy. Ściskała go w pasie silnymi udami. Gorąco aż biło od jej spoconego ciała, rozpalając czerwienią policzki. Kropelki potu rosiły ciało i gromadziły się na powierzchni piersi, po czym skapywały ze sterczących sutków. A on, oniemiały, patrzył jak ogromne krople rozbryzgują się na szybce kasku uchylonej do połowy. Poczuł, że jest podniecony do granic wytrzymałości. Chciał rozhermetyzować swój kombinezon, który gniótł go w kroku, ale akurat przysiadła klamrę pasa pośladkami. Zaczął jej szperać między nogami, szukając odpowiedniego przycisku. W tym kulminacyjnym momencie kobieta wstała jak poparzona i pobiegła w kierunku wody. Przez chwilę z dumą myślał, że to jego okazała męskość tak wystraszyła niedoszłą kochankę, ale powoli uświadamiał sobie, co tak naprawdę było przyczyną dziwnego zachowania biegaczki i zawstydził się. Wstał i pobiegł za nią.

- Cholera, ale ze mnie głupiec - przyznał, kpiąc z siebie. - Przecież ona przez dłuższy czas przebywała w żołądku tej oślizgłej poczwary.

Teraz się dopiero domyślił? Trzeba w związku z tym opisać jakieś poważne wady wzroku bohatera...

W końcu kwasy zaczęły rozpuszczać włókna ubioru ochronnego - tłumaczył sobie dziwne zachowanie współbiegaczki. - Ale się umęczyła, biedna, we wnętrznościach tej strasznej istoty. Ale jestem głupi. Naiwnie myślałem, że to na mój widok zrobiła się taka gorąca.

Krzyczał, biegnąc za nią. Był jednak zbyt daleko, aby mógł ją dogonić i zapobiec wejściu do rzeki. Wskoczyła radośnie do wody i, jak dziecko, skakała, chlapiąc rękami.

- Stój!!! Tam są piranie!!! Nie wchodź do wody!!! - bezskutecznie próbował ją ostrzec, wrzeszcząc i machając rękami. - Stój wariatko!!! Gdzie leziesz. Tam są drapieżne ryby!

W ostatniej chwili złapał ją za rękę i chwycił silnie w ramiona. Wybiegł z wody, trzymając ją na rękach. Przysiedli razem na brzegu. Jedna z ryb przegryzła się przez jego spodnie, oderwał ją, popłynęła strużka krwi. Oderwana pirania skakała na kamieniach, aż do całkowitego bezruchu.

Bardzo niezręczne stwierdzenie: "skakała aż do całkowitego bezruchu".

Dziewczyna patrzyła na niego z szeroko rozwartymi ustami, łapiąc z trudem powietrze, podobnie jak ryby leżące na brzegu. Była w szoku i dopiero po dłuższej chwili uspokoiła się. Kiedy uświadomiła sobie, że jest naga w objęciach nieznanego mężczyzny, burknęła groźnie.

- A ty co? Puszczaj zboczeńcu! Coś się tak do mnie przyssał?

- Ratuję ci życie po raz drugi i za każdym razem masz pretensje. Ale ze mnie głupiec - wyrzucał sobie swoją naiwność.

Odsunął się od niej o parę kroków. To był piękny widok i mógł posłużyć jako motyw do aktu dla artysty malarza, pomyślał o tym, bo miał zainteresowania plastyczne i lubił w wolnych chwilach coś sobie namalować.

Modelka siedziała z głową wtuloną w kolana. Skulona postać na kamienistym brzegu rzeki, w której tańczyły srebrzyste promienie słońca. Chowała swój wstyd w podkulonych nogach.

Chowała swój wstyd w podkulonych nogach? Czy chodzi o genitalia, czy o uczucie wstydu?

Wyobraził sobie jak piękny byłby to akt.

- Mogłabyś chociaż podziękować - mruknął, udając obrażonego.

- Dziękuję- odburknęła i pilnie mu się przyglądała.

Biegaczka - Numer 5 popatrzyła na niego szeroko rozwartymi oczami i jeszcze bardziej wtuliła się w swoje kolana. Zadrżała na całym ciele.

- A, to ty mi ten piękny sen przerwałeś - powiedziała już bardziej skruszonym głosem, marszcząc przy tym mały nosek. - I co się tak na mnie bezwstydnie gapisz? Skoro jesteś taki dżentelmen, to podziel się ze mną swoim kombinezonem. Widząc wystraszoną minę biegacza, dodała: - Przynajmniej na chwilę, zanim podejmiemy decyzję, co dalej robić.

- A cóż to... już jesteśmy wspólnikami? Tak szybko?! - postanowił się odgryźć za bezczelność i arogancję współbiegaczki, która, jak sobie przypomniał, była przecież jego rywalką, a on obiecał sobie, że nie będzie nikomu pomagał. - Tak się składa, że nie potrzebuję pomocy. Doskonale wiem, co trzeba zrobić. I jak chcesz wiedzieć, właśnie mi przeszkodziłaś w realizacji mojego planu.

- No, nie bądź takim egoistą. Sam rozumiesz, czuję się dość niezręcznie bez ubrania - obserwowała reakcję kandydata, ale jego obojętna mina określała jasno, jakie ma postanowienie. Nic sobie nie robił z jej opłakanego stanu, co wzbudziło w niej bezsilną złość. Postanowiła zachęcić go do zmiany postawy, tym bardziej, że do jej umysłu wtargnął szept telepaty.

- Coś się tak rozsiadła na tych kamieniach, jak kwoka na jajach, no rób coś. Po drugiej stronie rzeki czeka na ciebie meta. Jeszcze nic nie jest stracone. Wykorzystaj swoje kobiece wdzięki. No chyba je masz!!! - wewnętrzne słowa animatora i reżysera tego całego zajścia kusiły z diabelską natarczywością. - Chyba nie muszę cię uczyć, co mężczyźni lubią najbardziej? To twoja ostatnia szansa!!!

Kandydatka odwróciła się bokiem do swojego rozmówcy i, udając obrażoną, rozłożyła krągłe pośladki na piętach, co jeszcze bardziej podkreśliło jej cienką talię. Do tego obrazu dodała niewinne spojrzenie, trenowane niejednokrotnie w czasie młodzieńczych drwin z młokosów udających mężczyzn.

Sądzę, że rozłożenie pośladków na piętach może być dość trudne technicznie do wykonania.

Czujny telepata odczuł wzrost napięcia seksualnego u kandydata i wykorzystał to natychmiast, podłączył się do jego świadomości.

- U...uchu chu... Ty to masz szczęście, chłopie. Chyba się w czepku urodziłeś. Ale ci się wirtualna dupka trafiła. O jo joj... - świntuszenie przerwało pytanie, które telepata wyłowił z umysłu kandydata. - Ona ci nie zagraża. Bądź spokojny... Przecież wiesz jaki masz wynik. Jesteś najlepszy. Oblicz, ile dostanie punktów karnych za brak kombinezonu, miotacza i noża, do tego nie zabiła tylu stworzeń, co ty. Jeśli nie wierzysz, to sprawdź na jej zegarze.

Numer 4 przez chwilę zastanawiał się i przeliczał w myśli, ale gdy biegaczka nieoczekiwanie odwróciła się, pokazując na moment to, co ma między nogami,

Zaciekawiło mnie to. Co miała między nogami? Przed chwilą przecież siedziała naga z rozłożonymi na piętach pośladkami.

Bo jeśli chodzi o szczegóły kobiecej anatomii, to wyjątkowo niezręczne sformułowanie.

zdecydował się szybko i nerwowo wybierał, z której części kombinezonu ma zrezygnować. W końcu postanowił na chwilę oddać górną część ubioru ochronnego. Przycisnął na klamrze przycisk wyłączający siłę magnetyczną zamka. Kombinezon pękł na cztery części i nieoczekiwanie od pasa odczepiły się spodnie. Biegacz z głupią miną starał się schować to, co mu wypadło, ale, słysząc śmiech, odwrócił się, ukazując gołe pośladki.

Co mu wypadło??? Co wypada mężczyźnie po "odczepieniu" się spodni od pasa? Koniecznie trzeba zmienić.

Biegaczka śmiała się do rozpuku i nie tylko ona, bo nawet rzeczywistość wirtualna delikatnie jakby się rozmazała.

- Przez chwilę myślałam, że chcesz mi dać spodnie - zakpiła z jego niezręczności i bezwstydnie wstała, ukazując swoją ponętną nagość. - Nie mam zamiaru się wstydzić swoich wirtualnych kształtów, które przecież tak naprawdę nie są realne, a moje prawdziwe ciało wcale nie musi być tak doskonałe, jak to - zatańczyła przed nim, zakołysała piersiami. Podeszła bliżej kręcąc biodrami, złapała go mocno za pas, przyciągnęła gwałtownie do swojego nagiego ciała.

- Byłabym straszną egoistką, gdybym nie okazała wdzięczności za szczodre serce. Mój ty słodki wybawicielu - cmoknęła namiętnie ustami i powoli zaczęła otwierać zaciśniętą na rozporku piąstkę, palec po palcu, które kurczowo trzymały opadające spodnie.

Te spodnie w końcu "odczepiły się" od pasa, czy nie? Opadły, ukazując gołe pośladki, czy nie?

Osunęli się na gorący piach.

- Jesteś mi coś winien za przerwany erotyczny sen.

Odwróciła go brutalnie na plecy i zwinie wskoczyła na jego umięśniony tors. Szybko odnalazła jego męskość, umiejętnie zatańczyła biodrami, tym razem spokojniej. A gdy już usadowiła się wygodnie, jakby przypomniała sobie niedawny galop, kiedy materiał kombinezonu palił jej skórę. Przyspieszała jednostajnie.

To był brutalny, szybki seks. Podświadomie oboje czuli, że właśnie w ten sposób rozładują swoje napięte do granic wytrzymałości nerwy.

Nerwy nie pistolet - raczej trudno je rozładować. Chyba, że chodzi o rozładowanie napięcia.

Przyjemność przeżyliby na pewno wolniej i spokojniej, ale bezczelnie wtrącił się do ich intymnego związku mutant o zdolnościach parapsychicznych, który dudnił prośbą:

- Tylko bez obawy. No, nie ma co przyspieszać. Mamy czas. Dużo czasu... Cholera jasna! Co wy wyrabiacie? Czy to gonitwa z przeszkodami? No, nie!!! Nawet człowiekowi skupić się nie dają, egoiści, sadyści, wandale przyjemności...

Oboje słyszeli ten proszący głos. Uśmiechnęli się do siebie porozumiewawczo, mrugnęli oczami jednocześnie i z satysfakcją zemsty jeszcze bardziej przyspieszyli. Przeszli do nieokiełznanego galopu, jakby chcieli się nawzajem przegonić w osiągnięciu orgazmu. Nie mogli zapomnieć, że w tym wirtualnym świecie w każdej chwili może ich zaatakować jakiś potwór. Świadomość niebezpieczeństwa dodawała ich przeżyciu jakiegoś, do tej pory nie odkrytego, dreszczyku emocji. Doznania stały się nadwrażliwe,

Jeśli doznania stały się nadwrażliwe, to koniecznie trzeba skierować je do psychoterapeuty.

jakby balansowali pomiędzy przyjemnością a bólem. Pędzili coraz szybciej i gwałtowniej, aż dotarli do upragnionego celu wyczerpani, bez tchu, niczym sprinterzy rzucający się na taśmę mety, z nadzieją zwycięstwa.

Ulga zawarta w krzykach była ogromna i głośna, a przyjemność bolesna. Gdy ochłonęli, uświadomili sobie, że telepata ma ogromne możliwości odwetu. Pośpiesznie wstali, gotowi do odparcia ataku. Widok otoczenia uspokoił ich.

Bezchmurne niebo, spokojna toń rzeki rozświetlona słońcem, żółty odblask pustej przestrzeni wokół, napawały spokojem. Zdziwili się, bo byli pewni natychmiastowego ataku jakiegoś z wirtualnych potworów. Zaczęli się pośpiesznie ubierać, rozglądając się ze strachem dookoła. Biegacz podał kurtkę swojej wirtualnej kochance, mówiąc:

- Pamiętaj, to tylko pożyczka.

- O dzięki... Dobra, dobra... Zobaczymy, jak na mnie leży - odpowiedziała, udając obojętność i wyrwała podarunek.

Kandydat włączył na klamrze przycisk "ZAMKNIJ". Spodnie ubioru dopasowały się do pasa i utworzyły spójną całość. Górna część jego kombinezonu leżała na biegaczce naprawdę seksownie, tym bardziej, że była za duża i lekko przykrywała jędrne pośladki. Przedstawiali sobą śmieszną parę na wpół gołych postaci w świecie, gdzie czaiło się niebezpieczeństwo w każdym zakamarku.

- Ale fajnie leży. Pasuje na mnie jak ulał - cieszyła się ze swojego wyglądu. - Masz swój zegar - podała mu urządzenie. - Muszę znaleźć swój. Pójdę zobaczyć, czy nie ocalało coś z mojego starego ubioru. - odbiegła w stronę bryły mięsa.

Numer 4 popatrzył za nią. Z przyjemnością oglądał krągłości wychylające się z dolnej krawędzi ubioru. Założył na nadgarstek swój zegar. Uśmiechnął się do swoich lubieżnych myśli.

Od tyłu, w tej seksownej kurteczce wygląda jeszcze bardziej ponętnie niż na golasa, zauważył i przestraszył się swojego narastającego podniecenia.

Niepotrzebne mieszanie czasów: "wygląda", "zauważył". Oczywiście dopuszczalne, ale lepiej tego unikać jeśli zabieg niczemu nie służy.

Miał ochotę za nią pobiec, dogonić i ....

- No... rzeczywiście! - bezczelnie pojawił się głos telepaty - Masz świętą rację, ależ piękna pupeczka, że aż palce lizać i smakować do bólu - podpuszczał mutant z drżeniem w głosie. - No, bierz się chłopie do roboty, goń ją, bo ci ucieknie... Ale przyjemnie te pośladki podskakują - kusił natarczywie wewnętrzny głos.

Wypowiedział to w złą godzinę, bo namiętna biegaczka - Numer 5, z czwórką wypisaną na jego osobistej butli z tlenem, odnalazła swój pas, kask i zegar, założyła je. Włączyła odpowiedni przycisk i górna część kombinezonu zespoliła się ze sobą. Podbiegła radośnie do brzegu. Pomachała ręką na pożegnanie i wskoczyła w nurt rzeki. Kandydat jeszcze długo stał z głupią miną i dłonią bezwiednie wyciągniętą, jakby na pożegnanie kogoś bliskiego. Patrzył, jak zanikają koliste ślady na wodzie.

Minęła dobra chwila zanim doszedł do siebie. To był oczywisty jego koniec, zdał sobie sprawę, że został wykorzystany. Poczuł się zgwałcony, kiedy zrozumiał swoją naiwność i brak trzeźwego rozeznania sytuacji.

- I tak jest ze mną przez całe życie - przyznał z rozpaczą, drwiąc z samego siebie. - Ileż to jeszcze razy będą baby robiły mnie w jajo. Dobrze mi tak! - krytykował siebie z zawziętością. - A miałem już wygraną w kieszeni... Byłem prawie na mecie... Ale nie, jeszcze było mi mało. Jeszcze zachciało mi się przyjemności. Chciałem sobie pociurlać na koniec.

Usiadł z powrotem na kamieniu i kończył zaczęty rysunek palcem, bo oczywiście mieczyk też stracił.

A nie mówiłem??? Nie grzebać nożem w ziemi. On nie do tego służy...

- Nic mnie tak nie wkurza, jak złodziejstwo. Ten zboczony telepata też najwyraźniej maczał w tym wszystkim swoje obleśne myśli - narastała w nim złość. Wirtualna dziewczyna okazała się spryciarą wiedzącą czego chce. Ja jestem nikim innym, jak naiwnym pierdołą. - wybuchła w nim nienawiść i chęć zemsty.

- Ale to nie znaczy, że będę spokojnie siedział i czekał na swoją wirtualną śmierć.- To jeszcze nie koniec, podpuszczaczu. O nie!!! Ty karłowaty kurduplu! - obraził telepatę, ale wcale tego nie żałował. - Mam głęboko w dupie twoje punkty karne.

Rodziła się w nim siła pobudzona adrenaliną. Złość na samego siebie umożliwiła mu szybkie zepchnięcie ostatniego kawałka cielska do rzeki. Odszedł trochę dalej i spokojnie zanurzył się pod powierzchnię wody. Wykorzystał moment, kiedy piranie były zajęte dodatkową ucztą. Starał się płynąć wolno, a gdy brakowało mu powietrza spokojnie wypływał na powierzchnię, aby nie wabić drapieżnych ryb. Słaba widoczność utrudniała orientację. Nurt rzeki spychał go w kierunku krwiożerczej uczty. Woda zabarwiona krwią pogłębiła grozę scen rozgrywających się w głębinach.

Tysiące wygłodniałych ryb walczyło o zdobycz, rozszarpując ją na strzępy. Narastające uczucie, że płynie we krwi, i chęć jak najszybszego przepłynięcia, przyspieszyła jego ruchy. Podpływał do przeciwległego brzegu, a im bliżej był, tym szybciej płynął. Poczuł ciepło, z którego wybuchł ból, przeraźliwy, narastający falami gorąca. Materiał spodni nie wytrzymał, ostre jak szpilki zęby dorwały się do mięsa. Nie pamiętał, jak przepłynął odcinek dwudziestu paru metrów, dzielący go od przeciwległego brzegu. To była szaleńcza ucieczka przed cierpieniem.

Wydostał się z rzeki. Przyczepione do kości jego stóp dwie piranie nie przejmowały się brakiem wody. Ich głód był silniejszy od instynktu samozachowawczego. Z ogromną przyjemnością roztrzaskał im głowy najbliższym kamieniem.

Ciężko raczej odczuwać jakąkolwiek przyjemność, mając piranie "przyczepione do kości". Ciężko też byłoby mi chyba roztrzaskać im głowy, nie drapiąc/łamiąc własnych kości.

Świadomość bólu powróciła, narastała cyklicznie, zmuszała go do krzyku. Spojrzał na zegar i wykrzyczał:

- Jeszcze tylko dziesięć metrów, ty cholerny telepato.

Okaleczone ciało biegacza przypominało muchę ze zmiażdżonym odwłokiem. Metr po metrze przesuwał się do przodu, co jakiś czas zamierał z odrętwienia i krzyczał straszliwie.

- Jeszcze siedem metrów, ty karłowaty popaprańcu, ty p... - wyrzucał z siebie przekleństwa i dalej ciągnął swój okaleczony korpus. Wyzwiska dawały mu ulgę w cierpieniu, więc sobie nie żałował. - Jeszcze cztery metry, ty zboczony sadysto, ty ch...

Kandydat znaczył czerwoną smugą kamienisty brzeg, jak ślimak ciągnął za sobą mokry ślad, omdlewał z upływu krwi. Świadomość pałała nienawiścią do reżysera i autora jego cierpień, nie dawała się uśpić.

Telepata z podziwem patrzył jak hipnomanipuilator numer cztery zapalił się iskrami i ognistymi nićmi wyładowań elektrycznych, z niedowierzaniem pokręcił głową, patrząc na wijącą się z bólu, wrzeszczącą postać.

- To już ostatnie trzy metry, i co? Myślałeś, że nie dam rady, ty s...

Biegacz zebrał ostatki sił, uniósł tułów wysoko w górę i chciał przeturlać się przez ostatni odcinek. Mięśnie rąk nie wytrzymały, runął nieopodal mety. Świadomość zanikała, a jednak w czarnej otchłani wyłonił się promyk światła. To była czwórka wypisana na jego osobistej butli z tlenem, usłyszał znajomy kobiecy głos.

- To prezent ode mnie za dobre sprawowanie i pomoc w potrzebie. Ty mój wirtualny kochanku. Nie mogę patrzeć na twoje cierpienie.

Owładnęło nim uczucie błogości i ukojenia, potwierdzone sygnałem dźwiękowym mety. Świat wokół niego powoli rozmazywał się, tracił swą realność. Usłyszał rozliczenie z przebytego testu:

 

ROZLICZENIE PUNKTOWE

ODLEGŁOŚĆ PRZEBYTA + 5000 m

ZABICIE 22 STWORÓW + 2200 p

RAZEM ZDOBYTO + 7200 p

 

KOSZTORYS STRAT

USZKODZENIA DWÓCH NÓG - 2000 p

USZKODZONY KOMBINEZON - 2000 p

STRATA MIOTACZA - 1000 p

UTRATA NOŻA - 1000 p

OBRAZA TELEPATY, 10 razy - 1000 p

RAZEM STRATY - 7000 p

 

AKTUALNY WYNIK + 200 p

 

Czy za obrazę nie wystarczyłoby ci słowo "przepraszam"? Musiałeś mi zabrać tyle punktów za tych parę wiązanek? A wsadź sobie głęboko w rzyć ten tysiąc, pomyślał z satysfakcją, bo wiedział, że go podsłuchuje obrażalski telepata.

Ston Are był wyczerpany psychicznie i fizycznie, mało go obchodziły wyliczenia końcowe. Wszystko powróciło do poprzedniego stanu. Poklepał swoje nogi z czułością. Niedawne przeżycia wydały mu się dalekie i chciał jak najszybciej o nich zapomnieć. Wszystko, co przeżył w tak krótkim teście, dało mu wiele do myślenia. Dowiedział się o sobie więcej niż przez lata swojej wygodnej egzystencji. Był z siebie dumny. Powoli wracał do rzeczywistości. Odczuł ulgę, jak po przebudzeniu z koszmaru.

Odzyskał naturalną ostrość widzenia. Rozejrzał się po pomieszczeniu pełnym pustych hipnowirtuatorów. Do ostatniego etapu dotrwało tylko parę osób, w tym jedna kobieta, która właśnie uśmiechała się do niego. Are miał mieszane uczucia co do niej, odpowiedział mimo wszystko mrugnięciem oka. Z zadowoleniem stwierdził, że jest podobna do wirtualnej kochanki. Brunetka o silnym, odrobinkę zawadiackim spojrzeniu, do tego mocna budowa ciała połączona z cienkością tali, co świadczyło o kondycji i zdrowym trybie życia. Słowa telepaty przerwały jego ocenę.

- Proszę tych, którzy nie dotarli do mety o opuszczenie sali. Mężczyźni wstali i, rzucając w stronę telepaty obraźliwe przekleństwa, powoli wychodzili. Służba porządkowa pomogła im wychodzić szybciej. To przypomniało Stonowi niedawne doświadczenia w czasie transu. Zapałał nienawiścią i żądzą zemsty.

- Bawisz się w Boga, sadysto. Tego cierpienia ci nie daruję - wycedził przez zęby i dodał. - Karłowata świnio, jak mogłeś się tak znęcać?

- Ależ panie Are, spokojnie, bez obrazy. To jest moja praca. Staram się z niej wywiązać jak najlepiej. Moje główne zadanie to selekcja - tłumaczył się pośpiesznie nieciekawy człowieczek o przenikliwym spojrzeniu. - Pana sąsiadka ukończyła bieg z punktacją większą o tysiąc punktów, ale ja nie będę pamiętliwy i anuluję ujemne punkty za obrazę mojej osoby. Tak więc, reasumując wynik, przeszliście pozytywnie test z takim samą wynikiem i od tej pory będziecie w bazie danych jako para zwiadowców. To bardzo odpowiedzialna funkcja, wymagająca najwyższych kwalifikacji.- starał się łagodzić sytuacje i, widząc jak twarz Are rozjaśnia się radością zwycięstwa, dodał. - Dożyliśmy czasów, kiedy bardzo trudno o idealnie zdrowego człowieka. Dlatego wymagane są gruntowne sprawdzenia. Przede wszystkim, pod względem zdolności psychofizycznych oraz, oczywiście, seksualnych. Bo nie można wykluczyć, że będziecie zaczątkiem nowej rasy. Kto to może wiedzieć, co będzie na Ziemi za parę tysięcy lat?

Istotnie, nikt nie wie, co będzie za parę tysięcy lat i dlatego też zakładanie już teraz nowej rasy (i to metodą "tradycyjną") raczej mija się z celem. Tysiące lat to szmat czasu, nie wspominając o rozwoju technicznym. Dlatego nie planuje się na takie okresy, bo przypominałoby to próby opracowania przez Fenicjan programu Apollo i lotu na Księżyc.

Sąsiadka mrugnęła zielonym okiem do Stona. Jakby na potwierdzenie słów telepaty uśmiechnęła się zalotnie i dodała:

- Miło mi... tym bardziej, że kolega już wie, co lubię najbardziej. - zrobiła ustami dzióbek, jakby ssała smoczek - Będziemy stanowili doskonałą parę, Ty mój wirtualny kochanku, słodki koniku - nachyliła się do jego ucha i dodała pieszczotliwie. - Będę cię ujeżdżała co noc. Oboje wstali, patrząc sobie głęboko w oczy, przestali zwracać uwagę na małą postać wystającą znad konsoli sterowniczej, która oderwała jakąś kartkę z drukarki i do odchodzącej pary zawołała:

- Zaczekajcie! Komputer ma dla was prezent. Wydrukował wiersz - mutant o zdolnościach parapsychicznych widząc zdziwione miny pary zwiadowców, wytłumaczył. - To z powodu jakiegoś nieszkodliwego wirusa, czasem tworzy jakieś rymowanki. Ten drobny defekt pozostał mu po nieudanych eksperymentach nad samoświadomością mechaniczną, proszę - wręczył kartkę Her, bo tak nazywała się partnerka Are.

Ona zdziwiona przeczytała pieśń erotyczną cybernetycznego poety.

 

UWAŻAJ, BO TONIESZ

 

Uważaj, bo toniesz w oczach niebieskich

jak blask iskrzący między rzęs brzegami,

co się przegląda w nurtach głębokich

i co się pyta, co będzie z nami?

A pytałeś wtedy tak, a jak?

No jak, ach tak, no tak.

Powiedz mi wreszcie, czego chcesz?

Przecież wiesz, przecież wiesz...

Zaczekaj, bo płoniesz pod ust dotykiem

jak ogień rozkoszy między żądz wargami,

co się rozpala zlękniony krzykiem

i co się pyta, jak będzie z nami?

A pytałaś wtedy tak, a jak?

No jak, ach tak, no tak.

Powiedz mi wreszcie, jak chcesz?

Przecież wiesz, przecież wiesz...

No i przepadłem w ramionach zaklęty

jak ptak schwytany między bólu cierniami,

co się trzepocze w niewoli zamknięty

i już umiera, to coś między nami.

A pytałaś wtedy tak, a jak?

No jak, ach tak, no tak.

No i co ode mnie, jeszcze chcesz.

Przecież wiesz, przecież wiesz...

 

PS: To jeszcze nie KONIEC. To dopiero przedsmak początku. Ale skoro jestem przy głosie, to powyższe opowiadanie dedykuję tym, którzy w niewinnych kobietach doświadczyli demona.

 

 

 

Komentował: Zaginiony



Koniec




Spis treści
451 Fahrenheita
Zakużona Planeta I
Zakużona Planeta II
Bookiet
Recenzje
Stopka
A.Mason
Paweł Laudański
Andrzej Pilipiuk
W.Świdziniewski
Dawid Brykalski
Wojciech Kajtoch
Adam Cebula
Iwona Surmik
Łukasz Orbitowski
Robert Zeman
Tadeusz Oszubski
Piotr Schmidtke
Ondřej Neff
Vladimír Sokol
KRÓTKIE SPODENKI
Adam Cebula
Ryszard Krauze
D.Weber, J.Ringo
KNTT Ziemiańskiego
 

Poprzednia 04 Następna