strona główna     -     bieżący numer     -     archiwum fahrenheita     -     stopka redakcyjna     -     napisz do nas
 
Vladimír Sokol
strona 28

Legenda o Szymonie z Błot

 

- Dziadku, dziaduniu! Opowiedz nam jakąś historię! Coś bardzo ciekawego. Jakąś legendę o bohaterach! - domagali się dwaj około siedmioletni chłopcy, wiercący się niespokojnie na drewnianej ławie, przy ścianie parterowego domu krytego gontem. Stary człowiek, który okazał się celem ich ataku, pogładził koniec swych siwych wąsów i uśmiechnął się:

- Dobrze. Opowiem wam coś, ale przestańcie się już wiercić i podskakiwać na tej ławie. Tyłek mnie od tego zaczyna boleć! Usiądźcie spokojnie i posłuchajcie. To nie będzie żadna bajka, czy jakiś wymyślona historia. Opowiem wam coś, co wydarzyło się naprawdę. To będzie historia o człowieku, który stał się prawdziwą legendą na tych terenach.

- Masz na myśli Szymona z czarodziejską kuszą? Tego, którego nazwali Mścicielem? - wpadł starcowi w słowo jeden z chłopców.

- Tak, tego! - odpowiedział dziadek.

- I to prawda, że rabował bogatych, a rozdawał biednym? I że z baronowego więzienia uwolnił piękne damy? - chciał się dowiedzieć drugi z wnuków.

- Nie przerywajcie mi, chłopcy, i słuchajcie! Minęło już niemal siedemdziesiąt lat, a miałem wtedy chyba tyle wiosen, co wy. Jak już powiedziałem, jego dzieje są już legendą. Natomiast losem legend jest, że w miarę upływu czasu, pierwotna historia zmienia się z każdym niemal jej opowiedzeniem, aż niektóre jej części wyglądają zupełnie inaczej niż to było w rzeczywistości, a inne zupełnie się nie odbyły. Nie wiem, czy Szymon kiedykolwiek uwolnił z więzienia jakieś damy. Ale skoro chcecie w to wierzyć, czemu nie? W legendach przyjemne jest to, że pomimo iż wiemy, że nie działo się zupełnie tak, jak to słyszymy, mogło jednak tak być, a nawet miałoby być. W tym jest cały czar legend...

 

======================================

 

Żyć w dziedzinach barona z Vorku to nie był najszczęśliwszy los dla nikogo. A dla większości mieszkańców ubogich wiosek rozrzuconych pomiędzy zamkiem a wrzosowiskiem na południowym krańcu baronii było to wręcz karą. To tereny, które najczęściej osobiście doglądał sam baron. Biada, jeśli zauważył niewypełnianie powinności poddanych! Taki grzesznik z reguły karany był na miejscu i to bardzo okrutnie. Pieczę nad górzystą południową i zachodnią częścią swojego majątku pan z Vorku pozostawił poborcom i namiestnikom, żyło się tam więc nieco znośniej.

O baronowym okrucieństwie opowiadało się i na dworze, ale z powodu królewskiej niechęci do mieszania się w sprawy szlachty pan Vorku nie odczuł żadnych tego konsekwencji. Dopóki odprowadzał do monarszego skarbca daniny na wojenne wyprawy, baron miał pewność, że na swych włościach może robić co chce.

Szymon wraz ze swoim ojcem żyli na skraju wrzosowiska. Matka zmarła przy porodzie, a jego, w ostatniej chwili, z rąk śmierci wyrwała babka. Mimo to wyrósł na silnego dwudziestoletniego młodzika, który potrafił podołać każdemu zadaniu. Obaj mieszkańcy chaty mieli w porównaniu do wieśniaków stosunkowo łatwiejsze życie. Ich zadaniem było zapewnienie bezpiecznej drogi przez bagna kupieckim karawanom, łowieckim wyprawom i zaopatrywanie zamkowej kuchni w dziczyznę czy ryby z pobliskiej rzeki. Zwłaszcza ta ostatnia powinność stała się Szymonową pasją i niedługo nie było w okolicy lepszego strzelca z łuku czy kuszy. Krótko po swych dwudziestych urodzinach młodzik, pomimo ojcowych wymówek, zaciągnął się na jedną z królewskich wojennych wypraw. Jak wielu innych mu podobnych, gnała go do armii tęsknota do przygód i chęć zakosztowania wesołego wojskowego żywota. Tato był już w sile wieku i Szymon wiedział, że za parę lat już nie mógłby sobie pozwolić na opuszczenie ojca. Wyglądało więc na to, że syn spróbuje twardego wojennego chleba, wyszumi się, a później zapewni ojcu spokojną starość. Uciekały miesiące, minął pierwszy rok, potem drugi po, kraju rozeszły się słuchy, że żołnierze mają niebawem powrócić. Stary Szymon ucieszył się i chwalił wszystkim swoimi planami związanymi z synem.

Ale pewnego dnia pojawił się przed jego domem sam pan Vorku z głównym łowczym i Brackem, swym zaufanym, który niemal nigdy nie oddalał się od niego nawet na krok. Brack był olbrzymim chłopem, prawdziwą górą mięśni. Pełnił funkcję osobistej straży, wykonawcy nałożonych przez barona kar i jeśli to było konieczne, kata. Baron chciał polować i domagał się, by stary Szymon mu towarzyszył. Ten jednak miał już drugi dzień gorączkę i ledwie udało mu się zebrać siły, żeby wyjść przed drzwi domu. Przepraszał i błagał barona o kilka dni cierpliwości. Pan Vorku rozzłoszczony tym, że musiał przebyć niepotrzebnie drogę z zamku aż tutaj, zagroził, że jak wróci syn, nie będzie już przewodnikiem na błotach, ale stanie się pańszczyźnianym kmieciem. To już było dla starego Szymona za wiele! Rzucił się ku baronowemu koniowi, chwyciwszy uzdę, zaklinał swego pana, żeby ten odwołał decyzję. Pan Vorku tylko skinął głową Brackovi i syknął: "Pozbądź się go!". Olbrzym podjechał do Szymona, niedbale zamachnął się i trafił Szymona w bok głowy tak, że nieszczęśnik padł na ziemię. Trójka jeźdźców odjechała nie obejrzawszy się nawet. Gdyby na miejscu była pomoc, stary Szymon pewnie by się z tego jakoś wykaraskał, a tak, nie mając sił na doczołganie się do domu, legł chory i bezsilny przed domem. Gorączka, silny cios w głowę, oraz wieczorny chłód nadciągający od strony wrzosowiska, dokonały dzieła. Na drugi dzień wieśniacy znaleźli go martwego. Kiedy dwa tygodnie później powrócił młody Szymon, można mu było tylko wskazać miejsce ostatniego spoczynku ojca. Dowiedział się wszystkiego. Tego, co mówiono na głos, i tego, co tylko szeptano o nieszczęsnym zajściu na wrzosowisku. Młodzieniec długo siedział przy grobie. Co obiecał i poprzysiągł, nikt nie mógł usłyszeć, ale następnego dnia z zabudowań na skraju wrzosowiska pozostały tylko zgliszcza, a pod Szymonem jakby ziemia się zapadła.

Że jednak z kraju nie uciekł, mieli się wszyscy dowiedzieć już kilka dni później. Pan Vorku, kiedy wieczorem udawał się na spoczynek, odprawiał Bracka, a ten zachodził zwykle do gospody pod zamkiem, gdzie rad pił i popisywał się swoją siłą. Pewnego poranka zorientowano się, że nie wrócił. Znalazł go dopiero wieczorem główny łowczy. Brack wisiał za nogi na grubej dębowej gałęzi na skraju lasu, skórę głowy miał opaloną. Musiał zginąć powolną i bolesną śmiercią. Jego oprawca najwyraźniej rozpalił na ziemi mały ogień, a następnie olbrzyma rozhuśtał. Z początku płomienie sięgały skazańca tylko odrobinę i krótko, ale jak tylko ruch ciała zaczął się spowalniać........ Wyglądało na to, że się zabójca chciał przed śmiercią jeszcze się czegoś od Bracka dowiedzieć. Po zdjęciu ciała i dokładnych oględzinach, zamkowy cyrulik odkrył, że na szyi , która nie była tak spalona, wyryto coś nożem.

- Wygląda to jak wielkie "S". - przekazał baronowi.

Ten zamyślony spojrzał tylko w kierunku wrzosowiska i przez zaciśnięte zęby wycedził:

- Szymon z Błot!

 

 

II.

 

 

Oprawcą Bracka był, oczywiście, Szymon. Od tej pory wciąż niemile przypominał się baronowi. Nie było tygodnia, by nie przegnano jakiegoś stada, nie zgorzała część zebranych plonów, albo by nie zaginął któryś z zamkowych gwardzistów. Oczywiście pan Vorku na początku organizował pogonie za samozwańczym mścicielem, ale ten zawsze zdołał umknąć i ukryć się na wrzosowisku, do którego w niedługim czasie nikt nie odważył się nawet zbliżyć, z powodu kilku niezbyt miłych zgonów w moczarach. Aby baron nie wątpił w to, kto robi szkody, Szymon zostawiał w widocznych miejscach lub na skórze martwych wojaków wyrytą literę "S", której sam widok doprowadzał barona niemal do szaleństwa. Po pewnym czasie stało się oczywiste, że dotychczasowym sposobem baron nie pozbędzie się zawziętego mściciela. Ów unikał otwartej walki z przeważającymi siłami, a w dodatku walczył inaczej niż zamkowa gwardia. Z dalekiej wyprawy przywiózł małą kuszę, która miała podziwu godny zasięg. Jej łuczysko nie było drewniane, ale stalowe, a małe groty przebijały pancerze lub przenikały kolczugi z nieubłaganą skutecznością. Szymon nie nosił także miecza, jego uzbrojenie stanowił długi myśliwski kordelas i kilka małych nożyków umocowanych w skórzanym pasie przewieszonym przez pierś. Mógł nimi miotać i trafiać nieprzyjaciela z podziwu godnej odległości. Baron zdawał sobie sprawę, że gdzieś musi sobie to uzbrojenie uzupełniać, ale nigdy nie udało się odkryć, kim był ów płatnerz czy kowal. Nie pomagały stale zwiększane nagrody, nie pomagały sankcje przeciwko wieśniakom. Ich sympatia od początku była po stronie Szymona i wiedzieli, że wszelkie straty materialne zostaną im rychło wyrównane. Często zdarzało się, że w zagrodzie przy wiosce rano pojawiało się trochę nowej chudoby lub na progu chałupy objawiał się mieszek z grosiwem. Po jakimś czasie baron zaczął się zastanawiać, czy nie poprosić króla o pomoc, ale rozmyślił się szybko. Władca zbierał ochotników na nową wyprawę, nie była więc to dobra pora na żądania. Wiedział, że odkryłby tym swoją nieumiejętność poradzenia sobie z jednym rebeliantem i mocno osłabił swoją pozycję na królewskim dworze. Szymon miał jedną zasadę, walczył sam i nie próbował nawet organizować drużyny. Unikał w ten sposób możliwości zdrady, czy dostania się szpiega w jego pobliże. Tego wszystkiego pan Vorku był świadom, mógł więc tylko zaciskać zęby i czekać.

 

 

III.

 

 

Stary bajarz przekręcił się na ławie, usadowił się wygodniej i spojrzał na zaciekawione twarze swoich małych słuchaczy. Odkaszlnął i kontynuował:

Klęska samotnego człowieka, choćby najdzielniejszego, ale walczącego przeciw przeważającemu przeciwnikowi jest zawsze kwestią czasu. Wynik, niestety, znany jest już na początku. Jeśli szali nie przeważy zdrada albo chciwość, wtedy zawini zwykły przypadek. Tak stało się i tym razem.

 

 

IV.

 

 

Mały, około siedmioletni chłopiec, zbiegał z górki leśną ścieżką. Starał się nie wysypać grzybów z pełnego koszyka. Od czasu do czasu ostrożnie się rozglądał. Zbyt blisko zamku podszedł a dobrze wiedział, że gdyby go złapał któryś z zamkowych, zebrałby w najlepszym przypadku porządne lanie. Nagle, usłyszawszy dźwięk, który z pewnością nie był dziełem przyrody, zatrzymał się. Wydało mu się, że usłyszał przekleństwo. Ostrożnie podkradł się na skraj polany skąd dochodził odgłos. Tam, oparty plecami o wielki kamień, siedział młody mężczyzna i próbował opatrzyć swoje krwawiące lewe ramię. Ranę nogi obwiązał chustą. Kurtkę i koszulę miał ściągnięte do pasa. Prawą ręką, kawałkiem białego materiału, najprawdopodobniej urwanym z koszuli, próbował opatrzyć ranę. Minęła chwila i mężczyzna przemówił:

- Hej, chłopcze! Nie znudziło ci się jeszcze to podglądanie? Nie chciałbyś mi pomóc?

Chłopak zawahał się czy nie uciec, ale w końcu zwyciężyła ciekawość i chęć okazania odwagi. Wyszedł z krzaków i ostrożnie zbliżył się do mężczyzny. Wtedy spostrzegł na ziemi małą czarną kuszę!

- Ty jesteś Szymon z Błot! - wyjąkał

Mężczyzna uśmiechnął się:

- Tak, to ja. Ale najpierw zaciśnij mi opatrunek, proszę! Potem będziemy mogli rozmawiać.

Chłopiec ostrożnie i najlepiej jak umiał, obwiązał krwawiące ramię, po czym ogłosił zdecydowanym głosem:

- Jak będę duży, będę taki jak ty! Będę walczył przeciwko baronowi. Będę pomagać wieśniakom i chronił ich.

Szymon uśmiechnął się smutnie.

- Usiądź! Powiem ci coś. To, co mówisz jest, co prawda, słuszne, ale nie tak proste, jak myślisz. Jeden człowiek niewiele może sam zdziałać. Nawet jeśli zabijesz barona, zamiast niego przyjdzie kolejny i wszystko zacznie się od początku! A ty jesteś już zmęczony, bo nie ma cię kto zastąpić. Powiem ci coś, czego jeszcze nikomu innemu nie powiedziałem. Ja nie zacząłem walki przeciwko władyce Vorku z waszego powodu, ale dla siebie. Zawinił śmierci mojego taty, wiesz? Zemsta była i właściwie jest do dziś, głównym powodem, dla którego z nim walczę. A to wcale nie jest jakaś szlachetna sprawa! Myślałem, że jeśli zabiję Bracka, ulży mi, ale nic takiego się nie stało. Próbowałem dostać na cel samego barona, ale do dziś mi się to nie udało. On się zawsze sprytnie trzyma gdzieś za plecami żołnierzy, skurczybyk jeden! To prawda, że pomogłem kilku wieśniakom, ale nie czuję się wcale jak bohater!

Chłopiec zmieszany patrzył na Szymona, aż jego wzrok zjechał na słynną broń, leżącą przy mężczyźnie.

- To jest ta cudowna kusza!

- Tak, to jest doprawdy mistrzowskie dzieło. Zdobyłem ją na wschodzie. Nie jest zaczarowana, tylko stworzył ją prawdziwy mistrz. Zostały mi już tylko ostatnie dwie strzały! Dziś niezbyt mi się darzyło. Chciałem przegnać jedno z baronowych stad, ale w nocy wzmocnił straże. Rano było tam co najmniej dwa razy tyle chłopa, niż policzyłem wieczorem. A kilku z nich się ukryło na skraju lasu! To któryś z nich tak mnie urządził!

Nagle z oddali dobiegł ich stłumiony tętent końskich kopyt. Mężczyzna zdecydowanym głosem nakazał:

- Uciekaj stąd, jeśli cię ktoś złapie, odpokutuje za to cała twoja rodzina. Zmykaj!

Chłopiec załkał:

- Przecież nie mogę cię tutaj zostawić. Zabiją cię!

Szymon niemal krzyknął:

- To przecież nie twoja sprawa! Uciekaj do domu!

Sięgnął ręką obok siebie, podniósł kuszę i już spokojniej dodał:

- Nie może wpaść im w ręce! Zabierz ją. I tak zostały już tylko dwie strzały, niewiele bym zdziałał. Zabierz w bezpieczne miejsce. Kto wie, może pewnego dnia komuś się przyda. No, znikaj już!

Odgłos końskich kopyt przybliżał się. Było słychać nawet dzwonienie uzbrojenia jeźdźców. Chłopiec wbiegł w chaszcze, w jednej ręce trzymał słynną Szymonową broń, w drugiej koszyk z grzybami i skórzane pudełko z ostatnimi dwoma strzałami. Nie udał się jednak do domu, ale znalazł najgęstsze krzaki i tam się przyczaił. Polanę miał przed sobą jak na dłoni. Chyba wierzył w jakiś cud, czy magiczne siły, które pomogą bohaterowi zwyciężyć hordę nieprzyjaciół. Rzeczywistość była jednak znacznie bardziej prozaiczna i okrutna.

Nim prześladowcy dotarli do polany, Szymon powstał tak pewnie, jak tylko pozwalała mu na to zraniona noga. Częściowo zasłonięty wielkim kamieniem oczekiwał nieprzyjaciół. Z jego gardła wydobyło się warczenie, kiedy między nimi spostrzegł samego barona Vorku. Z przeświadczeniem, że to jest ich ostatnie spotkanie twarzą w twarz, nie zważając na swe zranienie, skoczył do przodu, a z dłoni wypuścił zabójcze nożyki. Drużyna jeźdźców była tak zaskoczona, że przez kilka sekund nikt nawet nie zareagował. Jeden z noży drasnął barona w policzek, drugi trafił w gardło jeźdźca za nim. Temu z przeciętej tętnicy wytrysnęła krew prosto w końską grzywę, spłoszone zwierze zrzuciło gwardzistę na ziemię i pomknęło w kierunku drugiego końca polany. Szymonowi podwinęła się zraniona noga, upadł na ziemię. Zdążył jeszcze uklęknąć, ale w chwili gdy próbował rzucić kolejne nożyki, jego ciało przewierciły strzały posłane przez łuczników. Baron zsiadł z konia i z chusteczką przyciśniętą do zranionej skroni, przystąpił ku martwemu ciału. Wolną ręką powstrzymał ruszających gwardzistów, którzy najwyraźniej mieli zamiar rozsiec zbójnika na kawałki:

- Rozumiem, że wielu z was zabił przyjaciół, a nawet krewnych, ale był to dostojny przeciwnik i chcę go pogrzebać z honorem. Włóżcie go na konia i zawieźcie do jego wioski!

Był to niespodziany gest, pierwszy i ostatni ludzki przejaw barona Vorku. Być może w zamkowym panu nieoczekiwanie odezwało się sumienie, że przyczyną tej śmierci była inna, którą zawinił on sam. Kto wie?

Kawalkada jeźdźców powoli opuściła polanę. Gdy tętent kopyt stał się już niemal niesłyszalny, chłopiec wyszedł z gąszczy, otarł rękawem łzy i z kuszą w jednej, koszykiem i pudełkiem w drugiej ręce ruszył w kierunku wsi.

 

 

V.

 

 

Chłopcy niespokojnie zakręcili się na ławie. Po czym jeden z nich przemówił:

- I to wszystko, dziadeczku? Baron spokojnie żył sobie dalej?

- To nie jest bajka, chłopcy! Ale macie rację, zupełny koniec to nie jest. Baronowi rana twarzy się zagoiła, żył spokojnie około osiem lat. Ale pewnego dnia jego koń wrócił do zamku sam, a barona znaleziono później na owej polanie. Z oka sterczała mu mała czarna strzała, a na skórze miał wyrytą literę "S"! Nigdy nie udało się dowiedzieć kto to zrobił. I tak oto naprawdę skończyła się historia Szymona z Błot. No, to wszystko, teraz biegnijcie do mamy, może potrzebuje z czymś pomóc. Ja pójdę odpocząć. Chłopcy odbiegli, starzec wszedł do domu i skierował się do swojego pokoju. Rozglądnął się po małym pomieszczeniu, pogłaskał różaniec, wiszący na ścianie jako pamiątka po zmarłej żonie, a następnie ciężko przyklęknął przy wielkiej skrzyni. Podniósł wieko, przez chwilę przekładał wszystko, co nazbierał przez całe życie, aż dostał się ku dnu. Z nostalgią oglądał małą czarną kuszę i skórzane pudełko z jedną czarną strzałą...

 

 

 

 

Tłumoczył z czeskiego: A.Mason

 

 



Koniec




Spis treści
451 Fahrenheita
Zakużona Planeta I
Zakużona Planeta II
Bookiet
Recenzje
Stopka
A.Mason
Paweł Laudański
Andrzej Pilipiuk
W.Świdziniewski
Dawid Brykalski
Wojciech Kajtoch
Adam Cebula
Iwona Surmik
Łukasz Orbitowski
Robert Zeman
Tadeusz Oszubski
Piotr Schmidtke
Ondřej Neff
Vladimír Sokol
KRÓTKIE SPODENKI
Adam Cebula
Ryszard Krauze
D.Weber, J.Ringo
KNTT Ziemiańskiego
 

Poprzednia 28 Następna