strona główna     -     konkurs     -     archiwum fahrenheita     -     stopka redakcyjna     -     napisz do nas
 
Rafał Ostuda
strona 20

W odmęcie pamięci

 

Pozwólcie, że nieco ponudzę. W drodze reminiscencji i na temat mało może widowiskowy, za to bulwersujący tych i owych, święcie przekonanych o własnej racji i diabelskim pochodzeniu oponentów.

Zdarza się, od czasu do czasu, przeczytać felieton czy wspominki człowieka wykształconego starannie według norm przedwojennej inteligencji, których obecnie nie uświadczysz. Od pierwszych chwil widać, że słowa wyszły spod pióra kogoś "starej daty", bo i językiem polskim włada on w sposób, o którym przeciętni śmiertelnicy mogą tylko marzyć, i tematyka, której się ima, odbiega od tej, do której jesteśmy przyzwyczajeni a i sam sposób w jaki odnosi się ktoś taki do materii poruszanej sprawy, niewiele ma wspólnego z wymuskanymi przez poprawność artykułami.

Pozwólcie państwo - pisze na przykład - że wspomnę w tym miejscu nieodżałowaną nieboszczkę, Panie-świeć-nad-jej-duszą-hrabinę, osobę nader towarzyską za życia, a wielce poważaną od chwili gdy wydała ostatnie tchnienie ku skrzętnie skrywanej radości kochających spadkobierców. Lubowała się ona w koniach i mężczyznach - opowiada dalej - toteż nie sposób było zastać hrabiny inaczej, niż w towarzystwie kasztanka, albo jednego z panów, którymi zewsząd była otoczona, bądź też, najczęściej, obu, jako że szczególną słabość miała nieboszczka względem kawalerzystów.

I tak dalej, im więcej tym ciekawiej. Sam kawalerzysta, więc nie bardzo wiadomo, czy konfabuluje, relacjonuje, czy raczej wspomina, wyciągając na światło dnia co barwniejsze momenty. Chociaż nikt o rzeczonej hrabinie nigdy nie słyszał, a anegdota nic istotnego do treści wypowiedzi nie wnosi - to jest to bez znaczenia, tak naprawdę, bo jeśli można uwierzyć w przygody postaci całkowicie fikcyjnej, to czemu nieco nieżywa hrabina, nawet jeśli nieznana, miałaby być gorsza? Żart, oczywiście. Hrabina jest nieżywa definitywnie, a tylko pamięć o nieboszczce przejawia się właśnie pod postacią wtrąconej mimochodem opowiastki. Ale ta pamięć jest już dobrym powodem do jej przedstawienia. Opowiastki, hrabiny raczej nie.

Dwie rzeczy mają w powyższym zasadnicze znaczenie - pamięć i doznania. Zasadnicze, bo leżą u źródła całej kultury. Jak wzniośle by to nie brzmiało, w dużym stopniu kreślą one granice tego, co jesteśmy skłonni uznawać za naszą społeczną jedność i kulturowe korzenie.

Pamięć krąży gdzieś na granicy świadomość, zbyt oczywista, by absorbować uwagę w większym stopniu. Nie jest cechą właściwą człowiekowi, nie jako taka, i byłoby niczym nie usprawiedliwionym antropocentryzmem twierdzenie czegoś przeciwnego. Kiedy przychodzi jednak do sposobu korzystania z pamięciowych śladów utrwalonych materialnie w tkance nerwowej i zmianach jej funkcji, to bez wątpienia posiadają ludzkie wspomnienia cechy, których na próżno szukać u gatunków starszych ewolucyjnie. Poza bowiem samym czasowym gromadzeniem informacji, dopracował się homo zdolności do przetwarzania jej według własnego uznania, zatem analizy i umiejętności przekazywania zarówno poziomo jak i w pionie.

Rozprzestrzenianie się wiedzy wewnątrz pokolenia daje w efekcie układ wyróżniający się w jakiś sposób z tła atrybutów podstawowych i dostępny badaniu metodami stosowanymi przez historyków. Te zaś są możliwe dzięki istnieniu drugiej drogi przekazywania zebranych wspomnień, to jest schedy międzypokoleniowej.

Poczynając od przekazów ustnych, a kończąc na wyrafinowanych możliwościach jakie daje współczesna technika, następuje przepływ coraz bardziej obszernego strumienia informacji w obu kierunkach. Także możliwości gromadzenia danych są obecnie nieporównywalnie większe niż te, którymi posiłkowali się mnisi w "Kantyczce dla Leibowitza", kiedy świat pogrążył się w Sprostaczeniu.

Doznania to, obok pamięci potraktowanej jako umiejętność pracy z informacją, w przeciwieństwie do niemal biernego jej odbioru u zwierząt mniej rozwiniętych, druga cecha, która umożliwia wykorzystanie wielu innych usprawnień dokonanych w trakcie filogenetycznego rozwoju mózgu. Powód jest prozaiczny - konieczność istnienia drogi przekazywania materiału poddawanego potem obróbce. Trudno powiedzieć, jak mogą wyglądać procesy myślowe istoty odciętej całkowicie od wszelkich, zarówno wewnętrznych jak i zewnętrznych bodźców. Jałowe byłyby w każdym razie w takiej sytuacji dywagacje na temat krążenia informacji, bowiem na pierwszy plan wysuwa się tu pytanie o przyporządkowanie do kategorii żywe bądź nieożywione.

Jeżeli obie te własności - pamięć, pojmowana jak wspomniano, i doznania - spotykają się, można oczekiwać powstawania pochodnych tej interakcji. Przede wszystkim rozwoju zjawisk wynikających z umysłowości, odbywającego się na kilku co najmniej płaszczyznach, niekoniecznie w jednakowym stopniu, ale bez wątpienia równolegle.

Tym co rzuca się w oczy, jest rosnąca rozbieżność między wielkością skumulowanej wiedzy i szybkością jej narastania, a w zasadzie niezmienną "przepustowością" doznań, które pozbawione są, jak na razie, sztucznych rozszerzeń, poza nielicznymi zwiększającymi dostępny obszar badawczy, ale nie wpływającymi przecież na naturalne zdolności korzystania ze zmysłów, tak na etapie receptora, jak i ośrodka. Innymi słowy, coraz szybciej rosnąca góra bitów nie znajduje widocznego odpowiednika w biologii samego jej sprawcy, który i tak w coraz większym stopniu uzależniony jest od korzystania z oprzyrządowania, by wznieść się ponad wiadomości podstawowe.

Rodzi się w tym miejscu pytanie o konsekwencje tego swoistego "nadmiaru" informacji. Czy to, że mamy styczność z taką jej ilością, jakiej nie jesteśmy w żaden sposób spożytkować w istotnym wobec tego ogromu stopniu, wpływa w jakiś sposób na proces jej przetwarzania?

W pierwszym odruchu wydaje się, że nie powinno. Jeżeli ograniczają nas możliwości organów zmysłów, fizjologia organizmu i wydolność połączeń synaptycznych, to cały ten ocean wiadomości nie powinien mieć znaczenia, bowiem liczy się i zaowocuje nową porcją zer i jedynek tylko to, co zostanie włączone do przebiegu myśli.

Nie było jednak dotychczas mowy o jakości gromadzonej informacji. Samo jej wartościowanie jest oczywiście czynnością równie sensowną, co posądzanie o złe zamiary spadającego liścia, ale kultura ma takie stopniowanie włączone w swoją istotę, bo przecież sama jest fenomenem wysoce abstrakcyjnym, operującym na bliskim Platonowi aspekcie informacji.

W takim ujęciu odpowiedź na postawione pytanie nie jest już oczywista. Nadal można twierdzić - i ma to miejsce w obrębie kulturalnej przestrzeni - iż wszelki przekaz będzie posiadał jednakową wagę, ale zdaje się dominować pogląd, że jest odwrotnie.

Z punktu widzenie kultury zasadniczo informacja ma zmienną wartość i wykształciły się mechanizmy tę wartość oceniające. Przy tym nadal odrywają one istotną rolę mimo pojawiających się sprzeciwów. Nawiasem mówiąc, ta buntownicza część kultury sama podlega ocenie i osadzeniu w całości zjawiska, którego brak akceptacji deklaruje, ponadto samodzielnie ocenia, więc nie sposób doszukać się tutaj wiążącej logiki.

Jeżeli istnieje gradacja wartości wiadomości, to trzeba zastanowić się czy i w jakim stopniu, przenosi się ona proporcjonalnie kiedy następuje zwiększenie puli tejże. Ponieważ informacja nie powstaje jako produkt samorództwa, oraz - nic przynajmniej na to nie wskazuje - nie przyrasta poprzez oświecenie, czy inne równie wymyślne drogi, ale stanowi wynik aktywnej działalności na treściach już istniejących, można podejrzewać, że rozkład końcowy zależy od tego, co znajdowało się na wejściu układu. Uprzywilejowane wydają się w tej sytuacji informacje najbardziej rozpowszechnione, co z punku widzenia kultury jest niemal równoznaczne z "mniej wartościowe".

W praktyce objawia się to koniecznością poświęcenia coraz większej ilości czasu i energii na przeszukiwanie i filtrowanie zasobów, żeby w końcu otrzymać pożądaną jakość w ilości, którą jesteśmy w stanie przyswoić. Jako, że wymaga to aktywności, niejednokrotnie bardzo nasilonej i wspartej wcześniejszymi poszukiwaniami (nauka sposobów dotarcia do informacji), nie można oczekiwać niezawodnego działania w każdym przypadku. Okazuje się wręcz, że przeciętny człowiek jest skłonny podjąć wysiłek jedynie gdy okoliczności tego wymagają i do pewnej tylko granicy. W konsekwencji wystawia się na działanie informacyjnej burzy, a co zdoła pokonać barierę doznań, pozostaje w gestii kompetycji i powinowactwa.

Upraszczanie i dążenie do przeciętnej jest znakiem naszej cywilizacji, niekiedy widocznym zbyt wyraźnie. Nie najlepiej rysuje się przyszłość tego co elitarne. W wielkie zdumienie wprawiło mnie odkrycie, że kilkuzdaniową prozę(!) można nazywać literaturą i bronić jej niczym narodowego skarbu. Ba, domagać się uznania i oczekiwać zapłaty, za coś, za zwolnienie z czytania czego byłbym gotów wyłożyć niemałe pieniądze. Jedyne wyjaśnienie jakie mieści się w mojej przyciasnawej głowie, to brak skali porównawczej, do której mógłby się świeżo upieczony wieszcz odnieść. Tylko dlaczego jej nie ma, skoro niegdyś była? Rozwiała się jak mgła? Raczej we mgle, należałoby tu odpowiedzieć. Natłok informacji nie sprzyja widoczności, bo nim dotrze się do jakiegoś celu, trzeba wcześniej przedrzeć się przez odmęt zbyt obszernej pamięci rodzaju ludzkiego. A kiedy już się uda, nadal pozostaje niebezpieczeństwo, że suche fakty złożą się na kolejny przekaz, a utracone zostanie to coś, co tkwi w nieistotnych ploteczkach o frywolnej hrabinie - własne doświadczenie, przeżyte drobiazgi. One składają się na bogactwo obrazu, który oglądać można coraz rzadziej.



Koniec




Spis treści
451 Fahrenheita
Literatura
Konkurs
Bookiet
Recenzje
Komiks
Stopka
A.Mason
Paweł Laudański
Andrzej Pilipiuk
W.Świdziniewski
Adam Cebula
Tomasz Pacyński
Rafał Ostuda
EuGeniusz Dębski
Tomasz Pacyński
Adam Cebula
Maja Kossakowska
Rafał Kosik
Grzegorz Buchwald
K. i K. Urbańskie
Ondřej Neff
Michal Jedinák
KRÓTKIE SPODENKI
nonFelix
Adowity
 

Poprzednia 20 Następna