strona główna     -     konkurs     -     archiwum fahrenheita     -     stopka redakcyjna     -     napisz do nas
 
Grzegorz Buchwald
strona 27

Bajka o wampirach

 

 

O AUTORZE
Grzegorz Buchwald - lat 39. Inżynier budownictwa, po drodze belfer. Niektóre z jego utworów zostały przedstawione w Srebrnym Globie, jeden ukazał się w Science Fiction. Zaczął jednak w Fahrenheicie, w Fahrenheicie też pewnie skończy. Od kiedy doszedł do wniosku, że ma za cienki długopis, by zostać pisarzem, postanowił swój twórczy zapał nieco ostudzić. W każdym razie pisanie, to jedna z tych rzeczy na "P", nad którą ma zamiar zapanować; poza pieprzeniem od rzeczy rzecz jasna.

I

 

- Dawno, dawno temu, za siedmioma gwiazdami, za siedmioma mgławicami istniała mała planetka. Nazywała się Nosferatus. Rosły na niej przepiękne gęste lasy, płynęły rzeki, istniały morza i oceany. Lądy przecinały pasma niebotycznych gór ze szczytami tonącymi w białych oparach chmur. Żyły na tej planecie przeróżne zwierzęta, w oceanach pływały ryby, a przestworza wypełniał szum ptasich skrzydeł. Pewnie, że upraszczam! Góry i oceany w swej istocie były takie same jak i na Ziemi, a jakże! Lecz to, co żywe różniło się nieco od tego, co znasz stąd.

Była to szczęśliwa planeta. Nikomu nie brakowało miejsca do życia, nikomu też nie brakowało jedzenia. W czym zatem problem - zapytasz? Ano w tym, że słońce, wokół którego krążyła planeta, umierało. Ani góry, ani lądy, ani morza, ani rzeki nie zdawały sobie z tego sprawy. Nie zdawały sobie z tego sprawy również zwierzęta, ryby i ptaki, ale istniał gatunek podobny do nas, który był tego świadom. Ich cywilizacja przetrwała zawieruchy wojen, przetrwała kataklizmy związane ze zmianami klimatu i życiem samej planety. Przetrwała niemal totalną zagładę środowiska naturalnego i otrząsnęła się z własnej głupoty i zapatrzenia w siebie. Dzięki zdobyczom nauki udało im się odtworzyć wymarłe gatunki i doprowadzić ich świat do równowagi. Słowem: udało im się pokonać wszystkie zagrożenia i zbudować cudowną cywilizację żyjącą w pełnej harmonii z ich ojczystą planetą.

- Może tu będziemy mądrzejsi i nie zniszczymy własnej celi we wszechświecie? - dodał po chwili zadumy.

- Jakiej celi, dziadku? Jakiej celi? - Pyzata buźka malucha ożywiła się.

- Kochany, jak mam ci to wytłumaczyć? Kiedy wczoraj stłukłeś wazon, mama postawiła cię do kąta. Przyjemnie było stać tam samotnie, bez ruchu, w oczekiwaniu na koniec kary?

- Nie, dziadku, wcale nie. Strasznie się nudziłem.

- A widzisz! A gdyby mama zamknęła cię w pokoju na cały dzień?

- A uciekłbym, dziadku, uciekł! - zaśmiał się smyk.

- Tak, z twojego pokoju nie trudno uciec. Wystarczy otworzyć okno i... ogród przed tobą. Pewnie, gdybyś zdeptał nagietki rosnące na klombie pod twoim oknem, mama wymyśliłaby sroższą karę, karę, która by cię nie ominęła.

- Pewnie tak.

- A gdyby z twojego pokoju nie dało się uciec?

- Jak to: "nie dało się uciec"? - powtórzył malec z przestrachem. Nagle okazało się, że jego przemyślane figle nie były do końca przemyślane, jakby w swych założeniach "na każdą okazję" nie przewidział jakiegoś szczegółu i teraz dopiero sobie uświadomił, że może istnieć opresja, której nie pokona dziecięcy żywioł.

- No, gdyby na przykład w oknie były kraty, a drzwi zostałyby zamknięte na klucz.

- Przecisnąłbym się jakoś! -odezwał się lekceważąco. - Nieraz przeciskałem się między kratami!

- Tak, wiem! Krata w okienku do komórki jest taka, że udaje ci się przez nią przecisnąć, jednak przez kratkę do klatki z króliczkami nie udało ci się wejść! Utknąłeś!

- Ale rączkę przełożyłem...

- Ale gdybym cię zamknął w klatce, razem z króliczkami, to nie wyszedłbyś z niej, prawda? - Dziadek zniecierpliwił się...

- Ale rączkę bym wyciągnął... - nie poddawał się maluch.

- Eee!- żachnął się, całkiem wytrącony ze swych dydaktycznych zamierzeń, dziadek.

- Ale nie zamkniesz mnie, dziadku... Nie zamkniesz? Bo chyba bym się nie przecisnął... przez te kratki...

- Nie, nigdy cię nie zamknę. Ale takie właśnie pomieszczenie, z którego nie da się wyjść, nazywa się celą. Zamyka się w nich złych, bardzo złych ludzi. I muszą tam mieszkać czasami więcej lat niż ty masz w tej chwili.

- Ojej!!!

- A my mieszkamy na planecie Ziemia, która jest, co prawda, ogromna, mieści nas wszystkich, i ciebie, i mnie, i pana Em, i Pikusia...

- I króliczki?

- I króliczki. Nie jest jednak aż tak ogromna, byśmy mogli ją bez opamiętania niszczyć i zaśmiecać.

- Ja nie śmiecę!

- A jak nazwać to, co wczoraj zrobiłeś w swoim pokoju?

- Malutki bałaganik... Ale posprzątałem... Ty mi, dziadku, pomogłeś... Ale było jeszcze miejsce! Nie zaśmieciłem całego pokoju - wsypał się i spoglądał teraz zawstydzony w stare oczy dziadka.

- A gdyby dziadek ci nie pomógł, a mama kupiła ci jeszcze kilka zabawek? Gdyby zabawki wypełniły cały twój pokój? Co wtedy?

Maluch zastanawiał się chwilkę.

- Mógłbym spać z tobą? - zapytał nieśmiało.

- Nie, przecież w twoich oknach są kraty, a drzwi zamknięte...

- Dziadku!!! - Był bliski płaczu.

- To właśnie cela: miejsce, z którego nie ma ucieczki, w którym jesteśmy zamknięci z wszystkimi naszymi problemami, z całym brudem, jakim się bezrozumnie otaczamy. Ziemia jest na razie naszym więzieniem, naszą celą, o którą musimy dbać, bo nie mamy gdzie uciekać, a innej nie dostaniemy. Oni potrafili zadbać o swój pokój i przeżyli w nim wiele szczęśliwych eonów lat, a jednak stało się tak, że musieli uciekać.

- Kto, dziadku, kto?

- No wiesz... Wampiry. Kochany, przecież nie pierwszy raz opowiadam ci tę historię...

- Przepraszam, zapomniałem. Ale będę mógł spać z tobą, jeśli mama kupi mi jeszcze kilka zabawek?

- Nie, chyba że wszystkie zabawki będą poukładane i żadna z nich nie będzie płakać, leżąc zapomniana w jakimś kącie.

- Będę o nie dbał jeszcze bardziej. - W tę obietnicę dziecko włożyło tyle szczerości, że stare serce dziadka skurczyło się gwałtownie, a umysł wypełnił wyrzut sumienia. Wiedział jednak, że jedna z dróg do wrażliwości prowadzi przez cierpienie.

- Tak więc Wampiry stanęły przed nie lada problemem: jak ocalić swój świat i siebie samych. Ich naukowcy wiedzieli, że zagłada jest nieunikniona. Cały trud, wszystkie siły skierowali w jednym kierunku: jak uniknąć tej zagłady...

 

 

II

 

- Udało im się? - głos zdradzał mutację.

Stare oczy spojrzały tysięczny raz na ukochaną twarzyczkę, która teraz zaczęła przybierać męskie rysy, choć oczy dalej pozostawały dziecięce. "Głos mu się łamie, niedługo stanie się mężczyzną - pomyślał. - Zna tę historię lepiej niż własne życie. Ile jeszcze zada starych pytań, nim padnie jakieś nowe? Nic na siłę - najstarsza zasada".

- Tak, kochany, udało im się. Najpierw nieśmiało oderwali się od macierzystej planety. Penetrowali własny układ słoneczny. Poznawali kolejne jego planety i ich księżyce. Cóż jednak z tego. To nie było rozwiązanie. To nie mogło ich uratować, jednak było nieodzowne, by wypróbować nowe technologie, by wypróbować własne siły. Minęły stulecia, nim opuścili własny układ. Miliony spoconych głów pochylonych nad maszynami liczącymi szukające rozwiązania, odpowiedzi na miarę być albo nie być. Miliony zawodów i zwycięstw. Udało się jednak. Stojąc na czworaka, z głowami wzniesionymi do wycia oddawali hołd tym, którzy zginęli w pustce kosmosu i nie wrócili do swych rodzin... dzieci... wnuków. Kolejne wprawy zaczęły wracać coraz szybciej i pewniej. Z czarnego, ugwieżdżonego nieba wracali kolejni bohaterowie, a beznadzieja zaczęła kłaść się cieniem na nadzieję.

- No, dziadku!

- Co, kochany, co?

- Zerwali pęta?

- Tak, kochany, zerwali... Za siedmioma słońcami nie znaleźli planety, która dałaby im życie, nadzieję; już pokonali siedem mgławic i nadzieja gasła w ich sercach, bo ich słońce zaczynało pęcznieć jak przedmuchany balon, gdy powróciła wyprawa Wlada. Powrócili niespodziewanie. Ich głos nagle przerwał złowróżbną ciszę, głośniki wypełniły sygnały alarmu. Nie było czasu na dociekania, kto i skąd wraca. Wracała wyprawa i jedyne czego byli pewni ci na Nosferatusie to to, że trzeba ich ratować. Przekazy rwały się: "...u ...lada ... zero... cała... jeśli nie.... rozbijemy się...". Grawitoradary namierzyły ich i śledziły tor ich lotu. Zmierzali w kierunku Nosferatusa zbyt szybko. Z obliczeń wynikło, że jeśli Asurota nie zmieni kursu, to przeszyje Nosferatusa jak pocisk karabinowy dynię, a to oznacza zagładę jeszcze straszniejszą niż ta, której i tak się spodziewano, bo przedwczesną. W przestrzeń wystrzelił najpotężniejszy z międzygwiezdnych statków nazwany imieniem planety: Nosferatus, przygotowany do kolejnej, i jak się spodziewano, ostatniej przed "Końcem" wyprawy. Nosferatus w towarzystwie patrolowców poleciał na spotkanie Asuroty, przeciął jej kurs na kilkanaście miliardów kilometrów od planety Wampirów, ustawił się rufą do kursu Asuroty i zamarł w oczekiwaniu. Gorączkowo obliczano trajektorie i prędkości obu statków, starano się określić najbardziej optymalny moment, by Nosferatus, odpaliwszy swoje silniki, był zdolny na tyle szybko przyspieszać, by umknąć pędzącemu okrętowi Wlada, a jednocześnie cały czas trzymać go w strumieniu cząsteczek wyrzucanych z silników i spowalniać jego lot.

- Udało im się, dziadku? Udało? - "Dlaczego jeszcze nie znudziła mu się ta historia?" - nie wiadomo, który raz starzec zadał sobie to samo pytanie. Ale w głosie jego ukochanego wnuka było tyle żaru, tyle szczerej ciekawości, że można było na potrzebę chwili uwierzyć, że słyszy tę historie pierwszy raz.

- Udało im się. Nosferatus ominął macierzystą planetę i okrążywszy pęczniejące słońce, powrócił do bazy. Patrolowce tak długo osmalały kadłub Asuroty ciągami z własnych silników, aż udało im się skierować Asurotę na orbitę wokół Nosferatusa.

- I wszyscy przeżyli...

- Tak, kochany, wszyscy przeżyli...

- ... i przywieźli dobre nowiny...

- Tak, tak było...



Czytaj dalej...




Spis treści
451 Fahrenheita
Literatura
Konkurs
Bookiet
Recenzje
Komiks
Stopka
A.Mason
Paweł Laudański
Andrzej Pilipiuk
W.Świdziniewski
Adam Cebula
Tomasz Pacyński
Rafał Ostuda
EuGeniusz Dębski
Tomasz Pacyński
Adam Cebula
Maja Kossakowska
Rafał Kosik
Grzegorz Buchwald
K. i K. Urbańskie
Ondřej Neff
Michal Jedinák
KRÓTKIE SPODENKI
nonFelix
Adowity
 

Poprzednia 27 Następna