strona główna     -     konkurs     -     archiwum fahrenheita     -     stopka redakcyjna     -     napisz do nas
 
Fahrenheit Crew
strona 38

ZAKUŻONA PLANETA (2)


 

Czas jest pojęciem względnym...

Co nam już Autor udowodnił

 

Następnego dnia obudził się pełen energii. Nie miał pojęcia skąd wzięło się tak dobre samopoczucie. Po prostu wiedział, że coś musi zrobić, że dzisiaj jest jakiś szczególny dzień. Postanowił jeszcze raz uszeregować fakty, podskoczyć na komendę i koniecznie odwiedzić miejsce kolejnej zbrodni. Najpierw jednak wypił kawę, którą zaparzył w kupionym niedawno ekspresie. W kuchni pojawiły się też inne sprzęty: stół, szafka na ubrania i radio. Roberta ciekawiło co media mają do powiedzenia na temat nowego morderstwa. Czasem dziennikarze miewali całkiem niezłe pomysły, niestety tonęły one w morzu sensacyjnych osądów i wyssanych z palca przypuszczeń. W porannej prasie ogromny nagłówek aż kłuł w oczy: "Motyl - tajemniczy morderca, czy po prostu psychopata?", a dalej następował sporej ilości artykuł.

"Dzisiaj nie możemy się czuć bezpiecznie nawet we własnych domach! Wiedzą o tym dobrze mieszkańcy bloków przy ulicy Dworcowej i 1-go Maja. To właśnie tam zgwałcono i zamordowano dwie młode kobiety: Monikę M. i Olgę B. Dwie ofiary, dwa miejsca, jeden morderca. Komendant stołecznej policji Stefan Górski zapewnia, że wszystko jest pod kontrolą, jednak z nieoficjalnych źródeł wiadomo, iż tym razem nie jest to zwykłe śledztwo. Władze zmagają się z niebagatelnym przeciwnikiem, bowiem nie dość, że gwałciciel w tajemniczy sposób pojawia się w mieszkaniach ofiar, to jeszcze pozostawia po sobie znak - spreparowanego motyla. Czy mamy do czynienia ze zwykłym gwałcicielem, czy raczej z morderstwem o głębszym podłożu psychologicznym?"

Dalszą część artykułu można streścić w dwóch słowach: stek bzdur.

 

Święte słowa, Panie Dobrodzieju, w zasadzie nawet "zacytowany" fragment bzdurnym jest od początku do końca. Mało tego, że bzdurnym, to jeszcze irytującym. Zwykły gwałciciel czy psychologiczny morderca?! Tajemniczy morderca, w stylu Robin Hooda, jak mniemam, czy zwykły psychopata? Zwykły psychopata?!

 

Robert odłożył gazetę i zamyślił się na chwilę. Było pewne, że prędzej czy później prasa zacznie węszyć w poszukiwaniu sensacji. Na podobną ewentualność przygotowany jest każdy policjant, ale fakt faktem kwestia złapania sprawcy nadal pozostawała nieosiągalna. A to już drugie morderstwo!!! Ryński podniósł do ust filiżankę z kawą i zmarszczył gwałtownie czoło. A jeśli jemu chodzi o rozgłos? To by przecież pasowało, cały cyrk ze świecami i owadem, a przede wszystkim wielka tajemnica. Wspaniała pożywka dla mediów! Rozważania przerwał terkot telefonu.

- Robert! Czytałeś gazetę? Widziałeś jak obrobili mi dupę! Człowieku, już dzwonili z wojewódzkiej, mam przechlapane, a jak ja mam przechlapane to wy jeszcze gorzej. Pchnij sprawę do przodu! I to jak najszybciej, bo inaczej wsiądą na nas ważniacy z samej góry, a mało mnie interesuje rola szkapy. Dzwoniłem do Winieckiej, ale wyłączyła komórkę. Musisz sam do niej jechać i na Boga, chłopie złapcie wreszcie tego skurwysyna!

Tyle. Robert nawet nie zdążył się odezwać. Z Górskim zawsze tak; kiedy pali mu się grunt pod nogami robi się nerwowy i nadpobudliwy, z resztą, jak każdy szef w takiej sytuacji. Jednak słowa Stefana w jakiś sposób podziałały na komisarza. Wypił kawę jednym haustem parząc sobie usta, rogalika skończył w biegu. Najpierw na 1-go Maja. Zobaczymy co nowego. Tym razem Ryński skorzystał z własnego samochodu. Odwiedziny nocnego gościa co prawda zdarzyły się kilka dni temu, ale Robert miał wrażenie jakby zajście miało miejsce w zeszłym roku. Ostatnio życie płynęło szybkim tempem, nie dając za wiele czasu do namysłu. Na ulicach wyjątkowo pusto, może z racji wczesnej pory. 1-go Maja należała do jednej z bocznych odnóg głównej arterii miasta. Ulica wcale nie mała, praktycznie w centrum, a jednak nikt nie zauważył dziwnego mężczyzny, który bezczelnie wtargnął do mieszkania jednej ze studentek i bez przeszkód ją zgwałcił.

 

Ciąg dalszy: dziwny mężczyzna bezczelnie gwałci bez przeszkód. Gwałt bez przeszkód to coś, czego najstarsi ludzie nawet nie widzieli, a najmądrzejsi specjaliści nie opisali. Bo gwałt, proszę Autora, sprowadza się do oporu osoby gwałconej. Skąd ów dziennikarz miałby wiedzieć, że gwałciciel dziwnym był? Tego już wykoncypować nie potrafię. Jedyne, co mi do głowy przychodzi to, to że skłonności do gwałcenia są ściśle powiązane ze zmianami w wyglądzie zewnętrznym, bo jako żywo w tym momencie tekstu nikt, poza Autorem nie wie.

 

Robert zaczynał odczuwać coraz większy szacunek do przeciwnika. Choroba zawodowa. Zwykłych partaczy po prostu się nienawidzi, a prawdziwi mistrzowie zbrodni rzadko się zdarzają. Zanim wezmą robotę, rozpatrzą dokładnie wszystkie szanse i dwa razy się zastanowią. Potem zwykle mijają długie miesiące obserwacji, zdobywania informacji i przygotowywania planu. Aż wreszcie sam cel też niebagatelny: duży zysk, wyrafinowana zemsta, usunięcie świadka, albo rywala. Takich ludzi Robert podziwiał, ponieważ nadawali jego pracy sens i smak. Ryński zawsze podświadomie szukał godnego przeciwnika, a potem tropił go i unicestwiał.

Ulica 1-go Maja leżała w starej dzielnicy zdominowanej przez przedwojenne kamieniczki. To w jednej z nich dokonano ostatniego morderstwa. Robert wspiął się po wytartych stopniach na trzecie piętro i stanął przed podniszczonymi drzwiami z nalepką : "Zakaz wstępu. Policja". Spodziewał się znajomych taśm, ale te powiewały smętnie nad podłogą. Jest tu, JEST TU! Komisarz odbezpieczył pistolet i przyparty do ściany delikatnie uchylił drzwi do pokoju.

 

Policjant wkracza do akcji. Na miejsce zbrodni wprawdzie wpadł przy okazji i dzień później, ale jest gotów do działania.

 

Sądzę, że dalsze komentowanie tegoż tekstu, byłoby jedynie powtórzeniem wcześniej postawionych zarzutów. Brak pojęcia o temacie można by wytykać co dwa, trzy zdania, ot na przykład w momencie, w którym nasz bohater zmuszony jest użyć owego wspomnianego w powyższym fragmencie pistoletu, gdy w śledztwie pomaga mu przypadkiem spotkana osoba. O nielogiczności mogłabym napominać przy okazji każdego chyba zdania. Tak jak i o tym, że Autor nie potrafił, bądź nie chciał utrzymać własnych założeń co do fabuły i treści. Jednak wszystko to zostało już powiedziane. Pozostawię więc dalszą cześć tekstu ocenie Waszej, Drodzy czytelnicy. A co oceniać będzie? Przeczytacie o zajadłych rewolwerowych pojedynkach, bieganiu po dachach, o romantycznych upojnych chwilach i wreszcie o tym, kim był morderca, którego określono seryjnym, ku mojemu zdumieniu już po drugim zabójstwie. Wszystko do Waszej dyspozycji, a ja pozwolę sobie jeszcze na kilka słów tytułem podsumowania.

 

To już kolejny tekst, którego autor czerpie swa wiedzę o świecie z filmów. Gorzej nawet, bo filmowe są nie tyle realia, co całe fragmenty fabuły. Pod koniec tekstu moglibyśmy nawet załączyć filmografię, tak ewidentnie Autor wzorował się na scenariuszach. Jeśli autor, po latach pracy, uzyska pozycję Alistaira McLeana, to będzie mógł w każdej książce umieszczać agenta/policjanta po przejściach, który niedawno stracił żonę/kochankę/ulubionego psa i nic się nie stanie, bo współpracownicy pisarza zrobią z tego kolejny paperback. Ale żeby sobie na to pozwolić, trzeba napisać najpierw parę rzeczy oryginalnych, a żeby napisać tych parę rzeczy, trzeba się do tego pisania jednak nieco przygotować. Być pisarzem oznacza "pracować jako pisarz" a nie nabazgrać coś, gdzieś tam, na kolanie, w pośpiechu, bo wtedy żadne zalety nie uratują tekstu. Tak jak to miało miejsce i tym razem. Mimo dobrej strony językowej, mimo całkiem niezłych opisów (może nieco przeszarżowanych chwilami, ale i tak niezłych) tekst ten trafił na Zakużoną Planetę, nie do Literatury... Szkoda.

 

Nie czuł strachu, może dlatego, że tym razem on był górą. Wślizgnął się do niewielkiego pokoju. Dwa tapczany, miękki, czerwony dywan, na ścianie plakat z Bradem Pittem i spora kolekcja maskotek na podłodze. Zza drzwi po prawej dochodził szloch. Robert popchnął je lufą i ukazało się wnętrze przytulnej łazienki. Na brzegu wanny siedziała dziewczyna, na oko dwudziestolatka. Nie widział twarzy, bo nieznajoma ukryła ją w dłoniach. Dopiero kiedy chrząknął podniosła głowę. Robert spojrzał w zielone oczy. Dziewczyna wyraźnie się przestraszyła, usiłowała cofnąć i nieszczęśliwie wpadła do wanny. Ryński uśmiechnął się lekko.

- Spokojnie, nic pani nie zrobię.

- Kim pan jest?!

- O to samo mógłbym ja zapytać - Robert wyciągnął legitymację - komisarz Robert Ryński.

Nieznajoma wyraźnie się speszyła. Jej kasztanowe włosy mocno się kręciły. W łazience było dość duszno, ale dziewczyna nie zważała na pojedyncze krople potu pojawiające się na jej twarzy. Miała na sobie ciepłe ubranie. Szerokie sztruksy, wyciągnięty sweter - Boże co za moda! Przecież ona jest całkiem ładna, czemu kryje urodę?

 

- Lidka - wyciągnęła dłoń i za chwilę poprawiła się - Lidia Bielińska.

Odpowiedział na gest. Miękka skóra, ciepła i troszeczkę wilgotna. Mała ma piękne dłonie. Wciąż się uśmiechał.

- Co pani tu robi? Teren objęty śledztwem i młoda, ładna dziewczyna niezbyt do siebie pasują.

Specjalnie posłużył się komplementem. Nie chciał jej przestraszyć, a poza tym rzeczywiście Lidka należała do ładnych dziewczyn.

- Mieszkam, a właściwie mieszkałam - wskazała ruchem głowy sąsiednie pomieszczenie - Olka była moją współlokatorką.

Na chwilę, dosłownie na chwilę zapadła krępująca cisza. Robert z własnego doświadczenia wiedział co się stanie jeśli pozwoli teraz dziewczynie zagłębić się we własnych myślach.

- Pani... - zająknął się i machnął ręką - może przejdźmy na ty.

- Dobrze.

- Więc jesteś studentką? O rany już w podstawówce uczyli, żeby nie zaczynać zdania od "więc".

- Ochrona Środowiska - Politechnika Śląska.

- Olga również studiowała na twoim wydziale?

- Tak. Jak się poznałyśmy to od razu opowiedziała mi swoją historię. Składała papiery do wielu szkół, właściwie sama nie wiedziała co chce w życiu robić. Tu ją przyjęli, więc została.

- Jak się poznałyście?

- W śmieszny sposób. Usiłowałam dostać się do akademika, ale zabrakło miejsc. Niestety dowiedziałam się zbyt późno, i nie zdążyłam załatwić innego noclegu. Nadszedł wieczór i zupełnie nie miałam pojęcia co począć. Włóczyłam się po mieście bez celu, aż trafiłam do "Programu" - studenckiej knajpki. Lokal niemalże pusty, tylko w kącie siedziała Olka nad kawą. Szybko się dogadałyśmy, okazało się, że ona załatwiała mieszkanie przez kolegów i zamiast do spokojnego pokoiku trafiła prosto na imprezę. Właściciel okazał się durnym natrętem. Do "Programu" po prostu uciekła. Zawsze była postrzelona, wszystko na ostatnią chwilę: sesja, pociągi, wykłady, chłopaki... Ten jej brak odpowiedzialności często działał mi na nerwy, ale Ola powtarzała, że studia to czas najlepszej zabawy...

Głos dziewczyny zaczął się niebezpiecznie drżeć i Lidka znowu schowała twarz w dłoniach.

- Bardzo mi przykro.

Naprawdę nie wiedział co powiedzieć. Błąd, wiedział doskonale. Znał odpowiednie słowa. Przecież nieraz sam chciał je usłyszeć. Właściwie to nawet nie chodziło o słowa. Wystarczyłby gest otuchy. Tylko czy potrafił się na niego zdobyć? Przysiadł obok dziewczyny i położył dłoń na jej ramieniu.

- Spokojnie, już dobrze. Wiem, że brak ci Oli, ale czasu nie cofniesz. Nieraz jeszcze będziesz ją wspominać. Była twoją przyjaciółką , a o przyjaciołach się nie zapomina, nawet jeśli odejdą.

- Ale tak boli.

- I będzie bolało jeszcze długo, ale takie jest ryzyko życia, możesz kogoś zyskać lub też kogoś stracić. Dzisiaj już o tym nie myśl. Gdzie teraz mieszkasz?

- W tymczasowo wynajętym pokoju. Za trzy dni wracają jego właściciele, ale rodzice powinni do tego czasu przesłać mi pieniądze. Nową stancję znajdę sama.

- Dobrze, zabierz swoje rzeczy. Ja trochę się rozejrzę i podrzucę cię.

Lidia wyszła do łazienki pozbierać kosmetyki. Robert miał niewiele czasu. Uważnie zlustrował otoczenie: ślady wosku, zwłaszcza naprzeciwko łóżka, hak w suficie, rozbebeszona pościel. Sam nie wiedział co o tym myśleć. Rzucił okiem w raport. Dziewczynę znaleziono przywiązaną do łóżka - morderstwo urosło do rangi cyklicznego. Sąsiedzi pytani o podejrzane hałasy zgodnie opowiadali o głośnej muzyce, która drażniła uszy przez cały wieczór. Olga lubiła się dobrze bawić. Sąsiedzi, nawet właścicielka zdążyli się przyzwyczaić. Pamiętnego wieczoru hałas skończył się niespodziewanie koło pierwszej w nocy. Jak na razie wszystko się zgadza. Mieszkańcy kamienicy przy 1-go Maja nie przypominali sobie o jakichkolwiek wizytach. Dopiero Maria Wołaska - właścicielka mieszkania nr 3 wyznała, że widziała przed północą obcego chłopaka, który krył się w krzakach. Muszę porozmawiać z Wołaską teraz. Lidka właśnie wyszła z łazienki.

- Dobrze znasz sąsiadkę spod trójki?

- Jasne, wścibski babsztyl.

- Muszę z nią porozmawiać, chcesz poczekać w samochodzie, czy idziesz ze mną?

Lidka przygryzła wargę.

- Chyba pójdę z panem, znaczy z tobą. Może się na coś przydam.

Lokatorka spod trójki podejrzliwie wyjrzała przez szparę w drzwiach. Gruby łańcuch skutecznie uniemożliwiał wtargnięcie nieproszonym gościom. Robert wiedział jak postępować z takimi ludźmi. Wyciągnął legitymację i wetknął ją w szparę.

- Policja, proszę otworzyć. Mam kilka pytań.

- Ale po co, ja już odpowiadałam.

- Nie mnie.

Drzwi zamknęły się na chwilę i otworzyły przy wtórze stęknięć i narzekań. Pani Maria okazała się kobietą pulchną lat około pięćdziesięciu. Włosy o platynowym odcieniu upięła w kok. Na sobie miała szafirowy szlafrok w orientalne wzory. Grube palce i lakier odpryskujący z paznokci - to dziwne na jakie szczegóły czasami zwraca się uwagę.

- Nie dadzą spokojnie żyć uczciwemu człowiekowi. Powiedziałam już wszystko pana kolegom.

- A tajemniczy osobnik, który kręcił się po krzakach?

- Nie pierwszy to był, ale na pewno ostatni. Często przychodziły tu różne chłopaczyska, aż wstyd pomyśleć co się działo. W tajemnicy panu powiem, że raz udało mi się zupełnie przypadkiem zobaczyć co się wyprawia pod ósemką. Ta Ola niezłe ziółko była!

Wołaska wyszła na korytarz i konspiracyjnie nachyliła się do ucha komisarza. Dopiero teraz zauważyła Lidię. Cofnęła się szybko mrugając oczami.

- A ty dziecko czego tu szukasz? Podobno się przeprowadziłaś.

- Przeprowadziłam - Lidka źle maskowała złość - ale chyba nie dostatecznie daleko.

- Wypraszam sobie! Widział pan! Takie młode, a jak pyskuje!

- Taka stara, a jaka wścibska!

Wołaską aż zatkało. Kobiety stały naprzeciwko siebie i wyglądało jakby chciały skoczyć sobie do oczu. Robert miał niewiele czasu.

- Proszę tylko opisać chłopaka i już znikamy.

Pani Maria wycharczała odpowiedź nie spuszczając wzroku z Lidki

- Niski blondyn w prostokątnych okularach. Nosił luźne spodnie i bluzę z kapturem. Do plecaka miał przypiętą fioletową chustę.

Ze studentki uszło powietrze, jak z pękniętego balonika.

- Paweł.

Wyszli na ulicę zalaną słońcem. Samochód zapraszał swym rozgrzanym wnętrzem.

- Musisz mi opowiedzieć o Pawle.

Ruszyli 1-go Maja i po paru chwilach zostali wchłonięci przez tętniące miasto.

- Kolega z uczelni. Odkąd pamiętam kochał się w Olce. Ona doskonale o tym wiedziała i lubiła go wykorzystywać. No wiesz, takie drobnostki: zadania domowe, podpowiedzi na kolokwiach, raz nawet napisał za nią egzamin. Ola zaprosiła go w zamian do kina i wtedy dała mu chustkę, fioletową, na pamiątkę.

Robert milczał. Nie było czego dodawać. Od dawna wiedział jak użytecznym narzędziem jest kokieteria.

- Nigdy bym nie przypuszczała, że może posunąć się do czegoś takiego. Sympatyczny, nieśmiały prymusek, nawet mi się podobał.

- Może to wcale nie był on.

- A kto!

Lidia chlipała pod nosem. Tym razem Robert nie próbował jej uspokajać. Czasem trzeba pozwolić dziewczynie się wypłakać. Łzy mogą więcej pomóc niż słowa. Dojechali pod lokal. Ryński sam wyskoczył i sięgnął po torbę. W recepcji czekała na nich niemiła niespodzianka.

- Bardzo mi przykro proszę pani. Nagła awaria, rury z gazem są nieszczelne. Dopóki ekipa nie naprawi usterek nie możemy podejmować gości.

Lidka usiadła i po prostu się rozbeczała. Wtedy poczuła dłoń na ramieniu.

- Nie płacz, pojedziesz do mnie.

Spróbuj złapać dwie sroki za ogon...

 

Mocny zapach kawy uspokajał. Siedzieli w miękkich fotelach. Robert dziękował Bogu, że je również zakupił. Lidka zdążyła się trochę opanować. Trzymała gorący kubek tak blisko twarzy, że zaparowały jej okulary. Para nie przeszkadzała jednak dziewczynie rozglądać się po pokoju.

- Albo lubisz przestrzenie, albo brak tu kobiecej ręki.

- Dzwoniłem na komendę, próbowali namierzyć Pawła. Od wczoraj nie pojawił się w domu. Rodzice już sami chcieli powiadamiać Policję.

- Nie jesteś żonaty?

- Byłem.

Lidka zdjęła okulary i zajęła się rozczesywaniem włosów. Kobiety potrafią wyczuć odpowiednią chwilę, mają szósty zmysł jeśli chodzi o rozpracowywanie mężczyzn. Robert już wcześniej zauważył, że studentka jest ładna, teraz przekonał się o tym ponownie. Aż do wieczora rozmawiali o błahych sprawach, robili wspólnie kolację, ustawiali nowe meble. Dawno już Robert nie czuł się tak swobodnie. Kiedy zapadła noc Ryński jako gospodarz sam podjął decyzję.

- Ty śpisz na materacu, ja muszę jeszcze gdzieś wyskoczyć.

- Nie zostawiaj mnie samej...

Spojrzał jej w oczy. Błagała. Tak naprawdę, to nie chciał nigdzie wychodzić, wolał zostać tutaj i odkrywać co jeszcze chowa się we wnętrzu dwudziestoletniego serca. Sam nie zauważył, jak Lidka stała się balsamem na jego rany. Przecież Motyl był już w tym mieszkaniu i może wrócić. Nie zostawię jej tak. Chwycił za komórkę .

- Halo! Ewa? Przepraszam, ale nie mogę dzisiaj przyjść. Mam gościa. Dobrze, może być jutro. Jeszcze raz przepraszam...

Odłożyła słuchawkę, chyba była wściekła. Cóż, trudno.

Dwa połączone fotele na środku kuchni obiecywały niewygodę i ból pleców. Robert westchnął i zwalił się na posłanie jak kłoda Co za dziwny dzień!. Jakoś do rana wytrzymam. Czyjś cień zamajaczył się nagle w drzwiach. Lidka opierała się o framugę. Miała na sobie jedynie koszulę ledwie sięgającą do smukłych ud.

- Co się stało?

- Nie mogę zasnąć.

- Dlaczego?

- Boję się.

Milczał i patrzył na nią. W kolorach nocy Lidia wyglądała zupełnie inaczej. Widział tylko połowę twarzy, bo resztę zakrywały rozpuszczone włosy. Stała boso na podłodze. Robert podszedł do niej.

- Przytul mnie.

Wziął dziewczynę na ręce i zaniósł na materac. Przylgnęła do niego całym ciałem. Nie minęły trzy minuty i spała jak dziecko.

Ryński spędził kolejną bezsenną noc.

 

*

- Musimy odszukać Pawła.

- Kogo?

- Pawła, wielbiciela Olgi.

- Ach tak, rzeczywiście.

Rogaliki smakowały wybornie. Jak to dobrze, że koło domu otworzyli piekarnię. Chrupiące pieczywo, prosto z wypieku, potrafi doskonale poprawić humor na początku dnia. Lidka właśnie wkładała do ust pachnące cudo wysmarowane dżemem brzoskwiniowym. Kilka godzin spędzonych w nowym miejscu, z nowym znajomym pomogło zapomnieć o przykrych doświadczeniach ostatnich dni. Nie chciała odchodzić, jeszcze nie teraz.

- Gdzie można go znaleźć?

- Pawła?

Rzucił jej spojrzenie spode łba.

- Nie mam pojęcia. Jest typem kujona, nie wychodzi z domu, kocha komputery i telewizję.

- W domu go nie ma. Wysil się, czy nigdy nie mówił Oldze o jakimś ulubionym miejscu?

- Chyba nie...zaraz, po pierwszej i jedynej randce pokazał jej coś.

- Co?

- Nie wiem, czy dobrze pamiętam, Olka wspominała, że stanęli na rogu Marszałkowskiej i Staffa. Paweł wskazał wtedy na taki stary budynek i powiedział, że czuje do niego sentyment. Podobno to stary teatr.

- Wiem gdzie. Ubieraj się jedziemy.

Rogaliki tak kusiły, że musieli zabrać kilka na drogę. W pół godziny pokonali trasę do skrzyżowania z Marszałkowską. Żar lał się z nieba i po plecach ciekły strugi potu. Nawet rogaliki nie sprawiały już takiej przyjemności, bo dżem wyciekał na palce. Na szczęście do celu nie było daleko. Zaparkowali obok rozłożystego klonu. Koło pnia leżał bezpański pies z wywalonym jęzorem. Gapił się na nich, od czasu do czasu machnąwszy leniwie ogonem. Stary teatr stał po drugiej stronie ulicy - wysoki gmach nadgryziony zębem czasu. Szerokie, wykruszone schody wiodły do olbrzymich, żelaznych drzwi. Przed wejściem po obu stronach prężyły się rzędy kolumn. Robert szarpnął za klamkę i naparł na skrzydło. Upał, słodki zapach lipy i bezpański pies zostali na zewnątrz. Od wewnątrz wiało chłodem i tajemnicą. Dopiero po dłuższej chwili oczy dwójki przybyszów przyzwyczaiły się do ciemności. Teatr czasy swojej świetności musiał mieć już dawno za sobą, lecz coś pozostało z majestatu tego miejsca. Dziesięć rzędów, gdzie niegdyś stały fotele ziało teraz pustkami, na lożach i balkonach pyszniły się spreyowe bohomazy nastoletnich "artystów", ale scena pozostała prawie niezmieniona, za wyjątkiem kilku dziur w podłodze. Nawet w niektórych miejscach powiewały szczątki starych dekoracji. Lidka trzymała się blisko Roberta. Z zadowoleniem zauważył, że założyła dzisiaj błękitną sukienkę i lekkie, pantofelki. Wreszcie wygląda jak kobieta! Muszę przyznać, że zdecydowanie zaczyna mi się podobać. Weszli oboje na scenę nie bardzo wiedząc, co robić dalej. Nagle Lidka drgnęła i gwałtownie pociągnęła Roberta za ramię.

- Patrz!

W rogu, za jedyną ocalałą kotarą leżało prowizoryczne posłanie. Kilka worków rzuconych na kupę, obok puszki po coli i opakowania z MacDonalda. Ryński ukląkł i spod worków wygrzebał plecak. Legitymacja w środku dobitnie świadczyła o tożsamości właściciela.

- Paweł Wroński. Mamy naszego gagatka!

- Robert!

Komisarz spojrzał w górę i dojrzał już tylko cień osoby uciekającej pośród balkonów. Skoczył na równe nogi i pobiegł w kierunku schodów. Byle tylko dorwać zbiega. Dziwne, co myśli człowiek w podobnych chwilach, komisarz przypomniał sobie o niezapłaconych rachunkach, zaniedbanym zdrowiu i porannych biegach, które przecież były w planach, ale... Dotarł już na wyższe piętro i zaczął błądzić po lożach. Były tylko cztery. Podszedł do pierwszej i znienacka wskoczył do środka - pusta, druga również, przy kolejnej Robert postanowił być ostrożniejszy. Wyciągnął broń. Przecież nie wiadomo, czy to akurat Paweł. Komisarz wziął głębszy oddech i wkroczył z wyciągniętym pistoletem do trzeciej loży.

- Proszę odłożyć broń.

Głos dochodził z tyłu. Cholera jasna dałem się klasycznie podejść! Robert powoli odwracał się z opuszczoną lufą. Kątem oka dostrzegł jasną czuprynę i okulary.

- Powiedziałem, żebyś odłożył żelastwo!

Ryński postanowił nie ryzykować. W dłoni chłopaka leżał Glock 9mm.

- Spokojnie Paweł, spokojnie. Popatrz już kładę.

Na szkoleniu zawsze przypominali, żeby mówić do napastnika, zwłaszcza jeśli jest w szoku. A Paweł był wystraszony jak diabli. Nigdy mi nie szło z psychologią, to Ewa powinna teraz gadać z małym. Muszę zacząć współpracować, bo szlag trafi śledztwo! Zdążył już odłożyć pistolet i wyprostował się z uniesionymi w górę rękoma.

- Porozmawiajmy Pawle, jak dorośli ludzie.

- Jak dorośli? Ty chcesz ze mną rozmawiać! Dobrze wiem po co tu przyszedłeś, ale ja byłem szybszy! Teraz zapłacisz za swoje zbrodnie!

Wystrzał i ostry ból koło skroni. Ryński poczuł jeszcze zapach prochu i usłyszał krzyk, ale jakby dochodzący z oddali. Tracił przytomność.

 

Kiedy już odzyskał ostrość widzenia pierwsze co rzuciło mu się w oczy, to wykrzywiona gęba fauna z różkami. Co do cholery!

- Spokojnie, nie ruszaj się. Kula tylko cię drasnęła, ale i tak straciłeś sporo krwi.

Lidka pochylała się nad komisarzem trzymając jego głowę na kolanach. Pod ścianą siedział Paweł gapiąc się w czubki butów. Faun okazał się jedną z ocalałych dekoracji.

- Co... co się stało?

- Och nic specjalnego, ten osioł wziął cię za zabójcę Olki!

Lidka z nienawiścią skierowała wzrok na chłopaka. Młody rewolwerowiec miał taką minę, że Robertowi pomimo powagi sytuacji zachciało się śmiać.

- Czemu myślałeś, że jestem mordercą?

- Bo go nakryłem.

Dobry nastrój minął w jednej chwili. Ryński zerwał się gwałtownie i zaraz ból przypomniał o sobie.

- Leż wariacie, bo tylko pogorszysz sprawę - Lidka przytrzymała go i z powrotem sprowadziła na swoje kolana.

- Co widziałeś! Opowiadaj!

- Może po kolei. Jak już Lidka panu powiedziała bardzo zależało mi na Oldze. To była wspaniała, inteligentna i piękna dziewczyna. Zawsze marzyłem, żeby się z nią umówić, aż wreszcie marzenie spełniło się. Jednak Olga nie chciała się ze mną więcej spotykać. Nie mogłem zrozumieć dlaczego. Często wieczorami przychodziłem pod jej okno. Nie wiem co mnie tak ciągnęło, zawsze nienawidziłem podglądaczy, ale to było zupełnie jak ze ćmą i świecą. Przychodziłem więc co wieczór, aż tego fatalnego dnia zauważyłem, że jest sama. Stałem może z godzinę w krzakach i miałem już iść do domu, bo zrobiło się zimno, ale wtedy właśnie coś się wydarzyło. Ola już spała, ale zainteresowało mnie co innego. Na ścianie budynku, powyżej pokoju dziewczyn pojawił się jakiś kształt, poruszał się wolno i ledwie go dostrzegłem. Na szczęście miałem... to znaczy, zupełnie przypadkiem... ech głupio mi teraz, ale na nocne wyprawy zawsze zabierałem lornetkę. Mogłem więc dokładniej przyjrzeć się intruzowi. Musiał mieć na sobie jakiś kombinezon, bo ledwie odróżniał się od ściany. Zauważyłem też linę. Kiedy dotarł do okna, bez problemu wślizgnął się do środka.

- Zawsze zostawiałyśmy je otwarte na noc. Olga nie lubiła zaduchu - wyszeptała Lidia.

- Przez siedem minut siedziałem jak sparaliżowany. Jedyne na co się zdobyłem, to spojrzenie na zegarek. Była dokładnie jedenasta czterdzieści. Po chwili z pokoju ryknęła muzyka. Jedne z ulubionych utworów dziewczyn. Poprzez hałas zdawało mi się, że słyszę jeszcze coś, jakiś jednostajny warkot. W pokoju nadal panowała ciemność, tylko wąskie światło latarki migotało pod sufitem. I wtedy wszystko ucichło. Patrzyłem zahipnotyzowany jak postać w płaszczu zapala świece. Potem zawiesiła płaszcz na haku wystającym z sufitu. Mógłbym przysiąc, że wcześniej nie było żadnego żelastwa. W każdym razie nieznajomy jakimś cudem wpakował się w ten płaszcz i to jeszcze do góry nogami! Byłem strasznie ciekaw o co chodzi i wdrapałem się na drzewo. Dopiero wtedy zobaczyłem łóżko i przywiązaną do niego Olę. Zrobiło mi się zimno. Przypomniałem sobie o mordercy nazywanym "Motylem", o którym tyle ostatnio się mówi. Olga zaczęła się budzić, wtedy skurwiel wylazł ze szmaty i położył na niej. Cały był nagi i wymalowany w jakieś wzory - głos Pawła podniósł się o oktawę - czułem, że muszę coś zrobić, ale nie wiedziałem co! Tak się wystraszyłem, że spadłem z drzewa. Kiedy zbierałem się z ziemi on stał i patrzył na mnie! Nie miał ludzkiej twarzy tylko gębę owada! Obróciłem się i pobiegłem jakby mnie sam diabeł gonił. Nigdy w życiu tak się nie bałem - teraz chłopak prawie piszczał - schowałem się tutaj, bo teatr pierwszy rzucił mi się w oczy. Znam to miejsce, bawiłem się tu jak byłem mały. Nie miałem odwagi wracać do domu, wiedziałem, że on się gdzieś czai, że jak tylko wyjdę to mnie załatwi. Kiedy pan się pojawił pomyślałem, że to on!

- Dobrze już Paweł. Rozumiem i nie mam ci za złe. Postaram się załatwić jakąś ochronę.

- Nie uratowałem Olgi! Stchórzyłem.

Robert leżał i patrzył jak pyłki tynku osiadają mu na twarzy. Paweł płakał. Na wszystko musi przyjść odpowiedni czas. Są chwile, kiedy nie należy się spieszyć i teraz właśnie była taka chwila. Siedzieli w trójkę obok siebie, a każde z nich tłukło się z własnymi myślami. Robert myślał o Renacie, ale nie tak jak dawniej. Nie zostało nic z cierpienia, jedynie wściekłość i żal. Przecież życie mogło potoczyć się inaczej. Mogli razem do dzisiaj snuć plany na przyszłość i spełniać swe marzenia, ale z życiem różnie bywa i Robert po prostu przyjął fakt do wiadomości. Wreszcie dotarło do niego, że tak właściwie rozpacz nie ma już sensu. Nagle leżąc w pyle starego teatru poczuł się lżejszy o kilka miesięcy doświadczeń.

- Zbieramy się. No już, pomóżcie mi wstać. Jedziemy na komendę, złożycie zeznania, a ja muszę jakoś stanąć na nogi.

- Panie komisarzu - Paweł wycierał oczy rękawem - jest jeszcze coś. Wtedy, jak Olka się obudziła, mógłbym przysiąc, że lgnęła do gwałciciela.

- Jak to lgnęła?

- No mimo, że związana to cała się do niego pchała i w ogóle... Nic z tego nie rozumiem.

- Ja też nie - Robert zamyślił się - ja też nie.

 

Naucz się patrzeć nie tylko oczyma...

 

Sprawa intrygowała go coraz bardziej. Teraz przynajmniej wiedział na jakim gruncie stoi. Wypowiedzi Pawła wiele wyjaśniły. Robert wręcz cieszył się na spotkanie z Ewą. Miał wreszcie jakieś wyniki, ruszył do przodu. Zastanowił się dlaczego tak mu zależy na śledztwie. Sprawa z urzędowej przeszła w osobistą - podstawowy błąd policjanta. Właściwie, nic nie mógł poradzić. Strata Renaty, poczucie winy za ofiary, wszystko skumulowało. Ewa wtedy w barze trafiła w samo sedno - błędny rycerz - cały on. Powoli zmierzchało. Kolejna parna noc. Czy Motyl zaatakuje dzisiejszego wieczoru? Kim jest następna ofiara? Para czule objętych nastolatków przeszła obok. Chichotali cicho i szeptali w sobie tylko znanym języku. Może, jak chłopak ją odprowadzi, dziewczyna znajdzie w swoim pokoju dziwny czarny przedmiot wiszący u sufitu? A jutro zostanie gwiazdą gazet - pośmiertną. Świat jakoś nie chciał uwierzyć w ponure myśli Ryńskiego. Życie toczyło się nadal własnym torem: matki wołały z okien swoje pociechy, a te z kolei prosiły o kolejne dziesięć minut, straganiarze zamykali sklepy, tylko kwiaciarka przysiadła jeszcze na skraju krawężnika licząc na spacerujących zakochanych. Robert podszedł i po uważnych oględzinach wyciągnął najdłuższą i najładniejszą różę. Jeszcze pączek się jej nie rozwinął. Komisarz ominął rozwrzeszczaną grupę dziewięciolatków ganiających za piłką i wkroczył do nowoczesnego wieżowca. Cała dzielnica pachniała nowością. Bloki ze szkła i stali, brak graffiti na ścianach, piękne trawniczki, skwerki i żadnych typów spod ciemnej gwiazdy. Idealny teren łowów dla maniakalnego mordercy. Przed drzwiami Ewy spróbował oczyścić się z wszelkich przygnębiających myśli. Z marnym skutkiem . Uniósł dłoń do dzwonka, lecz drzwi otworzyły się same.

- Wejdź, widziałam przez okno jak idziesz. Przepraszam, ale pieczeń mi się przypala.

Ryński niepewnie stanął w progu kuchni, nie bardzo wiedząc co zrobić z kwiatem. Ewa odwrócona tyłem właśnie wyjmowała brytfankę z piekarnika. Miała na sobie czarną obcisłą sukienkę, gładkie rajstopy i buty na wysokim obcasie.

- Świetnie wyglądasz.

Podziałało. Odwróciła się z promiennym uśmiechem. Teraz mógł w pełni ocenić jej wspaniałą figurę. Usilnie starał się nie patrzeć na nogi. Kobiety nie lubią być lustrowane, przynajmniej niektóre. Zdołał jednak zarejestrować kilka szczegółów, na przykład, że podobają mu się sukienki z dekoltem wyciętym w kwadrat i szalenie podnieca widok blondynki wciśniętej w czarny materiał.

- Róża? Ujmujące. Przeprosiny, czy chcesz mnie oczarować?

Zdumiony wyciągnął sztywno rękę z kwiatem.

- Chyba jedno i drugie. Wczoraj naprawdę nie mogłem.

- W porządku, nie wracajmy do tego.

- Mam pytanie; czy zawsze odgadujesz ludzkie nastroje?

Spojrzała pytająco

- Skąd wiedziałaś, że chcę przeprosić i...

- Oczarować? Proste, kiedy mężczyzna przynosi kobiecie kwiaty to zazwyczaj albo ją przeprasza, albo chce poderwać. Pamiętaj, że jestem psychologiem.

Uśmiechnęła się promiennie i wypchnęła go z kuchni.

- Nie jestem za dobrą kucharką. Idź obejrzyj mieszkanie, żebyś potem nie czuł się niepewnie. Poza tym i tak byś prędzej czy później pomyszkował pod byle jakim pretekstem.

- Czemu tak myślisz - aż się oburzył.

- Jesteś gliną, zapomniałeś. Nie trzeba psychologa, żeby domyślić się skutków choroby zawodowej.

Skonfundowany Robert pozwolił wprowadzić się do salonu i został sam. Nawet nie wiedział kiedy zanotował wiele szczegółów z otoczenia. Ewa miała rację, człowiek po kilku latach pracy nie rozróżnia już życia prywatnego od zawodowego. Salon urządzono w stylu jesiennym. Nie znał się za bardzo na meblowaniu mieszkań. Wyglądem domu zawsze zajmowała się Renata, jednak czy w takiej chwili warto wracać do wspomnień? Zwrócił uwagę na wiekową szafę z ciemnego drewna. Przypomniał mu się pokój babci, ona też lubiła rzeźbione meble w stylu późnobarokowym. W pokoju znajdowały się również dwa fotele z wyglądu wygodne i przytulne, oszklony stolik, komoda i fortepian z ustawioną na nim kompozycją z suchych kwiatów i liści. Największe wrażenie jednak robił obraz namalowany wprost na ścianie. W pierwszej chwili Ryński pomyślał, że ma przed sobą oryginalną foto-tapetę, ale przy bliższych oględzinach zauważył pociągnięcia pędzla. Malowidło przedstawiało zadziwiającą mozaikę barw i kształtów zachodzących na siebie. Z bliska wszystko się zlewało, ale z daleka przypominało twarz ukrytą w gąszczu liści. Usiadł w jednym z foteli starając się zachowywać swobodnie, jednak w głębi duszy czuł tremę. Zupełnie, jak w szkole przed klasówkami. Wydawało mu się, że już zapomniał tamte czasy, ale człowiek nigdy do końca nie wie co w nim siedzi. Zauważył, że Ewa lubi porządek. Ani grama kurzu, wszelkie bibeloty poukładane równo, jak gdyby z geometryczną precyzją. Uwagę przykuwała dość tajemnicza maska w czerwone i czarne zawijasy. Przyglądnął się bliżej, wzory były dziwnie poskręcane.

- Prezent od przyjaciela.

- Ach tak.

Jaki przyjaciel? Jest mężczyzna w jej życiu? Czemu wcześniej go nie ujawniła? Obrączki nie nosi, w takim razie kochanek. Niech to szlag!

Ewa zaczęła przynosić z kuchni wszelkiego rodzaju potrawy: pieczeń po koreańsku, ryż, różne sałatki i wino. Robert nie miał pojęcia co właściwie jest na półmiskach. Słabo znał się na sztuce kulinarnej, a na orientalnych potrawach jeszcze mniej.

- Toż to bankiet na dwadzieścia osób! Mieliśmy tylko porozmawiać o pracy.

- Nie marudź, tylko jedz. Rzadko ktoś mnie odwiedza. Każda wizyta jest dla mnie wielkim świętem.

- Jak to? Nie masz znajomych? A ten od maski?

Pytanie taktyczne.

- Niedawno wprowadziłam się do miasta i nie poznałam jeszcze nikogo interesującego, oczywiście poza tobą.

Znowu jej ujmujący uśmiech prawie tak samo interesujący, jak smukłe nogi założone jedna na drugą. Po kilku godzinach znali się jakby spędzili ze sobą kilka lat. Okazało się, że ona też lubi książki Carrolla, piosenkarzy z Irlandii i przytulne kafetejki. Poza tym obydwoje mieli słabość do dużych psów i późnych seansów kinowych. Robert coraz trudniej skoncentrował się na rozmowie. Do późnego wieczora gawędzili pochłaniając smakołyki wschodniej kuchni, aż wreszcie Ryński syty i zadowolony rozparł się w fotelu.

- Czas najwyższy przejść do sedna sprawy, bo nic dzisiaj nie uzgodnimy.

- A musimy?

Posłała mu filuterne spojrzenie.

- Ewka nie zapominaj, że to spotkanie służbowe - żartobliwie pogroził jej palcem.

- Najpierw ty powiedz co wiesz.

- Jest trochę do opowiadania. Nasz tajemniczy przestępca nie jest zwykłym amatorem, ale wiedzieliśmy o tym na samym początku. Na ofiary wybiera młode dziewczyny w wieku dziewiętnastu do dwudziestu paru lat. Teraz jestem już pewien, że do mieszkań dostaje się przez okno. Miałaś rację, pracuje sam. Skurczybyk pełza po ścianach jak pająk, a na dodatek jest prawie niewidoczny. Jedyny świadek jakiego udało mi się zdobyć widział jak morderca odziany w dziwny kombinezon zjeżdża z dachu. Nie wiem jeszcze jak Motyl usypia swe ofiary, w każdym razie spektakl przygotowuje, gdy dziewczyna jest nieprzytomna. Wiąże ją, zapala świece, wierci otwór na hak, a potem zawisa do góry nogami otulony czarnym płaszczem. Kiedy ofiara się budzi gwałciciel ujawnia swą obecność i przystępuje do akcji. A teraz najciekawsze - tajemniczy pan M ma twarz owada!

- To mogło być przywidzenie!

- Chłopak, którego przesłuchiwałem twierdzi, że widział wyraźnie. Mieliśmy szczęście, tym razem gwałciciel zapomniał zasłonić okna.

Twarz Ewy zmieniła się w jednej chwili z roześmianej w pełną skupienia.

- To wszystkie informacje jakie wyciągnąłeś od świadka?

- Prawie. Podobno dziewczyna po przebudzeniu lgnęła do prześladowcy, jakby go pożądała.

- Ciekawe.

Przez następne dziesięć minut siedzieli w ciszy, każde zajęte swoimi myślami. Ewa z pewnością zastanawiała się nad rewelacjami, natomiast Robert starał się nie myśleć o tyłku współtowarzyszki koncentrując uwagę na czymkolwiek innym. Słabo mu wychodziło. W myślach już widział ich oboje, jak w wielkim łóżku testują przeróżne techniki wschodu. Zastanawiał się właśnie, czy w tym mieszkaniu znajduje się "Kamasutra", gdy Ewa odezwała się cichym głosem.

- Chyba go rozgryzłam.

- Cały zamieniam się w słuch.

- Jak już powiedziałam kilka dni temu sprawca jest pedantem i samotnikiem. Miłośnik motyli, a zwłaszcza gatunku Danaus Plexippus. Ważna informacja, bo większość zachowań napastnika oparta jest ta przyjętym wzorcu. Pierwszy przykład mamy już przy próbie dostania się do mieszkania ofiary, jak powiedział świadek - napastnik zjeżdżał na linie i był ledwie widoczny. Podobnie zachowują się owady - upodabniają się do otoczenia, co pozwala im ocalić życie lub podejść ofiarę. Zjawisko takie nazywane jest mimikrą. Analizujmy dalej - gwałciciel dostaje się do mieszkania, ofiara śpi. Można to powiązać z obecnością glikozydów w organizmie. W jakiś sposób Motyl wprowadza je w ciała dziewczyn zanim przystąpi do akcji. Są różne sposoby: metoda kropelkowa, doustna, kontaktowa, nie mam pojęcia, którą on stosuje. W każdym razie ofiara śpi, a gwałciciel przygotowuje przedstawienie. Na początku nie bardzo wiedziałam po co ten hak, teraz wszystko jasne. On przechodzi pełny cykl rozwoju owada.

- Coooo!

- Najpierw jest larwa, szara pełznąca po ścianie budynku, potem poczwarka wisząca w czarnym płaszczu u sufitu, aż wreszcie imago czyli postać dorosła, która wykluwa się i rozpoczyna gody. Każdy cykl rozwojowy zaczyna się i kończy na tym samym - składaniem jaj. Gwałt jest symbolem. Motyl pragnie zostawić swe nasienie, bo dąży do rozmnożenia gatunku.

- Ale ofiary umierają z jego winy!

- Otrzymujemy paradoks. Gwałciciel poszukuje idealnej kobiety dyskwalifikując każdą już na starcie. Pragnie wyzwolenia, jednocześnie bojąc się go jak ognia. Naszprycowane dziewczyny są niezwykle podatne na wszelkie uniesienia, a on dostarcza im wrażeń.

- A jednak znajduje zaspokojenie. Typ wspaniałego kochanka - kobiety umierają podczas stosunku! Są tacy, co chcieliby dojść do podobnej perfekcji.

- No nie wiem - Ewie wyraźnie nie spodobała się ostatnia uwaga.

- Jedno mnie tylko ciekawi - Robert drążył dalej temat - co on robi, że babki tak na niego lecą, nawet jak już są związane?

- Glikozydy działają jak afrodyzjak, a tajemnicze wzory na ciele sprawcy wprowadzają ofiary w trans. Niektóre motyle posiadają na skrzydłach malowidła wprowadzające w stan hipnozy.

- Jakoś nie potrafię sobie wyobrazić: dziewczyna dostaje orgazmu z powodu zwykłych tatuaży?

- Możliwe.

- Nie uwierzę dopóki nie zobaczę.

- A naprawdę chcesz?

Zrobiło się cicho. Ryski spojrzał Ewie w oczy. Nie spuszczała wzroku.

- Chcę.

Chwyciła go za rękę i wyprowadziła do sąsiedniego pokoju nie mówiąc ani słowa. Tam popchnęła na łóżko, a sama wyszła do łazienki. Robert usiadł na brzeżku jedynego mebla w pomieszczeniu. Otaczały go te same dziwne malowidła co w salonie - jesienne liście, tyle, że tutaj dominowała czerwień i kolory były jakieś bardziej wyraziste. Czuł się jak uczniak przed korepetycjami, z początku nie śmiał się poruszyć, ale po kilku naprawdę długich chwilach zmienił pozycję na bardziej wygodną i rozpiął kilka guzików koszuli. Przesunął dłonią po ciemnoniebieskiej pościeli. Miękka, chyba atłas. Przez następną nieznośnie ciągnącą się minutę nic się nie działo. Pewnie głupi kawał zdążył pomyśleć i zgasło światło.

- Zapal świece, są na parapecie i zaciągnij zasłony.

Wypełnił polecenia bez wahania.

- Teraz połóż się i pamiętaj: nie wolno ci mnie dotykać, dopóki nie pozwolę.

Posłusznie położył się na miękkiej pościeli obserwując rozchylające się drzwi od łazienki. Ewa stanęła w progu. Miała na sobie jedynie cieniutki peniuar sięgający podłogi. Dzięki świecom Robert widział jej profil. Wyglądała jak jedna z greckich bogiń. Mężczyzna czuł się nieswojo, ale nie potrafił odwrócić wzroku. Przy specyficznym oświetleniu peniuar przestał zasłaniać cokolwiek i Robert przebiegł wzrokiem przez linię ud, płaski brzuch, bujne piersi, zatrzymując się dopiero na zarysie ust. Ewa ruszyła powoli przez pokój, weszła na łóżko i stopą popchnęła Roberta, tak że upadł na wznak. Kobieta stanęła nad nim w lekkim rozkroku. Ryński dopiero teraz zauważył, że peniuar jest ozdobiony kompozycją orientalnych wzorów. Specyficzne tatuaże; koła spirale, sploty pokrywały fakturę zwiewnego materiału. Ewa rozpoczęła taniec. Kołysała się w takt muzyki, która nagle wypełniła wnętrze pokoju. W rytmie dźwięków ciało tancerki prężyło się napinając materiał. Wzory ożyły. Tak przynajmniej wydawało się Robertowi. Tajemnicze sploty rozpoczęły swój własny taniec. Wiły się podobnie jak ciało kobiety. Ryński sam już nie wiedział czy to ona tańczy, czy malowidła. Ewa pochyliła się nad nim i poczuł zapach egzotycznych perfum, tych samych, które zachwyciły go przy pierwszym spotkaniu. Przed oczami miał kołyszące się piersi, mógł ich niemal dotknąć, ale nie śmiał.

- Podobają ci się. Zauważyłam już dawno.

W odpowiedzi przełknął ślinę. Teraz pragnął już tylko jednego - być w niej, poczuć wilgotną miękkość, przekonać się jak smakują pocałunki. Ewa czuła pożądanie jakim emanował Robert i doskonale wiedziała co dalej robić. Pchnęła mężczyznę na łóżko i kilkoma wprawnymi ruchami pozbawiła ubrania. A potem w ciągu jednej magicznej chwili nadziała się na niego.

Obudził się w łóżku sam. Przez chwilę leżał i gładził prześcieradło. Robert nie chciał wstawać, ale niepokoił go brak Ewy. Wreszcie zmobilizował się na tyle, żeby sięgnąć po ubranie. Mieszkanie w świetle dnia sprawiało przyjemne wrażenie, co komisarz dostrzegł już wczoraj. Podczas upojnej nocy z Ewą kochali się wielokrotnie wypróbowując różne sprzęty: kuchenny stół, wannę, dywan a nawet fortepian. Nawet nie zauważył kiedy zaskoczył ich świt. Cały następny dzień spędzili na rozmowach, pieszczotach, oglądaniu filmów i spontanicznych porywach namiętności. Po takich przygodach Ryński czuł się naprawdę szczęśliwy i do cna wyczerpany. Nic więc dziwnego, że następnej nocy ledwie położyli się do łóżka, zasnął jak dziecko. Teraz poczłapał do kuchni przeciągając się leniwie. Na stole leżała kartka "Wstałam wcześniej i wyszłam po świeże pieczywo. W lodówce znajdziesz jakieś przekąski, ale na rajskie śniadanie musisz troszkę poczekać." Pod spodem widniał bardzo czerwony odcisk ust. Robert zaczął się już zastanawiać jak teraz wygląda Ewa. Skoro użyła czerwonej szminki, to może sukienkę też założyła czerwoną? I wysokie czerwone szpilki? Dość, cholera trzeba trochę odpocząć! Roześmiał się w głos i sięgnął po pilota. Ewa w odróżnieniu od innych ustawiła telewizor w kuchni, może dlatego, że oglądała go rzadko, zazwyczaj przy śniadaniu właśnie. Na ekranie ukazała się miła twarz spikerki. Trwały wiadomości.

"...mieszkańcy miasta zadają odwieczne w takich przypadkach pytanie - czy jesteśmy bezpieczni? To już trzecie morderstwo tajemniczego sprawcy, któremu prasa nadała przydomek "Motyl". Policja nabrała wody w usta i nie chce zdradzić szczegółów śledztwa, a przerażone społeczeństwo zastanawia się kiedy następny atak..."

Dalszego ciągu nie słyszał, wyleciał z mieszkania jak z procy. Nici z rajskiego śniadania.

 

 

*

- Gdzieś ty się kurwa kręcił? Od czterech godzin usiłuję się dodzwonić, to do ciebie, to do Ewy. Telefony głuche, komórka wyłączona, a tu prasa wali drzwiami i oknami. Co chwilę przychodzą nowe faksy, góra warczy, a jakiś popapraniec robi sobie z nas jaja!

Górski rzadko kiedy bywał wkurzony, ale jak już wpadł w taki stan, nie przebierał w słowach. Robert czuł się dziwnie: z jednej strony głupio, a z drugiej... wciąż miał w pamięci wspomnienia ostatnich dwóch dni.

- Są jacyś świadkowie?

- Nikt nic nie widział.

- Kim jest ofiara?

- Lat dziewiętnaście, tegoroczna maturzystka, zdawała na prawo. Mam tu jej nazwisko - Teresa Paź.

- Miejsce zbrodni?

- Nowa dzielnica, Centaura 12.

Ryński zaniemówił. To niecałe trzysta metrów od mieszkania Ewy!

- Co cię tak zatkało?

- Witebska mieszka blisko.

- Też zauważyłem panie śledczy, a teraz powiedz mi co o tym myślisz?

Stefan wyciągnął z akt małą torebkę. W środku znajdowała się tylko karteczka z brystolu, a na niej wydrukowane czcionką "Arial" słowa: "Dedykuję ją Tobie" Ryński miał pewność, że wiadomość skierowana jest do niego.

 

Pętla się zaciska, tylko na czyjej szyi...

 

Zawsze kiedy chciał zapanować nad nerwami chodził do parku. Nic dziwnego, wielu ludzi tak robi, ale Robert miał pewne wspomnienia związane z tym miejscem. Kiedy był mały ojciec co niedzielę zabierał go właśnie do parku. Dla siedmioletniego brzdąca wyprawa stanowiła wielkie przeżycie, na tyle ekscytujące, by warto było czekać cały tydzień. Ganiając między pniami sosen raz był kowbojem, innym razem Indianinem. Skacząc po kamieniach w strumyku tropił niewidzialne jelenie lub szukał złota. Ileż to razy z kolegami bawili się w super bohaterów ratując koty na drzewach, lub psy wylegujące się na ścieżkach rowerowych. Długo potem nie potrafił pojąć dlaczego zwierzakom nie przypadły do gustu podobne zabawy. Tata siedział zawsze na swojej ulubionej ławeczce i czytał "Trybunę". Mały Robert miał wtedy wrażenie, że mogłaby spaść bomba, a ojciec nie podniósłby głowy dopóki nie skończyłby akapitu. Czegóż malec nie robił, żeby te przyprószone siwizną brwi uniosły się choć odrobinę, ale ojciec żył we własnym świecie.

Ryński błądził po parku choć wiedział, gdzie dojdzie. Most - jego ulubione miejsce. Tu zawsze chował swoje skarby, tu krył się przed starszymi chłopakami, tu przybiegł spłakany po pierwszej awanturze ojca z matką. Most miał w sobie coś magicznego - zapewniał bezpieczeństwo. Niewielki, kamienny łuk, wygięty nad wstążką potoku łączył obie strony chodnika. Wejścia broniły kamienne maszkarony: jaszczur i gnom. Robert w przeciwieństwie do innych dzieci nie bał się stworów, wierzył, że obronią go przed złem. Tu po pierwszej randce przyprowadził Renatę. Stał teraz starając sobie przypomnieć minione czasy, kiedy nieprzyjemnym jazgotem odezwała się komórka.

- Robert, gdzie jesteś?

Lidia.

- Mniejsza o to.

- Dobrze się czujesz? Cała drżałam, kiedy w telewizji powiedzieli o kolejnym morderstwie. Robert oddaj komuś innemu sprawę, to źle się dla ciebie skończy!

- O nic się nie martw, będzie dobrze.

- Ale zrezygnujesz?

Tyle napięcia w głosie, tyle troski. Przecież dziewczyna ma dopiero dwadzieścia lat, on po trzydziestce, mógłby Lidkę uważać za córkę. Czy mu zależało? Sam nie wiedział, kiedy myślał o uroczym uśmiechu studentki coś łaskotało go w żołądku. Może warto spróbować? Może warto zrezygnować?

Sprawa i tak mnie przerasta, nie jestem w stanie ratować kolejnych ofiar, a Motyl chce grać właśnie ze mną. Może jak się wycofam on też to zrobi?

Za dużo "może".

- Lidka poczekaj, rozmowa na drugiej linii.

Przełączył komórkę i usłyszał miły starczy głos.

- Adam Zin się kłania. Panie komisarzu chyba wiem kto przyczepia Monarchy.

Robert wstrzymał oddech.

- Długo szukałem, ale teraz już wiem, ba jestem niemal pewien. Szukany entomolog to mój imiennik Adam Stocki. Podobno na sześć lat wyjechał do Ameryki Południowej, a po powrocie zamieszkał... No niech pan zgadnie!

- W naszym mieście.

- Oczywiście!

- Dziękuję profesorze, reszty dowiem się sam.

Jeszcze jedna sprawa, którą należy odłożyć.

- Lidka, przepraszam, ale rozmowę dokończymy innym razem, jak już zamknę sprawę.

Nie słuchał protestów.

 

*

 

Na komendzie nie było Górskiego. Robert zostawił na biurku wiadomość i zabrał akta Stockiego. Przeglądał je teraz jedną ręką trzymając kierownicę, a drugą szperając w teczce.

...Adam Stocki, lat 28,nie pracuje, dochody - renta inwalidzka? Jak do cholery ten gość utrzymuje z renty mieszkanie za piętnaście tysięcy miesięcznie? Darowizny...COOO! Jakie kurwa darowizny, od kogo? Siostra Eleonora Stocka, rodzinna mafia, czy jak do cholery! Zobaczmy co jeszcze. Przy porodzie zauważono anomalia w budowie organów płciowych, powikłania rozwojowe w dzieciństwie, w wieku dziesięciu lat stopniowy zanik narządów rozrodczych, w wieku siedemnastu nadmierny rozrost piersi, ciągła modyfikacja głosu na przestrzeni dwudziestu lat, impotencja...O rany! Nie zazdroszczę chłopakowi, więcej bywał na chemioterapii niż ja w kościele!

Nagle wiele rzeczy nabrało nowego sensu. Jest motyw. Mężczyzna po tylu operacjach zgłupiał do reszty i musiał jakoś odreagować. Padło na dwudziestolatki. Każdy z nas mając jakiś problem ucieka w prywatny świat, gdzie można się zastanowić lub po prostu odpocząć. Dla Stockiego takim światem stała się entomologia. Uciekał głębiej i dalej, aż przeistoczył się w motyla - prywatne widmo ideału. Komisarz z piskiem opon zahamował przed wielkim budynkiem ze szkła i stali. Drzwi same się otworzyły. Robert nigdy nie lubił drogich hoteli, na wszystko trzeba uważać, niczego nie strącić, nie wyrwać się z niewłaściwym słowem. Koszmar. Puszysty dywan, przemyślne kompozycje dekoratora i drogie wyposażenie napawały go lękiem. Najbardziej nie znosił ludzi z obsługi. Sztuczni, w nienagannych garniturach, z nienagannymi manierami, tak naprawdę oceniali innych tylko z jednej strony - od portfela. Ryński podszedł do recepcji. Stojący za ladą mężczyzna zmierzył go wzrokiem i kwaśno się uśmiechnął. Ryński znał ten uśmiech.

- Czy zastałem pana Stockiego - machnął legitymacją.

- Zaraz sprawdzę. W pokoju go nie ma, musi siedzieć w pracowni.

- Gdzie znajduje się pracownia?

- W piwnicach. Portier pana zaprowadzi.

Robert ruszył do windy. Miły staruszek w czerwonym uniformie otworzył mu drzwi. Wsiedli obaj, starszy pan zdjął czapkę i przetarł chustką czoło.

- Upał coś dzisiaj.

- Owszem, owszem. Zna pan może Adama Stockiego?

- A tak, tajemniczy jegomość. Ubiera się w jakieś dziwne, kolorowe szaty, takie tam kobiece fatałaszki. Ogólnie, to rzadko z pokoju wychodzi, posiłki do łóżka zamawia i po całych nocach siedzi w swojej pracowni.

- A co on tam robi?

- Nikt tego nie wie. Zabronił wchodzić, w ogóle zaglądać, zupełnie jakby tam jakie skarby chował.

- Może chowa - Robert wymruczał już raczej do siebie, niż do dziadka.

Zjechali w piwnice hotelu. Długi korytarz oświetlony małymi lampkami umieszczonymi pod sufitem. Czysto, sucho i pusto. Żadnych paczek, pakunków, bagaży. Właściwie nie wiedzieć po co komu takie piwnice. Windziarz wskazał w głąb korytarza.

- Czwarte drzwi od lewej. Życzę powodzenia.

- Dziękuję, przyda się.

Dzwonek odjeżdżającej windy oznajmił Robertowi, że teraz jest skazany wyłącznie na siebie. Ruszył pustym korytarzem wyciągając broń. Kroki odbijały się tak głośnym echem, że chyba słyszeli je w holu. Serce łomotem dorównywało tonu. Wskazane drzwi nie różniły się od innych: blaszane i solidne. Nacisnął na klamkę, ustąpiła z cichym szczęknięciem. Robert wszedł do ciemnego pomieszczenia. Tylko żarówka z korytarza dawała jakiekolwiek światło. Spojrzał pod nogi. Stał na samym brzegu jasnego kwadratu. Przed nim już tylko ciemność. Wciągnął powietrze i zrobił krok.

Ciemność zamknęła się za nim.

Pułapka!

W strachu wymierzył przed siebie i strzelił.

Rozpętało się piekło.

Najpierw szum. Przez pierwsze sekundy leniwy, chwilę później przerodził się w istny huragan. Ryński wiedziony instynktem padł na ziemię. Otoczyła go chmura furkoczących, szepczących i miękkich rzeczy. Czuł jak wścibskie palce tysiąca niewidocznych napastników dotykają go, naciskają natarczywie każde miejsce na ciele. Palce pchały się do nosa, oczu, ust, uszu. Nie wiedział, jak się przed nimi schronić. Nakrył głowę rękoma, ale nie pomogło. Tajemniczy przeciwnicy bez trudu przedostali się przez tak nieporęczną zaporę. Ryńskiego ogarnęła panika, zaczął machać na wszystkie strony i krzyczeć. Szybko spostrzegł, że tylko pogarsza sprawę. Miękkie macki wnikały pod rękawy, a co gorsza wypełniały usta. Zagryzł zęby i na języku poczuł gorzki smak. Żołądek podszedł do gardła. Nie będę wymiotował , nie będę wymiotował, nie będę wymiotował - powtarzał w kółko jedną jedyną myśl. Położył się na podłodze i skulił. Szum powoli cichł. Niewidoczny potwór osiadł na nim. Ryński liczył, że wszystko się uspokoi, uśnie samo, a on wtedy delikatnie wyślizgnie się z pomieszczenia. Potwór jednak czuwał, szeleszczące palce wciąż wędrowały po ciele komisarza, kilka z nich dostało się za koszulę i usiłowało utorować drogę dla następnych. Najgorzej było z głową, dociekliwi napastnicy maszerowali między włosami i Ryński czuł się tak, jakby wsadził głowę w mrowisko. Nie myśl o tym, po prostu o tym nie myśl. Nawet nie poczuł, kiedy zemdlał.

Leżał w trawie podziwiając jej soczysty zielony kolor, powietrze wypełniała woń szałwi i macierzanki. Z leśnych cieni wysunęła się nagle jakaś postać. Biała sukienka podkreślała jej dziewczęce kształty. Kobieta, którą chronił. Lidia. Z drugiej strony nadchodziła inna. Krwistoczerwone fałdy materiału skrywały jej ciało. Kobieta, której pożądał. Ewa. Za plecami też usłyszał kroki, odwrócił się bardzo powoli. Kładąc ostrożnie stopy pośród traw szła ostatnia postać. Znał ją. Kobieta w czarnej, wytwornej sukni. Kobieta, którą kochał. Renata. Wszystkie trzy stanęły dookoła niego. Przyszłość, przeszłość, teraźniejszość - zamknięty krąg.

Co mam robić! Co mam teraz robić!

Leżał nieruchomo wpatrując się w ich twarze. Nie był w stanie się poruszyć. Kobiety kołysząc się zaczęły poruszać ustami. Ciche szepty z początku przypominały modlitwę, ale Robert wsłuchując się w nie uważnie wyłonił najpierw słowa, a po chwili całe zdania.

Melodia cicha

Smutna i licha

Spływa kominem

Na śpiącą dziecinę

Straszno niebodze

Więc woła w trwodze

Ach odejdź proszę!

Czemu mnie kusisz?

Nie bój dziecino

Ty też umrzeć musisz

 

Ostatni element układanki...

 

Nowoczesny hotel przeżywał dzisiaj prawdziwy najazd policji. Około godziny dwudziestej drugiej na parking zajechały cztery radiowozy i wyskoczyło z nich kilkunastu uzbrojonych policjantów. Zaraz za nimi nadjechały jeszcze dwie furgonetki, z których wybiegł odziany w czarne kominiarki oddział do zadań specjalnych. Funkcjonariusze wiedzieli co robić, każdy zajął przydzieloną pozycję, otoczono cały budynek, a na sąsiednich ulokowali się snajperzy. Takiej akcji miasto nie oglądało od dawna. Z pierwszego radiowozu wysiadł starszy człowiek. Nerwowo pocierając łysinę rzucał krótkie komendy. Jako pierwszy wszedł do hotelu. Recepcjonista widząc, że coś się święci wybiegł mu na spotkanie.

- Komendant miejskiej policji Stefan Górski. Czy wczoraj był tu ktoś od nas?

Pełne napięcia spojrzenie. Recepcjonista aż się skurczył, czując jaką wagę mają słowa, które za chwilę wypowie.

- Tak, jakiś komisarz. Niestety nie pamiętam nazwiska.

- Robert Ryński?

- Myślę, że tak.

- Gdzie się udał?

- Prosił, żeby pokazać mu pracownię Adama Stockiego.

- Gdzie ona jest?

- Piwnica, czwarte drzwi od lewej.

Górski bez słowa ruszył do windy. Pobiegło za nim kilku funkcjonariuszy, inni obstawili schody. Winda wlokła się niemożliwie. Stefan stał spokojnie, jedynie częściej przecierając czoło. Nie mógł sobie pozwolić na stratę Ryńskiego, zarówno jako szef jak i przyjaciel. Korytarz: wąski, pusty i strasznie sterylny, kojarzył się ze szpitalem co nie wpłynęło dobrze na samopoczucie komendanta. Szedł stanowczym krokiem mijając kolejne pomieszczenia. Obok jak duchy przemykali ludzie z oddziału specjalnego. Kroki gromkim echem odbijały się od ścian. Stanął u celu. Drzwi, niczym nie różniły się od innych: blaszane i solidne. Klamka podejrzanie ciepła. Bomba? To nie pasuje do Motyla. Górski zastanawiał się tylko ułamek sekundy, na życiu przyjaciela zależało mu bardzo. Skinął głową na jednego z saperów. Ten za pomocą odpowiedniej aparatury manipulował przy drzwiach całą wieczność.

- Teren czysty.

Stefan zaczerpnął powietrza. Teraz, albo nigdy. Otworzył drzwi. Potężny szum buchnął mu w twarz. A jednak bomba! Górski padł na plecy, szeroko otwartymi oczyma obserwował powódź barw, która wylewała się przez drzwi. Czerwone, pomarańczowe, czarne i żółte plamy. Motyle. Tysiące, miliony motyli. Właśnie kończy się era człowieka, wypiera nas nowy gatunek - myśli bardzo powoli snuły się przez umysł komendanta. Piękny gatunek. Zbyt doskonały na nasze warunki. Kątem oka obserwował jak zdumieni policjanci próbują osłonić się przed napierającą falą. Jak na zwolnionym filmie unosili ociężale ręce, pochylali głowy, otwierali usta. Wszystko na nic. Nie wiedział jak długo to trwało. Zapatrzył się w pięknego monarchę, który przysiadł na lufie porzuconego karabinu. Reszta motyli gdzieś znikła, przemknęła złowieszczą, kolorową falą w dalsze części piwnic, choć nadal do uszu dobiegał charakterystyczny, niespokojny furkot. Górski wydał odpowiednie komendy, oddział zajął poprzednie pozycje. Komendant stanął u progu pracowni. Jedyne, co zauważył to ciało leżące na ziemi. W powietrzu unosił się zapach szałwi i macierzanki.

 

*

 

- Nie złapaliście go?

- Zrozum Robert, za późno przeczytałem twoją wiadomość.

Górski tłumaczył się, jakby zapomniał, że to on jest szefem. Robert siedział naprzeciwko. Jeszcze odczuwał lekki szum w głowie, ale już koncentrował się na pracy.

- A co takiego zaprzątnęło ci głowę, że nie miałeś czasu zajrzeć do biura?

- Ach, jeszcze nie wiesz...

- Czego nie wiem?

Ryński poczuł nieprzyjemne ukłucie w okolicy żeber.

- Było kolejne morderstwo.

Spodziewał się, ale jakaś część jego samego nie chciała uwierzyć. Umysł brał pod uwagę kolejną zbrodnię, jednak suchy fakt, kilka słów i cały racjonalny porządek brał w łeb.

- Kto tym razem?

- I tu pojawia się problem. Ostatnia ofiara odbiega od schematu Motyla - czterdziestoletnia Szwedka.

- Okoliczności śmierci takie same?

- Tak. Bierzemy pod uwagę pojawienie się kolejnego zbrodniarza. Wiesz syndrom naśladowcy...

- Nie wydaje mi się. Motyl, a właściwie Stocki ma zbyt złożoną osobowość. Działa według planu, poza tym są jeszcze spreparowane okazy. Znaleziono kolejnego Monarchę na ciele denatki?

- Tak.

- Mogę się założyć, że został spreparowany przez Stockiego. Co jeszcze wiecie o mordercy?

- Może być niebezpieczny. Sprawdzałem historię jego chorób, długa i zawiła. Adam Stocki jest obojnakiem. Czytałeś o jego powikłaniach przy stabilizowaniu się płci. Jakieś błędy w genach. W laboratoriach pracują na wyścigi, bo pierwszy, który odkryje fenomen Stockiego zgarnie co najmniej Nobla. Nasz przyjemniaczek w wieku lat dwudziestu pięciu przeszedł skomplikowaną operację, w wyniku której miał zostać pełnosprawnym mężczyzną. Nie powiodło się, wystąpiły anomalia, między innymi impotencja. Stocki żyje z renty i wsparcia siostry. Ludziom mało się pokazuje. Wiemy również jak usypiał ofiary. Środek nasenny i glikozydy wprowadzał do mieszkań przez otwory wentylacyjne.

- Metoda kropelkowa - mruknął Robert - czuję, że ten facet ma jakiś system. Sprawdzaliście siostrę? Adres, rysopis, może już trzymacie ją pod kluczem?

- Niestety. Eleonora Stocka mieszka w Berlinie - przynajmniej tyle udało się na razie ustalić. Pieniądze przychodzą przelewem ze szwajcarskiego konta, ale to tylko perełka w łańcuszku operacji bankowych. Próbujemy śledzić drogę przelewu, Szwedzi już nam pomagają, ale bariery międzypaństwowe... Sam rozumiesz.

Ryński zasępił się.

- Trudno, zajmijmy się w takim razie Stockim. Zaatakował już cztery razy, zawsze w ten sam sposób. Jest schematyczny, jak określiła Ewa, utożsamia się z Monarchą. Już sama nazwa wybranego obiektu naśladowań wskazuje, że zbrodniarz lubi władzę. Fakt ten popiera czynami: wiązanie ofiar, gwałty. Ale jak wybiera? Do cholery jak dokonuje pieprzonego wyboru?!

- Piękna analiza, tylko do przodu nic się nie posunąłeś. Może cofnijmy się do początków. Najpierw była Monika Mnich, jej rodzina i chło...

- Czekaj!

Ryński chwycił za długopis i zaczął gorączkowo coś gryzmolić.

- Mam pewną koncepcję - podbiegł szybko do półki z książkami i wyszarpnął stamtąd atlas owadów- pierwsza była Mnich, potem Borowiec i Paź. Zupełnie jak nazwy motyli spotykanych w Polsce: Brudnica Mniszka, Zawisak Borowiec i Paź Żeglarz, a jak nazywała się ta Szwedka?

- Yanni Calstrhom.

- Cholera, to psuje wszystko. Calstrhom nie pasuje.

Ryński usiadł i zasępił się w typowy sposób. Dobre piętnaście minut kontemplował i rozważał różne możliwości. Górski znudził się po pięciu. Komendant właśnie nerwowo gryzł ołówek, kiedy jego najlepszy detektyw ryknął na całe gardło.

- WIEDZIAŁEM!

- Co!

- Że jest system, że całość musi byś spójna, początek i koniec, wielki plan!

- Przestań gadać od rzeczy i oświeć mnie wreszcie!

- Posłuchaj, w cyklu rozwojowym Monarchy jest mowa o pięciu wylinkach. Pięć przeobrażeń do formy imago, pięć morderstw do osiągnięcia doskonałości. Nazwiska łączą się w równy ciąg skojarzeniowy, ale Szwedka wszystko psuje. Zastanawiałem się dlaczego wybrał właśnie czterdziestoletnią kobietę i do tego z obcego kraju.

Ryński zachłysnął się powietrzem.

- Imiona, chodzi mu o imiona! Monika, Olga, Teresa, Yanni! Zestaw pierwsze litery!

- MOTY...O kurwa - Górski pobladł, za to Ryński triumfował.

- Teraz musimy tylko odnaleźć kobietę, najlepiej dwudziestolatkę, której imię zaczyna się na L, a nazwisko kojarzy z motylem.

Nagle obaj spojrzeli na siebie i równocześnie zerwali się z miejsc. Jeśli jeszcze mieli jakiś czas, to zostało go niewiele.

 

Fortuna kołem się toczy...

 

Chociaż słońce do połowy schowało się za horyzontem, wciąż było parno. Nic dziwnego, nagrzane powietrze osiadło jak ciepła pierzyna. Robert nie cierpiał zaduchu. Koszula lepiła się do pleców, szelki z kaburą zostawiały czerwone ślady na ramionach. Mijała trzecia godzina odkąd nie opuszczał kąta pod oknem. Lidka z początku bardzo nerwowo krążyła po mieszkaniu, aż w końcu położyła się na tapczanie. Ryński przeciwny pomysłowi przynęty, niechętnie się zgodził po prośbach dziewczyny. Teraz wciąż próbował się przekonać, że to dobry sposób, ale nie szło mu najlepiej. Fakt, faktem Bielińska była ostatnią nadzieją na złapanie Stockiego, jednak czy warto ryzykować życie studentki?

- Chciałabym cię dotknąć.

Myślał, że Lidka śpi. Ze swojego miejsca nie widział, czy ma otwarte oczy.

- Nie możesz, zdradzisz moją pozycję.

- Ale tak długo nic się nie działo! Może on zrezygnował? Może wybrał kogoś innego?

- Nie. Bawi się z nami. Podejrzewam, że doskonale wie o mojej obecności.

- To po co cała komedia? Nic nie rozumiem!

- Gra. Wszystko jest częścią gry, tyle że poznaliśmy jej reguły i tym samym szanse Motyla zmniejszyły się.

- Dlaczego miałby dalej ryzykować?

- Jest człowiekiem dokładnym i systematycznym, co raz zacznie musi skończyć. Obecna sytuacja tylko dodała pikanterii całemu przedsięwzięciu. Liczę na jego umysł hazardzisty, a jednocześnie męczy mnie przeczucie, że kochaś trzyma jeszcze asa w rękawie.

Minuty mijały powoli. Lidia zasnęła z wyciągniętą ręką. Komisarz obserwował mieszkanie spod przymrużonych powiek. Znał już doskonale każdy szczegół pokoju: czerwoną narzutę na tapczanie, kolekcję zdjęć, figurynek i suszonych kwiatów, nawet Brad Pitt uśmiechał się szyderczo. Naprzeciwko, na ścianie wisiał zabytkowy zegar Lidki. Prezent od babci. Jego tykanie doprowadzało do szału. Nie wiedzieć czemu Robertowi nagle przypomniała się bajka, którą bardzo kiedyś lubił. Chłopiec i pirat. Jak to leciało? Acha "Piotruś Pan". Tylko skąd tak kretyńskie skojarzenie? Zaraz, przecież w tej bajce pirat bał się tykania zegara, bo krokodyl połknął kiedyś budzik, a krokodyl i pirat niezbyt się lubili. Tyk, tyk, tyk kiedy przyjdzie mój krokodyl? Robert bał się, że straci kontrolę. Długie wyczekiwanie osłabia koncentrację. A przeciwnik tylko na to czeka. Już nie minuty, ale godziny mijały jedna za drugą. Aby nie zasnąć Robert skupił się na wskazówkach zabytkowego zegara babci. Błąd. Komisarz stracił rachubę czasu, więc dźwięk kuranta postawił go na nogi. Szlag by to trafił! Jeśli ten skurwiel siedzi pod oknem, to już wie gdzie jestem! Po wydzwonieniu skocznej melodii zegar umilkł i przeraźliwa cisza kłuła po uszach. Robert przypadł do ściany i czekał. Nic się nie działo. Kolejna cholerna minuta i nic. Przemknęło mu przez myśl, że Stocki zrezygnował, ale uznał to za mało prawdopodobne. Oparł się o ścianę i nawet nie wiedział kiedy znalazł się na podłodze. Co się ze mną dzieje? Błądził wzrokiem po pokoju nie mogąc zrozumieć dlaczego nagle zasłabł. Zatrzymał wzrok dopiero na zegarze, dwie wskazówki zbiegły się na dwunastej. Błysk zrozumienia w głowie przeplatał się z przerażeniem. Ostatnim wysiłkiem dobrnął do uchylonego okna. Chciwie chłeptał świeże powietrze, gdy do uszu doleciały pierwsze dźwięki

Melodia cicha

Smutna i licha

Spływa kominem

Na śpiącą dziecinę

Nie czekał końca piosenki, ostatnie słowa nie wróżyły nic dobrego. Tekst dobrze utkwił Ryńskiemu w pamięci. Wrócił do swojej kryjówki. Lewą ręką przyciskał chustkę do twarzy, a prawą wyciągnął pistolet. Lidka spała. Nie widział jej twarzy, bo zasłaniały ją włosy, ale wiedział, że budzenie byłoby bezcelowe. Gdzieś ponad ramieniem komisarza skrzypnęło okno. Szczupła postać pojawiła się w świetle lampki.

- Przegrałeś Stocki!

Motyl odwrócił powoli głowę. Błyszczące owadzie oczy o tysiącu płytek martwo spoglądały na komisarza.

- Tylko tą rundę.

Zanim Ryński zdążył zareagować, włamywacz po prostu odchylił się w tył i zniknął. Robert bez namysłu skoczył za nim. Mieszkanie Lidki było pod samym dachem. Na dole nie było nikogo. Robert stojąc na parapecie z pewnym wysiłkiem podciągnął się ponad krawędź. W świetle księżyca sylwetka zbiega stanowiła wyraźny cel, ale zanim komisarz wyciągnął broń Motyl gdzieś uskoczył. Komisarz rozpoczął morderczą gonitwę. Ciasne kamieniczki stały blisko siebie, ale mimo to przeskakiwanie nad ciemnymi uliczkami nie należało do przyjemnych. Ryński wiedział, że bieg zaraz się skończy, zastanawiał się tylko kto dotrwa do finału. Właśnie wskoczyli na ostatni dach. Ryński poczuł ból w kolanie. Odzywa się brak treningu. Motyl stał na przeciwległej krawędzi. W srebrnym świetle wyglądał niesamowicie. Wzory na jego ciele tańczyły, przykuwały wzrok. Ryński patrzył jak łuna z wystaw sklepowych załamuje się kolejno na wszystkich płytkach w oczach przeciwnika. Wyciągnął broń.

- To już koniec.

Poczuł ulgę wypowiadając słowa. Koniec nie tylko z Motylem, w tej chwili kończyło się wiele innych spraw, przynajmniej dla Ryńskiego. Napastnik tylko się uśmiechnął.

- Zawsze o krok przed tobą.

Odbił się lekko i wykonał piękne salto w tył. Skąd ja znam ten głos? Ryński ruszył do przodu gotowy skoczyć za Stockim choćby w samo piekło. Nie było to konieczne. Zanim komisarz dotarł do krawędzi ciszę nocy rozdarł trzask łamanego drewna.

Skąd znam ten głos?

 

*

 

- Naprawdę po wszystkim?

- Tak mówią.

- Ale ty im nie wierzysz!

Z miny Ryńskiego nic nie można było wywnioskować. Lidka wtuliła twarz w mokrą kurtkę komisarza.

- Bądź przy mnie. Już zawsze. Jesteś moim aniołem, tylko ty możesz mnie obronić

Robert spojrzał dziewczynie prosto w oczy.

- Co ty pleciesz. Facet nie żyje. Pomylił się, pierwszy i ostatni raz w życiu. Nie przewidział, że dach szopy jest w rzeczywistości ruiną osłaniającą stary szyb górniczy. Ściągają już odpowiednią ekipę, która ma zejść po to co zostało z Motyla. Jesteś bezpieczna, możesz zacząć wszystko od nowa.

Lidka rozpłakała się i uciekła w tłum zanim zdążył ją złapać. Może i był trochę ostry, ale cały czas zastanawiał się nad pewną sprawą. Właściwie był niemal pewien.

 

Ostatni element układanki...

 

Ewa wydała się zaskoczona kiedy pojawił się w drzwiach. Zdziwienie szybko ustąpiło, a na twarzy zagościł figlarny uśmiech. Opuszkami palców przesunęła po twarzy Ryńskiego, brodzie, torsie, brzuchu. Robert chwycił wędrującą dłoń i wciągnął kobietę do środka. Bynajmniej nie zbierało mu się na amory. Kopniakiem zamknął drzwi, a zdziwioną Ewę rzucił na łóżko.

- Teraz mów. Po kolei i całą prawdę.

Ewa milczała. Usiadła i ukryła twarz w dłoniach.

- Skąd wiesz?

- Pierwszy raz nabrałem podejrzeń, gdy zauważyłem u ciebie maskę. On ci ją dał?

- Tak.

- Właśnie. Takie maski robią Papuasi z Nowej Gwinei, a Adam przesiedział w tym kraju pięć lat. Nie pasował mi też rys psychologiczny. Zupełnie jakbyś chciała usprawiedliwić przestępcę. Zastanawiałem się dlaczego. Potem Górski wyszperał informację, że Stocki ma tajemniczą siostrę. Podobno mieszka w Niemczech, ale nikt jej nigdy nie widział. Jedynym śladem są transakcje bankowe. Sprytne, prawda pani Eleonoro Stocka!

- Nigdy nie lubiłam tego imienia! Wolałam zmienić je na krótsze i praktyczniejsze.

- Zastanawiało mnie też skąd Motyl wiedział, że jadę do jego kryjówki w hotelu. Przypomniałem sobie, że zostawiłem w komisariacie wiadomość dla Górskiego. Do pokoju komendanta mogą wejść pod jego nieobecność tylko funkcjonariusze wyżsi rangą. Górski trzyma w swoim pokoju archiwum Przepytałem wszystkich z Policji. Każdy ma solidne alibi. Gdy zabrakło podejrzanych przypomniałem sobie o pani psycholog. Też masz wstęp do archiwum. Wciąż jednak nie miałem pewności. Przekonał mnie dopiero twój brat, kiedy stojąc na dachu powiedział: "zawsze o krok przed tobą". I tak się tu znalazłem.

- Adam zawsze miał problemy. Zachwianie hormonów, niewłaściwe proporcje w genach. W szkole często się z niego śmiano. Ja miałam lepiej, w centrum zabawy, otoczona wianuszkiem chłopaków i zazdrosnych koleżanek. Działałam na piętnastolatków jak magnez. Próbowałam znaleźć towarzystwo dla Adama, ale on zdziwaczał. Nie lubił ludzi, a kiedy zaczęły mu rosnąć piersi przestał chodzić do szkoły. Rodzice postarali się o prywatnego korepetytora. Światem mojego brata stały się owady, ale nie zwariował do końca. Tęsknił do towarzystwa, chciał się zakochać, zobaczyć jakie są dziewczyny, przekonać się jak smakują pocałunki. Czasami mnie podglądał. Wiedziałam, ale nie przeszkadzało mi to. Skrywane fantazje seksualne przyczyniły się do powstania Motyla. Adam chce mieć potomka. Pragnie tego obsesyjnie i nigdy nie pogodzi się z impotencją. Wolał zrzucić winę na kobiety. Tak zorganizował proces zapłodnienia, że kandydatki umierają zanim zdążą odkryć, że ich gwałciciel nie jest zdolny do spłodzenia dziecka. Adam zawsze okłamywał siebie. Chroniłam go, bo jest moim bratem. Przyrzekłam, że wyciągnę z choroby. Prawie mi się udało!. Wiem, że to śmieszne, ale nie karzcie Adama zbyt surowo. Pewnie dostanie dożywocie, tylko proszę w osobnej celi. Więźniowie zabiją go za samą inność...

- Ewo, przykro mi, ale twój brat nie żyje.

Szybko podniosła głowę. Wlepiła w niego szklisty wzrok. Widział wyraźnie jak drga jej kącik ust. Siedząc tak, załamana, przerażona z wyrazem niedowierzania na twarzy wydała się Robertowi najpiękniejszą kobietą na świecie. Szkoda, bo niedługo już nie będzie kobietą wolną. Klęknął i ujął jej głowę we własne dłonie. Wyraźnie poczuł delikatny zapach perfum, teraz już wiedział; "Salvatore Dali". Przypomniał sobie kiedy poczuł je po raz pierwszy W mieszkaniu Moniki Mnich. Przypomniał też sobie pierwsze słowa jakie usłyszał od Ewy - "tysiące świateł". Ostatnio często się zastanawiał skąd znał ten zwrot, aż w sklepie muzycznym trafił na pytę pod takim właśnie tytułem. Ulubioną płytę Renaty. Uśmiechnął się miękko.

- Jakieś ostatnie życzenie?

Pocałowała go w usta.

- Chcę, żebyś spędził tę noc ze mną.

Kiwnął głową. Jak życie czasami się dziwnie układa. Znowu tracił kobietę, na której mu zależało, inną sam odtrącił.

Czego ja w ogóle chcę?

- Wezmę prysznic, a ty przynieś wino. Czerwone. Zrób to dla mnie w ten ostatni wieczór.

Ryński bez słowa wyszedł z domu. Po kilku chwilach zadzwoniła komórka komisarza. Ewa wzięła ją do ręki i cierpliwie czekała. Po pewnym czasie dzwonek skończył się. Tak jak przypuszczała rozmówca wysłał wiadomość tekstową.

"Ciała Adama Stockiego nie odnaleziono. Eleonora zmarła pięć lat temu. Uważaj! Górski"

Ewa ze spokojem usunęła wiadomość i biorąc po drodze ręcznik ruszyła w kierunku łazienki. Zrzuciła ubranie i stanęła pod prysznicem. Gorąca woda spłukiwała różnokolorowe wzory tworząc przy kratce ściekowej barwny wir. Kobieta stanęła przed lustrem i przyjrzała się własnemu ciału. Piersi pojawiły się już godzinę temu, pozostał ostatni bolesny zabieg. Skupiła się opierając ręce na ścianie. Z nosa pociekła krew szkarłatnymi kroplami uderzając w posadzkę, brzuch, członka...Jeszcze chwila i penis zaczął się kurczyć, skóra wnikała do wewnątrz ciała. Na podbrzuszu pojawiło się typowo kobiece wgłębienie. Adam odszedł, pozostała stuprocentowa Ewa. Na razie. Spojrzała krytycznie na wynik transformacji, po czym odchyliła głowę do tyłu i wybuchła czystym, perłowym śmiechem.

- TO JESZCZE NIE KONIEC!



Koniec




Spis treści
451 Fahrenheita
Literatura
Konkurs
Bookiet
Recenzje
Komiks
Stopka
A.Mason
Paweł Laudański
Andrzej Pilipiuk
W.Świdziniewski
Adam Cebula
Tomasz Pacyński
Rafał Ostuda
EuGeniusz Dębski
Tomasz Pacyński
Adam Cebula
Maja Kossakowska
Rafał Kosik
Grzegorz Buchwald
K. i K. Urbańskie
Ondřej Neff
Michal Jedinák
KRÓTKIE SPODENKI
nonFelix
Adowity
 

Poprzednia 38 Następna