strona główna     -     konkurs     -     archiwum fahrenheita     -     stopka redakcyjna     -     napisz do nas
 
Tomasz Pacyński
strona 19

A Bridge Too Far

pamięci sierżanta Kareema

 

Żeby było jasne - nie lubię Saddama, rzeźnika z Bagdadu. Wielki Wąsaty nie wzbudza u mnie żadnych cieplejszych uczuć, nawet nie z powodów zasadniczych, po prostu nie podoba mi się jego gęba. Nie imponuje mi doroczne przepływanie Tygrysu, ani defilady pod łukiem triumfalnym ze skrzyżowanych, monstrualnych szabel, postawionym zresztą z okazji dość spektakularnej klęski tegoż Saddama właśnie.

Piszę to w piątym dniu ofensywy, operacji mającej przynieść wolność ludowi irackiemu, cokolwiek by to słowo nie znaczyło, lub też agresji, dokonanej z naruszeniem prawa międzynarodowego, jak twierdzą inni. Dokonanej z pogardą nie tylko dla przeciwnika, to byłoby zrozumiałe - ostatecznie wróg powinien być paskudny i należy nim gardzić - ale też dla słabszych sojuszników. Od razu powiem - zaliczam się do tych innych.

Gdy będziecie to czytać, być może będzie już po wszystkim, tydzień w nowoczesnej wojnie to bardzo dużo. Zaryzykuję jednak twierdzenie, że Dablju Show potrwa dłużej. Jeszcze przez parę lat zapewni ciekawe tematy dla wszystkich stacji telewizyjnych, korespondenci będą mogli się wykazać, włącznie z moim ulubieńcem Wiktorem Baterem, który tak ładnie wygląda na głębokich tyłach, za to obowiązkowo w kamizelce przeciwodłamkowej. Ciekawe jak będzie wyglądał Wietnam bez dżungli.

Dlaczego o tym piszę w czasopiśmie, bądź co bądź, literackim? Proste, bo jestem wystarczająco wkurzony, a Wielki Dablju i jego przyjaciel Blair Witch Project dołożyli do tego swoje co nieco. A także dlatego, że całkiem offtopicznie nie jest, operacja wyzwalania Iraku od władzy złego dyktatora dziwnie zaczyna przypominać wizje Przewodasa, znane z Noteki.

Amerykańscy politycy przegrali już kiedyś wojnę. Tak to bywa, kiedy kierowanie operacjami zbrojnymi, a co gorsza ich planowanie, przejmują faceci starający się o wybór na następną kadencję, a nie wojskowi.

Trzeba być idiotą o mentalności teksańskiego nafciarza, by przypuszczać, że ludzie, których zdradziło się kilkanaście lat temu, będą witać wkraczające wojska chlebem i solą, czy jak tam mają w zwyczaju witać Arabowie, kuskusem na przykład z gotowanym baranim okiem. Przed dwunastu laty wycofujące się wojska koalicji pozostawiły irackich szyitów na łasce Saddama, nierzadko same strzelając do rozpaczliwie organizującej opór ludności. Być może skleroza jest w bogatych Stanach powszechna, przez nadmiar cholesterolu od jedzenia gówna zwanego hamburgerami. Ale głodujący z powodu represji, reżimu i sankcji międzynarodowych ludzie bywają pamiętliwi.

USA to kraj, w którym zapewne nie występują arabiści. Gdyby występowali, zapewne odradziliby drukowanie ulotek o treści "poddaj się (w domyśle - zdradź swój naród), a dostaniesz wody i papu". Nie znam lepszego sposobu na wnerwienie Araba, no, można jeszcze nazwać go psem. No, ale arabistów nie ma, a dzieci głupieją od jedzenia kanapek z masłem orzechowym i nie wiedzą nawet, gdzie jest Europa, dowiadują się tego dopiero na studiach specjalistycznych.

Na pustyni burza piaskowa, a nad burzą, z chmurek spogląda feldmarszałek Model i uśmiecha się złośliwie. Coś mu wspaniały manewr wojsk koalicyjnych przypomina. Szpica pancerna na drodze o szerokości jednego czołgu, nie oczyszczone zaplecze, walki wciąż trwające nad samą kuwejcką granicą. Co gorsza, opór zdaje się umacniać, wredny Irakijczyk nie wyjeżdża na pustynię ruskim czołgiem, nie czeka, aż go ustrzelą. Inteligentny pocisk skrobie się w głowicę, wróg to, czy nie wróg? Niby brudas, ale nie w mundurze tylko w dresie. Strasznie wredny ten przeciwnik, konwencji nijakich nie uznaje, na tyłach atakuje. Ani chybi partyzant, albo Wiewiór jaki. A co tam, w coś trzeba przypieprzyć. Najlepiej w syryjski autobus. Swoją drogą to ciekawe, tyle się mówi o inteligencji tej broni, skomplikowanych algorytmach rozpoznawania celów, chirurgicznych cięciach. Być może procesory pocisków osiągnęły już ten poziom, że wykazują spontaniczność działania i po prostu nienawidzą autobusów i ciągników rolniczych, jak w Kosowie? Jak zobaczą, to muszą przywalić, taki imperatyw kategoryczny...

W Bagdadzie szok i przerażenie. Wyją syreny, leci tomahawk. Saddam specjalnie nastawiał tyle pałaców, żeby było w co trafiać. Pierdut! - błysk wybuchu i kolejny milion baksów jak psu w dupę. A co tam, odbijemy sobie na koncesjach naftowych. Ponoć niedługo ma się zmienić nazwa operacji, już nie "szok i przerażenie", ale "litość i zgroza".

I co dalej? Powstania ciemiężonego narodu irackiego jakoś nie widać, tabunów jeńców takoż, nie pchają się, żeby dostać wody i żarcia, jakiego od dekad nie widzieli. Skończyła się zabawa, wojska koalicji i owszem, podchodzą pod Bagdad, przy niemożliwie wyciągniętych liniach zaopatrzenie, z wciąż niezdobytymi miastami na zapleczu. Opanowano już jeden most na Eufracie, ale dalej jest ich jeszcze wiele. Któryś z nich może okazać się tym jednym za daleko.

Wąsaty nie powinien mieć złudzeń, musi przegrać, przynajmniej on. Po prawdzie, to mu się należy. Ale jeśli nie zdarzy się cud, to jeszcze trochę potrwa. Rosjanie już wiedzą, że czołgami do miasta nie można wjeżdżać, a raczej można, ale ino roz, jak mawiają górale. Już z teraz straty koalicji można szacować na kilkaset osób, lekko licząc, po walkach ulicznych będzie ich więcej. Jak na razie Irakijczycy nie bronią reżimu Saddama. Bronią swego najechanego kraju.

I będą bronić. Między bajki można włożyć zapewnienia o nowym, demokratycznym rządzie z amerykańskiego mianowania. Będą długie lata wojskowej obecności, dla niepoznaki nie nazywanej okupacją. Będą walki nie tylko z Irakijczykami, ale i z ochotnikami z krajów ościennych. Jak w Afganistanie, operacja szumnie zwana zwalczaniem terroryzmu, po stronie zysków zapisze obalenie talibów (głównie rękami samych Afgańczyków z Sojuszu Północnego) i jedno muzułmańskie wesele. Zapewne dla nadania pozorów legitymizacji i nasi chłopcy się załapią. Ostatecznie mamy sojusznicze zobowiązania. A Irak zapłaci za demokrację. Ropą naftową. Tylko że raczej nie koncernowi Orlen.

Będą konsekwencje. Jak na razie bilansem wielkiej walki z terroryzmem, krucjaty ogłoszonej przez USA jest zwycięstwo wujka Osamy. Osiągnął wielki sukces, udało mu się poróżnić świat zachodni, doprowadzić do sytuacji, kiedy przez lata budowany powojenny ład, oparty na autorytecie ONZ diabli wzięli. Już został stworzony precedens, można atakować bez wypowiedzenia wojny, wbrew opinii światowej, z pogwałceniem prawa międzynarodowego. Nie mówiąc już o przepaści nie do zasypania pomiędzy naszą cywilizacją a islamem.

Nie wiem, jak się nazywał muzułmański żołnierz, który wrzucił granaty do namiotów własnych dowódców. Może właśnie Kareem? Nie jest to najlepszy sposób demonstrowania swoich przekonań, już lepiej wrzucać granat do latryny, jest szansa, że na którejś dziurze będzie srał akurat major Vossler. Ale obawiam się, że w armii zdominowanej przez czarnuchów i latynosów z biednych slumsów może znaleźć się więcej żołnierzy, którzy w ten sposób zaprotestują przeciwko awanturze rozpętanej przez szalonych białasów. To pod rozwagę owym białasom.

Zaś naszym wspaniałym przywódcom, dzięki którym wyjdziemy jak Zabłocki na mydle, chciałbym zadedykować jedną zwrotkę. Może historia wam wybaczy, ale u mnie macie przesrane.

 

Boże, pozwól, bym potrafił,

gdy ojczyzna mnie zawoła,

zamiast piersi wypiąć dupę,

bo ta nafta nie jest moja.

 

(Jan Krzysztof Kelus, Piosenka o Jacku Staszelisie)



Koniec




Spis treści
451 Fahrenheita
Literatura
Konkurs
Bookiet
Recenzje
Nagroda F
Wywiad
Stopka
Listy
Galeria
Andrzej Pilipiuk
Anna Studniarek
Adam Cebula
Tomasz Pacyński
Wróżek Okróżek
EuGeniusz Dębski
nonFelix
Eryk Ragus
Fahrenheit Crew
Paweł Laudański
A.Mason
Adam Cebula
Tomasz Duszyński
Aleksandra Janusz
Jerzy Grundkowski
A.Kozakowski
A.Pavelková
Ondřej Neff
KRÓTKIE SPODENKI
Andrzej Świech
[XXX]
 

Poprzednia 19 Następna