strona główna     -     konkurs     -     archiwum fahrenheita     -     stopka redakcyjna     -     napisz do nas
 
EuGeniusz Dębski
strona 21

Cała prawda o Asocjacji Polskich
Pisarzy Fantastycznych cz. II

 

 

Zakończyłem relację z pierwszego wyjazdu po statuety na tym, że ustawiłem zamrożoną wątróbkę na malusieńkim gazie, wyspacerowałem psa, wróciłem z nim do domu, zamknąłem mieszkanie i pojechałem.

Jak się domyślacie, zapomniałem wyłączyć gaz. Zapomniałem, że miałem nie zapomnieć.

Jakieś sto dwadzieścia kilometrów od Wrocławia przejeżdżam sobie przez kolejną wieś. Po lewej stoi zaparkowany przy jakimś obejściu czerwony strażacki wóz.

Uruchamia to lawinę myśli i skojarzeń.

Wątróbka! Na gazie!!

Nie miałem komórki. Nie widziałem w tej wsi telefonu, wpadam w panikę, przyciskam gaz i pędzę do następnej wsi, gdzie może będzie telefon. Nie ma.

No to do kolejnej wsi pęd...

Już nie pędzę, bo zza krzaka wyskakuje zadowolony jak cholerka polismen i macha do mnie lizakiem. Hamuję i czekam z rękami na kierownicy na strzał w skroń.

- Dzień dobry... tra-ta-ta... jechał pan przez teren zabudowany z prędkością sto siedemnaście kilometrów na godzinę... tra-ta-ta...

- No... zgoda, ale teren zabudowany już się kończył, dopiero tu przyspieszyłem, wiem - formalnie to jest teren zabudowany, ale przez wieś nie pędziłem, pan się zaczaił przy ostatnim krzaku na terenie zabudowanym. A poza tym...

I opowiadam o wątróbce na gazie.

A on, spisując moje dane, z nikłym, ale pełnym politowania uśmieszkiem, kiwa głową.

Tak, tak... Nie takie rzeczy słyszałem.

Wkurza mnie.

- Czy pan myśli, że nie stać by mnie było na bardziej przekonujące kłamstwo? Że teściowa mi rodzi, że żona mnie zdradza w pobliskim ośrodku wczasowym, czy coś innego?!!

- Ależ ja panu wierzę, i dlatego każę mandatem na kwotę... hm... sześćdziesięciu złotych i ośmioma punktami karnymi. Tylko.

Punkty już dawno chyba mi zdjęli, zresztą, ja naprawdę nie przecinam terenów zabudowanych z prędkością jedyną możliwą, czyli maksymalną.

Statuety odebrałem. Zawiozłem na Nordcon.

Za Powieść Roku 1998 Asocjacja Polskich Pisarzy Fantastycznych uznała "Prawdziwą historię Morgan Le Fay" Krystyny Kwiatkowskiej.

Za Opowiadanie Roku 1998 Asocjacja Polskich Pisarzy Fantastycznych uznała "Serce mroku" Jacka Dukaja.

Podsumowując pierwszy rok działania APPF, dostrzegłem pewne niebezpieczeństwo czy może raczej trudność: żeby głosować, trzeba było albo wszystko co polskie czytać (lub przynajmniej przeglądać), albo bez skrupułów głosować metodą na Nebulę czy Hugo (nikt mi nie powie, że głosujący na te dwie szacowne, uznane, honorowane nagrody mają za sobą balast tysiąca czy dwóch tysięcy tomów przerobionych w ciągu roku, bo tyle musieliby czytać!).

Okazało się, że część autorów nie czyta, inna część ma skrupuły, a jeszcze inna, na szczęście, nie zżyma się, nie kręci nosem, nie przeżywa rozterek, tylko głosuje.

Wydawało mi się, że to się rozkręci, że stanie się coś takiego, co rozbuja mechanizm: autorzy, widząc korzyści płynące z Srebrnych Globów, zaczną o nie zabiegać, a zabiegając - traktować poważnie, co zaowocuje czytaniem czy przeglądaniem konkurencji... Słowem, że jakoś to się będzie kręcić.

Tak mniej więcej się stało. Z naporem na słowo "mniej". To znaczy - generalnie nie było źle, ale nie było też nic lepiej. Po pierwsze, właściwie wyczerpała się pula autorów profesjonalnych. Ci, którzy odmówili, uparcie nie wstępowali w szeregi, dołączyło kilku młodych, czasem z niewielką nadwyżką spełniających minimalne warunki. Ale spełniający... Niestety, kompletnie nie poprawiała się kultura głosowania. To znaczy, z niewieloma chwalebnymi wyjątkami, należało autorów poganiać i ponaglać, i podszczypywać Emilami, i chwilami czułem się jak namolny akwizytor, wciskający - w swoim przekonaniu - niezły towar, kompletnie nie rozumiany i nie doceniany przez klientów.

Ale głosowania się odbywały.

Wykształciło się kilka metod głosowania.

Najpowszechniejsza - classic standard: podział głosów między kilku autorów, ze wskazaniem na jednego (przypomnę, że każdy głosujący miał 10 punktów, które mógł dowolnie przydzielić dowolnym utworom), czyli było to: 1 - 1 - 3 - 5, na przykład. W tym coś - na siebie.

Rzadsza metoda: na siebie. Wszystkie 10 punktów. Chyba chodziło o to, że inni, zbierając punkty "rozproszone", nie zbiorą tyle, albo niewiele więcej.

Jeszcze rzadsza, bo stosowana tylko przez jednego członka APPF: podział punktów między innych, byle nie na siebie.

Równie rzadka: na "bez nagrody", bo "nic mojego w tym roku nie wyszło".

Ktoś w ogóle nie zagłosował, ktoś się wypisał, bo inny członek "zachował się niegodnie"...

Normalka.

Ekstremalne warianty głosowania nie miały większego wpływu na wyniki, tak sądzę. Nie miałyby w ogóle wpływu, gdyby członków było więcej, rozmyłyby się w masie punktów. Ale i tak nie było źle.

Trudno mówić o jakiejś wpadce, prawda?

Dotarliśmy zatem do trzeciego roku istnienia APPF.

Już nie było w historii Asocjacji tak dramatycznych momentów jak płonąca wątróbka. W drugiej edycji laureatami zostali ... Och, do licha! Przecież nie skończyłem opowieści o pożarze w siedzibie APPF!

Wracamy zatem na pobocze, za krzakiem, pod koniec terenu zabudowanego... Zapłaciłem 60 złotych, "podziękowałem", wsiadłem i ruszyłem z szurgotem opon, po czym zaraz ostentacyjnie zwolniłem.

Dojechałem do następnej wsi. Tam była knajpa i tabliczka: "Telefon". Smętna sala z korzenioplastyką. Tuzin miejscowych sączących apatycznie piwko, dziesiąta rano, kupuję kartę do aparatu, wydzwaniam żonę i proponuję, by porzuciła pracę i pędziła gasić mieszkanie.

- Ale ja nie mogę, mam urwanie głowy! I wiesz co, trzeba być kompletnym...

- Dobra - mówię przez zęby. - Nie jesteś w stanie znaleźć jakiegoś wyzwiska, którego bym już nie zastosował. Więc mi nie tłumacz, jakim jestem idiotą... - Nagle widzę, że cały lokal przestał pić i gadać i bezczelnie gapi się na mnie, a niektórzy nawet zdejmują bereciki wyszydełkowane w sześćdziesiątym czwartym przez żonę, żeby odsłonić słuchy! Nie będę ściszał głosu, bo i tak usłyszą, kończę "normalnie": - Po prostu - weź taksówkę i jedź, nic nie poradzę. Jakbym nawet chciał, to mam do domu sto czterdzieści kilometrów i patrol z radarem po drodze, więc nie zdążę...

I w takim stylu jeszcze chwila. Burakonośne towarzystwo wymienia uśmichy i chichy. Trudno.

Ostentacyjnie zginam i wyrzucam kartę (jakiś dziwny twór Centertela, nigdzie wcześniej, nigdy potem i nigdy więcej nie widziałem takich kart, dlatego pozwoliłem sobie na gest), wychodzę, zamykam spokojnie i cicho drzwi.

Jadę po statuy. Przyjechałem, odebrał, podziękowałem...

Potem Nordcon.

Potem następny Nordcon.

Opowiadanie roku 1999: Antonina Liedtke "CyberJoly Drim".

Powieść Roku 1999: Marek Huberath "Gniazdo światów".

Do tego dochodzi przegłosowana przez większość zwyczajną kandydatura Członka Honorowego (pierwszego w historii APPF) Lecha Jęczmyka.

 

W następnym roku obeszło się bez wątróbki.

I chociaż niewiele zostało do opowiedzenia - zostawię to na odcinek trzeci. Boh trojcu lubit! A może i przypomni mi się coś ważnego. Może dojdą jakieś pytania czy życzenia.

Do zobaczenia więc w odcinku trzecim.



Koniec




Spis treści
451 Fahrenheita
Literatura
Konkurs
Bookiet
Recenzje
Nagroda F
Wywiad
Stopka
Listy
Galeria
Andrzej Pilipiuk
Anna Studniarek
Adam Cebula
Tomasz Pacyński
Wróżek Okróżek
EuGeniusz Dębski
nonFelix
Eryk Ragus
Fahrenheit Crew
Paweł Laudański
A.Mason
Adam Cebula
Tomasz Duszyński
Aleksandra Janusz
Jerzy Grundkowski
A.Kozakowski
A.Pavelková
Ondřej Neff
KRÓTKIE SPODENKI
Andrzej Świech
[XXX]
 

Poprzednia 21 Następna