Recenzje (5)
Komiks
Gołe baby
Jaka, tak naprawdę, jest różnica między erotyką a pornografią? Prawnicy głowią się nad tym od lat. Może więc lepiej przyjmijmy, że to głównie kwestia estetyki? W przypadku Manary takie kryterium powinno wystarczyć. Mimo wszystko (w sensie, mimo iż to nie pornografia), krakowski Post i tak wykazał się sporą odwagą. Wprawdzie "Klik" Manary był już w Polsce wydany (ten album pochodzi z 1983 roku, minęło już więc trochę czasu...), jednak jest to chyba pierwsza edycja pozbawiona delikatnej ingerencji cenzury. Oznacza to, że są w tym komiksie fragmenty, które ze względu na treść nie wszystkim przypadną do gustu. Za to zapewniam, że wszystko zostało narysowane ładnie.
"Klik" nie poraża pomysłem fabularnym. Pewna cnotliwa kobieta imieniem Klaudia zostaje podstępnie poddana działaniu urządzenia zwiększającego popęd. Bynajmniej nie ku karierze, oczywiście. Ponieważ szalony naukowiec, który tego dokonał, jest tradycyjnie podły i złośliwy, nasza bohaterka popada w tarapaty, folgując sobie w czasie zakupów w domu towarowym, na eleganckim przyjęciu i w ekskluzywnym pensjonacie w górach. Pointa mimo wszystko jest zaskakująca, choć też mało odkrywcza, nazwałbym to raczej tanim wybiegiem. Jednak przecież nie dla skomplikowanej, wielowątkowej fabuły warto się z tym komiksem zapoznać. Przede wszystkim raczej dlatego, że Klaudia jest piękną kobietą, i mimo początkowych oporów, owo piękno w końcu jednak w pełnej krasie prezentuje. W kilku miejscach można dyskutować, czy granice dobrego smaku nie zostały przekroczone. Moim zdaniem nie, i dlatego dostrzegam ogromną przepaść oddzielającą ten komiks od superperwersyjnych produkcji ze znaczkiem hardcore. Oczywiście, dla każdego to, co lubi najbardziej, i jeśli ktoś ceni sobie dobrej jakości erotykę z niezaprzeczalną klasą, to "Kobietę pod presją" polecam z całego serca.
Konrad Bańkowski
Klik. Kobieta pod presją
Scenariusz: Milo Manara
Rysunki: Milo Manara
Post, 2003
Cena: 24.90
Komiks
Warszawa z dużymi oczami
O zasobach talentu i umiejętności drzemiących w spółce autorskiej Adler&Piątkowski już się rozpisywałem. I nic się w "tem temacie" nie zmieniło. Poprzednio słów kilka kierowałem pod adresem kontynuacji "48 stron", tym razem będzie o kontynuacji serii "Status 7". Przypomnę tylko, że album pierwszy nosił tytuł "Breakoff", co jest o tyle istotne, że tytuł ten w dalszym ciągu jest znacznie lepiej rozpoznawalny niż nazwa całej serii. Poza tym od jego wydania minął rok, więc przypomnienie tak, czy inaczej, może się dla niektórych okazać przydatne.
"Overload" po raz kolejny przenosi nas do cyberpunkowej Warszawy. Wizja miasta wykreowanego trochę na wzór Los Angeles z Blade Runnera, trochę na wzór Newport City z Ghost in the Shell jest niezwykle plastyczna i, co tu kryć, na swój sposób atrakcyjna. Pewnie dla wielu, dopiero teraz wydaje się atrakcyjna.
Akcja "Overload" jest dość luźno związana z "Breakoffem", pojawiają się tu niektóre postaci z poprzedniej części, ale ścisłego związku fabularnego raczej nie ma, dlatego nie ma konieczności czytania tych komiksów w ustalonym porządku. Co ciekawe, akcja tego albumu jest również luźno związana z "48 godzinami", główną postacią jest tu nasz stary znajomy glina, Górsky - żywy przykład na to, że czasy pod tytułem "u nas cziornych niet" skończyły się dawno temu. Poza tym mamy tu doskonałą historię, w którą wmieszani są lewaccy anarchiści, wielki biznes, zamachy na ulicach, dużo strzelaniny i elektronicznych włamań, oraz kilka trupów dla ożywienia akcji. Prawdziwym smaczkiem jest to, przed czym Adler z Piątkowskim najwyraźniej po prostu nie potrafią się powstrzymać. "Overload" w większym, niż poprzednia część, stopniu skrzy się od aluzji i nawiązań, głównie do cyberpunkowych mang i anime (przede wszystkim "Akiry" i "Ghost in the Shell"). Soczysty scenariusz, doskonały humor, świetny rysunek i, tradycyjnie, fatalne liternictwo. Ale nic to, mam nadzieję, że dożyję czasów, w których komiksy Adlera i Piątkowskiego będzie się czytało równie przyjemnie, co oglądało.
Konrad Bańkowski
Status 7. Overload
Scenariusz: Tobiasz Piątkowski
Rysunki: Robert Adler
Egmont, 2003
Cena 16.90
Komiks
Atlas anatomiczny
"Storm" jest serią budzącą wiele absolutnie sprzecznych opinii. Oczywiście, generalnie chodzi o to, że jednym ten komiks się podoba, innym nie, ale zarówno ci pierwsi, jak i drudzy przywodzą całkiem sporo argumentów. Ja osobiście "Storma" lubię, choć nikomu nie będę się starał wmówić, że jest to arcydzieło.
Seria ta jest naprawdę mocno specyficzna. Poczynając od koncepcji świata, przez historie, wokół których osnute są kolejne albumy, aż po rysunek, także bardzo charakterystyczny. Przypomnę, że Storm jest ziemskim astronautą, który przypadkiem zaplątuje się w bardzo odległe rejony kosmosu i trafia do świata Pandarwu, a tam na porządku dziennym są żaglowce kursujące po wypełnionej atmosferą przestrzeni kosmicznej. Ciężkie do łyknięcia dla sf ortodoksów, ale ze sporą dozą marynistycznego romantyzmu. Z tym, że nie na żeglowaniu Stormowi upływa życie, a głównie na poznawaniu kolejnych nieprawdopodobnych światów, planet i rzeczywistości. W podróżach towarzyszą mu: piękna Rudowłosa i czerwonoskóry (ale to naprawdę czerwonoskóry!), tajemniczy Nomad. To właśnie ten ostatni jest głównym bohaterem albumu "Czerwony książę". I jeśli połączymy tytuł z postacią, od razu mniej więcej będziemy wiedzieli, o czym historia ta opowiada.
Nie da się ukryć, że większość wymyślanych przez Lodewijka scenariuszy trąci naiwnością, a nagromadzenie nieprawdopodobieństw i mocno odjechanych pomysłów wywołuje czasem wrażenie przesytu. Mimo to, komiks ten naprawdę daje się lubić i w sumie można go całkiem przyjemnie przyswajać nawet w stanie trzeźwości umysłu.
Natomiast zupełnie inną bajką jest rysunek Dona Lawrence'a. Jak dla mnie jest to coś absolutnie unikalnego. Doskonałego i perfekcyjnego, aczkolwiek... trochę nie na miejscu. Lawrence'owi prawdopodobnie uschłaby ręka, gdyby swoich postaci nie rysował z atlasem anatomicznym przed oczami. Możemy mieć absolutną pewność, że jeśli gdzieś pojawi się choć kawałek nagiego ciała (a pojawia się, owszem, pojawia...), to wszystkie niezbędne mięśnie będą na swoim miejscu. W tym miejscu warto zaznaczyć, że "Czerwony książę" jest chyba pierwszym albumem tej serii (z wydanych na polskim rynku), w którym walory wizualne zostały w miarę równo rozdzielone między panów i panie. Nomad z gołymi pośladkami i nie tylko zaprawdę godzien jest zauważenia.
Podsumowując, muszę przyznać, że ten album w żaden widoczny sposób nie wybija się ponad średnią jakość tej serii. Ale ponieważ ją lubię, należy to potraktować jako ocenę pozytywną.
Konrad Bańkowski
Storm. Czerwony Książę
Scenariusz: Martin Lodewijk
Rysunki: Don Lawrence
Egmont 2002
Cena: 16.90
|
|