strona główna     -     konkurs     -     archiwum fahrenheita     -     stopka redakcyjna     -     napisz do nas
 
Tomasz Pacyński
Początek Poprzednia strona 19 Następna Ostatnia

Śmierć Harkonnenom!

 

 

Mój zacny ex-sąsiad z łamów Science Fiction, Rafał A. Ziemkiewicz w swym kwietniowym felietonie zajmuje się tym razem ubóstwem. Nie, nie chodzi o biedę (jak wiadomo każdemu chciwemu wyznawcy kapitalizmu biedak sam sobie winien), ale o ubóstwo wyobraźni. Istotnie, jej brak to sroga przypadłość, jeśli dotyka pisarza, zwłaszcza pisarza-fantasty. Narażeni są na nią najbardziej Amerykanie, mieszkańcy szczęśliwego kraju, w którym ponoć można być intelektualistą i wielkim pisarzem, pozostając kompletnym durniem.

Brrr, straszne! Brzmi niemalże jak doniesienia o epidemii SARS czy innej azjatyckiej zarazy. Na szczęście tym razem RAZ jest wyjątkowo litościwy, Kurt Vonnegut jr i pani LeGuin "zaplątali się" tylko w antywojenne protesty, jest zatem jeszcze jakaś nadzieja dla obojga, w przeciwieństwie do różnych "Spinradów czy Bisonów". Ci, niestety, prócz tego, że nie są piórami pierwszej klasy, to pewnie durniami pozostaną. Dobrze im tak, miernotom.

Obawiam się jednak, że dla tej przypadłości, podobnie jak dla epidemii, niczym są granice i kordony. Łatwo i my możemy dołączyć do grona krajów szczęśliwych, jeśli za kryterium szczęśliwości uznać możliwość bycia intelektualistą i imbecylem zarazem.

Istotnie, trudno się nie zgodzić, iż pani LeGuin posiada wyjątkowo mały rozumek. Nie potrafi pojąć, iż wszystkim wojnom winni są pacyfiści, podobnie jak za ocieplenie klimatu odpowiedzialni są ekolodzy, a herbata robi się słodka od mieszania, cukier sypie się po to, żeby wiadomo było kiedy przestać mieszać. Francuzi w '39 wiedzieli o holocauście, a i tak gardłowali za pokojem. A w ogóle gdyby człowiek wiedział, że upadnie, to by usiadł.

Nie chcę polemizować z poglądami RAZa dotyczącymi przyczyn wojny, to jest przepraszam, z poglądami Donalda Rumsfelda i Connie Rice, bowiem Dżordżowi Dablju nie ośmielę się imputować posiadania jakichkolwiek.

Niestety, tęgie pióro zawiodło tu naszego znakomitego publicystę, dostajemy streszczenie briefingu w Białym Domu, ani lepsze, ani gorsze od tych powtarzanych codziennie po angielsku, polsku, a i po arabsku, jak ktoś chce się katować oglądaniem stacji Al Jazeera. Równie przekonujące jak Colin Powell's Flying Circus i jego prezentacja obrazków oraz publiczne pokazywanie anthraxa na forum ONZ. Wolę pomyśleć o czymś innym, o braku wyobraźni właśnie.

Bowiem całą sytuację można odwrócić i zacząć się zastanawiać, dlaczego znakomity pisarz SF, żyjący co prawda w kraju mniej szczęśliwym, nie potrafi swą wyobraźnią wyjść poza plany polityczne pewnego fundamentalisty z Teksasu. Przedstawiony w felietonie scenariusz wydarzeń po wojnie biegnie sobie prościutko ku wyznaczonym celom, ku jedynie słusznemu ustrojowi powszechnego dostatku, który, jak z iskry płomień, rozgorzeje na całym Bliskim Wschodzie. Młodzi ludzie, dziś bez perspektyw, zamiast do obozów terrorystów wyruszą do KFC (na litość Boską, nie proponujcie im żeberek z sosem barbecue!), powstanie klasa średnia i ogólny dobrobyt. W tym celu wystarczy tylko za pomocą siły zbrojnej narzucić ustrój, z którego tenże dostatek się bierze.

Fajnie by było, Bliski Wschód jako oaza spokoju i dobrobytu, szczerze mówiąc, nie miałbym nic przeciwko temu. Tylko, choć nie jestem ani Rafałem A. Ziemkiewiczem, ani Kurtem Vonnegutem jr, czy choćby nawet jednym ze Spinradów i Bisonów, to moja osobista wyobraźnia jakoś nie daje mi spokoju. Też na podstawie historii, nie tej sprzed półwiecza, ale znacznie nowszej, choćby z Afganistanu.

Jakoś trudno mi uwierzyć w osiągnięcie celów obecnej wojny, przynajmniej tych propagandowych, dla maluczkich. Przez trzy tygodnie, mimo że siły koalicji kontrolują prawie połowę terytorium Iraku, w tym bazy wojskowe, nie znaleziono dotąd żadnej broni chemicznej, nawet tych laboratoriów, których tak udatne rysunki pokazywał Colin Powell. Owszem, udało się wykryć ubiory ochronne, maski p-gaz i inne duperele, co według sztabowców jest jawnym dowodem na wraże zakusy reżimu Saddama. Jeśli tak, to drżyjcie polskie szkoły, oczekujcie w każdej pracowni PO wizyty Hansa Blixa, a potem to już tylko tomahawka z jasnego nieba.

W osiągnięcie drugiego celu, czyli eksterminację przywódców irackich, uwierzę, gdy zobaczę skórę zdartą z Saddama, susząca się na lufie Abramsa. Nie wcześniej. Raczej wróżę Saddamowi karierę podobną do kariery Osamy bin Ladena, to jest gwiazdy arabskiej telewizji.

Skoro, tak jak w Afganistanie, w drugim przypadku góra urodziła mysz (przypominam, operacja w Afganistanie według propagandzistów miała na celu pojmanie bin Ladena), pozostaje cel trzeci: wolność, demokracja, kapitalizm i co za tym idzie, powszechna szczęśliwość - eksport zachodniego dobrobytu do krajów zapóźnionych.

Wyobraźnia zawodzi. Jeśli tylko RAZa, to pół biedy, przy całym moim dlań szacunku, nie jest on człowiekiem, od którego planów i wyobrażeń zależą losy świata. Gorzej, że może zawieść również przywódców mocarstw, a to już niesie groźniejsze konsekwencje, niż u pisarzy SF, nawet tych najświetniejszych. Szczęśliwy kraj, w którym będąc durniem, można być nie tylko intelektualistą, ale, o zgrozo, politykiem? Cholera, nie jestem Ursulą LeGuin, ale jakoś mogę to sobie to wyimaginować.

A nawet więcej. Otóż równie zasadny jest pogląd, że ta wojna dla zapobieżenia gorszej (strasznie to mało oryginalne, bo zazwyczaj ta pierwsza i tak okazywała się tą gorszą) nie zapobiegnie niczemu. Wręcz przeciwnie, wyzwoli to, czego obawia się RAZ w dobrym zresztą towarzystwie Oriany Fallaci, czyli islamską nienawiść. To racja, że naród iracki, doświadczony "okrutnym socjalistycznym reżimem", był dotąd najsłabszym ogniwem tejże nienawiści. Właśnie dlatego, że dzięki temuż reżimowi nie jest w takim stopniu dotknięty religijnym fundamentalizmem, jak kraje ościenne. To nie z Iraku pochodzili terroryści, którzy zniszczyli WTC, a w większości z Arabii Saudyjskiej, absolutnej, fundamentalistycznej monarchii, w której nie ma nawet wolności wyznania. Dziwnym trafem ta monarchia jest sojusznikiem USA.

W tej chwili zamiast osłabionego, bezzębnego reżimu, zamiast Saddama bandyty, znienawidzonego przez większość krajów arabskich, wykreowano Saddama męczennika. Obrońcę arabskiego kraju przed najazdem. I co brzmi jak straszliwa ironia, obrońcę wiary.

Amerykańska obecność w sercu Bliskiego Wschodu stała się faktem, już nie obecność, ale okupacja. To diametralnie zmienia sytuację. Puszczając więc wodze wyobraźni, nie trzymając się niewolniczo propagandowych frazesów, można sobie wyobrazić długą i ciężką wojnę partyzancką, bliższą temu, co działo się w Bejrucie i na Zachodnim Brzegu, niż w Wietnamie. Siły, które trzeba będzie zaangażować do kontroli ogromnego kraju, będą porównywalne do sił biorących udział w ofensywie, tfu, wyzwalaniu. Na północy wielka niewiadoma, czyli problem kurdyjski, w tej chwili już będący również problemem dla USA, a nie tylko oszołomów-pacyfistów. Na wschodzie otwarcie wrogi Iran, na zachodzie Syria. Nie zazdroszczę, szczerze mówiąc.

No, ale przecież ma być dobrobyt, niewidzialna ręka wolnego rynku, demokracja. Jasny i prosty wybór, nieprawdaż?

W tym miejscu kończą się żarty. Przykro mi, bo zza wierszy felietonu RAZa zaczyna wyzierać pogarda. Już nie tylko dla biednych turbaniarzy, ale dla wszystkich, którzy mają inne zdanie.

Zazdroszczę RAZowi braku wątpliwości i łatwości wystawiania ocen, zbywania innych poglądów stwierdzeniami "niech im Bóg wybaczy, bo nie wiedzą, co czynią".

Pisarz nie saper, może się mylić kilka razy, a nawet stale, nie grożą mu straszne konsekwencje, nie spadają też na innych. Może popełniać błędy w ocenie i w wyciąganych wnioskach. Może grzeszyć czymś, co Melchior Wańkowicz nazywał "chciejstwem". W przypadku polityków chciejstwo w połączeniu z błędną oceną sytuacji ma znacznie gorsze skutki. Zwłaszcza w połączeniu z pogardą.

Dziwne to, ale są na świecie ludzie, dla których american way of life nie jest szczytem pragnień. Może dlatego, że choć to brudasy i kozojeby, to posiadają własną kulturę, mimo iż zapewne teksańskim bigotom trudno w to uwierzyć. Mają swój kraj, którego bronią nie dla Saddama, ale po prostu przed najeźdźcami. I co gorsza, mogą nie przestać go bronić.

Osobiście wolę tchórzliwą, skupioną na urazach i kompleksach Europę, niż odważną i pozbawioną refleksji Amerykę. Wolę gadanie o etyce i prawie międzynarodowym, niż tegoż prawa łamanie, bo tak nam wygodniej. Bo skoro wolno łamać jedne prawa, to gdzie się zatrzymamy? Prawo o ruchu drogowym też jest bez sensu, jeśli wyjechać na drogę czołgiem. Ośmielę się mieć inne zdanie na temat tego, co kto ma światu do zaoferowania.

I co w takim razie? Czyżby należało mnie przekonać do swoich racji siłą, skoro inaczej nie sposób? Nagiąć do jedynie słusznego ustroju? Dziękuję, już kiedyś w jednym takim żyłem. Drugiego nie polubię.

Z przekonaniem zresztą będzie trudno, zarówno do tego, bym uwierzył, że z irackiej awantury wyjdzie cokolwiek dobrego dla świata, jak i do Jedynie Słusznego Dobrobytu. Nikt nas nie wyzwalał, od kilkunastu lat mamy świetlany ustrój. Wszystko jest jak miało być: bogaci się bogacą, biedni ubożeją, społeczeństwo się rozwarstwia. Mitycznej klasy średniej jakoś nie widać, może ona nie tyle średnia, co mała, a nawet całkiem mikra. Erozja władzy, wszechobecna korupcja sięgnęła absurdu. Nazwiska moich znajomych i przyjaciół sprzed dwóch dekad, tych, którzy po "okrutnym socjalistycznym reżimie" mieli wizję nowej, odrodzonej Polski, znajduję dziś w prasie w kontekście afer i przekrętów. I zupełnie nie rozumiem, dlaczego w Iraku miałoby być inaczej. Raczej będzie jeszcze gorzej, to w naszym kręgu kulturowym dezaprobatę wyraża się, korzystając z kartki wyborczej. Gdzie indziej popularniejsze są semtex i wynalazek Michaiła Kałasznikowa.

Moja paskudna wyobraźnia podpowiada mi sceny jak z Przewodasa - ambasada i tłum szturmujący ogrodzenie, chcąc się załapać na ostatni odlot helikoptera. Albo inny scenariusz - zamiast demokracji dyktator, wprawdzie też skurwysyn, ale nasz skurwysyn. A może powstanie Kurdów, tłumione przez połączone siły iracko-amerykańsko-tureckie?

Ale nie, przecież wszyscy grzeszymy brakiem wyobraźni. Przyszłość jest jedna, słuszna i niezmienna, jak na briefingach w Pentagonie. I tylko gdzieś po sieci niesie się okrzyk "śmierć Harkonnenom", oczywisty dowód tego, że pisarz Frank Herbert też był durniem. Jak zresztą pewnie i wszyscy, poza jednym.

Chyba przestanę pisać teksty zahaczające o publicystykę polityczną, okrutnie to wyjaławia wyobraźnię.

 

PS: Tekst był pisany w trzecim tygodniu wojny. Teraz podobno się skończyła, skóry z Saddama nie widać, demokracji jakoś Irakijczycy nie chcą, Amerykanów takoż. Wolą państwo islamskie, w dość fundamentalistycznym, szyickim wydaniu. Ech, zupełnie są bez wyobraźni...

 


Spis treści
451 Fahrenheita
Literatura
Konkurs
Bookiet
Recenzje
Komiks
Stopka
Ludzie listy piszą
Paweł Laudański
Andrzej Pilipiuk
Satan
Adam Cebula
Tomasz Pacyński
EuGeniusz Dębski
Adam Cebula
Dawid Brykalski
Radosław Samlik
Arkadiusz Bocheński
Sławomir Mrugowski
Miroslav Žamboch
Andriej Łazarczuk
KRÓTKIE SPODENKI
Ryszard Krauze
Edward Bzdyczek
Czarny
 

Poprzednia 19 Następna