strona główna     -     konkurs     -     archiwum fahrenheita     -     stopka redakcyjna     -     napisz do nas
 
Radosław Samlik
Początek Poprzednia strona 23 Następna Ostatnia

Królowa złodziei

ilustracje Małgorzata "Asfodel" Jakubiak

 

 

O AUTORZE
Radosław Samlik, urodził się 9 czerwca 1978r. w Jastrzębiu Zdroju. Mieszka w Marklowicach Górnych, małej wiosce granicznej w powiecie Cieszyńkim. Od 2002 roku - inżynier. Obecnie kontynuuje studia na kierunku informatyka w Politechnice Opolskiej.
Współpracuje ze studencką gazetą "Galopada" wydawaną pod patronatem Politechniki Opolskiej i Uniwersytetu Opolskiego. Zafascynowany twórczością Tolkiena, Williamsa i Sapkowskiego stworzył własną powieść o podobnej tematyce.
Interesuje się literaturą, sportem - głównie kulturystyką, koszykówką, siatkówką i pływaniem oraz podróżami autostopowymi.

Noc nad Vergradem w niczym nie przypominała ciepłych, letnich nocy, do których przywykli mieszkańcy miasta. Zamiast blasku księżyca, mrok rozjaśniały serie błyskawic, co kilka chwil rozdzierające niebo błękitnym ogniem, a ryk wzburzonego morza i huk wielkich fal, które uderzały z wściekłością o skały klifu, zagłuszały nawoływania oznajmiającego północ stróża. Z ciężkich chmur wiszących nisko nad miastem lały się na ziemię strugi deszczu, które rozszalały wiatr zmieniał w wodny pył.

Mimo późnej godziny w górującym nad stolicą Lotharii zamku nikt nie spał. W Wielkiej Sali Obrad niespokojny król Doran nerwowo popijał wino w oczekiwaniu przyjścia na świat upragnionego potomka. Królowa już dwukrotnie poroniła, a Lotharia nadal nie miała następcy tronu. Wśród pospólstwa zaczęły krążyć plotki o przekleństwie ciążącym nad niekochaną królową, w dodatku Zakon Azadriela urósł w ciągu ostatnich lat do rangi potęgi politycznej, której nawet król nie śmiał się otwarcie przeciwstawić. Lasy Lotharii zaroiły się od dobrze uzbrojonych band religijnych fanatyków, którzy w imię Azadriela napadali na podróżnych, szerząc wiarę ogniem i mieczem. Niepokojąco często ofiarami napadów stawali się poborcy podatkowi, co powodowało znaczne straty w świecącym pustkami królewskim skarbcu. Archidiakon Zorghan pełnym żalu głosem potępiał z ambony działania odszczepieńców, powszechnie jednak wiadomo było, jakim sposobem napełnia się zakonny skarbiec i skąd owi odszczepieńcy biorą żywność i broń.

W komnacie królowej pokojówka troskliwym ruchem otarła czoło swej pani wilgotną gąbką.

- Już niedługo, Wasza Wysokość! - zaskrzeczała stara akuszerka. - Proszę tym razem jeszcze bardziej się postarać...

- A co ja niby innego robię? - jęknęła Amadia.

- Módlmy się, aby dziecko było normalne - szepnęła bojaźliwie pokojówka, wykonując dłonią zabobonny gest.

- To, co dawniej było darem, teraz nazywa się przekleństwem - potrząsnęła głową akuszerka. - Złe czasy nastały, złe!

- Tss! - uciszyła ją służąca. - Ściany mają uszy!

Bolesny krzyk królowej przerwał gwałtownie ich rozmowę i kobiety wróciły do swych obowiązków.

Wkrótce w komnacie rozległ się głośny płacz noworodka.

- Dziewczynka, pani - oznajmiła ze smutkiem staruszka, zawijając dziecko w delikatny koc. - Za to zdrowiusieńka jak ryba!

- Jego Wysokość król Doran będzie niepocieszony - skinęła głowa wyczerpana Amadia.

Ostrożnie odebrała noworodka i tuląc go do piersi, odchyliła brzeg koca, szukając wzrokiem charakterystycznego dla królewskiej rodziny znamienia w kształcie wilczej głowy. Łagodnie odwróciła dziecko i z zadowoleniem dostrzegła malutki ślad na drobniutkiej łopatce. Przynajmniej dziewczynka nie będzie z jego powodu złośliwie nazywana Wilczą Twarzą, jak jej nieżyjący dziadek.

-Trzeba zawiadomić archidiakona - powiedziała akuszerka. - Musi sprawdzić, czy można pozwolić dziecku żyć...

- Zorghan już pewnie wie! - prychnęła ze złością królowa. - A jeden z jego psów biegnie już tutaj z podkasanym habitem, by przeprowadzić Próbę. Jak śmieją podejrzewać królewską krew o...

- Pani! - jęknęła nagle przerażona pokojówka. - Patrz!

Wzrok królowej powędrował w kierunku wskazywanym przez drżącą rękę kobiety. W powietrzu unosiła się gąbka, którą do niedawna służąca zwilżała rozpalone czoło swej pani. Dziecko ucichło, a gdy znów dał się słyszeć jego płacz, gąbka z plaśnięciem wylądowała na posadzce przed łóżkiem.

- Nie... - szepnęła Amadia. - To niemożliwe! To nie może być prawda! Dar w królewskiej rodzinie?

- Oni ją zabiją! - rzekła złowrogo akuszerka. - Archidiakon nie toleruje w królestwie innej magii, niż jego własna, wiesz pani o tym równie dobrze, jak my. Takie jest prawo, nie możemy nic zrobić...

- Wezwij Borina, prędko! - Amadia wciągnęła gwałtownie powietrze. - Nie pozwolę temu plugawcowi zabić mojego dziecka!

Gdy przestraszona służąca wybiegła z komnaty, akuszerka położyła swą suchą dłoń na rozpalonym czole królowej.

- To cię będzie kosztowało życie, pani. Archidiakon, wbrew temu, co głosi z ambony, nie przebacza...

- Och, Zorghan i tak by mnie usunął - powiedziała smutno Amadia. - Dwa razy poroniłam, za trzecim urodziłam obdarzone mocą dziecko. Ten pies mnie nienawidzi, od kiedy odradziłam królowi ogłoszenia Lotharii państwem zakonnym. Przynajmniej przed śmiercią napsuję mu nieco krwi!

Nagle rozległo się pukanie do drzwi i do komnaty wkroczył ogolony na łyso gruby mężczyzna.

- Wasza Wysokość - ukłonił się z wymuszoną uprzejmością.- Archidiakon przysyła mnie, bym zgodnie z prawem przeprowadził Próbę i zbadał, czy dziecko nie zostało naznaczone przez Zło.

- To wasze prawo, nie moje - wzruszyła ramionami królowa, przekręcając ukradkiem osadzony w sygnecie rubin. Z klejnotu bezgłośnie wysunął się nasączony trucizną kolec.

Zakonnik wygładził dłonią fałdy czarnego habitu, przepasanego szkarłatnym sznurem.

- Od ponad siedemdziesięciu lat Azadriel jest jedynym bogiem Lotharii - przypomniał z pełnym nagany uśmiechem. - Jego prawa są zatem i świeckimi, pani. Pogańskie zwyczaje, magia i bluźniercze praktyki odeszły wraz z nadejściem prawdziwego Pana!

- Zatem przeprowadź tę przeklętą Próbę! - odparła Amadia. - Chyba nie podejrzewasz o skażenie królewskiej krwi?

Mężczyzna odkorkował niewielką buteleczkę i ostrożnie upuścił na opuszek palca kroplę cieczy przypominającej krew.

- Zło na różne sposoby stara się obalić Wielkiego Azadriela - powiedział z przyklejonym do twarzy sztucznym uśmiechem. - Jeśli opanowało twoje dziecko, pani, na jego czole święta woda pozostawi ślad.

Zbliżył dłoń do głowy noworodka i wyciągnął naznaczony szkarłatną kroplą palec. Nie zdążył jednak dotknąć skóry, gdy ta poczerwieniała, a dziewczynka zaniosła się przeraźliwym płaczem. Zakonnik zmarszczył brwi i gwałtownie przytknął palec do czoła dziecka. Rozległ się głośny syk i pisk bólu. Amadia błyskawicznym ruchem chwyciła mężczyznę za nadgarstek i odciągnęła jego dłoń, wbijając w nią jednocześnie zatruty kolec. Dziecko zanosiło się głośnym łkaniem, wypełniając komnatę bolesnym zawodzeniem. Na jego czole widniał mały, przypominający łzę, ślad po oparzeniu. Zakonnik cofnął się o krok.

- Nigdy czegoś podobnego nie widziałem! - wyjąkał . - Siła Zła tkwiąca w tym dziecku jest olbrzymia!

- To ty i twój zakon orzekliście, że to Zło! - odparła królowa. - Ale nikomu nie powiesz o tym, co widziałeś

Mężczyzna potoczył błędnym wzrokiem po komnacie.

- Co... się... dzieje? - wykrztusił, ocierając pianę, która pojawiła się na jego ustach.

Nagle wrzasnął z bólu, wyprężył się jak struna i wybałuszył oczy do granic możliwości. Wstrząsany drgawkami upadł na podłogę i znieruchomiał.

Niemal w tej samej chwili do komnaty wszedł bez pukania rosły mężczyzna o surowej twarzy oszpeconej blizną ciągnącą się od lewego ucha po brodę. Ubrany był w czarne spodnie z miękkiego materiału, czarną jedwabną koszulę i skórzaną kamizelkę ściągniętą szerokim pasem, za którym tkwił długi sztylet. U jego boku kołysała się lekka, zakrzywiona szabla w misternej pochwie inkrustowanej srebrem.

- Wzywałaś mnie, Wasza Wysokość? - z kamienną twarzą przekroczył leżące na posadzce zwłoki i podszedł do łóżka.

- Oto twoja nowa pani, Borinie - wyczerpana Amadia podała mu łkające dziecko. - Wywieź ją z Lotharii i dobrze ukryj przed psami Zorghana!

- Nie rozumiem...

- Moja córka posiada Dar, Borinie, a w obliczu tylu religijnych fanatyków nie pomoże jej nawet królewska krew. Zabiją ją, gdy tylko się dowiedzą!

- Kiedy mam ją przywieźć z powrotem? - mężczyzna z trudem ukrył zdumienie.

Amadia zamknęła oczy i rzekła z bólem:

- Nigdy. Zastąp jej rodziców, Borinie, niech nigdy nie dowie się o swym dziedzictwie. Wolę, by żyła jak prosty człowiek, niż żeby zginęła w imię Azadriela!

- Jestem tylko złodziejem, pani - zaprotestował Borin. - Nie wiem nic o wychowywaniu...

- Nie jesteś zwykłym złodziejem - przerwała mu królowa, unosząc się z wysiłkiem na łokciu. - Jesteś Mistrzem Gildii, naucz moją córkę swego fachu. Niech zostanie królową złodziei, skoro nie może panować w Lotharii!

- Stanie się jak zechcesz, pani - posłusznie skłonił się Borin.

- Wywieź ją z kraju, niech dorasta z dala od złych mocy Azadriela. Jeśli nie nauczy się kontrolować swego Daru, a pozostanie w Lotharii, Tropiciele Zorghana odnajdą ją w kilka dni.

- Przekażę zwierzchnictwo Gildii memu bratu - oznajmił mistrz złodziei. - Będzie mnie za to wielbił do końca swych dni...

- Masz dosyć pieniędzy?

- Złodziejski skarbiec zawsze będzie dla mnie otwarty. Jak ma na imię księżniczka?

- Miranthe, tak jak moja matka. Ojciec mówił do niej Minthi... Jedźcie już! Zorghan lada chwila zorientuje się, że stało się coś złego, skoro jego zakonnik nie wrócił z meldunkiem!

Borin skłonił się posłusznie, ucałował wyciągniętą dłoń królowej i opuścił komnatę.

- Żegnaj, Minthi - w oczach Amadii pojawiły się wielkie łzy.

Skulona dotąd w kącie akuszerka podeszła do swej pani i ścisnęła pocieszająco dłoń.

 

***

 

Bezszelestnie niczym duch, Borin przemykał w ciemności zamkowymi korytarzami. Zmęczone płaczem dziecko zasnęło przytulone do jego szerokiej piersi, więc mógł skupić się na tym, by niezauważonym wymknąć się z pałacu. Jako Mistrz Gildii Złodziei poznał sekretną sztukę sadine, pozwalającą na osiągnięcie częściowej niewidzialności i wtopienie się w otoczenie. Gdy nie było zasłony lub wnęki, w której mógłby się skryć przed przechodzącymi lokajami, Borin wykonywał starożytny gest i szeptał tajną formułę, po której jego kontury traciły ostrość, kształt stawał się rozmyty, a ciało półprzeźroczyste. Rosły mężczyzna kulił się wówczas w pod ścianą i modlił do Swaruna, boga złodziei i żebraków, by dziewczynka nie zaczęła płakać. Tuż przed Salą Tronową omal nie wpadł na grupę zakonników podążających spiesznym krokiem w kierunku, z którego przybył. W ostatniej chwili Borin uskoczył w ciemny kąt i użył sztuki sadine. Dziewięciu sług Azadriela bezgłośnie przemaszerowało obok niego i gdy już myślał, że mu się udało, ostatni z zakonników zatrzymał się i uważnie rozejrzał po Wielkim Holu. Jego twarzy nie było widać spod obszernego kaptura, lecz purpurowe obramowanie czarnego habitu zdradziło złodziejowi tożsamość mężczyzny.

-Na Swaruna! - dreszcz strachu przebiegł po plecach Borina. - Zorghan we własnej osobie! Pewnie już wie, diabelski pomiot!

Archidiakon raz jeszcze uważnie rozejrzał się po pogrążonym w półmroku Wielkim Holu i ruszył za braćmi zakonnymi.

Borin odetchnął z ulgą. O głowie Zakonu Azadriela krążyły tchnące grozą opowieści, a on nie miał zamiaru sprawdzać, czy były prawdziwe.

- Tym razem nam się udało, malutka - szepnął do śpiącego dziecka, wślizgując się do królewskiej garderoby. - Niebawem jednak naszym śladem ruszą Tropiciele, musimy uciekać!

Troskliwie owinął dziewczynkę jedwabną chustą i jeszcze jednym kocem, po czym podszedł do ogromnej szafy, w której wisiały królewskie ubrania. Założył obszerny, czarny płaszcz z mięciutkiej wełny, utkany tak, by nie przepuścił nawet kropli deszczu, po czym wszedł do szafy i zamknął za sobą drzwi. Po omacku wyszukał dwa wgłębienia na tylnej ściance i nacisnął je jednocześnie. Dobrze naoliwiony mechanizm bezgłośnie odsłonił korytarz, którego mrok rozpraszał nieco blask pojedynczej pochodni. Borin chwycił ją w prawą rękę i przyciskając niemowlę do piersi, pobiegł truchtem znajomą trasą. Jako królewski złodziej, Mistrz Gildii znał na wylot wszystkie tajne tunele wydrążone pod Vergradem. Po długim, męczącym biegu dotarł do końca korytarza. Drzewcem pochodni zastukał w umówiony sposób w klapę w suficie i ciężka pokrywa uniosła się. Do tunelu wtargnął gwar rozmów i zapach piwa. Borin ostrożnie podał zawiniątko mężczyźnie, którego przystojna twarz, ozdobiona starannie przyciętą bródką ukazała się w otworze, i wspiął się po kamiennych schodach.

- Na Swaruna, toż to dziecko! - zdumiał się tamten.

- Milcz, Garonie! - zganił go Borin, odbierając księżniczkę. - Poślij po mego brata, niech zjawi się niezwłocznie w mojej komnacie. Odszukaj Erina Przemytnika i również przyślij do mnie.

Nie czekał na odpowiedź Garona. W kapturze naciągniętym głęboko na oczy wyszedł zza kontuaru i wmieszał się w tłum gości cieszącej się zasłużenie złą sławą gospody "Pod Cynowym Kuflem". Główna sala była zawsze pełna ludzi. Do gospody ściągały bandy zwykłych złodziei i rzezimieszków, żebraków i ladacznic, ale nie brakowało ściganych przez prawo typów spod ciemnej gwiazdy, kryjących się w ciemnych kątach, ani zwykłych najemników. Równie łatwo było tutaj stracić sakiewkę, jak i życie. "Pod Cynowym Kuflem" nie była jednak zwykłą mordownią, jakich pełno w portowych miastach, takich jak Vergrad. Była siedzibą Gildii Złodziei, potężnej, tajnej organizacji działającej od wieków pod protekcją monarchów Lotharii dzięki szerokiemu strumieniowi złota, który płynął do skarbca z tytułu podatku od kradzieży, jaki nałożony był na Gildię.

Nie wzbudzając większego zainteresowania, Borin przemknął niczym duch przez zadymioną salę. Ukryte pod płaszczem dziecko zaczęło płakać, ale brzęk kufli i gwar rozmów skutecznie zagłuszyły słaby głosik. Nie niepokojony Borin dotarł do schodów prowadzących na piętro, gdy wtem drogę zastąpił mu chudy jak patyk mężczyzna o ponurym spojrzeniu.

- Spokojnie, Klinga - powiedział cicho Borin. - To ja.

- Niech cię szlag trafi, szefie - skrzywił się tamten. - A już miałem nadzieję, że ktoś chce wejść bez pozwolenia do komnat Gildii... Po jaką cholerę nosisz na łbie ten kaptur?

- Nie twój interes. Weź kilku najlepszych ludzi i pilnuj okolic gospody. Zabijcie każdego, kto w habicie Zakonu Azadriela zbliży się do Gildii na sto kroków!

- W taką noc? - jęknął złodziej. - I w dodatku zabijać te świętoszkowate safanduły? Toż to żadna zabawa!

- Rób, co mówię! - warknął Borin.

- Dobra, dobra - machnął ręką chudzielec i ruszył w głąb sali.

- Klinga! - zawołał za nim Borin. - Służ memu bratu tak wiernie, jak służyłeś mi.

Drobny złodziej uniósł pytająco brwi.

- Od dziś Stongar jest Mistrzem Gildii. Nic więcej nie musisz wiedzieć.

Po tych słowach Borin ruszył do swej komnaty. Zamknął za sobą drzwi i położył śpiące na powrót dziecko na przykrytym bogato zdobioną narzutą łożu. Poczuł się bezpiecznie. Wiedział, że żaden sługa Zorghana nie zbliży się do siedziby Gildii. Klinga był niepozorny, ale jego wygląd zwiódł już niejednego. Jego reputacja groźnego zabójcy była w pełni zasłużona.

Wyciągnął spod łóżka skórzany worek marynarski, prezent od Erina Przemytnika, i rozejrzał się po pokoju. Po krótkim namyśle wrzucił do środka trochę zapasowych ubrań, ciężki trzos pełen złota, krótki łuk owinięty w natłuszczone skóry i kołczan pełen strzał, długi sztylet i szkatułkę z klejnotami. Gildia była bogata, mógł sobie na to pozwolić. Spojrzał niepewnie na dziecko. Co będzie, jak się zmoczy, albo, co gorsza, zabrudzi? Omiótł wzrokiem pokój i zerwał z okna jedwabną zasłonę. Z trudem wepchnął ją do worka. Wtem rozległo się pukanie i w drzwiach stanął Stongar z dwoma mężczyznami.

- Jesteście - stwierdził Borin, po czym zwrócił się do Garona. - Za chwilę chcę mieć tutaj bukłak pełen mleka, zajmij się tym!

- Mleka?! Skąd ja wezmę mleko w szanującej się gospodzie?

- Ukradnij! - zirytował się Borin. - Jesteś przecież złodziejem!

- To będzie kompromitacja! - jęknął Garon, ale posłusznie pobiegł wypełnić polecenie przywódcy.

Borin popatrzył twardo na pozostałych mężczyzn.

- Wejdźcie i zamknijcie drzwi. Stongarze, od tej chwili jesteś Pierwszym Złodziejem!

- Co takiego? - zdumiał się Stongar.

- Mianuję cię Mistrzem Gildii i biorę Erina na świadka.

- Tylko po to mnie tu wezwałeś? - wychrypiał jednooki przemytnik.

- Dobre wiesz, że nie - prychnął Borin. - Czy któryś z twych statków jest w pobliżu?

- "Sokolnik" kotwiczy w zatoczce pięć mil stąd na zachód. Jest rozładowany i czeka aż sztorm ucichnie, aby popłynąć do Zanerii.

- Muszę opuścić Lotharię dzisiejszej nocy.

- Trzysta sztuk złota - ocenił przemytnik. - Ryzykuję statek i ludzi.

- To mnóstwo pieniędzy, ale zgoda - Borin wygrzebał z worka szkatułę i wyłowił z niej kilka rubinów. - To jest warte więcej, ale nie chcę się rozstawać ze złotem, będzie mi potrzebne w podróży.

- Co się dzieje? - chwycił go za ramię Stongar. - Co jest tak groźne, że Mistrz Gildii musi przed tym uciekać?

- Im mniej wiecie, tym ona jest bezpieczniejsza - złodziej wskazał na owinięte kocami dziecko. - Przysiągłem ją uratować, ale by tego dokonać, muszę zniknąć.

- Toż to dzieciak! - zdziwił się Stongar. - Twój?

- Nie bądź głupi! - ofuknął go Borin. - Jesteś teraz Mistrzem, zacznij myśleć jak głowa organizacji, a nie jak młodszy brat!

- Potęga i pieniądze Gildii zawsze będą na twe usługi, bracie! - uścisnął jego dłoń Stongar.

- Wiem - po raz pierwszy uśmiechnął się Borin. - Nadal noszę tatuaż Mistrza! Żegnaj, Stongarze. Ruszajmy, Erinie, tunelami wymkniemy się poza miasto. Im dłużej zwlekamy, tym więcej czasu dajemy Zorghanowi na zorganizowanie pościgu!

- Zorghanowi! - Stongar oparł rękę na rękojeści noża.

- Nie daj się zwieść jego świętoszkowatości! - ostrzegł go Borin. - To niebezpieczny przeciwnik, więc nie rób głupstw. Pamiętaj, że teraz ty tutaj rządzisz!

Drzwi komnaty otwarły się i stanął w nich przemoczony Garon z bukłakiem w ręku.

- Jeśli ktokolwiek z was piśnie choćby słówko - wydyszał, podając mleko Borinowi - to poderżnę mu gardło!

- O tej kradzieży stulecia będą śpiewać ballady - zażartował Erin. - Ruszajmy!

W tej samej chwili leżące na stoliku zdobione pióro uniosło się w powietrze i pożeglowało w kierunku łóżka. Osłupiali mężczyźni wpatrywali się jak zaklęci w dziwne zjawisko. Nie trwało ono jednak długo i po kilku chwilach pióro łagodnie opadło na podłogę.

- Co to było? - wykrztusił zaskoczony Garon. - Czy to był...?

- Dar - skinął głową Borin. - W dodatku bardzo silny, jak widzieliście. Oto, dlaczego dziewczynka musi zniknąć.

Garon podszedł do łóżka i wziął dziecko w ramiona.

- To przez ciebie czeka mnie zmiana szefa - wyszczerzył zęby do śpiącego noworodka. - Ciekaw jestem, dlaczego po prostu archidiakon nie wyda na ciebie wyroku śmierci, jak na inne?

Borin milczał.

- Zaraz, zaraz - zmitygował się Garon. - W y d a ł wyrok śmierci, prawda? To dlatego chcesz je ocalić! Dlaczego jest takie wyjątkowe?

- Nie twój interes - warknął Borin. - Daj mi je i ruszajmy!

Gdy Garon podawał dziecko swemu przywódcy, odwinęły się koce i jego wzrok padł na drobniutką łopatkę. Jego oczy rozszerzyły się ze zdumienia, gdy dostrzegł znamię.

- Ależ to jest...

- Milcz! - Borin pospiesznie otulił kocem dziewczynkę. - Niech cię szlag trafi, Garonie, musiałeś się wtrącać? Teraz nie ma innej możliwości. Musisz uciekać razem ze mną!

- Daj mi pięć minut - poprosił pobladły Garon. - Spakuję się.

- Nie mamy tyle czasu - potrząsnął głową Borin. - Dogonisz nas. Spotkamy się za miastem u wylotu tunelu.

Zdumieni Erin i Stongar popatrzyli po sobie. Niczego nie dostrzegli i teraz starali się zrozumieć, dlaczego zawsze czupurny Garon bez słowa sprzeciwu zgodził się na tułaczkę.

 

***

 

W najciemniejszym kącie niemiłosiernie zadymionej gospody, przy wielkim kuflu piwa siedział drobny mężczyzna o twarzy przypominającej pysk łasicy. Pozornie pogrążony w prostackiej rozmowie z podpitą prostytutką, omiatał bacznym spojrzeniem bystrych oczu całą salę. Nagle skrzywił się i zwinął, jakby dostał pięścią w żołądek. Podawał się za truciciela, lecz w rzeczywistości był płatnym informatorem dowódcy straży miejskiej i wypatrywał wśród gości najbardziej ściganych przez prawo bandytów. Nie był to wszakże jego jedyny zawód. Był Tropicielem. Z odległości pięciu mil wyczuwał, kiedy ktoś używał Daru. Był to niemal fizyczny ból. A teraz, w samym środku stolicy Lotharii, gdzie stała największa świątynia Azadriela i gdzie mieściła się główna siedziba Zakonu, wyczuł bardzo blisko jakiegoś maga. Obrażona jego zachowaniem prostytutka postanowiła sprzedać swe wątpliwe wdzięki jakiemuś prawdziwemu mężczyźnie i, zataczając się, opuściła stolik.

Tropiciel odetchnął z ulgą i narzucił na głowę głęboki kaptur, co nie było niczym nadzwyczajnym w gospodzie, gdzie większość bywalców chciała pozostać anonimowa. Nagle zobaczył jakiś ruch na schodach prowadzących na piętro. Dostrzegł dwóch rosłych mężczyzn ubranych w czarne płaszcze z narzuconymi kapturami. Wytężył wzrok i przez dym fajkowego ziela widział przez mgnienie oka charakterystyczną bliznę na szczęce jednego z mężczyzn, zanim znikli w składziku za kontuarem.

Hmm..., pomyślał, popijając piwa, Mistrz Gildii Złodziei taszczący pod płaszczem dziwny, ruchomy pakunek i wymykający się tajnym przejściem z własnego podwórka? Do tego jakiś przeklęty mag w zasięgu ręki! Myślę, że archidiakon słono zapłaci za taką informację...

 

***

 

Zorghan, wypranym z uczuć wzrokiem popatrzył na zwłoki zakonnika i utkwił spojrzenie w dumnym obliczu królowej.

- Znam powód śmierci brata Annara - odezwał się zimnym głosem. - Był głupcem, więc jestem skłonny wybaczyć ci, pani, tę zbrodnię. Pod jednym warunkiem, oczywiście.

- Nigdy nie powiem ci, gdzie jest moja córka! - krzyknęła Amadia. - Możesz mnie zabić, ale gdy król się dowie..

- Król jest słaby! - prychnął pogardliwie Zorghan. - Jeszcze nie zauważyłaś, kto tak naprawdę sprawuje władzę w tym państwie? Ja! Tysiące wyznawców Azadriela gotowe są na moje wezwanie zaatakować zamek. Nie będzie to jednak potrzebne. Moc Pana jest wielka! Jeszcze kilka tygodni i każdy, kto odwiedzi jego świątynię, stanie się gorliwym wyznawcą Azadriela!

- Niewolicie ludzi... - wyszeptała z odrazą Amadia. - Niszczycie ich dusze!

- Azadriel potrzebuje wyznawców - wzruszył ramionami archidiakon, siadając na skraju łóżka. - Przepowiedziano jego ponowne przyjście na świat w sześćset sześćdziesiątym szóstym roku Nowej Ery, jeśli liczba jego wyznawców osiągnie wówczas magiczną liczbę dziesięciu milionów. Cóż, pozostało jeszcze tylko dwadzieścia pięć lat. W tym czasie osiągniemy wystarczającą liczbę wiernych, w ten czy inny sposób. Wówczas wystarczy ofiara z obdarzonej mocą krwi potomków Nazdrilla Jednorękiego, który pomógł w obaleniu Azadriela, by upadły bóg odzyskał swą moc! Świat stanie w płomieniach, a kapłani Pana zostaną nagrodzeni nieśmiertelnością i będą rządzić tym, co ich skamlący niewolnicy zbudują na ruinach Nowej Ery!

- Ofiara z obdarzonej mocą krwi potomków Nazdrilla Jednorękiego... - powtórzyła oszołomiona Amadia.

- Tak, królowo - uśmiechnął się Zorghan. - Daleki jestem od zabicia twego dziecka. Oczywiście do czasu. Wielki Plan wszedł w życie! Dziś w nocy przejmę władzę i stanę się regentem Lotharii. Oficjalnie umrzesz, pani, podczas porodu, a zrozpaczony król popełni samobójstwo. Za kilka lat poniesiemy ogień wiary do innych krajów. Tam, gdzie będzie można, wybudujemy świątynie i szybko przejmiemy całe państwa bez rozlewu krwi. Gdzie jednak stawią nam opór, zaniesiemy miecz i ogień. Nic nie powstrzyma już nadejścia Azadriela!

- Jesteś szalony! - jęknęła królowa. - Pożądasz władzy, a wiara jest twoją przykrywką!

- Mylisz się! - ostry głos archidiakona smagnął Amadię niczym bat. - Jestem potomkiem najwyższych kapłanów Azadriela! Tysiąc lat temu, w czasach Mrocznej Ery, Azadriel był pierwszym pośród bogów. To jego prawa rządziły światem, jego świątynie wznosiły się we wszystkich krajach Ulsnearu. Zazdrośni bogowie podstępnie zrzucili go jednak z Gwiezdnego Tronu, a zdradzieccy ludzie pod wodzą Nazdrilla Jednorękiego, króla Lotharii, zburzyli jego świątynie i wymordowali kapłanów. Za ich przykładem poszły wszystkie kraje Ulsnearu. Teraz nadejdzie czas zemsty!

- Ty... mówisz o powrocie Mrocznej Ery! - Amadia ze strachem patrzyła w płonące fanatyzmem oczy archidiakona. - O czasach terroru i grozy, o jakich nikomu się nie śniło! Ale przecież owym krwawym obalonym bogiem był Alebath...

- Jego prawdziwe imię brzmi Azadriel - wyjaśnił z triumfalnym uśmiechem zakonnik.

- Nie pozwolę ci na to! - krzyknęła wzburzona królowa.

Zorghan zaśmiał się nieprzyjemnie.

- A cóż ty możesz zrobić?

Błyskawicznym ruchem chwycił jej dłoń i odsłonił zatruty kolec sygnetu.

- Chciałaś mnie zabić? - z uśmiechem ukłuł swój palec i obserwował szkarłatną kroplę krwi, która pojawiła się na skórze. - Wyręczę cię.

Amadia z niedowierzaniem wpatrywała się w Zorghana, który oblizał krwawiący palec.

- Hmm... Z trucizną smakuje nawet lepiej.

Nagle w oczach archidiakona zabłysł gniew.

- Nędzna suko! Moc Azadriela jest wielka i ochrania jego sługę! Równie wielki jest jego gniew!

Gwałtownie zacisnął dłoń królowej, wbijając zatruty kolec w jej ciało. Gdy ustały drgawki, zwrócił się do czekających w milczeniu zakonników.

- Natychmiast przysłać do mnie Żmiję. Znajdźcie i zabijcie wszystkich, którzy byli tutaj podczas porodu.



Czytaj dalej...




Spis treści
451 Fahrenheita
Literatura
Konkurs
Bookiet
Recenzje
Komiks
Stopka
Ludzie listy piszą
Paweł Laudański
Andrzej Pilipiuk
Satan
Adam Cebula
Tomasz Pacyński
EuGeniusz Dębski
Adam Cebula
Dawid Brykalski
Radosław Samlik
Arkadiusz Bocheński
Sławomir Mrugowski
Miroslav Žamboch
Andriej Łazarczuk
KRÓTKIE SPODENKI
Ryszard Krauze
Edward Bzdyczek
Czarny
 

Poprzednia 23 Następna