strona główna     -     konkurs     -     archiwum fahrenheita     -     stopka redakcyjna     -     napisz do nas
 
Fahrenheit Crew
Początek Poprzednia strona 39 To już koniec To już koniec

ZAKUŻONA PLANETA

 

 

Czarny

Nowy dom

(Komentuje Tomasz Pacyński)

 

 

Ten dzień miał zapisać się złotymi zgłoskami na kartach historii ludzkości, choć na pewno nie ze względu na pogodę. Od samego rana lekko mżyło. George spojrzał na zegarek, stojący na nocnym stoliku. Cyfry wyświetlacza pokazywały godzinę 5:42.

Czas wstawać. Jak pomyślał, tak zrobił. Poszedł do łazienki wziąć gorący prysznic, minie wiele czasu nim ponownie będzie mógł sobie pozwolić na taką przyjemność. Był spokojny i wypoczęty, zniknęła gdzieś nerwowość, która towarzyszyła mu przez ostatnie kilka dni i nocy. Dziś wreszcie nastąpi start - uśmiechnął się do siebie, zapinając kombinezon z napisem NASA na prawym ramieniu.

 

Okolica wokół przylądka Canaveral była zatłoczona jak jeszcze nigdy. Tysiące samochodów, autokary wycieczkowe i dziesiątki tysięcy ludzi zebranych, by zobaczyć dzisiejszy start rakiety. Dotarcie do ośrodka lotów kosmicznych nie było łatwą rzeczą pomimo tytanicznej pracy setek policjantów, starających się zapewnić porządek i wolny dojazd dla astronautów i gości zaproszonych na uroczystość.

Dziś 12 kwietnia 2061 roku, dokładnie w sto lat po wystrzeleniu pierwszego człowieka w kosmos, jego śladem ruszało kolejnych czworo pionierów przestworzy. Dzięki pracy setek tysięcy naukowców, inżynierów, techników i zwykłych robotników, George Lanski (właściwie Jerzy Łański) - Kanadyjczyk polskiego pochodzenia, inżynier elektronik i pilot wyprawy; profesor Yen Tsouki - japoński autorytet z dziedziny mikrobiologii i biochemii; doktor Marie Clermont - biogeolog z Francji i drugi inżynier - mechanik i fizyk Stanley Forrest, przedstawiciel USA, jako pierwsi Ziemianie mieli wylądować na innej planecie, na Marsie.

Dwa lata wcześniej na Czerwoną Planetę wysłano rakietę z aparaturą, która z dwutlenku węgla z atmosfery marsjańskiej i wodoru przywiezionego z Ziemi wyprodukować miała składniki paliwa do pojazdu, którym powróci dzisiejsza załoga. Jednym z "bagaży" był także ów pojazd. Wszystko przebiegło według planu i od kilkunastu miesięcy na Marsie trwała produkcja paliwa, a jego obecny zapas pozwalał już na lot powrotny.

Dziś w ślad za tamtą wyruszała kolejna, na pokładzie której znajdował się moduł mieszkalny dla załogi oraz sprzęt badawczy. Razem z nią leciała druga rakieta z misją identyczną jak ta sprzed dwu lat, by przygotować wszystko dla kolejnej wyprawy.

Po wysłuchaniu wszystkich przemów głów państw, których przedstawiciele wchodzili w skład odlatującej dziś grupy astronautów, często przerywanych oklaskami i okrzykami radości zebranych tłumów, nadeszła godzina startu. Hukowi silników startującej rakiety towarzyszyły wiwaty i życzenia powodzenia, a niknącą sylwetkę rakiety śledziły miliony oczu i tysiące obiektywów aparatów fotograficznych i kamer video.

 

Lot trwał prawie sześć miesięcy i minął bez większych problemów. Drobne usterki zostały usunięte własnymi siłami załogi, wspomaganej wiedzą głównego komputera rakiety. Szczęście nie opuszczało ich również podczas lądowania i pierwszych dni, które minęły na rozbijaniu obozu i kontroli technicznej znajdującej się tu aparatury.

 

Szedł podziemnym korytarzem w kierunku północnym lekko wznoszącym się ku powierzchni. Dziś jemu przypadło zadanie sprawdzenia, co dzieje się w tym dziwnym gnieździe, które powstało wiele dni temu. Systematycznie kontrolowali zachowanie zamieszkujących ją istot, poruszających się na krótkich okrągłych odnóżach. Wspiął się ku wylotowi korytarza i rozejrzał po okolicy. Na powierzchni nastąpiło sporo zmian, pojawiły się jakieś nowe konstrukcje. Nagle z jednej z nich wyszła dwunożna istota w srebrzystobiałym pancerzu zakończonym wielką kulą w miejscu łba.

W pośpiechu zawrócił do podziemnych korytarzy i ruszył w stronę ku swoim. Jego sześć nóg szybko niosło go do domu, a czułki ostrzegały przed osuwającym się piaskiem i kawałkami skał. Pędem minął strażników u wejścia do zespołu komór, będących domem jego stada, zdążając do głównego pomieszczenia. Jak się należało spodziewać, zastał tam królową - matkę wraz z jej świtą oraz wielu innych członków ich małej społeczności. Gdy obraz tego, co widział na powierzchni, trafił do współświadomości stada, strach poraził wszystkich :

- Dwunożni giganci powrócili!!!

 

 

 

 

Komentarz:

 

Tym razem nie będzie punktowania kolejnych potknięć. Zajmiemy się całością, ogólną koncepcją konstrukcyjną.

Im krótszy tekst, tym ważniejsza pointa. W wielotomowej powieści można sobie pozwolić na przygotowanie czytelnika do wielkiego finału, można podsuwać wskazówki, lub wręcz przeciwnie, jak w dobrym kryminale, mylące tropy. W opowiadaniu jest już trudniej, wszystko musi być skondensowane, musi opierać się na spójnym pomyśle. Nie ma miejsca na wszystkie sztuczki, które zmieściłyby się w powieści.

Jeszcze trudniej jest w czymś, co nazywamy shortem. Musi być jak dowcip, z bardzo ostro zarysowaną pointą. A dowcip, jak wiadomo, nie musi być dobry, byle zaskakiwał. Nie może zawierać nic zbędnego, bo tylko osłabia to efekt. A najważniejszy jest pomysł.

Powyższy tekst jest niewątpliwie shortem, trudno nazwać inaczej coś, co zawiera niespełna sześćset słów. Zobaczmy więc, czy spełnia wszystkie warunki.

Najpierw pomysł. Jak zrozumiałem, zaskoczenie opierać się ma na kontraście pomiędzy oczekiwaniami ludzkości, wyruszającej na podbój nowych światów, a stanem faktycznym. Oto ludzie wracają do miejsca, które było kiedyś ich domem, o czym pamięć zaginęła w pomroce dziejów.

Nie dam głowy, czy ów pomysł jest oryginalny, coś mi się majaczy w sklerotycznej pamięci, że już coś podobnego czytałem. Wpisuje się to zresztą w cały nurt fantastyki zajmujący się "tajemnicą pozaziemskiego pochodzenia człowieka". Ale oryginalność nie jest tu najważniejsza, istotniejszy będzie, zwłaszcza przy krótkiej formie, sposób realizacji pomysłu.

Z tym mamy problem. Short powinien być jak ratlerek, im mniejszy, tym lepszy. Czytelnik nie powinien mieć problemów z czymkolwiek zbędnym, rozpraszającym jego uwagę, bo to nieuchronnie osłabia pointę. Tutaj pierwsza część jest okrutnie rozwodniona, pasująca raczej do opowiadania, kiedy trzeba wprowadzić czytelnika w klimat. Dostajemy całą masę informacji - niestety, zupełnie nieprzydatnych i niewykorzystanych później. Nie jest istotna cała lista załogi wraz z pochodzeniem poszczególnych jej członków, bo nie odgrywa to żadnej roli dla głównej intrygi. Nazwiska nie występują nigdzie dalej, dostajemy kawałek zupełnie niepotrzebnej wiedzy. Opisy, choć niezłe, są po prostu mylące, spodziewamy się czegoś innego, innego typu tekstu. To nie jest jednak zaskoczenie, o jakie chodzi, raczej rozczarowanie, że wszystko nie rozwija się właśnie w ten sposób.

Dla tego konkretnego pomysłu wystarczyłoby kilka zdań, koniecznie z uwypukleniem motywu "zdobywania nowych światów". I tyle. Oczywiście, jeśli celem było napisanie shorta.

To jeden sposób poprawienia tego tekstu - skrócenie, wyrzucenie wszystkiego, co zbędne, zostawienie najistotniejszego - pomysłu i ostrej pointy. Dostaniemy wtedy rasowego shorta, może niezbyt oryginalnego, ale zawsze. Tylko wydaje mi się, że szkoda. Shortów i tak jest ostatnio za dużo, co wcale mi się nie podoba, jak muszę przyznać.

Można pójść w drugim kierunku, spróbować rozwinąć. Zachować styl pierwszej części, zwolnić tempo. Nie dążyć do pointy za wszelką cenę. Biorąc pod uwagę zupełnie niezły język, ograny być może, ale wciąż nośny pomysł, może wyjść z tego całkiem dobre opowiadanie. I to bym właśnie Autorowi radził.

 

Tomasz Pacyński




 


Spis treści
451 Fahrenheita
Literatura
Konkurs
Bookiet
Recenzje
Komiks
Stopka
Ludzie listy piszą
Paweł Laudański
Andrzej Pilipiuk
Satan
Adam Cebula
Tomasz Pacyński
EuGeniusz Dębski
Adam Cebula
Dawid Brykalski
Radosław Samlik
Arkadiusz Bocheński
Sławomir Mrugowski
Miroslav Žamboch
Andriej Łazarczuk
KRÓTKIE SPODENKI
Ryszard Krauze
Edward Bzdyczek
Czarny
 

Poprzednia 39 To już koniec