strona główna     -     konkurs     -     archiwum fahrenheita     -     stopka redakcyjna     -     napisz do nas
 
EuGeniusz Dębski
Początek Poprzednia strona 31 Następna Ostatnia

Hoża młynarka

 

 

Obaj walczący mieli już dość pojedynku. Ramiona im omdlewały, z coraz wyraźniejszym wysiłkiem unosili tarcze, zamachy mieczem wyprowadzali, starając się używać wszystkich jeszcze jako tako funkcjonujących mięśni, od bioder począwszy, przez co miotali się i wili. Uderzali, licząc bardziej na ciężar broni i nieuwagę przeciwnika niż na własną siłę i umiejętności. Nie brakowało im ani jednego, ani drugiego, ale tłukli się od niemal godziny. Wszyscy inni już leżeli, a ci dwaj, pokonawszy po kilku przeciwników, starli się jako ostatni. I nie potrafili zakończyć pojedynku. Skwar rozgrzał ich hełmy, a walka ciało - pot zalewał oczy, szczypał i piekł, ale nie mieli możliwości ich przetarcia. Potrząsali więc głowami, usiłowali ustawić się tak, by słońce świeciło w oczy przeciwnikowi, ale ponieważ obaj mieli taki sam plan, krążyli tylko, marnując resztki sił na taniec w żelastwie.

Cadron uznał, że nadeszła pora na jakieś zdecydowane działanie. Czas uciekał, jeszcze trochę a obaj osłabną tak, że nie będzie mowy o rozstrzygnięciu starcia. Przez chwilę jeszcze dreptał wokół przeciwnika, obserwując jego kroki dokoła siebie, potem zamarkował pchnięcie, potknął się i niemal odsłonił całkowicie, przyklękając na kolano. Jego rywal, Zarest, obleczony w połupaną, ale dobrej jakości zbroję, uznał widać, podobnie jak Cadron, że należy kończyć: zamachnął się potężnie i wyprowadził obszerny młynek, ale kiedy jego wypolerowany do lustrzanego blasku miecz runął w dół, tam już nikogo nie było. Cadron markował tylko potknięcie, uskoczył w bok i ciął mocno w trzymającą miecz rękę. Zarest zawył i wypuścił broń, a w następnej chwili zderzył się z tarczą Cadrona, a miecz atakującego, wetknięty między nogi Zaresta, zadziałał jak pęta czy kajdany - biedny rycerz cofnął się... chciał się cofnąć... ale tylko górna połowa ciała wykonała ten ruch, nogi zostały w miejscu. Rycerz jęknął, wyrzucił ręce w górę, uderzając swoją tarczą w tarczę zwycięzcy, bo to już było wiadomo, i z brzękiem blach i przekleństwami na ustach zwalił się na plecy. Uderzenie było potężne. Cadron, który już odrzucił tarczę i miecz, natychmiast wylądował okrakiem na brzuchu przeciwnika ze sztyletem w dłoni i przyłożył go do szyi zwyciężonego, nie miał kogo zapytać, czy się poddaje. Dopiero gdy niecierpliwie pomachał ręką, podbiegł z konwią wody pachołek i chlusnął zawartością na głowę Zaresta. Na polecenie Cadrona zdarł z nieprzytomnego hełm, a zwycięzca huknął powalonego kilka razy w policzki. Dopiero wtedy pokonany zatrzepotał powiekami, otworzył oczy, zezował chwilę, potem jakby wrócił do rzeczywistości.

- Zdajesz się na łaskę? - zapytał Cadron.

- Och... Tak, na bogów... - wychrypiał Zarest. - Zejdź, panie, ze mnie, bo się posram...

Cadron szybko zsunął się z przeciwnika. Zdjął z głowy swój hełm i pochylił się w głębokim ukłonie przed nasypem, na szczycie którego siedzieli najznamienitsi i najzamożniejsi mieszkańcy Trullebergu. Czyli najstarsi kupcy, przywódcy kilku gildii, z żonami, córkami, synami. Niektórzy także z wnukami.

Herold głosem nadwerężonym chrypką z całodziennego wysiłku obwieścił glorię szacownego Cadrona z Meltsydy. Nagrodziły jego wysiłek zdawkowe okrzyki młodzieży i oklaski starszyzny. Powlókł się pod dach, gdzie czekała czeladź i przyjaciele walczących. Na niego czekał tylko jeden.

- No, już myślałem, że trzeba będzie ci pomóc podstawiając mu z tyłu nogę - powiedział Hondelyk, niemal wyrywając mu ze zgrabiałych palców miecz i tarczę. - Co się tak z nim cackałeś?

- Powiedział ten, co ma guza na łbie jak pół dojrzałej dyni - sapnął Cadron, waląc się na ławę.

Chwycił kubas i łapczywie łyknął. Wypluł.

- Na Kreista, toć wino?!

Hondelyk odruchowo dotknął głowy, syknął.

- A co ma być, woda?

- Woda!!! Wody...

Dostał wody, jego druh poczekał aż kupiony na trzy dni turnieju giermek zdejmie zbroję, odejdzie z blachami i ustawi się w kolejce do skrzyń z wilgotnym piachem i popiołem, w których czyścili pancerze giermkowie wyeliminowanych wcześniej uczestników turnieju.

- Dobrze, że tylko tyle - przyznał Hondelyk. - Jakby miał więcej miejsca i lepiej się zamachnął... - powiedział, wskazując guza.

Pokręcił głową. Ale zaraz uprzytomnił sobie, że nie on tu jest w tej chwili postacią najważniejszą. Poczekał, aż Cadron napije się wody, i podał mu drugi kubek z wypalonej gliny wypełniony wodą z kwaśnym winem. Zwycięzca boju z wdzięcznością przyjął i tę porcję, łapczywie wypił całą zawartość.

- Och, to słońce... - jęknął.

- Pali, prawda - przyznał Hondelyk. - Nawet zacząłem się cieszyć, że już nie muszę się tłuc w blachach. Co najwyżej sobie jeszcze wieczorem postrzelam z łuku i... wio!

- Wio - co? - zapytał Cadron odgarniając sklejone potem włosy z parującego czoła.

- No - wyjeżdżamy - wzruszył ramionami Hondelyk.

Mówił cicho, tylko do przyjaciela. Rozejrzał się nieznacznie po najbliższym otoczeniu. Zarest dokuśtykał w salwach śmiechów i kpin do swojego namiotu, ale już nie zdążył spuścić poły: przykucnął od razu nad dużym drewnianym cebrem i krzywił się niemiłosiernie, nie wyglądał w tej postawie ani godnie, ani dostojnie, ani miło. No i te kiszne odgłosy...

- Chodźmy - powiedział Cadron.

Odetchnął głęboko, zrzucił resztę zbroi. Odwrócił się i poszukał wzrokiem chudego giermka, który za cztery klemy zgodził się zaopiekować zbroją i mieczem, wskazał mu blachy, a tamten uśmiechnął się krzywo i pokiwał głową, że niby wie, co ma robić.

Wstali z ławy i wyszli na upał. W milczeniu dotarli do cienia, i szpalerem wysokich krzewów poszli w kierunku stawu. Wszędzie dokoła byli jacyś ludzie, dzieciaki ganiały z piskami czasem tak wysokich tonów, że aż świerzbiło w okolicach lędźwi, grupki pachołków pociągały z garnców albo zastanawiały się, skąd zdobyć pieniądze na kolejny dzban. Wszyscy byli weseli i uśmiechnięci. No, może z wykluczeniem tych, co już z turnieju odpadli. Ci, ponurzy i źli, pakowali się, albo upijali przy którymś z kiermaszych stołów, albo już leżeli pijani. Para przyjaciół doszła do stawu. Pływał w nim tylko jeden starszawy chyba kupiec - tłuścioch z białym, pulchnym ciałem i ogorzałą, opaloną na targowisku, pyzatą twarzą.

- Dlaczego nic nie mówisz? - zapytał Hondelyk, patrząc na zrzucającego przepoconą odzież Cadrona. - No, odpowiedzże mi!

- Co chcesz usłyszeć? - wyraźnie na zwłokę grał Cadron. Wyskoczył z kalesonów i już odwracał się w kierunku wody, gdy Hondelyk chwycił go za rękę na wysokości łokcia, pociągnął, wsunął się biodrem za biodro druha i, pochylając, pociągnął drugą ręką głowę Cadrona w dół. Ten, zaskoczony wywinął w powietrzu młyńca i huknął plecami o darń. Jęknął głośno. Przesadnie głośno.

- Chcę usłyszeć, co robimy po wieczerzy. Albo i przed nią. To znaczy, gdzie się udajemy.

- Ja chcę zostać do jutra - powiedział Cadron tonem człowieka, z którego siłą wydarto przyznanie.

- Zwariowałeś! Jak to? Chcesz walczyć?

Hondelyk przewinął się, wypuścił przyjaciela z objęć, usiadł na trawie. Potem zaklął i wyszarpnął spod tyłka kawał kości, którą ktoś ogryzał tutaj, potem cisnął w trawę. Szwendające się bliżej ludzi psy jeszcze nie znalazły smakowitego gnata.

- Tak.

Hondelyk wpił się spojrzeniem w przyjaciela.

- Rozumiem, że czegoś nie wiem - powiedział w końcu wolno. - Inaczej...

- Na Kreista! Nie wyciągaj ze mnie...

- Muszę. - Rozejrzał się po okolicy. Blady kupiec wyszedł na brzeg. Tłuste, galaretowate pośladki dygotały i niemal trzepotały, kiedy machał rękami, strzepując wodę z palców, i potrząsał głową. - Gadaj. Albo chcesz okłamać gildię, a to niegodne i niebezpieczne, albo...

- Przecież mnie znasz, Hondelyku - powiedział z wyrzutem Cadron.

- Znam. Dlatego mnie to niepokoi. I zaczyna mnie korcić, by złapać cię za...

Cadron poklepał przyjaciela po ręce.

- No więc... Nie chciałem... I nie zamierzałem ci mówić... Wiesz, nie przyznałem się siedem lat temu, i z każdym dniem było mi trudniej. Ale postanowiłem sobie, że jednak to kiedyś zrobię...

- Czekaj! Nie chcesz powiedzieć, że jesteś ze szlachty? Że przez te siedem lat byłeś moim sługą?! A ja...

- Teraz ty poczekaj! - przerwał mu Cadron. - Gdybym przez te lata odczuł jakoś twoją pogardę dla mojego stanu, jakieś... lekceważenie mnie jako człowieka... Gdybyś zachowywał się niegodnie tylko dlatego, że jestem niższego stanu - odszedłbym, rzucając ci z pogardą prawdę w pysk. Ale - czy kiedykolwiek kazałeś mi czyścić konie, a sam poszedłeś do ciepłej izby na wino czy piwo? Czy kiedykolwiek wysłałeś do gorszej izby czy do stajni, sam wylegując się w puchowych piernatach? Czy jadałeś lepiej ode mnie?

- Ale co to ma do rzeczy, człowieku? - rycerz poderwał się na równe nogi. - Przez siedem lat godziłeś się na bycie sługą, bo... bo... No właśnie - dlaczego?

- No wiesz... - Cadron zwalił się na plecy i przeciągnął. - Dwaj szlachetni rycerze bez służby są podejrzani... Albo to tacy są, co wzdrygają się na widok białogłowy, albo oszuści dwaj... Jak mielibyśmy przekonać kogoś do swoich kompetencji, skoro nawet nie stać nas na służącego? A wiadomo dlaczego nie możemy pozwolić, by się ktoś kręcił koło nas... No i - powtarzam - gdybyś ty był jakimś durnym szlachetką z wybujałym mniemaniem o sobie, to może bym i pokazał ci tacelet szlachecki, sygnet i takie tam, resztę... Ale tak...

Usiadł i potarł dłońmi ramiona.

- Nie gniewaj się. Wiem, że nie postąpiłem dobrze, i uwierz mi, że to była udręka, taka drzazga. I cieszę się, że już mam to z głowy... A teraz idę się spłukać, bo śmierdzę jak napalony cap, nie wytrzymałbyś ze mną w izbie. - Wstał i zrobił dwa kroki w kierunku wody. Odwrócił się i rzucił weselszym tonem: - Chyba że od teraz każesz mi spać w chlewiku...

Hondelyk cisnął weń znalezionym gnatem, ale - umyślnie - nie trafił. Zastanawiał się chwilę, potem rozejrzał raz jeszcze. Grubas z galaretowatym, wysiedziałym dupskiem zniknął, nikogo poza porykującym już w wodzie Cadronem nie było w pobliżu. Zrzucił szybko ubranie, kiesę cisnął w krzaki i wskoczył do wody.

Był przyjemnie nagrzana, chłodziła delikatnie, właściwie owijała się dokoła ciała, łagodnie łaskotała, niemal pieściła. Zanurzył głowę w wodzie, potrząsnął nią mocno, poczuł jak rzemyk, którym związane były włosy, rozwija się i gęste pukle zaczynają falować w toni. Wynurzył się na powierzchnię.

- A wiesz, że kilka razy rozważałem takie coś? - zawołał do prychającego przyjaciela.

- Skrzywdziłbym cię, mówiąc, że to było trudne! - odkrzyknął tamten. - Nawet chyba czekałem na twoje pytania!

Najwyraźniej był zadowolony, że zrzucił z siebie dokuczające mu brzemię wyznania. Podpłynął i ułożył się na plecach, wolnymi obszernymi ruchami rąk utrzymywał się na powierzchni.

- Ale dlaczego akurat teraz? - zapytał Hondelyk, ułożywszy się podobnie na wodzie. - Tak ci zależy na tym trzosiku? Chudy dość. A ta tarcza i miecz, oferowane przez gildię... - pokręcił głową z politowaniem - ...kiepścizna wielka.

Cadron chwilę utrzymywał się na powierzchni, nie odpowiadając na pytanie przyjaciela. Potem chlapnął sobie wody do ust, przepłukał je i wypluł wodę długą strugą.

- A widziałeś tę panią Sewrenę? Tę wdowę, co prowadzi młyn po mężu?

- U-ee-ch... - powiedział przeciągle Hondelyk. - A-a-a... to to jest owa przyczyna-a-a? No-o... Widziałem, ją widziałem, jak miałbym nie widzieć, skoro to kobieta piękna po prostu. A wśród tej całej tłustej bandy wygląda jak królowa, naprawdę! Pierś ma wysoką, pięknie sklepioną, może, nie opuszczając wzroku, widzieć haft na staniku... Choć, prawdę mówiąc, nie ma właściwie sukni w tem miejscu... I stan piękny! Wąska w pasie, a potem przechodzi to w piękną, krągłą, soczystą linię bioder. Jak sobie wyobrażę... Och-ch...

- No to sobie nie wyobrażaj! - Cadron prysnął wodą w towarzysza, ten rozkaszlał się, kiedy kilka kropel trafiło w otwarte usta. - Ta kołyska nie dla ciebie!

- A-a!.. Kchr!.. Myślisz, że się pobujasz?

- A pobujam! Pobujam. Tylko muszę dokończyć szturmu! Jutro. Powalę tego Letsenberta, i poczuję bicie jej serduszka w swojej dłoni.

- Za małą masz dłoń - roześmiał się Hondelyk.



Czytaj dalej...



 


Spis treści
451 Fahrenheita
Literatura
Konkurs
Bookiet
Recenzje
Spam (ientnika)
Komiks
Stopka
Hor-Mono-Skop
Ludzie listy piszą
Martin Králik
Adam Cebula
D'Bill
Idaho
Andrzej Pilipiuk
Ewa Białołęcka
Tomasz Pacyński
Eugeniusz Dębski
Tadeusz Oszubski
Artur Skowroński
Jaroslav Mostecký
KRÓTKIE SPODENKI
nonFelix
Adam Cebula
Necrosis
XXX
Ktokolwiek widział...
 

Poprzednia 31 Następna