strona główna     -     konkurs     -     archiwum fahrenheita     -     stopka redakcyjna     -     napisz do nas
 
Fahrenheit Crew
Początek Poprzednia strona 46 Następna Ostatnia

ZAKUŻONA PLANETA

 

 

XXX

Raport profesora Gandera

 

 

Przyznaję, że początkowo miałem zamiar wybrać kilka akapitów, albo wziąć połowę tekstu w myśl zasady "kto przeczytał dwa z nich, jakby czytał je wszystkie". Postanowiłem jednak wytrwać do końca, bo mimo wszystko, niektóre części tej układanki jakoś do siebie pasują. Miłośników pokemonów, czyli tych, co to lubią "zebrać je wszystkie" zapraszam do lektury tekstu, komentarzy na bieżąco i podsumowania na końcu. Czyli tam, gdzie być powinno.

 

Raport profesora Gandera

 

Pierwsze schody. Człowiek spodziewałby się tekstu w formie raportu. Albo jakiejś istotnej roli tegoż dla akcji. A tymczasem, niczym złota rybka w kiblu, "Raport" tonie w powodzi różnych bzdur.

 

Mam drgawki. Widzę, że moja sąsiadka tak samo jak ja zaczyna się trząść. I chociaż u niej zaczęło się to później, widać, że znosi to o wiele gorzej niż ja. Na razie na szczęście nikt więcej nie zachorował na tę dziwną chorobę. O! Widzę jak jej cieknie piana spomiędzy warg. Nie jest z nią dobrze. Próbuje się właśnie podnieść z podłogi. Przed chwilą upadła. Zaczynam czuć jak się trzęsę. Pierwsza kropla spienionej śliny wycieka mi spomiędzy zębów. Nagle, nie wiadomo dlaczego, przewracam się, na szczęście nie czuję bólu. Dziwne, ale zaczynam mieć zaburzenia świadomości, nie wiem czy dam radę...

 

Po pierwsze, drobiazg. Skoro już się trzęsę, jak sąsiadka, to dlaczego później dopiero zaczynam czuć jak się trzęsę, hę? Poza tym ten fragment podobał mi się najbardziej. Przeczytałem i stwierdziłem - o, to może będzie jakieś wykręcone opowiadanko o wybitnie humorystycznym charakterze. Rozczarowanie było srogie. A, jeszcze jedna uwaga. Jakoś dziwnie dla mnie brzmią "wargi" w kontekście krowy. Dla mnie to krowa ma pysk raczej.

 

Udało się! Jakoś stoję na nogach. A to wszystko przez to, że zmuszają nas do kanibalizmu. Myślą, że nie zdajemy sobie sprawy, czym nas raczą, ale wszystkim wiadomo, że zjadamy się nawzajem. Patrzymy na siebie, a potem nie wiadomo, czy dzięki którejś z nas inne nie chodzą głodne. Dzięki której? Wielkie dzięki. Teraz jest zima, mieszkamy, o ile można to nazwać mieszkaniem, w zaduchu, nie wiadomo kiedy dane nam będzie ujrzeć znowu słońce i poczuć zapach świeżej trawy. O! Zbliża się. Zawsze oznaczało to jedzenie. Chociaż tyle dobrego można się było po nim spodziewać. Mimo tego, że wykorzystywał nas maksymalnie. Czasem, gdy któraś z nas wychodziła nie wracała już więcej. Teraz idzie z kimś innym. Nie wiem dlaczego czuję od tego obcego człowieka zapach, który przywodzi mi na myśl śmierć. Może teraz...

 

Jednego nie rozumiem. Skoro coś zjadam, to jak mogę dzięki temu chodzić głodny? I ten fragment o maksymalnym wykorzystywaniu... Zwracam też uwagę na styl. Jak dla mnie w dalszym ciągu wskazuje na opowieść humorystyczną.

 

- Niech pan zobaczy, wygląda na to, że ta druga też jest chora. Nie wiem zupełnie co z tym zrobić. Nie wiem, czy przesłać wiadomość do samej góry, czy spróbować sobie z tym poradzić we własnym zakresie.

- Chyba muszę, niestety, zgłosić to gdzie trzeba, bo gdy to się rozprzestrzeni, nie będzie możliwe zatrzymanie rozwoju epidemii. Tak mi przykro.

- Wie pan, bardzo mi ich żal, zależy mi na nich...

 

Zabawa się skończyła, zaczynają się schody, jak mawiał Wieniawa-Długoszewski, wychodząc na rauszu z Adrii. Zaczynamy taniec z narratorami, choć w powyższym akapicie trudno jakiegoś znaleźć.

 

Wszędzie ten swąd. Trudno oddychać, nie można wciągnąć powietrza, żeby nie poczuć wszechobecnej spalenizny. Smród palonych włosów, skór i kości. Kręci mi się w głowie, dobrze, że nie oszalałam od tego wszystkiego, chociaż niedużo brakowało. Ale nie wiem czy jestem bezpieczna. Nie wiadomo, co im przyjdzie do głowy. Spróbuję...

 

Kto? Co? Gdzie? Po co? i Dlaczego? Oto odwieczne pytania ludzkości, na które nie znajdziemy odpowiedzi w powyższym akapicie. Ani na żadne inne. Naprawdę siląc się na dobrą wolę, zakładam, że znów wracamy do krowy, ale jest to próba zupełnie zbędna, tak jak i cały ten fragment.

 

- Wygląda, jakby to coś przestało reagować. Nie obserwujemy żadnej aktywności. Proszę sprawdzić przyrządy.

- Instrumenty sprawdzone. Wszystko w porządku - pomyślał, że trudno się dziwić brakowi reakcji tego czegoś, skoro to coś charakteryzowało się tylko aktywnością mentalną. Był prostym chłopakiem i jakoś nie dowierzał tym wszystkim urządzeniom, które niby badały fale mózgowe i takie rzeczy, mierzyły telepatię i sprawiały, że ludzie wyginali łyżki na odległość.

- Proszę jeszcze raz sprawdzić wszystkie obwody.

- Sprawdzam - widział jak naukowiec za grubą, pancerną szybą krząta się wokół szklanej kuli, w której było zamknięte to kurestwo z kosmosu. Zastanawiał się, jakim cudem zorientowali się, że coś tam w ogóle było, skoro nie miało to żadnego składu chemicznego. Ale nie mógł mieć wątpliwości, bo straciłby pracę. Mógł patrzeć jak profesor krząta się niby czarownica nad szklaną kulą i próbuje dociec o co chodzi - Wszystko w porządku, wszystkie instrumenty działają poprawnie.

 

Kolejny narrator (narratorzy?), kolejny bełkotliwy fragment. Autor wrzuca bohaterów niczym brudne gacie do pralki. Nie przyglądając im się z bliska i byle więcej się zmieściło. I to "kurestwo z kosmosu". Trochę za mało jak na pierwszy opis istoty pozaziemskiej, w dodatku zaserwowany w laboratorium naukowym. Jak się nie potrafi napisać paru słów językiem choćby i pseudonaukowym, to się o naukowcach nie pisze. Pakowanie do laboratorium badającego obce formy życia "prostego chłopaka" nie załatwia sprawy. Bo niby co on tam robi, obiera małpie banany?

 

Swędzi mnie coś pod łopatką. Jaka szkoda, że nie mogę się podrapać. Nie potrafię tam sięgnąć. Wydaje mi się, że mam coś na tylnej nodze, nie sięgam tam, ale widzę, że zaczyna mi się pojawiać w tym miejscu jakaś wysypka. Jakieś pryszcze. Skąd się to wzięło? Może, jeśli mi się uda, to...

 

To co?

 

Ale świnia! Widziałaś co zrobiła? Wlazła nogą w nasze jedzenie! Cały ryj owrzodzony! Jak można było ją tu wpuścić.

 

Kto? Krowa? Świnia? Pani Halinka? Gdzie wpuścić? Kto się pyta?

 

- Niepokoi mnie to wszystko, jest z tym coraz gorzej.

- Niestety musimy zabić wszystkie i spalić, żeby nie zostało nawet śladu.

- Nie ma innej możliwości?

- Przykro mi.

 

Niestety, mnie też to wszystko niepokoi. Kolejne narratory, kolejne dialogi wypowiadane przez myślniki. Jakbym się chciał popastwić, to jeszcze bym dodał, że mi również przykro.

 

- Niech pan tu podejdzie - strażnik w mundurze i z pistoletem przy pasie zwrócił się bezpośrednio do mnie. Nigdy wcześniej go nie widziałem, musiał widocznie przyjść dziś pierwszy raz do pracy, skoro mnie sprawdzał, gdy szedłem już do domu - proszę okazać przepustkę.

- Proszę - podałem mu posłusznie moje dokumenty, które uprawniały mnie do wejścia nawet do najtajniejszych pomieszczeń tego kompleksu. Przeglądnął je, przeczytał nazwisko i oddał salutując.

- Dziękuję, profesorze Gander. Życzę miłego wieczoru.

 

Fanfary i surmy złote obwieściły pojawienie się TYTUŁOWEGO profesora Gandera. Który wychodzi. I tyle.

 

- Taki naukowiec to ma dobrze. Nic nie robi, tylko siedzi w laboratorium i przeprowadza jakieś badania.

- A jak myślisz, co oni tam robią - zaciekawił się pociągając łyk piwa z kufla w wojskowej kantynie.

- Nie wiem, może jakieś badania nad UFO, czy coś takiego. Albo nad jakąś bronią, czy wirusami. Na szczęście nie musimy tu być dłużej niż pół roku, to nie grozi nam żadne niebezpieczeństwo. Może nawet i nie mamy tak źle?

- Dobrze, że przynajmniej amerykański żołnierz zarabia tyle, na ile zasługuje i może sobie potem pozwolić na piwo.

 

Proponuję zostać amerykańskim żołnierzem. Po pierwsze, nareszcie otrzymujemy jakąś wskazówkę, co do miejsca akcji. Choć nie, nie po pierwszy, bo szalone krowy (o ile to o nie chodziło na początku opowiadania) wskazywały wyraźnie na Europę. Najpewniej na Wielką Brytanię. Czyli coś nie tak z tymi amerykańskimi żołnierzami. Po drugie, jest to kolejny akapit, który powinien nauczyć Autora, do czego służy klawisz Delete. Ewentualnie Backspace. Potrzebne to jak psu piąta noga.

 

- Co ten cholerny pies się tak drapie. Siedzi już z godzinę i cały czas się czochra.

- Może ma pchły?

- No to weź go czymś posmaruj, bo aż mnie zaczęło coś swędzieć, jak na niego patrzę.

 

Wyczuwam intencję. Że niby kolejna ziemska istota źle się czuje. Ale psy już tak mają, że się lubią poczochrać. Mój nie miał ani pcheł, ani obcego, a też się czochrał. Zwracam uwagę na kolejnych bohaterów, gdyby ktoś nie zauważył.

 

- I co? Mówi pan, że przemawia przez pana Bóg i każe panu ostrzec ludzi przed zagładą?

- W tym momencie już sam nie wiem - rzeczywiście nie miałem pojęcia, co o tym myśleć. Jeszcze przed chwilą mógłbym mówić o tym wszystkim godzinami, a teraz jakby mi wyczyściło cały umysł.

- Aha - patrzył na mnie jakbym przed chwilą właśnie powiedział mu, że pójdzie do nieba zaraz po rozmowie ze mną. Tak jakbym mówił mu rzeczy, o których nie ma zielonego pojęcia, a wydaje mu się, że wie o nich wszystko. Nie lubię psychiatrów.

- Tak na dobrą sprawę nie wiem czy w ogóle coś przeze mnie przemawiało. Trudno mi się teraz skupić nad tym wszystkim.

 

To jest pewna zagwozdka. Narracja pierwszoosobowa mogłaby wskazywać na dwie postacie. Profesora Gandera, albo krowę z początku opowiadania. Ale krowa u psychiatry? Właśnie! Przecież to była szalona krowa! Czyli pasi...

 

"...amerykański rynek zamknięty dla europejskiej wołowiny i wieprzowiny. Na skutek pryszczycy i choroby szalonych krów płoną setki tysięcy sztuk bydła i trzody chlewnej w całej Europie zachodniej. W Unii Europejskiej powołano sztab kryzysowy, który ma się zająć prawnymi i finansowymi regulacjami i wspieraniem rolników, których inwentarz został dotknięty tymi chorobami..."

TIME

 

Jest o wieprzowinie. Czyli to z owrzodzonym ryjem, co wlazło komuś w śniadanie na trawie, to jednak mogła być świnia. To tak, gdyby ktoś jednak chciał to sobie wszystko poukładać. Aha, do tej pory nie komentowałem ortografii i interpunkcji, ale Europę Zachodnią mimo wszystko napisałbym wielką literą.

 

"...przywódcy jednego z ubogich krajów azjatyckich apelują do władz Unii Europejskiej o zaprzestanie marnowania ton pożywienia i sugerują możliwość odbierania zarażonego mięsa. Choroba może się objawić dopiero po kilku latach, ale dzięki temu możliwe będzie przeżycie tych kilku lat dla wielu osób skazanych w tej chwili na śmierć głodową..."

TIME

 

"...kraje afrykańskie potrzebują jedzenia, panuje głód..."

GAZETA WYBORCZA

 

Zawsze panował, obcy nie mają z tym nic wspólnego. Autorze, przeczytaj te "wycinki" i odpowiedz sobie na pytanie: Czy są tu potrzebne? Za odpowiedź twierdzącą - żółta kartka i kotlet z krowy z pierwszego akapitu.

 

 

- Panie prezydencie, trzeba podjąć daleko idące środki ostrożności. Nie możemy pozwolić na to, żeby zarażone mięso z Europy dostało się na nasz kontynent. Opinia publiczna nie da nam żyć.

- Zgadzam się z tym w zupełności, ale wiadomo, że obroty z Unią Europejską sięgają milionów dolarów i całkowite zamknięcie naszego rynku będzie miało konsekwencje nie tylko finansowe, ale również polityczne.

- Wydaje mi się że powinniśmy zwołać nadzwyczajne zebranie całego sztabu.

 

Nie znam się na tym za bardzo, nigdy nie byłem prezydentem, ale nie widzę powodu, dla którego prezydent miałby zwoływać zebranie całego sztabu. Chyba, że chodzi o sztab personelu sprzątającego Pałac Prezydencki. No, załóżmy, że Biały Dom, bo można wywnioskować, że Europa jest na innym kontynencie. Czyli jednak coś nam się łączy z amerykańskim żołnierzem.

 

- I życzymy państwu przyjemnego lotu.

- Co myślisz o tej stewardessie - odwróciłem uwagę Tomka od poważnych spraw - niezła laska, co?

- Która? - wydawało się, że siedział jak zahipnotyzowany i dopiero moje pytanie przywróciło go ludzkości. Wzdrygnął się, jakby przejście pomiędzy stanami zamyślenia i pełnej trzeźwości kosztowało go sporo nerwów - zamyśliłem się, wiesz? Przepraszam.

- Co tam stary, nie ma się co zastanawiać. Polecimy tam, zrobimy zdjęcia kilku fanatykom i wracamy do domu.

- Wiem, ale jakoś nie mogę przekonać siebie do tego, że to tylko kilka zdjęć. Czuję jakąś kurewską nieuzasadnioną obawę, że nie wrócimy. A przynajmniej ja.

- Przecież już nieraz byliśmy w takich miejscach i zawsze się udawało.

- Wiem. Ale mimo wszystko...

- O! Patrz! Znowu idzie. Niezłą ma dupcię...

 

"Miałem aparat, zorkę pięć i zrobiłem kilka zdjęć". Co można powiedzieć o tym cytacie? Że ma kontekst. Powyższy fragment opowiadania nie ma. Zasadniczo nie mam nic przeciwko wzmiankom o ładnych dupciach stewardess, ale tu wciąż mam przed oczami krowie wargi i maksymalne wykorzystywanie. Więc nie pozwalam wyobraźni błądzić. I w kwestii formalnej... Zwrócili Państwo uwagę na uroczego nowego narratora? O, tam siedzi, w samolocie...

 

- No już jesteśmy - powiedział to tak jakbyśmy przyjechali na piknik do lasu. A mi wcale nie uśmiechało się to, że musimy tkwić tu przez następnych kilka dni i robić zdjęcia pomiędzy rozpierdalającymi się na strzępy fanatykami.

- W samolocie śniła mi się moja mama i powiedziała, żebym uważał na siebie - próbowałem wzbudzić w nim trochę współczucia. Wiedziałem, że pomimo swojego luzu jest przesądny i wierzy w sny. Mi do tej pory wydawało się, że nie wierzę.

- O kurwa! To niedobrze. Ale musimy niestety zająć się tymi zdjęciami, bo nas wypieprzą z gazety.

- No właśnie.

 

A ja bym najchętniej wypieprzył ten tekst do śmieci za używanie wulgaryzmów tam, gdzie są absolutnie zbędne. Ja mówię "o kurwa!" jak się potknę, albo się jebnę młotkiem w palec. Na formy "o kurwa! Podaj sól" odpowiadam: uważaj na słowa, młody człowieku!

 

Ledwo trzymałem się na nogach. W chwili olśnienia postanowiłem, że w życiu już nie wezmę do ust kropli wina sekundę później zdałem sobie sprawę, że jest jeszcze co najmniej wiele innych alkoholi. Chciało mi się rzygać.

- Coś tak zmarkotniał? - Władek próbował pocieszyć mnie w jedyny znany sobie sposób. Podawał mi wino - Masz, napij się.

- Stary, nie mogę - popatrzył na mnie z osłupieniem. Nie mógł uwierzyć, w taką rzecz, nie mieściła mu się w głowie, mi zresztą też.

- A może ty jesteś chory? - próbował dociec, ale widziałem, że sam w to nie wierzy.

Nagle poczułem, że w jednej sekundzie zrobiło mi się o wiele lepiej i sam zdziwiłem się, w jaki sposób przed chwilą mogłem czuć wstręt do alkoholu.

- Albo daj mi tą butelkę, już mi lepiej - widziałem w jego oczach jak strach zamienia się w ulgę, gdy podawał mi wino o nazwie "Patyk". Zaczął mnie swędzieć łokieć.

 

Jak przeczytałem, że jest "co najmniej wiele innych alkoholi", to mnie też zaczął. Serdecznie witamy nowe narratory!!!

 

- Wiesz, że Kazek nie mógł dziś pić wina? Chyba jest chory.

- A niech i będzie chory. Może wyjdzie mu to na zdrowie. Ważne, że my możemy się spokojnie napić.

 

- Wiesz, Miłosz nie mógł dziś napisać żadnego wiersza. Chyba jest chory.

- A niech i będzie chory. Może wyjdzie mu to na zdrowie. Ważne, że my możemy spokojnie napisać opowiadanie.

 

- Nie możemy pozwolić tym pierdolonym Europejczykom marnować Darów Bożych. Trzeba z tym skończyć jak najprędzej. Być może powinniśmy...

 

...wykreślić ten pierdolony fragment. Amen.

 

"Panie profesorze, dziękujemy za nadesłanie nam swojego artykułu, ale niestety zmuszeni jesteśmy odmówić wydrukowania go na naszych łamach. Jako szanujące się pismo nie możemy sobie pozwolić na publikowanie artykułów nie mających wyraźnych podstaw naukowych, które mają charakter bardziej twórczości fantastycznej. Dziękujemy jeszcze raz, ale odsyłamy maszynopis z powrotem"

Z poważaniem red. Artur Calladio

"American Scientist"

 

Czyżby chodziło o profesora Gandera? Tak zgaduję... Natomiast, o jaki artykuł chodzi, nawet nie próbuję.

 

"...może wydawać się to niewiarygodne, ale jest całkiem prawdopodobne, że istota wywodząca się z obcej cywilizacji po prostu nie zostanie przez nas nawet dostrzeżona. Jej obecność będą mogły wykryć jedynie bardzo wyspecjalizowane instrumenty...

...i może mieć wpływ na całe otoczenie. Poprzez kontakt z istotami będzie możliwe jej przemieszczanie się, a stworzenia będące nosicielami mogą nawet nie odczuć obecności "obcego". Jedynym znakiem może być na przykład lekko zmieniony stan świadomości, czy poczucie posiadania jakichś nowych zupełnie myśli, albo zaobserwowanie u siebie postaw dotychczas nie spotykanych. Nosiciel, nie zdając sobie z tego sprawy, będzie uważał się za twórcę, czy prawowitego właściciela nowych pomysłów, które "zrodzą się" w jego głowie

...stworzenia o niższej inteligencji, takie, które nie myślą - na przykład zwierzęta, mogą mieć inne objawy, to znaczy mogą zachorować, lub nawet ponieść śmierć w wyniku kontaktu z obcym. Wcale prawdopodobne wydaje się, że może to być choroba zakaźna, albo nawet bardzo zakaźna...

...wcale nie musimy mieć pewności, że obca cywilizacja jest do nas przyjaźnie nastawiona. Może się zdarzyć, że w sposób bardzo przebiegły i sprytny "kosmici" będą chcieli pozbyć się nas z naszej planety, a następnie ją zająć jako nowe lokum. Możemy nawet nie podejrzewać, że armagedon, który właśnie się zaczyna, nie jest naszą sprawką, lecz konfliktem wywołanym sztucznie, czy celowo przez kogoś lub coś zupełnie innego...

...działanie jego, chociaż może wydawać się pozbawione widocznego sensu, może być bardzo celowe i przemyślane..."

Prof. Andrew Gander

 

...działanie Autora, chociaż może wydawać się pozbawione widocznego sensu, może być bardzo celowe i przemyślane... Może i jest, ale efekty o tym nie świadczą. Cóż, jeśli to o ten artykuł chodziło panu Arturowi Calladio (a może bardziej właściwa byłaby forma "Arthurowi"?), to ja również nie puściłbym go do druku. Czemu? Bo przytoczone fragmenty nie mówią o niczym. Odnoszą się do wiedzy, którą posiada Autor, i którą częściowo posiada Czytelnik. Ten drugi w znacznie mniejszym stopniu, bo to, że kilka akapitów wyżej ktoś się z kimś rozpierdala, jeszcze nie świadczy o żadnym "armagedonie". Skoro przedstawiasz, Autorze, fragmenty rzekomego artykułu, to postaraj się go napisać tak, jakby to profesor Gander pisał go dla redakcji "American Scientist". Jeśli chcesz zobaczyć jak to się robi, polecam "Świat według Garpa" Johna Irvinga, a w nim opowiadanie Garpa pod tytułem "Pensjonat Grillpaertzer" (o ile dobrze pamiętam...). Naprawdę doskonała szkoła tego, jak napisać w powieści opowiadanie swoim własnym bohaterem.

 

- Jest pierdolony profesorek, zaraz mu rozjedziemy jaja - patrzyłem z przerażeniem na tego fanatyka. Skurwysyn otworzył drzwi mojego samochodu i ogłuszył mnie uderzeniem pięści. Teraz leżałem ze sklejonymi taśmą rękami i zakneblowanymi ustami, na tylnym siedzeniu nie mogąc się ruszyć. Na szczęście chyba nie chciał zrobić mi nic złego, miał raczej zamiar skrzywdzić tego człowieka, który właśnie wyszedł z instytutu. Nawet nie zapalając świateł dodał gazu i rozpędzając się wjechał prosto w niego. Spadłem z siedzenia i przestałem widzieć co się dzieje. Potłukłem się mocno, ale było to nic w porównaniu z tym, co się działo z tamtym człowiekiem. Czułem jak samochód wjeżdża raz po raz na coś i wolałem myśleć, że jest to krawężnik.

Do przodu.

Wsteczny.

Do przodu.

 

Kolejny przykład zaawansowanej narratorozy. W dodatku jakieś takie chaotyczne, znów nie wiadomo kto? po co? dlaczego? I jakiej marki był samochód. Poza tym, jak ktoś leży związany na tylnym siedzeniu w samochodzie, to może mieć problemy z obserwowaniem kierowcy. Zwłaszcza, jak samochód robi

Do przodu

Wsteczny

Do przodu

 

"...działania ludzi opanowanych przez niego mogą być bardzo bezwzględne i brutalne..."

 

To akurat ciekawy w miarę zabieg, ale nie mogę się oprzeć wrażeniu, że tym razem Autorowi wyszło przez przypadek. Rzeczywiście, zestawienie faktów, czy wydarzeń ze świata, z niewidzialnym (bo w opowiadaniu nie pojawia się żaden raport; jest najwyżej jakiś artykuł we fragmentach, w dodatku odrzucony przez redakcję...) raportem mogłoby zagrać, ale pod warunkiem, że byłby on główną osią opowiadania. A po drugie, trzeba by to zrobić naprawdę umiejętnie, unikając dosłowności i łopatologicznego łączenia faktów.

 

P.S.

To już koniec, ale w ten sposób można zinterpretować nie tylko BSE czy pryszczycę, ale na przykład 11 września i wiele innych spraw...

 

Jeżeli w ten sam sposób można tłumaczyć pisanie marnych tekstów, to ja zdecydowanie obawiam się, że już zostaliśmy najechani...

 

PODSUMOWANIE:

No dobra, łatwo się wyzłośliwiać, ale nie samymi przyjemnościami człowiek żyje. Przede wszystkim to, co sygnalizowałem po prawie każdym akapicie - mnogość narratorów i podmiotów lirycznych wiersza. Nie wolno tego robić! Naprawdę, koszmarnie trudno się zorientować, o co w tym wszystkim chodzi, bo przez całe opowiadanie przewija się tyle osób, co przez bramę Cmentarza Bródnowskiego pierwszego listopada. Czytelnik dostaje totalnego hobzia, bo nie wie, czy czyjeś losy ma śledzić, czy ma się wczuwać w położenie krowich warg, menela, co nie chciał pić wina, czy profesora Gandera, który jako narrator, pojawia się tylko raz. No, może dwa razy, ale ten drugi raz jest nie do końca pewny, bo to jednak mogła być krowa. Poza tym kompletny chaos w opisywaniu poszczególnych scen. Nie wiemy, kto mówi, w jakim kontekście, skąd ci ludzie się tam wzięli, a co najgorsze, naprawdę niewiele to wnosi do akcji. W większości przypadków w ogóle nic. Zalew pomysłów może być równie zgubny, co ich brak. Czasem mniej znaczy lepiej i w tym przypadku byłaby to złota zasada. Po pierwsze należałoby więc uprościć to wszystko, budować opowieść w większym stopniu w oparciu o opisy, niż kompletnie nietrafione i fatalnie poprowadzone dialogi. Sorry. Po drugie, radziłbym się zastanowić nad wymową. Jako opowiadanie o przerażającej inwazji obcych jest to po prostu potwornie nędzne. Ja wiem, ja też naoglądałem się agenta Muldera i też go bardzo lubię. Niemniej "Archiwum X" niech się zajmie pan Carter, bo on to robi lepiej. Z kolei, może warto by było pójść tropem moich wrażeń z pierwszych dwóch akapitów i zmienić wymowę całego opowiadania na "cóś do śmichu". Coś absurdalnego, z szalonymi krowami tańczącymi kujawiaczka, pijakiem zmuszającym się do picia jabola w imię etosu i tak dalej... I koniecznie, ale to absolutnie koniecznie dać temu potworkowi błyskotliwą, zaskakującą i powalająco śmieszną pointę. Wtedy coś by z tego było...

 

 

Konrad Bańkowski




Spis treści
451 Fahrenheita
Literatura
Konkurs
Bookiet
Recenzje
Spam (ientnika)
Komiks
Stopka
Hor-Mono-Skop
Ludzie listy piszą
Martin Králik
Adam Cebula
D'Bill
Idaho
Andrzej Pilipiuk
Ewa Białołęcka
Tomasz Pacyński
Eugeniusz Dębski
Tadeusz Oszubski
Artur Skowroński
Jaroslav Mostecký
KRÓTKIE SPODENKI
nonFelix
Adam Cebula
Necrosis
XXX
Ktokolwiek widział...
 

Poprzednia 46 Następna