strona główna     -     konkurs     -     archiwum fahrenheita     -     stopka redakcyjna     -     napisz do nas
 
Konrad Bańkowski
Początek Poprzednia strona 26 Następna Ostatnia

Piękna krzywda

 

 

Piękne wspomnienia można pielęgnować, albo zabić. Co ciekawe, czasem można je zabić myśląc, że się je pielęgnuje. Coś mniej więcej w tym stylu zrobiło wydawnictwo Muza, wydając wznowienie cyklu Dänikenowskiego autorstwa Bogusława Polcha, Alfreda Górnego i Arnolda Mostowicza. To właśnie ta tytułowa piękna krzywda uczyniona dziecięcym wspomnieniom i fascynacji. Piękna, bo wydanie jest zaiste prześliczne. Dwa tomy, w których zebrano w sumie osiem albumów cyklu. Elegancka, twarda oprawa, twardy grzbiet. W środku albumy z oryginalnymi okładkami, poprawione kolory, można powiedzieć - wersja de luxe. I tylko to dziwne wrażenie po przeczytaniu tych ośmiu komiksów po... hm, nie chciałbym skłamać, piętnastu latach? Przynajmniej, przynajmniej... To oczywiście ocena bardzo subiektywna, ale według mnie czas obszedł się z tym komiksem bardzo nielitościwie. I nawet nie jest to szczególnie wina jego twórców. Po prostu, sam materiał wyjściowy jest nazwijmy to, wadliwy, co tylko dziś znacznie wyraźniej widać. W latach osiemdziesiątych Erich von Däniken, szwajcarski hotelarz, któremu interes odrobinę niedomagał (mam oczywiście na myśli interes w sensie biznes oraz niedomaganie w znaczeniu finansowym) wpadł na błyskotliwy pomysł zawrócenia ludziom w głowach teorią o interwencji kosmitów w nasze ziemskie życie. Ale nie w Roswell, gdzie kosmitę można było zalać w formalinie, potraktować diodami, skalpelem i ogólnie szkiełkiem i okiem, najlepiej w celach militarnych, ale znacznie wcześniej, w czasach biblijnych, albo i jeszcze dawniejszych. Däniken swe tezy głosił z wdziękiem, jak każdy szanujący się szarlatan nie zwracając najmniejszej uwagi na głosy naukowe podważające i z kretesem obalające jego wydumane teorie. Piszę, w latach osiemdziesiątych, bo głównie chodzi mi o naszą rzeczywistość, o popularność jaką Däniken zyskał w Polsce. Pierwszy album "Lądowanie w Andach" to okres odrobinę wcześniejszy, został wydany po raz pierwszy bodajże w roku 1977, jednak nie zapominajmy, że seria ta była tworzona dla wydawnictwa austriackiego. Jeden z autorów scenariusza, zmarły przed kilkoma laty Arnold Mostowicz, sam dał się poznać jako propagator idei pozaziemskiej interwencji o zamierzchłych dziejach ludzkości. Opisywane przez niego zjawiska, "naukowe" wyjaśnienia zdarzeń ze Starego Testamentu nierzadko swym poziomem znacznie przewyższały "pracę" Dänikena. I to właśnie jego pomysły są bardzo widoczne w wielu szczegółach tego cyklu. Punktem wyjścia były oczywiście tezy Dänikena, jednak realizacji podjęli się ludzie, którzy sami mieli tu własny, wcale niebagatelny wkład w tę tematykę. Dziś zresztą już nieco zapomnianą, w dobie "Archiwum X", czy "Roswell" temat obcych na Ziemi zdecydowanie zmienił akcenty. Uwspółcześnił się i uaktualnił, kultura masowa już nieco zapomniała o Atlantydzie, skalnych rysunkach w Nazca, czy biblijnych objawieniach. Cóż, może był to wpływ rozpoczynającej się, a zapowiadanej już w "Hair" Miloša Formana Ery Wodnika. A może była to jeszcze spuścizna czasów, w których Thor Heyerdahl udowodnił, że starożytni potrafili znacznie więcej, niż nam się przez długie lata wydawało. Zresztą, czy to takie ważne? Dla nas istotne jest to, że wystąpiły pod koniec lat siedemdziesiątych okoliczności, które doprowadziły do powstania omawianego komiksu (a ściślej mówiąc ośmiu).

Czas powstania i wszystkie okoliczności to jedno. Drugą, chyba znacznie ważniejszą sprawą, był - przynajmniej dla mnie - wiek odbiorcy. W tym wypadku mnie, ale również wielu moich rówieśników, z którymi dzieliłem i dzielę do dziś rozmaite fascynacje. To zadziwiające, ale zainteresowanie fantastyką było dla mnie w okresie szkoły podstawowej czymś absolutnie naturalnym. I to w każdym jej przejawie, czyli zarówno w literaturze, jak i w filmie, czy komiksie. I podobnie było z moimi kolegami, przez co przygodami pięknej (i to pięknej do dziś!) Ais zaczytywaliśmy się wszyscy równo. A, co najważniejsze, bez zastrzeżeń. Dziecięca naiwność pozwalała przejść do porządku dziennego nad najrozmaitszymi niekonsekwencjami, które dziś niepokojąco mnie rażą. A jest tego niemało. Po pierwsze, już sama wyprawa Ais ma dość niezrozumiały status. Niby od tego wszystko się zaczyna, ale na miejscu okazuje się, że były wyprawy wcześniejsze. Kiedy grupa Ais zaczyna prowadzić eksperymenty nad rozwojem ludzi, wtedy jeszcze będących na etapie rozwojowym bezmyślnych małpoludów, nagle, ni stąd, ni zowąd okazuje się, że gdzieś tam, w innych częściach świata istnieją grupy ludzi znacznie bardziej rozwiniętych. Ponadto, twórcy nie bardzo panują nad upływem czasu. O ile mnie pamięć nie myli, przyjmuje się, że człowiek postawę wyprostowaną przyjął około miliona lat temu. To nie przeszkadza Ais i wielu innym bohaterom dożyć do czasów biblijnych. Sama długowieczność Desjan chyba niewiele tu załatwia. Podróże kosmiczne z prędkością zbliżoną do prędkości światła też okazują się być dość grząskim terenem. Podczas gdy Ais na pokładzie kosmolotów kursuje na trasie Des - Ziemia jak winda w biurowcu, podczas gdy, jak głoszą teksty w ramkach, na Des i na Ziemi rodzą się i umierają pokolenia, część bohaterów prawie się nie starzeje, choć faktycznie raczej nie dotyczy to ludzi. Mocno nieczytelne są również kwestie związane z samą, tytułową, ekspedycją. Do dziś nie udało mi się do końca zrozumieć, po co Wielki Mózg wysyłał wyprawy na Ziemię. I skoro ekipa Ais pomyliła się i rozpoczęła eksperyment z małpoludami, zamiast z insektami, czemu nie miał podobnych zastrzeżeń do innych swych wysłanników. Tyle niekonsekwencje fabularne, choć oczywiście jest ich znacznie więcej. Odrębną kwestią jest natomiast pewna taka, niefrasobliwa naiwność całej tej historii. Oczywiście, kiedy zagłębiałem się w nią po raz pierwszy, nie miałem żadnych tego typu wątpliwości, ale dziś... trudno się z tym wszystkim ot tak, pogodzić. Na przykład nie bardzo wiem, do jakiego czytelnika została ta historia zaadresowana. Po własnych doświadczeniach z dzieciństwa i niedawnej lektury, najprościej byłoby powiedzieć, że jest to jednak komiks dla dzieci. Ale co w takim razie począć z jego popularnonaukowym charakterem? I czy jak na popularnonaukowy, nie jest on jednak zbyt mało naukowy? Z jednej strony jest to problem wspomnianych już nieścisłości dotyczących na przykład podróży kosmicznych i upływu czasu. Nawet mój ułomny, humanistyczny umysł buntuje się przed niektórymi rozwiązaniami. Z drugiej strony jest to dość nachalne podciąganie wszystkiego, co się tylko da pod wątek Ais i jej wyprawy. Wspomniane rysunki w Nazca, odniesienia do indyjskich eposów, specyficzna rzeźba powierzchni Księżyca, wreszcie biblijni giganci, potop, a nawet wyprowadzenie Izraelitów z Egiptu i Arka Przymierza. Nie oszczędzono nawet płonącego krzaka przemawiającego do Mojżesza. Prawdę powiedziawszy, w tym miejscu ręce opadły mi już kompletnie. Dlaczego kosmici, dysponujący obłędną techniką, posługujący się swobodnie przekazem telepatycznym, uciekają się do podpalania bogu ducha winnego wiechcia stojącego na pustyni, żeby przemówić do biednego kmiota, który swych pozaziemskich wybawców i tak traktuje jak bóstwa? Tak jak mówię, tego typu wpadek, bądź po prostu niedociągnięć jest w całej serii mnóstwo. Co prowadzi do naprawdę wielkiego zgryzu, kiedy chce się, choćby i na wyłącznie własny użytek, dokonać jakiejś oceny tego dzieła. A to znów doprowadza nas do już sformułowanej na początku myśli - czas nie obszedł się z nim łaskawie. Bo jest faktem bezdyskusyjnym, że cykl dänikenowski był bardzo ważnym dziełem w historii polskiego komiksu. Kwestionowanie tego byłoby zwyczajną głupotą. Pamiętajmy, że ostatnie tomy powstawały już w okresie stanu wojennego, kiedy tworzenie fantastyki, było nie było o charakterze rozrywkowym, przygodowym, nie było ani rzeczą łatwą, ani popularną. Wtedy cała śmietanka polskiej SF dzielnie walczyła z ustrojem, do czego dziś przyznaje się ochoczo. "Ekspedycja" (by już pozostać przy owym zbiorczym tytule) odrywała się od tego w sposób znaczący, do dziś można ten komiks traktować jako dzieło czysto mieszczące się w gatunku, choć przez swe "naukowe" aspiracje trochę jednak poza tradycyjną SF wychodzące. Nie zapominajmy również, że jest to (zwłaszcza w późniejszych albumach) popis talentu plastycznego Bogusława Polcha, który właśnie na planszach tego komiksu wyćwiczył styl, który niedługo później pozwolił mu nadać takiego blasku Funky Kovalowi. Nie zapominajmy też, że był to znaczący, polski komiks wydany za granicą - coś, o czym wielu innych ówczesnych twórców nawet pomarzyć w zasadzie nie mogło. I na koniec, naprawdę trudno jest zapomnieć, ilu wrażeń dostarczała nam jego lektura te kilkanaście lat temu, kiedy byliśmy (znów mówię za siebie i kilku starych kumpli) w najbardziej odpowiednim wieku do jego odbioru. To wszystko oczywiście nie sprawia, że dziś podoba mi się on tak samo jak wtedy, tego twierdzić nie zamierzam. Wszystkie powyższe, przedstawione w tym tekście zastrzeżenia są moimi autentycznymi wrażeniami po przeczytaniu "Ekspedycji" dziś (no, może nie literalnie, ale w każdym razie w ciągu ostatnich kilku tygodni). Nie chciałbym jednak, aby ktokolwiek odniósł wrażenie, że żałuję kupna tych dwóch pięknych tomów, co to to nie! Było nie było świat dziecięcych wspomnień jest światem na tyle wspaniałym, że potrafi rzutować na całą resztę życia. Również na ocenę dzieł, które przeczytane dziś po raz pierwszy, z pewnością odrzuciłbym z niesmakiem. Z "Ekspedycją" tak postąpić bym nie potrafił, bo mimo wszystko to nadal jest jeden z najwspanialszych komiksów mego dzieciństwa, a z tym się nie dyskutuje, prawda?

Tu ktoś mógłby spytać: "Skoro się nie dyskutuje, to po cholerę cały ten tekst?" Cóż, sam do końca nie jestem pewien. Może stąd, że nie do końca zgadzam się z bezkrytycznymi peanami, jakie pod adresem "Ekspedycji" słyszałem tu i ówdzie. Bo akurat w miłość całkowicie bezkrytyczną jakoś nie wierzę i wolę zdawać sobie w pełni sprawę ze wszystkich plusów i minusów. Może trochę i stąd, aby dać wyraz pewnemu rozczarowaniu, poskarżyć się na deziluzję, jaka dopadła mnie po latach. A może trochę i po to, aby przestrzec tych, którzy, widząc na księgarskiej półce dwa tomy "Ekspedycji", będą oczekiwać możliwości podróży w czasie bez konieczności płacenia za bilet. Nie da się, ostrzegam. Cena jest gorzka.



 


Spis treści
451 Fahrenheita
Literatura
Konkursy
Bookiet
Recenzje
Spam (ientnika)
Komiks
Wywiad numeru
Stopka
Hor-Mono-Skop
Ludzie listy piszą
Adam Cebula
Adam Cebula
Adam Cebula
Andrzej Pilipiuk
Tomasz Pacyński
W. Świdziniewski
Konrad Bańkowski
Idaho
Piotr Schmidtke
Taka Naka
Ostuda, Bańkowski
Paweł Laudański
Krzysztof Kochański
Kot
Andrzej Świech
Cezary Frąc
Grzegorz Buchwald
Ondřej Neff
Mariusz Czylok
Adam Cebula
RBD
W. Podrzucki
Jacek Piekara
Artur Baniewicz
Roger Zelazny
Instrukcja obsługi
Dawid Brykalski
 

Poprzednia 26 Następna