strona główna     -     konkurs     -     archiwum fahrenheita     -     stopka redakcyjna     -     napisz do nas
 
Andrzej Świech
Początek Poprzednia strona 35 Następna Ostatnia

A wszystko to

 

ilustracje Małgorzata "Asfodel" Jakubiak

 

 

To nie powinno trwać tak długo, pomyślał Robert. Wszystkie te opowieści o całym życiu przepływającym przed oczami, zawsze je wyśmiewał - teraz właśnie przyszedł na nie czas. Wciąż odsuwał od siebie natrętną myśl, która rodziła panikę.

Trzynaste piętro to nie tak znów wysoko - tłumaczył sobie. - Za moich czasów ludzie skakali z czternastego i piętnastego, potrafili przeżyć. Najlepszy był ten natchniony wyznawca zen - tak naćpany, że wydawało mu się, że umie latać. Poleciał z chyba piętnastego piętra i po upadku podniósł się z ziemi, otrzepał spodnie, a potem okazało się, że ma tylko ogólne potłuczenia i dwa złamane żebra. Cud - powiedzieli wtedy lekarze.

Cud - pomyślał Robert, powtarzając to do znudzenia. - Potrzebuję cholernego cudu.... Boże, spraw go dla mnie...

- Nie wierzę w żadnego Boga - powiedział do siebie w okolicy czwartego piętra. Tylko tyle zdążył. Nie ma się więcej czasu, gdy spada się w windzie z prędkością kilkudziesięciu kilometrów na godzinę.

 

Napisał tę piosenkę nie dlatego, że taki miał pomysł, nie dlatego, że akurat przyszło natchnienie. W dzisiejszych czasach nic nie robi się z natchnienia - wszystko trzeba sprawdzić. Najpierw badania marketingowe, czego ludzie chcą słuchać. Potem dobranie jakiegoś starego, a jarego wzorca melodycznego, najlepiej inteligentne połączenie linii z kilku piosenek ze szczytu list przebojów. Potem symulacja komputerowa reakcji potencjalnych słuchaczy na komparatystycznym tle obecnych przebojów, ewentualna kosmetyka. I wypuszcza się dla zgłodniałej, a niewiele wymagającej publiki, przebój sezonu. Ci, którzy jeszcze wierzą we własne kompozycje, nie wydadzą żadnego przeboju; nawet Mozart nie miałby szans, gdyby zaczynał w wieku kilku lat - co najwyżej byłby królem jednej piosenki i krótką sensacją - jako cudowne dziecko, a potem zapomnieliby o nim wszyscy, którzy kiedyś go namiętnie słuchali i zbierali wycinki z gazet. Pozostałaby tylko garstka zapaleńców i fanów na wieki.

Robert nie chciał mieć swoich fanów na wieki - chciał ich mieć teraz, bo tylko teraz fani kupują płyty. Dlatego tak się z tym cackał - chciał, żeby dostali dobry produkt, bo wiedział, że inny się nie sprzeda. Dla nich zafarbował włosy na czerwono i nosił mocny makijaż, podkreślający oczy i mimikę twarzy, szczególnie usta.Dla nich na koncertach skakał i całował nastolatki, dla nich śpiewał, rozbawiał i robił z siebie Osobowość. Po prawdzie - pogardzał nimi - byli dla niego bandą szczeniaków z mnóstwem kasy i internetowym sianem zamiast mózgu. Kompletnym bezguściem i produktem swojej epoki - wystarczyło wrzucić w skoczną melodyjkę brzmiący tajemniczo i głęboko tekst, a oni chwytali to jako poezję i byli gotowi umrzeć za swojego idola i jego twórczość, od której nic głębszego i lepszego nie ma.

Robert nie pisał poezji, nie był poetą. Pracował, po prostu pracował jak rzemieślnik i dlatego takie rzeczy pisał i nie inaczej je śpiewał. Od samego początku, gdy tylko zdobył pieniądze na nagranie płyty, postanowił, że musi być sławny - postawił sobie taki cel i teraz, mógł sobie pogratulować, że go osiągnął.

A jednak. Piosenka "Wszystko to" całkowicie zmieniła jego życie i nie tylko dlatego, że stało się dzięki niej jeszcze głośniej o Robercie i zespole "Troje dni", bo królowała na listach przebojów przez wiele tygodni. Poznał dzięki niej tę dziewczynę. Czasem miał wrażenie, że to ta piosenka ją stworzyła. A może to ona stworzyła piosenkę?

Gotów był przysiąc, że siedziała na fotelu. Nie był to wózek inwalidzki, był tego pewien - taki wózek na pewno sto razy by się przewrócił w tym szalejącym tłumie. I tak dziwiło go, że fotel, na którym siedziała, nadal stoi. Wtedy nie zastanawiał się nad tym, skąd fotel na krakowskich Błoniach i do tego w samym środku szalejącego tłumu. Dopiero później przypomniał sobie, że ten fotel nie był takim zwykłym, studenckim meblem, lecz solidnym, obitym skórą starociem, jaki można spotkać w ekskluzywnych gabinetach szefów wielkich koncernów. Siedziała w nim oparta wygodnie, aż nieprzyzwoicie wygodnie. Śpiewał wtedy "A wszystko to", pamiętał to doskonale, bo dopiero przy tej piosence zwrócił na nią uwagę. Zdawało mu się jednak, że spoglądał kilka razy w tamtą stronę i nie widział jej wcześniej. Nie patrzyła na scenę, zorientował się przy pierwszym refrenie - patrzyła na niego. Centralnie na niego, śledząc każdy jego ruch z drapieżnością, którą widział w jej oczach. Pamiętał potem, że zastanowiło go, w jaki sposób mógł z tej odległości dostrzec jej oczy. Obok niej widział tylko sylwetki, na tyle niewyraźne, że nie potrafił powiedzieć, czy dziewczyna z prawej strony ma na sobie bluzkę, czy biustonosz.

Był gotów jednak przejść nad tym do porządku dziennego i zapomnieć o kobiecie z fotela. Na pewno by zapomniał, jak o każdej fance. Nie pamiętał nawet tych, które jakimś dziwnym trafem dostały się za kulisy i potem do jego łóżka, najczęściej na całą noc. Zdarzało się, że uszczęśliwiał seksem z idolem trzy dziewczyny jedną po drugiej, a czasem naraz. Mimo zapisanych na młodej skórze dedykacji i śmiesznych wyznań nie miał pojęcia, kim była którakolwiek już następnego dnia. Ją akurat pamiętał, choć nie miał jej wtedy i długo miał na to poczekać. Ba, pamiętał nawet jej imię i wiedział, że brzmi ono Luiza.

Weszła za kulisy i przedstawiła mu się.Bez szaleństwa i upojenia w oczach. Nie było w niej nic, co znał z poprzednich spotkań z fankami. Co więcej, nie została na noc, choć jej to zaproponował. Zafascynowała go błyskiem w zielono-brązowych oczach, ruchem dłoni odgarniającej blond włosy, uśmiechem lekkim jak powiew wiatru. Widział w niej tajemnicę i to go przyciągało. Gdy przyczepiły się do niego dwie ogarnięte szaleństwem bliskości idola dziewczyny, spojrzała tylko ostatni raz z kpiącym uśmieszkiem. Potem zniknęła.

Jestem pieprzonym bogiem, pieprzącym bogiem seksu i wyuzdania. Tańczę nagi na swoim sabacie, a moje czarownice oddają mi się tu i teraz. Po stokroć wypełniam je i moje nasienie tworzy gwiazdy w konstelacjach ich oczu.

Zapomnicie jutro miejsce i czas, pozostaną tylko urywki wspomnień i ciemność wypełniona waszą rozkoszą i diabolicznym blaskiem oczu, gdy będziecie się budzić mokre wśród nocy i przerażone nad ranem. Jestem waszym spełnieniem i waszym przekleństwem. Jestem mroczny i wyuzdany, a wy to kochacie.

Nie obchodzi mnie miejsce i nie obchodzi mnie, że ktoś może to kręcić, a wasi rodzice może zobaczą to za miesiąc na kasecie z przemytu. I walę, że ktoś spróbuje mnie tym szantażować, bo wtedy go zabiję. Zabije go moja ochrona.

Zabiorę was teraz w nowe przeżycia i jeśli macie odwagę - wypłyńcie ze mną na wody imperium uniesienia...

Spotkał ją następnego dnia. Nie pamiętał, jak znalazł się w lasku obok Mistrzejowic, ani co robił potem. Przez mgłę jeszcze dochodziło do niego, jak obudził się na chłodnej ziemi, przerażenie, że na pewno straci na kilka dni głos, w końcu to już październik. Dotknął twarzy, szukając ewentualnych siniaków. Wiedział, że ekipa na pewno nie pozwoliłaby mu na bójkę, tym niemniej nie powinna też dopuścić do tego, by spał na końcu świata. Wszystko w kieszeniach było na swoim miejscu. Obejrzał i obmacał dokładnie całe ciało - nie bolało go nic, poza kacem i kośćmi po nocy na trawie.

Dostał się jakoś do Rynku, choć nie potrafił powiedzieć, po co właściwie przeszedł taki kawał drogi. I wtedy, na pustych jeszcze ulicach Krakowa o piątej nad ranem usłyszał za sobą:

- Nie za szybko? Jak, dobrze ci się je pieprzyło?

Odwrócił się. Stała, bezczelna i wyzywająca tak dalece, że poczuł narastające podniecenie, kumulujące się między nogami w największej erekcji, jaką kiedykolwiek miał. Nie mógł wydusić słowa, wyjaśnić, że seksu nie było, albo przynajmniej on nie pamięta. Nie potrafił pozbierać myśli, wytłumaczyć, że panny leżą pewnie pijane pod jakąś knajpą, w której zapewne uchlał się w trupa i gdzie urwał mu się film, choć było to jedyne logiczne wytłumaczenie. Chciał powiedzieć, że jej pragnie, że nie mógł na nie patrzeć, że całą noc myślał o niej i dlatego się upił, albo jakieś bajki w tym stylu... Nie potrafił. Zamiast tego podszedł do niej , z błyskiem szaleńczego podniecenia w oczach. Zauważył, że jest nieco niższa, niż mu się na początku wydawało. Było mu głupio, że tak drżą mu ręce, gdy wyciągał je do jej twarzy. Tylko pogłaskać jej policzek. Tylko utopić dłoń w jej włosach...

Świat zawirował. Niebo było pod nim, a sekundę potem znowu widział wschód słońca, podziwiając Luizę na jego tle. Siedziała mu na piersi, blokując wszelkie jego ruchy.

- Nie lubię jak się tak podniecasz - powiedziała powoli, kładąc dłoń na jego członku. - Wtedy za bardzo mnie to bierze i staję się tylko dyszącym seksem zwierzęciem. Następnym razem bądź grzeczniejszy...

 

Nie dała mu adresu, nawet nie wiedział, kogo ma szukać w książce telefonicznej. Nie chciał wyjeżdżać z Krakowa, ale trasa koncertowa rządzi się swoimi prawami. Szukał jej w tłumie wzrokiem przed i po każdym koncercie, rozglądał się w trakcie. Patrzył wokół podczas wycieczek przez miasto i rozglądał się niecierpliwie w każdym lokalu. "Przyjdę sama" - powiedziała. Czekał. Wreszcie, podczas któregoś z koncertów, nie wytrzymał. Zespół zaczął grać "Wszystko to".

- Tę piosenkę - ryknął do mikrofonu, gdy ucichł już pisk rozhisteryzowanych nastolatek - chcę komuś zadedykować. Luiza, jeśli tu jesteś...

Zagłuszył go pisk. Wtedy ją zobaczył. Znów siedziała na swoim fotelu patrząc z politowaniem w oczach. Przejechała lekko językiem po wargach, a Robertowi zrobiło się głupio, gdy poczuł, że materiał obcisłych spodni znów się napina. Nie wierzył, że to jest możliwe, ale pękł rozporek, a fanki mało nie oszalały widząc białe slipki. Robert śpiewał, posłuszny rozkazowi, wiedząc, że nie może przerwać TEJ piosenki.

Ona zaś uśmiechnęła się tylko i znikła, gdy skończył. Stał tak, sam na scenie, w spodniach, które trzymały się na jego biodrach jedynie dlatego, że były tak obcisłe, z najpotężniejszą erekcją w życiu i pragnieniem spotkania jej obojętnie za jaką cenę. I nagle była tuż obok, a on pragnął tylko ją objąć...

(Czuł twardniejący kształt w swojej dłoni. Zawstydził się swojej erekcji i onanistycznych ruchów wśród tego tłumu, co jutro napiszą gazety, co pokażą w telewizji. Zero profesjonalizmu.)

To nie jest sala koncertowa - jestem na pustyni. Dalekiej i szerokiej, jak okiem sięgnąć pustyni. Słońce jest jakieś dziwne... DWA słońca? Wszędzie tylko piasek i pusta przestrzeń. Nic, odrobiny chmury, najkarłowatszego krzaka. Wszędzie tylko pustka. Wszędzie. Co gorsza, wszystko się chwieje, jakbym był pijany w sztok.

(Obrócił się i wtedy to zobaczył)

Jakbym patrzył w lustro i jednocześnie okno. To takie zagięcie światła i jednocześnie odbicie. Skąd przy tym wszystkim piosenka? To światło....

 

- Cena nie gra roli, rozumiesz? - powiedział do Krzysztofa, kolegi z zespołu technicznego. - Na pewno poznasz tę pannę, jest olśniewająca. Dam ci znak, ona stoi zawsze przede mną. Widziałeś na kasecie... - Robert zrozumiał, że mówi bez sensu. - Tylko ją dla mnie sprowadź. Przyjdź z nią za kulisy...

- Ale nie odwalisz z nią, stary, takiej kity, jak z tymi pannami? - Krzysztof uśmiechnął się pod nosem.

Wszyscy pamiętali i zdarzenie urosło do miary legendy. Podobno rzucił się na te dwie dziewczyny po spotkaniu z Luizą tak, jakby od stu lat nie widział kobiety i ledwo udało się ekipie Roberta od nich odciągnąć. Kosztowało to kilka stłuczeń ochronę, bo bali się go bić, żeby nie zostały ślady. Wreszcie uspokoił się, gdy obiecali mu pokój i zaprowadzili tam z pannami, napalonymi do cna, i gotowymi oddać wszystko za jeden pocałunek, a tutaj... Podobno nikt nie wiedział, co było dalej. Robert jednak swoje podejrzewał, bo na pewno kogoś postawili pod drzwiami. Spojrzał ostatni raz na Krzysztofa - prawie pewien, że to on podsłuchiwał i to on dostał pod oko, gdy Robert zapragnął wyjść.

- I nie zemdlej, jak wczoraj - dodał jeszcze na pożegnanie Krzysztof, tym razem się nie uśmiechając. I znikł.

Przyszła. Pojawiła się znowu podczas tej piosenki - Robert ze zdziwieniem zauważył, że Krzysztof podszedł do niej, siedzącej na swoim fotelu jak książniczka, padł przed nią na kolana, a ona prowadziła jego głowę, między odsłonięte uda. Nie wierząc i nie kontrolując siebie, zauważył, że znów zaczyna się jego podniecenie. Lekko opuścił głowę, a gdy ją podniósł Krzysztof już szedł z Luizą za kulisy. Gdy tylko piosenka się skończyła, Robert zszedł ze sceny, ignorując zawiedzione głosy fanów i ich skandowanie domagające się jeszcze.

- Co ty robisz? - chwycił Luizę za rękę zaraz, gdy tylko znalazł się za kulisami. Przeszedł go od tego dotyku dreszcz, którego nie mógł porównać z niczym, co znał wcześniej.

- Luiza...

- Taaaaaaaaak? - spojrzała na niego i Robert poczuł się tak, jakby stali sami, jakby całe otoczenie znikło albo schowało się za zasłoną. - Co robię? Tylko to, co widzisz, kochany. Nic więcej. A teraz idź do nich, bo małolaty gotowe się na ciebie obrazić. Wiem, że ci się podobam... - jej dłoń znów wylądowała między jego udami, badając uważnie stopień jego podniecenia. - Dlatego będę na ciebie czekać, kochany. Pozwolę ci się zabrać na kolację - uścisk na kroczu stał się mocniejszy, a Luiza podniosła się na palce i językiem przejechała po jego uchu. - I na nic więcej nie licz.

Wypchnęła go prawie na scenę, co publika powitała szaleńczym piskiem radości. Patrzył w jej stronę cały czas, gdy śpiewał - tym razem mając gdzieś public relations i marketingowe, powłóczyste spojrzenia w stronę fanek. Chciał tylko jak najszybciej skończyć i usiąść z nią już, obiecał to sobie, przy najbardziej romantycznej kolacji W najbardziej romantycznym miejscu Wrocławia. Rozmawiać z nią o wszystkim, zapytać ją o tyle rzeczy, pod stolikiem gładzić jej udo... Odwalił te piosenki.

Potem przekonał się, że rzeczywiście, Luiza na nic nie pozwoliła, choć mało nie wywrócił stolika. Odprowadził ją pod najlepszy hotel w mieście, gdzie opłacił jej dwie doby, z zastrzeżeniem, że nie wykorzysta tej wiedzy. Obiecał, że nie przyjdzie do niej - chyba zwariowałem, pomyślał wtedy. Nawet nie dała się pocałować na pożegnanie, choć Robert, patrząc na lekko rozchylone usta, nie marzył o niczym innym, jak tylko rzucić się na nią...

A usta jej to linia skrzydeł ptaka czerwonego.

To nie ptak, spójrz, to samolot o dziwnym kształcie i nieznanym napędzie - płynie w powietrzu, a nie widać, żeby spalał jakiekolwiek paliwo. Po prostu płynie... Nie, czasami macha skrzydłami - przecież to niemożliwe. Samolot to tylko maszyna. Ja też lecę nad lądem.

Te budowle nie mają geometrii, albo są postawione według innej fizyki! Kim są ludzie, którzy je zamieszkują? Jak może wyjść na te schody pod takim kątem nachylone do boku? Coś takiego to figura niemożliwa - stojąc na tym tarasie jestem jednocześnie pod nim - przynajmniej tak wygląda z tej perspektywy to zwierzątko... Może uda mi się wejść do domu?

Coś czuję. Coś mnie śledzi, coś za mną idzie, a jest ogromne, bo ziemia drży... ze strachu? Ukryć się, szybko ukryć się... To jest to małe zwierzątko, które widziałem na tarasie - jak to możliwe, że widzę je teraz, skoro jeszcze sekundę temu było daleko, a wszystko to wygląda, jakby wchodziło za róg i wychodziło zza niego. Zwierzątko jest milutkie, puszyste, ciepłe. Lubi, gdy się je głaska - łasi się jak kot. Nawet otwiera paszczkę... Paszczkę? Paszczę! Ogromną, najeżoną tysiącem ostrych zębów i wypełnioną krwawiącym, pełnym jadu językiem...

 

Musiał pogodzić się z tym, że Luiza przychodzi i odchodzi, kiedy chce. Nigdy nie pozwolił już Krzysztofowi po nią pójść, chociaż tamten twierdził, że tylko poszedł i przyprowadził dziewczynę. Robert nie mówił nic, nie chcąc się przyznać do tego, co widział. A może chodziło o zazdrość?

Prasa brukowa zaczęła szumieć od plotek i zapełniać strony zdjęciami tajemniczej dziewczyny i ich wspólnych chwil z Robertem. Pytano go o to we wszystkich wywiadach, proszono o zdjęcia, bo zawsze Luiza wychodziła na nich nieco rozmyta. Robert odpowiadał, że to jego prywatna sprawa. Nie chciał się dzielić Luizą z nikim, był o nią chorobliwie zazdrosny. Wściekle bronił swojej prywatności, nie pozwalając specom od jego wizerunku medialnego wykorzystać ani fragmentu zdjęcia dziewczyny. Nawet, gdy kolejną płytę nazwał, na prośbę Luizy, jej imieniem, nie pozwolił, by pojawiło się jej zdjęcie. Wpłynęło to na fanów, a przede wszystkim fanki - rzesze ich zmniejszały się co tydzień - wraz z coraz rzadszą i coraz bardziej niechętną obecnością Roberta w mediach. Udzielał mniej wywiadów, rzadziej dawał się pokazywać w telewizji, a nawet występował. Istnienie zespołu stanęło pod znakiem zapytania - członkowie przyszli do jego mieszkania tylko po to, by mu o tym powiedzieć. Tego wieczora Luiza pierwszy raz mu się oddała.

Była jak zwykle podniecająca. Jak zwykle wyzywająca, a prawie oszalał z podniecenia, gdy położyła dłoń na jego dłoni w jednej z najdroższych restauracji Krakowa.

- Muszę cię mieć - powiedział wtedy, przerywając jej w pół zdania. - Tu, teraz, bo inaczej zwariuję.

- Już zwariowałeś, kochanie - pogłaskała go lekko po policzku, a Robert pomyślał, że nigdy nie widział jej oczu tak drapieżnych. Nie rozumiał tych słów, ale to go nie intersowało. - A teraz zapłać rachunek i pokażesz mi, na co cię stać.

Nie poszli do jego domu. Robert wiedział, że nie wytrzyma tak dalekiej drogi. Jak przez mgłę pamiętał moment, gdy zamawiał pokój, płacił za trzy dni, i drogę do niego. Pamiętał, że siłował się z kluczem, który nie chciał się obrócić, i drzwiami, które nie chciały dać się otworzyć. Nie pamiętał, ile wypił alkoholu tego wieczora, więc nie potrafił powiedzieć, co się stało. Czuł się zwierzęciem, poszarpał na sobie ubranie, a jego członek był jak wieża Eiffla, gdy zdzierał majtki i biustonosz z Luizy. Wcześniej, gdy wyobrażał sobie, jak będzie się z nią kochał, gdy opowiadał sobie erotyczne gry, jakie będą prowadzić, gdy oczyma wyobraźni widział pieszczoty, jakie jej da - wszystko miało być inaczej. Nie bacząc na nic, rzucił dziewczynę na łóżko i usłyszał jęk rozkoszy, gdy wbił się w nią bez żadnego przygotowania. Dopiero po kilku ruchach spojrzał na jej twarz, z dziką satysfakcją patrząc na zamknięte podnieceniem powieki, napięte usta, przemywane językiem, odchyloną głowę. Wtedy Luiza otworzyła oczy...

...A oczy miała niebieskie, koloru nieba w środku słonecznego dnia, lecz nie było to zwykłe niebo. To niebo jest czyste, ciepłe i faluje. Bo niebo nie jest wcale niebem, lecz morzem, ogromnym morzem, nawet oceanem z jedną wyspą pośrodku.

To miejsce całkiem duże, średniej wielkości państwo by się na nim zmieściło. Tylko coś tu jest cholernie nie tak. Cisza, może to cisza? Nie, nie cisza, szumi morze, wieje wiatr w koronach drzew, nad wyspą latają ptaki. Kolory, nie widzę kolorów - a przecież nie jest to jak czarno - biały film. Nie, to też nie to, tamten ptak na pewno jest żółty, a drzewa... czerwone? I ziemia niebieska?

Boże, te ptaki - coś gorszego, niż pterodaktyl i drapieżniejszego, niż sokół. Pierwotne, krwawe stworzenie i kły w dziobie, zupełnie nie ptasie. Zwierzęta - na dwóch łapach, z ochłapami mięsa w paszczach, pokryte łuską lub futrem. Dlaczego tu wszystko się wzajemnie morduje, czyha na siebie i żywi się prawie cierpieniem? Ktoś na mnie czeka, a nic go nie atakuje na tej wyspie przemocy. Jak tam przeżyję? I muzyka, trash, ojcze nasz...

 

Obudził się, nagi i zmęczony. Luiza, chyba Luiza, postawiła miłosiernie butelkę wody mineralnej tuż obok łóżka. Wypił duszkiem połowę i odpoczywał, nie mogąc się ruszyć, a przez chwilę nie czując, że woda z otwartej butelki zalewa mu uda zimną falą. Spróbował zamknąć butelkę i wreszcie poczuł się na tyle silny, że przesunął dłonią po ciele. Cały się lepię, pomyślał. Co tu się działo...

Potok myśli przerwało mu pukanie do drzwi.

- Wejść.

Dziewczyna miała na sobie króciutką spódniczkę, zupełnie jak francuska pokojówka z filmu erotycznego. Popychała przed sobą wózek z półmiskami jak z filmu kostiumowego. I mówiła, jak aktorka filmu obyczajowego o życiu wyższych sfer.

- Śniadanko? - zapytał Robert. - Dziękuję.

- Obiad, proszę pana - odpowiedziała. - Obiad i to następnego dnia. Spał pan dokładnie trzydzieści godzin, tak jak powiedziała ta dziewczyna... Co pan robi? - zaprotestowała widząc, że Robert się podnosi. - Ona powiedziała...

- Że mam nie wstawać, tak? - przerwał jej. - To niemożliwe... Niemożliwe, żebym spał tak długo. Ja...

- Ach tak. Mam jeszcze dla pana list...

 

Przeczytał go dopiero po tym, jak wyszła. Luiza prosiła, żeby jej nie szukał, bo na jakiś czas musi zniknąć z jego życia. On sam powinien się zająć twórczością i śpiewać. A ona kiedyś znów przyjdzie na koncert.

Robert na takie rozwiązanie się nie zgadzał, więc przez tydzień pił i włóczył się po Krakowie, wypatrując Luizy i zaczepiając setki kobiet, które wyglądały podobnie. Wreszcie zadzwonił agent, że zespół się rozpada. Robert wytrzeźwiał i poprosił o ostatnią szansę. Następne tygodnie wypełnił wściekłą pracą - każdy dzień od rana do nocy. Wracał do domu i pracował, lub pił, żeby zasnąć jak najszybciej, nie wspominać. Pojawiły się koncerty, ale Robert umykał po bisach, nie dawał się zapraszać na imprezy, nie uwodził dziewczyn i minimalnie mieścił się w koniecznym limicie romantyczno - marketingowych spojrzeń. Pojawiły się nawet plotki, że jest gejem - wtedy z agentem ustalali, w jaki sposób to wykorzystać. Od tej pory do każdej piosenki "A wszystko to" Robert zapraszał jakąś upatrzoną nastolatkę, śpiewał, trzymając ją za rękę, a mówiąc o miłości patrzył jej w oczy z największym oddaniem, na jakie było go stać. Na koniec całował miękko wybrankę w policzek i ochroniarze znosili ją ze sceny. Nadal jednak nie spotykał się z nikim po koncertach. Fanki zgłupiały, choć i wcześniej nie grzeszyły inteligencją, ale waliły znów na koncerty drzwiami i oknami, a Robert udzielał wywiadów, uśmiechając się tajemniczo przy pytaniu o preferencje seksualne.

Czasami trafiało mu się coś dziwnego. Objawy były różne - albo tylko ssało go w żołądku, albo miał torsje, albo trzęsły mu się ręce. Czasami trząsł się cały - na szczęście co gorsze przeżycia zdarzały się tylko w domu. Wtedy pił do nieprzytomności i to przynosiło ulgę - bo widział w snach Luizę.

Aż wreszcie znów się pojawiła.

 

Jak zwykle śpiewał wtedy "A wszystko to". Patrzył namiętnie w równie namiętne oczy nastolatki, gdy poczuł to znowu. Zaczęło go ssać w żołądku tak, jak nigdy wcześniej. Jego usta mimo woli wykrzywił grymas, lecz pozbierał się jakoś. Na szczęście zaczęła się partia, gdy mógł tylko trzymać małolatę za dłoń, starając się nie złamać jej nic od ściskania... Wtedy spojrzał w publiczność. BYŁA tam.

Jak zwykle w swoim fotelu. Jak zwykle wyzywająca i krzycząca erotyzmem. Jak zwykle prawie stracił dla niej głowę. Pomyślał, że jest innym człowiekiem i musi znaleźć jakiś sposób na nią. Bardzo się starał, ale zgasło coś w oczach nastolatki, i nawet całus na koniec nie był taki, jak być powinien. Małolata nie miała zamiaru mdleć. Zaraz skończy się koncert, myślał Robert. Zaraz się z nią spotkam. Tak powiedziała, obiecała mi przecież. Szukał jej wzrokiem po tej piosence. Patrzył za nią.

Luizy nie było nigdzie. Nie przyszła za kulisy. Wydawało mu się, że stoi obok jego domu. Zaczepił tę dziewczynę, ale to nie była Luiza. Cholernie na pewno to nie była ona.

Tak cholernie pewnie, jak to, że za drzwiami do jego domu nie było jego domu.

 

Otworzył drzwi i nagle zorientował się, że wcale nie wchodzi do wnętrza, jakie znał. Powinien być przedpokój i potem wejście na prawo do pokoju. I powinna prześwitywać przez okno lampa uliczna z pokoju po lewej. Tylko na końcu korytarza świeciło się światło.

- Już jesteś, kochanie? - Luiza wyszła z kuchni, która powinna być po prawej stronie na końcu, a była po lewej na początku. Pocałowała go na przywitanie przelotnym pocałunkiem, od którego przeszedł go dreszcz. - Cieszę się, że jesteś.

Chciał powiedzieć, jak bardzo jej szukał, chciał powiedzieć, jak czekał, ile go kosztowało czekanie na nią. Zamiast tego tylko ją objął.

- Skąd ty... tutaj? - zapytał. - U mnie?

- Ja? Tutaj? - roześmiała się i pomyślał, że nigdy nie słyszał tak perlistego śmiechu. - U ciebie? Głuptasie... Jesteśmy u mnie...

Robert rozejrzał się. Nie rozumiał, jak wchodząc do siebie, wszedł do Luizy, ale nie obchodziło go to. Pamiętał dobrze, jak przekręcał klucz w zamku mieszkania na Bronowickiej. Nie wiedział, w której części Krakowa jest. Nie obchodziło go to. Nic nie było ważne, skoro Luiza tu była.

- A teraz siadaj - pogłaskała go po policzku, wyzwalając się z jego objęć. - Wszystko mam gotowe, zjemy kolację, a potem... Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że wreszcie ci się udało przejść - dopowiedziała jeszcze, znikając w kuchni.

Wtedy nie zwrócił na to uwagi.

 

Wszystko się chwiało, lecz Robert nie był pewien, czy to przez rozchwiane łóżko. Luiza ujeżdżała go w tempie stumetrowego sprintu przy asyście skrzypienia katowanych sprężyn i jęków - typowymi dla tej czynności odgłosami. Ciemniało mu w oczach, a chwilę potem wydawało mu się, że cały pokój rozjaśnia się - to również przypisał podnieceniu. Wydało mu się, że jego orgazm rozlewa się wszędzie, wśród ścian i wśród mebli, opływa łóżko i stół w pokoju obok.

Luiza opadła na niego - spełniona i zmęczona - przytuliła się całą sobą. Pierwszy raz, pomyślał Robert. I jeszcze to, że dotychczas nie przyszło mi do głowy, żeby się z kimkolwiek wiązać, a tu wpadłem po same uszy. Ciekawe... Czym to wszystko się skończy? Pogłaskał Luizę po włosach.

A włosy miała jak rzeka... myśli?

Może to myśl, którą artysta próbuje wyrazić. Wydaje się, że chwycił ją już za nogi, trzyma nie pozwalając jej odlecieć, pozostaje już tylko ją wyrazić. Wtedy pisarz bierze pióro, by zapisać swoje wrażenie, ale wypuszcza swoją zdobycz z rąk - a ona nie przepuszcza takich okazji, by umknąć...

Kochanie, znalazłeś już swoją myśl. Znalazłeś już koniec.

Spojrzał przez rzeczywistość.

Luiza, nadal naga, patrzyła przenikliwym wzrokiem, wciąż gotowa, choć nie pamiętał już, który raz się kochali podczas tych kilku godzin, jakie tu spędził. Czuł się zmęczony, ale szczęśliwy. Podobnie, jak jego partnerka, która uśmiechała się jakoś niecodziennie. Wszystko to było niezwykłe - i ściany pokryte krwawymi ochłapami, przetykanymi scenami przemocy i okrutnego seksu. I łóżko, które zdawało się chwytać go w swoje łapy, wciągać do swego wnętrza. Gdzie się podziała Luiza?

Była. Znów udało mu się skupić na niej wzrok, lecz już się nie uśmiechała. Spojrzała z troską w oczach.

- Umrzesz, kochanie - powiedziała, bez cienia uśmiechu, , który wskazywałby że to żart. - Już nie powiesz słów, choć mogły być wielkie. Kocham cię, dlatego przejdź przez to dla mnie. Przykro mi.

Dał się odprowadzić do windy. Pocałowała go ostatni raz, namiętnie i całą sobą, mocno się przytulając, naga. Taką właśnie ją zapamiętał.

 

To nie powinno trwać tak długo, pomyślał Robert. Wszystkie te opowieści o całym życiu przepływającym przed oczami, zawsze je wyśmiewał - teraz właśnie przyszedł na nie czas. Wciąż odsuwał od siebie natrętną myśl, która rodziła panikę.

Trzynaste piętro to nie tak znów wysoko - tłumaczył sobie. - Za moich czasów ludzie skakali z czternastego i piętnastego, potrafili przeżyć. Najlepszy był ten natchniony wyznawca zen - tak naćpany, że wydawało mu się, że umie latać. Poleciał z chyba piętnastego piętra i po upadku podniósł się z ziemi, otrzepał spodnie, a potem okazało się, że ma tylko ogólne potłuczenia i dwa złamane żebra. Cud - powiedzieli wtedy lekarze.

Cud - pomyślał Robert, powtarzając to do znudzenia. - Potrzebuję cholernego cudu.... Boże, spraw go dla mnie - Nie wierzę w żadnego Boga - powiedział do siebie w okolicy czwartego piętra. Tylko tyle zdążył. Nie ma się więcej czasu, gdy spada się w windzie z prędkością kilkdziesięciu kilometrów na godzinę.

Ogromny wieżowiec - ciekawe jaki widok z balkonu? Industrialne miasto. Ogromne, jak z cyberpunkowej powieści, technologiczne do bólu, potężne reklamy w oddali i światło neonów oświetla to wszystko jak stroboskop.

Co na tej szerokiej jak autostrada ulicy robi furmanka zaprzężona w konia przypominającego dinozaura? I riksza, z rozpartym w niej ogromnym facetem z rogami? I ring na środku?

Znów wszystko się chwieje, znów wszystko jest nieostre... Gdzie ja jestem i kim jestem? Moje ręce skrwawione i mocne, gotowe udusić i rozerwać. Ochłapy obok moich stóp. Krew na wargach, na udzie (jestem nagi!!!!) ślad warg. Usta Luizy - na pewno Luizy, tylko ona się tak maluje...

Luiza!!! Cudownie, że jesteś. Inaczej czułbym się taki samotny. Byłbym sam w świecie bez miłości i samotności. Tak się cieszę... Chcesz zaśpiewam ci twoją ulubioną piosenkę.

A wszystko to, bo ciebie kocham... Nie wiem, jak...

 

Dziennik Polski, piątek, 30 VIII 2002.

"Pogrzeb - manifestacja.

W ogromną manifestację przerodził się pogrzeb gwiazdy polskiego rocka Roberta Justina, założyciela i frontmana zespołu "Troje dni". Tysiące fanów z całej Polski przybyło, by towarzyszyć w ostatniej drodze swojemu idolowi. Pierwsze szacunki mówią o 20 tys., choć niektóre źródła podają ponad dwukrotnie większą liczbę. (...) Podczas powrotu fani zniszczyli prawie w całości trzy ulice (...). Policja była bezsilna, podobnie jak w sprawie samej śmierci piosenkarza, którego znaleziono w windzie jednego z wieżowców Krakowa - nagiego. Jako prawdopodobną przyczynę śmierci podaje się zerwanie jednej z lin windy i upadek z dużej wysokości. Co robił w tym budynku, nie wiadomo, a jest to tylko jedno z licznych pytań bez odpowiedzi. Brakuje też wyjaśnienia kilku równie tajemniczych aspektów sprawy, między innymi, dlaczego krew, którą było pokryte ciało denata nie jest jego krwią, oraz skąd pochodzi substancja, którą odkryto w jego organizmie, a której skład chemiczny dziś badają specjaliści. Pikanterii sprawie dodaje fakt, że na udzie piosenkarza odkryto ślady pocałunku. (...)"

Luiza uśmiechnęła się znad gazety. Spojrzała na zdjęcie Roberta - naturalnej wielkości, nagiego, jakim go lubiła. W uszach dźwięczały jej wciąż słowa piosenki, jej ulubionej piosenki Roberta.

"A wszystko to, bo ciebie kocham..."

Ja chyba też zrobiłam to z miłości, pomyślała Luiza. Nie chciałam, żebyś cierpiał.




Spis treści
451 Fahrenheita
Literatura
Konkursy
Bookiet
Recenzje
Spam (ientnika)
Komiks
Wywiad numeru
Stopka
Hor-Mono-Skop
Ludzie listy piszą
Adam Cebula
Adam Cebula
Adam Cebula
Andrzej Pilipiuk
Tomasz Pacyński
W. Świdziniewski
Konrad Bańkowski
Idaho
Piotr Schmidtke
Taka Naka
Ostuda, Bańkowski
Paweł Laudański
Krzysztof Kochański
Kot
Andrzej Świech
Cezary Frąc
Grzegorz Buchwald
Ondřej Neff
Mariusz Czylok
Adam Cebula
RBD
W. Podrzucki
Jacek Piekara
Artur Baniewicz
Roger Zelazny
Instrukcja obsługi
Dawid Brykalski
 

Poprzednia 35 Następna