strona główna     -     konkurs     -     archiwum fahrenheita     -     stopka redakcyjna     -     napisz do nas
 
Grzegorz Buchwald
Początek Poprzednia strona 37 Następna Ostatnia

Hum - IV

 

ilustracje Małgorzata "Asfodel" Jakubiak

 

 

I co?!!! Co ma niby być dalej? Spodziewasz się, kurka, czego?!!

Co? Myślisz, że na to pytanie łatwo odpowiedzieć? O nie, koleś! O nie! Wydaje ci się, że co, że to tak zawsze się udaje? O ho! ho!! Nie zawsze! Ale tym razem, rzeczywiście SIĘ udało. Po ostatniej przygodzie, jakimś sposobem wybiegłem z holu dworca, wtargałem się do autobusu, który akurat szczęśliwie nadjechał, usiadłem na tylnym siedzeniu i szczęśliw, że nikt na mnie nie zwraca uwagi, rozparłem się na nim. I siedzę sobie tak czujnie, i rozglądam się, a tu naraz gdzieś z przodu jakiś łepek odrywa się od swojego siedzenia, rzuca łbem w prawo, rzuca łbem w lewo, dostrzega mnie, wlepia we mnie gały i chwiejnym krokiem, dyktowanym podskokami autobusu na nierównościach, rusza w moim kierunku.

"Nie! Tylko nie to!!!" - szepnąłem błagalnie i spuściłem głowę. No, a czego się miałem spodziewać? Dotąd, za każdym razem, kiedy raz na pół roku spotykałem kogoś znajomego, albo kiedy się budziłem, wynikały z tego same "przykrości".

Tym razem ANI nie minęło pół roku, ANI nie był to nikt znajomy, ale przez skórę czułem, że będą kłopoty.

Te! Menik! Wolne tuta? - zakołysał się, i odezwał się - dokładnie tak, jak to sobie wyobraziłem.

"Ssssss" - to było bardzo długie, przemyślane "s", jak raz odzwierciedlające moje nastawienie do nieznajomego. No! Ale co innego pomyśleć, a co innego powiedzieć. I tak się też stało tym razem. Nie unosząc głowy, zachowałem się, jak wieloostrzowy nóż sprężynowy, tj. wszystkie części mojego ciała naraz się złożyły, a sprężynka brzdęknęła z entuzjazmem:

- O-oczywiście! - "a psia twoja mać i braci, i sióstr", pomyślałem jednocześnie, by nie poczuć się jak tchórzliwa szmata. Klapnął, aż siedzenie się wydęło, podrzucając mnie niemal pod sam dach. Sapnął z ulgą, jakby, kurka, najmniej od tygodnia stał w kącie na baczność i nie wiem jak bardzo pragnął usiąść! A siedział, psia jego wiara i ojców jego! Przed chwilą siedział!! Widziałem!!! No, ale trudno! Cóż ja? Ja puch marny i marna istota...

Tak sobie razem podskakiwaliśmy na wybojach czas jakiś, nic nie mówiąc, udając, że nie ma "nas", a li tylko każdy jest z osobna... Mi, kurka, to pasowało! Im dłużej - tym lepiej! No, ale już się zaczynało głupio robić od tej nienaturalnej ciszy, więc nie zdziwiłem się, a nawet z ulgą przyjąłem, kiedy nagle odezwał się:

Y co? Co się tak na mnie gapysz?

Jak słowo!! Uwierzcie mi! Nie spojrzałem na niego, kurtka, ani razu!! Nie śmiałbym!!!

Przepraszam... - to było jedyne słowo, jakie przyszło mi w tym momencie do głowy.

Jak jeszcze raz na mnie spojrzysz, to się przesiądę...

"Yu-chu!" nieśmiało krzyknąłem w myślach i dawaj zbieram się, by się na niego spojrzeć, ale nie zdążyłem.

... na twoje miejsce.

"Ups!". A miało być tak dobrze. I dalej patrzę za okno.

Nadal się na mnie gapisz... - Nie spoglądając na niego, przecząco pokiwałem głową.

Gapisz się! - I gdy już brałem rozpęd, odchylając głowę w prawo, by energicznie przemieścić ją w lewo, i powtarzając kilkakroć ten ruch zaprzeczyć, uświadomiłem sobie, że rzeczywiście, gapię się - na... jego odbicie w autobusowej szybie.

Nie wiedziałem, jak się zachować. Nie śmiałem się odwrócić i spojrzeć mu w oczy. Jedyną alternatywą, było sprawianie wrażenia, że bardziej jestem zajęty dostrzeganiem słabych zarysów mijanych przydrożnych słupów, niż jego ewidentnie wyraźniejszego odbicia.

I tak sobie jechaliśmy. Ja udawałem, że nie widzę, że go widzę, a on udawał, że nie widzi, że ja widzę, że on widzi, że go widzę. Smrodek robił się coraz większy, pod moim szpitalnym pasiakiem, ni z tego ni z owego, coś zaczęło przebiegać i podskakiwać (wszy, no, myślę, że wszy, i to nasze, swojskie, ziemskie, bo o grundarjańskich nie śmiałbym nawet pomyśleć), a ja zacząłem bardziej nerwowo zerkać na jego lustrzane odbicie. Nie chciałem tego. Słowo! Ale oczęta same jakoś tak zaczęli mi uciekać.

Znów się na mnie gapisz... - to było raczej stwierdzenie niż zarzut z jego strony. Nic nie odpowiedziałem tylko jeszcze mocniej przycisnąłem twarz do zimnej szyby, zachuchałem ją, a w takt nierówności drogi mój nos gryzmolił na zaparowanej szybie różne hieroglify.

Te, menik, ty mnie nie obrażasz? - ryknął mi gdzieś nad ramieniem. Kątem oka dostrzegłem, że uważnie się przygląda temu, co z uporem maniaka-krótkowidza szrajbowałem niechcący nosem na szybie. - Myślisz, że skoro nie umiem czytać, to nie wiem, co tam jest napisane?! - Choć miałem stracha, spuściłem głowę i zagryzłem dolną wargę.

Ty! Ty się śmiejesz?! - z wyrzutem ni to zapytał, ni stwierdził. Potrząsnąłem głową, a czołem zatarłem "napisy".

Twoje szczęście, że zmazałeś te głupoty - rzekł i wyczułem, że cofnął się znad mojego ramienia i oparł o siedzenie. - Żeby mi to było ostatni raz! - Przytaknąłem z zapałem. Chwilę miałem spokój. Z chwili zrobiła się następna chwila, i następna, i już zacząłem zbierać myśli i analizować zaszłe wydarzenia, gdy nagle ten się na mnie zwalił. Przysnął łajza i znalazł sobie poduszeczkę. Yuu! Co za chuch! Najpierw delikatnie, potem trochę śmielej zacząłem go przepychać na drugą stronę. Udało się! Osunął się na drugi bok, a ja pierwszy raz odważyłem się na niego naprawdę spojrzeć. Cóż. Rosły, zarośnięty, ubrany w poprzecierany zaplamiony garnitur. Z kieszeni wystawała mu butelka. Obliznąłem się. Spojrzałem na niego. Spał twardo. Jeszcze raz się oblizałem, delikatnie wyciągnąłem flachę, odkręciłem i już miałem unieść i przechylić, kiedy zatrzymałem w pół ruchu. Spojrzałem na ujście szyjki, mrugnąłem oczami, po czym gwałtownie przejechałem po niej fragmentem rękawa między łokciem a mankietem i uspokojony uniosłem do ust...

YYYYYYAAAAAAAA!!!!! - Już różne świństwa pijałem, ale to mało, że samogon był, to śmiało mógł robić za środek dezynfekujący. Czułem, jak przełyk mi się obkurcza, a błony śluzowe rolują i zamieniają w mleczny nalot zdenaturyzowanego białka. - Psia!! - zatkałem na moment usta wierzchem dłoni i mocno przetarłem. Przez łzy zauważyłem "skrzyneczkę pasażera" w siedzeniu naprzeciw. Otwarłem ją i zaraz zamknąłem. Woreczek z zzieleniałą zawartością stał mi przez chwilę przed oczami, gdy tymczasem jąłem otwierać skrzyneczkę obok. "Czysto" - zauważyłem i podstawiłem flachę pod zawór z czystą wodą, rozcieńczając jej zawartość. Zerknąłem na tego obok i uniosłem butlę do oczu, po czym zamerdawszy spiłem połowę. Suma wypitego C2H5OH niebezpiecznie wzdęła żyły na mojej szyi, ale nie zmąciła do końca umysłu. Ostrożnie i z żalem wsadziłem flachę z resztą cennej zawartości tam skąd ją wziąłem. A co?! Może nie miałem oddawać? Dajcie spokój!

Zerknąwszy ostatni raz na gościa, jąłem się ostrożnie podnosić z zamiarem uwolnienia się od jego towarzystwa.

Y co, menik, smakowało? - O psia, w mordę i... zalew przekleństw, i epitetów wypełnił mi czaszkę. Zastygłem w bezruchu i przez chwilę udawałem słynny posąg dyskobola.

Mmmm! Eeee! Mmmm! - w dość ciekawej tonacji, aczkolwiek cienko zamruczałem. - E.... - nie zmieniając pozycji zacząłem jeszcze raz. Nagłe szarpnięcie usadziło mnie na powrót w siedzeniu.

Ty psia dupo! Ty, ty, ty, pożeraczu stonki (jakoś tak mu się chyba spontanicznie nasunęło, na widok mojego pasiaka, bo takiego epitetu dotąd nie słyszałem), ty, ty, ty ochleju!!!! Ty wiesz ile mnie kosztowało zdobycie tego truneczku? - tu poklepał się po kieszeni. - Ciekaw jestem, co chłopaki z tobą zrobią, kiedy cię im zawlokę.

Sorka... - zacząłem potulnie. - Niechcący...

Niechcący!!! Jak można niechcący wypić pół butelko czystego bimbru? Z czego, jucho, ty masz przełyk? Z rur PCW!? Nawet nawet Miluś Zeżryjflacha nie ma takiej gardzieli, choć gorzałę razem z butelką pochłania.

S...

Zamknij dziób wizguńska jucho - wył nieustannie.

Nie wypiłem - rzuciłem krótko, kiedy był na pełnym wdechu i przez sekundę milczał. To był przebłysk geniuszu. Liczyłem, że sprawdzi i... co ważniejsze - nie spróbuje. Powietrze uwięzło mu w płucach, sięgnął po flachę i uniósł na wysokość oczu. Zamrugał powiekami, spojrzał na mnie, a gdy gęba mu poczerwieniała, a oczy zaczęły wyłazić na wierzch wypuścił zaczerpnięte wcześniej powietrze. Gdybym miał odwagę choćby drgnąć, złapałbym się odruchowo za nos. Po chwili rzekł:

Ty fajfusie pionowo prążkowany. Masz szczęście!!! - Puścił mnie nareszcie i usiadł normalnie, jakby z ulgą. - A już myślałem, że nakarmimy tobą Bladego...

I tu w moich procesach myślowych nastąpiła długa pauza, poczem szare me komórki zawołały równym chórkiem "Y-O-oł!", a ja gwałtownie odwróciłem głowę w jego kierunku i zapytałem:

Bladego?

Najpierw przyłożył mi łapę do policzka i przepchnął mi głowę w kierunku szyby. Napiąłem mięśnie szyi, by stawić "opór".

Nie próbuj na mnie patrzeć ch... za... - wyraźnie szukał epitetu, albo jakiegoś porażającego swą trafnością określenia w stosunku do mnie - ... Stonka!! - znalazł, a ja dałem za wygraną i wbiłem wzrok w pole kapusty na spłachetku ziemi należącej do jakiegoś wieśniaka z rolniczej planety Harkon po drugiej stronie galaktyki.

Kto to jest "Blady"? - mimo wszystko zapytałem.

A co cię to, menik, obchodzi? Ty się ciesz, że trafiłeś na mnie. - "Rzeczywiście - pomyślałem - ale też trafiłem". - Inny by cię od razu zawlókł chłopakom, a chłopaki Blademu. A potem byłby jakiś czas spokój...

Spokój...?

No! Jakiś czas nie ginęliby nasi...

A giną?

Giną... kiedy Blady jest głodny - powiedział przejęty i niemal szepcząc. Wyraźnie trawił jakąś myśl. Pozwoliłem mu się nieco pozbierać i cicho zapytałem:

Widziałeś GO kiedyś? - Zamilkł. Kątem oka dostrzegłem, że rękawem obciera sobie czoło i twarz, które nagle widać mu spotniały. W końcu odezwał się:

Chłopie. Byłem w piekle. - Teraz mi z kolei spotniało... i zrobiło się miękko. Przechyliłem się do przodu i oparłem czoło o siedzenie przede mną. Czekałem, aż przestanie mi w uszach dzwonić ostatnie zdanie. "Zaraz zacznie się rozbierać i pokazywać jakieś okropne blizny jak ci wcześniej..." - pomyślałem, ale wnet się uspokoiłem, przecież nie pozwolił dotąd na siebie nawet spojrzeć. Poza tym ciągnął dalej: - ...ziś jeszcze z niego nie wylazłem. On się pyta, czy go widziałem. Widzę go co dzień. Widzę go w każdym miejscu, tam gdzie jest mrok, widzę go w każdym kształcie jaki wyłazi z cienia. Ale to są zwidy. Naprawdę jest w każdym człowieku, któremu spojrzę w oczy. - "No, to coś niecoś się wyjaśniło", mówię sobie. - Widziałem go nie raz, ale już ten pierwszy raz wystarczył. Teraz to już jeden koszmar. Wieczny koszmar. - Komu on to mówi? Już miałem się obrócić w jego kierunku, bo dziwnie się jakoś gada z człowiekiem bez kontaktu wzrokowego, ale on, jakby przewidując mój zamiar, syknął: - Ty nawet nie próbuj mnie denerwować i żebyś nie ważył się nawet zerknąć na mnie!

Ty się boisz - zauważyłem nieśmiało.

Kto?! JA?! - wykrzyknął. - Ja nikogo się nie boje! - dodał jakoś mniej szczerze.

Poza Bladym - niepotrzebnie się odezwałem. Jego suche paluchy chwyciły mnie za ramię, a on sam niemal położył się na mnie. "Koniec ze mną" - zdążyłem jeszcze pomyśleć i zwiotczały czekam, aż zacznie się w mojej głowie projekcja mej autobiografii. Nawet zdążyło mi w oczach pociemnieć, ale zaraz odzyskałem jasność spojrzenia i nadzieję, bo ten, wciąż leżąc, sapnął przyciągając mnie do siebie:

A żebyś Stonka wiedział - ale się uwziął z tą Stonką, ale nich mu tam.

Czemu? - kułem żelazo póki gorące.

On się pyta "czemu" - powiedział z nutą pełnej rezygnacji i litości w głosie, puszczając mnie jednocześnie i odprężając się na swoim miejscu, jakby już nie miał do mnie i mojej ignorancji siły, i że ja też taki głupi jestem. - Ty wiesz, bęcwale, ilu dobrych ludzi przez niego zginęło albo zmieniło się na zawsze?

Przez kogo? Przez Bladego?



Czytaj dalej...



 


Spis treści
451 Fahrenheita
Literatura
Konkursy
Bookiet
Recenzje
Spam (ientnika)
Komiks
Wywiad numeru
Stopka
Hor-Mono-Skop
Ludzie listy piszą
Adam Cebula
Adam Cebula
Adam Cebula
Andrzej Pilipiuk
Tomasz Pacyński
W. Świdziniewski
Konrad Bańkowski
Idaho
Piotr Schmidtke
Taka Naka
Ostuda, Bańkowski
Paweł Laudański
Krzysztof Kochański
Kot
Andrzej Świech
Cezary Frąc
Grzegorz Buchwald
Ondřej Neff
Mariusz Czylok
Adam Cebula
RBD
W. Podrzucki
Jacek Piekara
Artur Baniewicz
Roger Zelazny
Instrukcja obsługi
Dawid Brykalski
 

Poprzednia 37 Następna