strona główna     -     konkurs     -     archiwum fahrenheita     -     stopka redakcyjna     -     napisz do nas
 
Artur Baniewicz
Początek Poprzednia strona 53 Następna Ostatnia

Pogrzeb czarownicy

 

 

fragment (2)

 

 

- Ale o co chodzi, tego nie wiesz! - oznajmił triumfalnie zakonnik. - Obwieszczenie było po wehrleńsku i wezyracku! Nie powiesz mi, że znasz się na tych pogańskich robaczkach, które oni pismem nazywają?

- I po dolnogadacku - dopowiedział spokojnie Debren. - Który to język wystarczająco leloński przypomina, bym co nieco zrozumiał.

- Ciekawe jak, skoro cały dół mam tutaj?! - Rozsierdzony mnich machnął mu przed nosem wyszarpniętym z kieszeni habitu kawałkiem czegoś jasnego.

- Nie cały. Trochę zostało.

- Hejże, bracie Zecheniaszu! - Udebold zmarszczył jasne brwi. - Zdarliście moje obwieszczenie?

- Jedno aby - wzruszył ramionami mnich. - I nie całe, jak widać i słychać. Adres chciałem wziąć, to dlatego.

- A myślicie, że ile ich rozkleiłem? Znaczy - poprawił się szybko - kazałem rozkleić? To nie wasza zakichana Lelonia, gdzie po białych, brzozowych lasach białe niedźwiedzie hasają! My tu mamy porządne, viplańskie drzewa, do których się brzoza nijak nie zalicza. Stąd - dokończył z lekkim zakłopotaniem - wygórowane ceny kory i problemy z jej zakupem.

- Z Sovro nas mylicie - sprostował delikatnie Debren. Zignorowano go.

- To po coś na korze się ogłaszał? - przeszedł do kontrataku Zecheniasz. - Papierni macie od cholery!

- Ofertę tak się składa, by najłatwiej do adresata dotarła - pouczył go jasnowłosy. - To elementarz nowoczesnego przedsiębiorcy. A wiadomo, że na zachód od Rody, gdzie o manufakturę papierniczą niełatwo, po dziś dzień obwieszczenia na korze brzozowej się spisuje i na drzwiach karczemnych wiesza. Na widok papieru jakiś prostak z Zachodu gotów słoninę weń owinąć. Albo na podpałkę wziąć zamiast hubki.

- Na zachód od Rody mało kto dolnogadackie bukwy złoży w słowo - zauważył Debren. - Mylicie nas z...

- Służba źle polecenia zrozumiała - wzruszył ramionami Udebold. - Ale po prawdzie tom nie w lelońskich zleceniobiorców mierzył. Wiadomo, że wasz kraj płaski jest i z drewna cały pobudowany. Nawiasem mówiąc pewnie dlatego tak was najeżdżają, boć to jawne prowokowanie spokojnych sąsiadów. A mnie by się bardziej przydał ktoś oswojony z górami i kamiennym budownictwem. Dolnogadacze zaś w srogich górach żyją i na kamieniach się znają. Inna rzecz - skrzywił się - że architekci to z nich żadni. Mój dziadunio jak raz o tamtejszy dom kołem zahaczył, to mu, wystawcie sobie, pół ściany na łeb runęło. Dobrze że w szturmaku był.

- Tych dzikusów chcieliście najmować?! - oburzył się zakonnik. - Lewokolców?! A tak w ogóle to Lelonia murowana od czasów króla Połokietnika. Słusznie Wielkim zwanego, bo się faktycznie po łokcie urobił, zastając kraj drewnianym a ostawiając nie dość że murowanym, to jeszcze mało zadłużonym. Więc nie obrażajcie nas.

- To i do prowadzenia fury hełm u was trzeba zakładać? - Debren zerknął na stojący obok zaprzęg z mieszaniną słabo skrywanej kpiny i dobrze skrywanej zazdrości. Niby wiadomo, że Wschód od zawsze był pół wieku do przodu, ale choć starał się brać na to poprawkę, nadal dawał się zaskakiwać nowatorstwem tutejszych rozwiązań. - Myślałem, że jeno jeźdźców rasowych rumaków ów przepis dotyczy. Ale do muła - zaniepokoił się nagle - chyba hełmu nie trzeba?

- Do muła nie - uśmiechnął się łaskawie Udebold. - Od prowadzącego furę też zresztą nikt nie wymaga, by w szyszaku jeździł. Choć owszem, był projekt wprowadzenia pasów, by w razie czego pijany woźnica z ławki na wyboju nie zleciał. Aleśmy, o naszym cechu mówię, oprotestowali, i póki co w życie nie wszedł.

- Cechu... wozackim? - Debren trochę się pogubił.

- No co też wy... Macie mnie za wąchacza końskiego smrodu? Żaden Rimel nie żył nigdy z gapienia się na kobylą rzyć! O kamieniarskim mówię. - Widząc, że czarodziej nadal nie rozumie, wyjaśnił spokojniej: - Projekt furostrad dotyczył, czyli, o czym pewnie w drewnianej Lelonii nie wiecie, dróg kamieniem moszczonych. I w nasz cechowy honor pośrednio uderzał, że niby materiał dostarczamy marny. Choć po prawdzie całkiem nie o to posłom szło, a o uniknięcie strat, które powoduje wypadnięcie furmana na furostradzie. Bo, jeszcze raz podkreślam, jeno traktów bitych dekret miał dotyczyć.

- A, rozumiem. Że niby, na zwykłym gościńcu, w błoto i piach spadając, woźnica wielkiej krzywdy nie dozna?

- Woźnica? - zdziwił się kamieniarz. - A kogo obchodzi jakiś tuman, co z własnej fury zlatuje? O wozie mówię i ładunku. Oraz o budowlach, co nieopodal stoją. Pewnie się to w waszej lelońskiej głowie nie mieści, ale na furostradzie, dzięki twardej nawierzchni i resorom, prędkość pojazdów do prędkości szarży rycerskiej niemal się zbliża. To sobie wystawcie, czym mogłoby się skończyć pozostawienie koni samopas.

- Tym co u dziadka - pokiwał głową Zecheniasz. - Ale jako potomek furmana... bo rozumiem, że nie turystycznie po Dolnogadacji dziadek podróżował... no, nie powinieneś się chwalić, żeś projekt utrącił. Woźnicy upadek na kamienną jezdnię też na zdrowie nie wyjdzie. Z szacunku dla pamięci przodka mógłbyś...

- Ile razy mam powtarzać, żeśmy kamieniarze i gwarki z dziada pradziada, a nie jakieś zaogonniki? Dziadek nie furą, a taranem o tę zasraną chałupę zahaczył! Bo w porządnej, zmechanizowanej rocie służył, a nie jakichś tam taborach!

Debren odnotował w pamięci, że po raz pierwszy okazali się z Zecheniaszem zgodni: w oczach mnicha wyłowił taki sam, chłodny błysk, jaki obejrzałby w zwierciadle.

Obaj też, równie zgodnie, szybko skryli emocje pod drętwymi uśmieszkami.

- W Lelonii dziadek nie walczył. - Chyba nie byli dostatecznie szybcy, względnie Udebold należał do uważnych obserwatorów. - A tak w ogóle to z poboru go wzięli i krótko wojował, bo go szybko babka wyreklamowała. Raz, że bez gospodarza wydobycie w kopalni okrutnie spadło, gdyż stryjek, smarkacz natenczas, okrutnie... no, nieudolnie siłą roboczą gospodarował. Zaś dwa, że dziadek przy tej pacyfikacji srogiej kontuzji doznał i...

- Pacyfikacji? - Debren wcale nie chciał pytać, samo tak jakoś wyszło.

- Bezkrwawej - zapewnił skwapliwie Wehrleńczyk. - Bandy... partyzanci, chciałem rzec... no, zamordowali paru naszych. Nie wiadomo którzy dokładnie, więc wojsko... no, zburzyło parę lokali konspiracyjnych we wsi, gdzie rota dziadka stacjonowała. Chałup należących do terrorystów, znaczy. I zważcie - podkreślił - że o paleniu mowy nie było. Wiele się mówi o niegodziwościach, co to je niby nasza armia w czasie Wojny Globalnej popełniała, ale zdaniem dziadka to przesada. Pazrelicka propaganda. Której ofiarą i wy padacie, bo i was ci pogańscy niewdzięcznicy gorliwie o antypazrelizm obmawiają. Że to niby Oszwica w Lelonii, że nie przypadkiem tam właśnie... A co sami u siebie, na Bliskim Zachodzie czynią, i to dziś, z górą pół wieku po tamtej nieszczęsnej wojnie? To co mój dziadek, dokładnie. Biorą taran i rozpieprzają komuś chałupę. Dziś, w piętnastym wieku!

- Dajmy spokój polityce - zaproponował Debren. - A po prawdzie to historii. Lepiej powiedzcie, panie Udebold, co miałbym dla was zrobić.

- No tak, prawda... - Udebold westchnął ciężko, choć chyba nie do końca szczerze. W głębi jasnych oczu zalśniło coś zbliżonego do satysfakcji. Obrócił się i wskazał trawnik, ozdobiony głazem, kołem i świecą. - Jak widzicie, religijności mi nie brak. Wiem, co się zmarłym należy. Ale mam pewien problem z...

- Upiorami? - zapytał cicho Debren. - Wyłażą z grobu i straszą? To dlatego kopalnia stoi?

Młodzieniec uśmiechnął się smętnie.

- Nie owijajmy w bawełnę, mistrzu: to wehrleński kamieniołom. A dookoła wehrleński las. W czasie wojny też mocno eksploatowany dostawca materiałów strategicznych. Rozumiem, do czego pijesz. I masz rację: pełno tu mogił tych, co z przepracowania padli. - Wskazał trawnik. - Niewolników z całego Viplanu. Owszem, przy takiej koncentracji nienawiści i śmierci musiał się pojawić problem upiorów. Ale właśnie dlatego już parę lat po wojnie skutecznie się z nim uporano. Nie my, nie patrz tak. Władze okupacyjne. Bo widzisz, upiory z wielkiego rozumu nie słyną, i tak się składało, że najmocniej się wojakom dostawało. A w kolczugach i przy mieczu chadzali tu wtenczas Anvashe i Marimalczycy.

- Egzorcystami się posłużono? - zainteresował się zakonnik.

- Wapnem, kołkami, walcami do utwardzania traktów, traktorami znaczy, a jak inaczej nie szło, to młynami. - Zecheniasz skrzywił się, splunął z pogardą. - Macie rację, nie godzi się tak ludzkich zwłok traktoro... traktować, znaczy. Choćby i w połowie pogańskie były. Właśnie opowieści rodziców o tych koszmarnych praktykach taką mnie wrażliwością napełniły. Niby ekshumacje zakończono dawno temu, nim się urodziłem, ale... No, trudno zapomnieć, zwłaszcza tu i w naszej branży. Pewnie wiecie, że wzdłuż Nirhy na gwałt budowano łańcuch fortyfikacji: Wał Wschodni. Na ogół my, Wehrleńczycy, z porządku słyniemy, ale to była końcówka najgorszej z wojen, chaos. Bywało, zwłaszcza gdy już front podchodził, że jeden z drugim polowy dowódca, nie chcąc ludzi przemęczać, trupy miast do ziemi, w podziemia niedokończonych fortyfikacji pakował, i to tak, że drzwi trza było kolanem dopychać. Raz dostaliśmy zlecenie na rozbiórkę takiego cholerstwa. Wystawcie to sobie: otwiera człek zardzewiałe wrota, a tu mu się wali na łeb... No i - dokończył trochę bardziej pogodnie - nabawiłem się urazu nieodpartego.

- Do prac rozbiórkowych? - Debren pozwolił sobie na delikatną kpinę. Czuł, że może sobie na to pozwolić. Chłopak najwyraźniej go potrzebował.

- Do mogił i pogrzebów. - Jasnowłosy westchnął z przesadną ostentacją. - Sprawy zaszły tak daleko, żem pogrzeb własnych rodziców opuścił. Serce się rwało, a uraz psychiczny nie puszczał. Mój duszysta mówi, że to się kompres nazywa.

- Kompleks poprawił odruchowo Debren. - Dobrze zrozumiałem: o jednym pogrzebie mówisz?

- Jednej nocy zginęli. - Udebold przeszedł kilka kroków, wskazał skrytą za jedną z wiat kupę kamienia i belek, które rozglądający się po kopalni czarodziej wziął uprzednio za stos odpadów. - To był kiedyś nasz dom. Skromny, bo dziadek wszystko pierworodnemu zapisał: stryjowi Ludfredowi.

- Tąpnięcie? - pokiwał głową mnich. - Znam to. U nas w Małodobrowicach, któren to gród cały na kopalniach drewna ziemnego stoi, co i rusz budynek jakiś...

- Fura - przerwał mu cicho jasnowłosy. - Pijany woźnica zasnął za lejcami. A widzicie: dom pod samym urwiskiem stał. Górą las, wiec nikomu do głowy nie przyszło... Ale los chciał, że i koń był z Lelonii. Przy wyrębie pracował od źrebaka. Stryj okazyjnie kupił. Właśnie dlatego, że w lesie chowany. Bo z marimalskiej strony akurat wilkołak się tu zapuścił, i choć niby szkód nie czynił, nasze konie bały się na nocnej szychcie chodzić. A ten nic, nawet grzywy nie zjeżył. No, ale cholernik wyćwiczony był, by się z zaprzęgiem między drzewami jako piskorz prześlizgiwać i skrótami chadzać. Jakoś nad urwisko dotarł i stamtąd całą trójką runęli: on, furgon i woźnica.

- Woźnica też był z Lelonii? - upewnił się Debren. I westchnął. - To u nas istne przekleństwo. Nie dość, że drogi podłe, jeszcze i...

- Właśnie dlatego, że drogi podłe - ujął się za rodakami Zecheniasz. - I klimat nie taki jak w Unirherii. Łatwo krytykować, gdy się wozem w cieple jeździ, po równych traktach i winem popijając. A u nas mróz czasem taki, że jak grzanego piwa nie wypijesz, to po tobie. Bo droga podła i podróż okrutnie się ciągnie. Zaś piwo, wiadomo: od wstrząsów na wybojach pieni się. I co robi? Ano do głowy ową pianą woźnicy uderza. Szlachta to co innego, tę na wino stać, więc rzadko się słyszy, by jakowyś rycerz ciężką kraksę na gościńcu spowodował. Ale prosty lud sam wina nie wyprodukuje, bo u nas za zimno. To i co pozostaje? A najgorsze, że wyjścia nie widać.

Pomilczeli przez chwilę.

- Król, chwalić Boga, pijaństwo zwalcza - mruknął w końcu Debren. - Ponoć rozwój gorzelnictwa mocno propaguje. Na razie gorzałka droga, ale może kiedyś piwo wyprze, od czego i alkoholizm spadnie, i kultura wzrośnie, i zdrowie narodu.

- Kultura jazdy? - upewnił się Udebold.

- Ta też, alem myślał o szerzej pojętej. Bo to, nie ukrywajmy, żeby się piwem dobrze upić, trzeba wcześniej ze trzy razy za karczmę biegać. Zgorszenia od tego w grodzie więcej i chamstwa. Oraz nieczystości, a z nich chorób. Jak się grzańcem, więc na mrozie sika, też można sobie co nieco przeziębić. Albo taki furman, skoro już o nich mowa... Niby co ma robić, gdy go na szlaku potrzeba przyciśnie? Wiadomo: złazi z fury i w krzaki bieży. A na stojący po ciemku czy za zakrętem wóz łatwo wpaść i krzywdę sobie zrobić. Gorzałka, jak się rozpowszechni, powinna większość owych bolączek zlikwidować. Bo to i mniej moczopędna, i lepiej grzeje, i zarazki swą mocą wypala, i nie pieni się... Miejmy nadzieję, że królowi się powiedzie. I z gorzałką, a nie piwem, Lelonia się będzie ludziom kojarzyć.

- Daj Boże - zakończył uprzejmie Udebold, zerkając na stary i zaniedbany, ale chyba sprawny zegar słoneczny, spoczywający wielką granitową płytą przed gankiem. - No, ale my tu gadu gadu, a wam pewnie do roboty pilno. Za wielu Lelończyków tośmy tu nie zatrudniali, ale paru się trafiło i wiem, że z was pracowite chłopy. - Błysnął zębami w żartobliwym uśmiechu. - Zwłaszcza gdy nie w marnych grublach płacą.

- Grublami się w Sovro... - zaczął Debren, ale sam z siebie urwał w pół zdania. Brat Zechaniasz nie zostawił wiele z dolnogadackiej części obwieszczenia, na samej górze nakreślono jednak kilka powszechnie zrozumiałych ikonek z myślą o niepiśmiennych. Nie było tam żadnej, która by sugerowała, że ogłoszeniodawca poszukuje nauczyciela geografii. Była za to moneta, dwakroć przekreślona, czyli złota, a wiadomo, że płacący złotem nie lubią być pouczani.

- Nie za marności tego świata, a ku Jego chwale - wymamrotał Zechaniasz, pobożnie wznosząc wzrok ku niebu. - Uszanujmy jej pamięć i nie mówmy o pieniądzach. Mnie w każdym razie one nie interesują. Co zapewne - uśmiechnął się chytrze pod nosem - imć Debrena na przegranej pozycji stawia.

Debren, faktycznie przegrany, ograniczył się do soczystej klątwy. W duchu.

- I tak, i nie. - Udebold dokładnie skopiował uśmiech zakonnika. - Bo choć skromność nad wyraz sobie ceniła, co mi budżet przedsięwzięcia drastycznie ogranicza, to skoro ty chcesz gratis posługę czynić...

- Gratis? - Braciszkowi wyraźnie wydłużyła się twarz.

- ...mogę ci do pomocy mistrza Debrena nająć. Widać, żeście sobie do serca przypadli, jak to ziomkowie w krajach dalekich. Gdzieżbym miał serce rozdzielać was, a jeszcze jednego z kwitkiem odprawiać.

- Ale on... on się na tym nie zna! - podjął ostatnią, desperacką próbę Zecheniasz.

- Skąd możesz wiedzieć? - rzucił magun przez zęby.

- A ty skąd możesz wiedzieć, jak się z honorami grzebie istoty, o których nie wiadomo nawet, czy na pewno martwe?! I czy całkiem ludzkie?! No, skąd?!

Czarodziej gwałtownie przerzucił spojrzenie na Udebolda. Po którego twarzy błąkał się już tylko żałosny cień poprzedniego uśmiechu.

Za mało by przykryć...

Nie. Chyba nie aż tak. Nie strach. Ale obawę, głęboką troskę - niemal na pewno.

Ciekawe. Ciekawość, nawet wspomagana niemą presją głodnego muła, to oczywiście trochę za mało. Ale tam, pod Berhem, wybrał chyba, mimo wszystko, mniejsze zło. Choć oferta nijak nie mieściła się w katalogu ofert, jakie otrzymują i na jakie się godzą jeżdżący bocznymi traktami czarokrążcy. Choć powinien ją z miejsca odrzucić.

Nie odrzucił. Dzięki czemu dorobił się muła, a teraz płynął barką do nowego, mądrzejszego życia. Może... do niej? Nie wiedział jeszcze, ale przynajmniej dojrzał do postawienia sobie tego pytania. A wszystko dlatego, że wziął robotę, jakiej zdrowy na umyśle magun żadną miarą by nie brał.

Niczego głupszego nikt mu nigdy nie zaproponuje. A muł musi jeść, i to już tu, w kraju, gdzie na każdej mili kwadratowej tłoczą się całe tuziny ludzi - przynajmniej statystycznie biorąc - i gdzie każdy kawałek jadalnej łąki ma przypisaną sobie krowę oraz właściciela.

Więc dobrze. Niech będzie.

- Stąd - powiedział spokojnie, choć i bez cienia dumy w głosie - żem półtorej niedzieli temu właśnie w czymś takim uczestniczył. W Depholu, pod grodem Berhem. Na zlecenie sławnego rycerza Kipancho z Lamnxeny.




Spis treści
451 Fahrenheita
Literatura
Konkursy
Bookiet
Recenzje
Spam (ientnika)
Komiks
Wywiad numeru
Stopka
Hor-Mono-Skop
Ludzie listy piszą
Adam Cebula
Adam Cebula
Adam Cebula
Andrzej Pilipiuk
Tomasz Pacyński
W. Świdziniewski
Konrad Bańkowski
Idaho
Piotr Schmidtke
Taka Naka
Ostuda, Bańkowski
Paweł Laudański
Krzysztof Kochański
Kot
Andrzej Świech
Cezary Frąc
Grzegorz Buchwald
Ondřej Neff
Mariusz Czylok
Adam Cebula
RBD
W. Podrzucki
Jacek Piekara
Artur Baniewicz
Roger Zelazny
Instrukcja obsługi
Dawid Brykalski
 

Poprzednia 53 Następna