strona główna     -     okładka numeru     -     spis treści     -     archiwum fahrenheita     -     napisz do nas
 
Fahrenheit Crew Recenzje
<<<strona 07>>>

 

Recenzje (2)

 

 


Książka

Sierp i młot w temporalnej burzy

 

Dość dziwne wrażenie powstaje, kiedy w roku 2003 czyta się o wyczynach radzieckich obywateli, pracujących ku chwale i dla dobra. Przede wszystkim, sierp i młot w Kosmosie nie bawią tak, jak zapewne miało to miejsce dwadzieścia lat wcześniej, kiedy Ian Watson pisał "Podróż Czechowa". Tak samo przebrzmiał tajny agent we własnych szeregach, podobnie trąci myszką całe to szarpanie ideologicznej nuty, jakkolwiek delikatne by ono nie było.

Dlaczego Brytyjczyk sięgnął po taki właśnie temat i taką, a nie inną posłużył się scenerią, nie warto chyba wnikać. Znak czasu – powiedzmy – i dobry ton, podobnie jak obecnie w niemałym segmencie naszej rodzimej fantastycznej twórczości, wypada nazwać bohatera Jaśkiem, bądź jakoś podobnie. Wolna wola, jedno i drugie jest do przyjęcia.

O ile z Jaśkiem bywa różnie, bo to niejako siła wyższa, z którą przychodzi się zmagać, Watson swoją pracę wykonał bardzo dobrze.

Powieść oparta jest na trzech wątkach, splecionych ze sobą w miejscu, które mogłoby – w opozycji do przeszłości i przyszłości, w których mieszczą się pozostałe – stanowić punkt odniesienia, teraźniejszy poniekąd, gdyby tylko sam nie był uwikłany w przemieszczenia. Mamy więc do czynienia z zabawą czasem w wykonaniu brytyjskiego pisarza. Znowu? No, znowu. Szkoda. Za to zrobił to z wdziękiem, o który nie tak łatwo przy temporalnych burzach. Przede wszystkim bez mędrkowania i zawikłanych wyjaśnień. Wszystko, co dostaniemy, to domysły bohaterów szarpanych falami czasu, w tę i z powrotem. A ci fizykami nie byli. Ekipa filmowa, rosyjski klasyk – lekarz z wykształcenia i załoga tego sierpa z młotem, który miał zakładać nową republikę, z dala od macierzy. Doprawdy trudno oczekiwać dogłębnych komentarzy o naturze czasu od kobiety, która oczu nie może oderwać od sobowtóra Czechowa.

Sam Czechow też nie taki, jakiego można by oczekiwać po lekturze jego biografii. Tu się zgodzi, tam jest w porządku, a i tak skręci w końcu na nieznaną ścieżkę. Już ta zabawa życiorysem, który nie jest pozostawiony sam sobie, ale ściśle wpisuje się w to, co zdezorientowany czas robi z uczestnikami różnych jego momentów, warta jest zobaczenia. Są wykoślawienia, to nietrudno odgadnąć, ale też ze strony Watsona nie mamy co oczekiwać, że poda pomocną dłoń. On snuje swoją opowieść, od pierwszych drobiazgów, które nie zdradzają natury powieści, a kiedy zachodzi taka potrzeba, zmienia to i owo, bez mrugnięcia okiem. Co gorsza, pozostawia nietknięte detale, przez co dopełnia się dezorientacja. Miłej zabawy, czytelniku.

Szcześliwie zabawa nie odbywa się kosztem tegoż czytelnika. Tych, których poczucie humoru nie obejmuje szperania w biografii rosyjskich pisarzy i dramaturgów, autor "Podróży Czechowa" nie pozostawia bez odrobiny uśmiechu. Jako się rzekło, powieść ma swój wdzięk i lekkość, której nie sposób odmówić. Dystans i otwartość wobec tego, co wywołuje wesołość, widać od pierwszych stron książki. Dalej jest równie przyjemnie, a na wspomnienie zasługuje humor sytuacyjny, który Watson opanował co najmniej zadowalająco.

"Podróż Czechowa" nie jest powieścią z wielkimi ambicjami. Nie znajdziemy tu ludzkich dramatów. Egzystencjalne pytania wiszą gdzieś w powietrzu, ale nikt się nie kwapi, by po nie sięgać. Natura czasu pozostaje ukryta. To typowa literatura rozrywkowa, która ma uprzyjemnić ten nasz własny. Jako taka sprawdza się bardzo dobrze. Mimo wieku, cokolwiek podeszłego, jeśli się weźmie pod uwagę ów Związek Radziecki.

 

Rafał Ostuda

 

 

Ian Watson

Podróż Czechowa

Tłum. Jolanta Pers

Solaris, Olsztyn 2003

 

 

 

 


Książka

Druga strona lustra

 

Ostatnio wpadła mi w ręce dziwna książka. Dziwna – bo nie bardzo wiedziałam, od której strony zacząć ją czytać, a czytanie książek od lat stanowi moje główne zajęcie. Powinnam więc była wiedzieć, a nie widziałam. Dobry kwadrans zajęło mi studiowanie okładki, dość podejrzliwie przyznam, nie odkryłam jednak niczego poza faktem, że książka zaczyna się z dwóch stron. Nie muszę chyba pisać, że takich rzeczy nie robi się miłośnikom książek. Taki miłośnik siedzi bowiem roztrzęsiony, z przedmiotem swego uczucia w dłoni, i nijak nie wie, jak go spożytkować zgodnie z przeznaczeniem, no bo kto widział czytać książki od końca! Ale jak mieć pewność, gdzie jest koniec, skoro nie wiadomo, gdzie jest początek? Owszem, oba początki, czy też może końce, różnią się od siebie, ale nadal nie wiadomo, który z nich jest tym właściwym!

W taki oto niecodzienny sposób Mirosława Sędzikowska do spółki z wydawnictwem superNOWA informują czytelników, że przyjdzie im mieć do czynienia z niecodzienną lekturą. I nie rzucają słów... czy może raczej okładki na wiatr. Książka Sędzikowskiej jest książką znakomitą, którą warto jak najbardziej wziąć do ręki, nie tylko po to, by przekonać się, gdzie jest ten przeklęty początek.

Powieść składa się z dwóch części, każda z nich została opatrzona na okładce intrygującym podpisem: "Druga strona lustra: ta realistyczno – groteskowa" i "..ta fantastyczno – groteskowa". Osobiście, skołowana lekko próbami samodzielnego ustalenia, gdzie to "coś się kończy" a gdzie się "coś zaczyna", dałam się skusić obiecanemu "realizmowi" i od tej strony rozpoczęłam czytanie.

"Gandziolatki", taki tytuł ma ta realistyczno – groteskowa strona lustra i jest realistyczna, chyba nawet bardziej niż bym chciała. "Gandziolatki" to opowieść o naszej codzienności, oglądanej oczyma głównych bohaterów. Idąc za sugestią samej autorki i korzystając z "lustrzanych" metafor, porównałabym ją do krzywego zwierciadła, takiego, co to w wesołych miasteczkach, objazdowych gabinetach luster, dostarcza nam niemałej uciechy, pokazując coś, czego w zwykłym lustrze nie sposób zobaczyć. A jednak krzywe zwierciadło odbija, ni mniej ni więcej, a rzeczywistość, nieco zniekształconą może, powykręcaną czasem, niemniej rozpoznawalną. Stając przed takim zwierciadłem, widzimy przecież siebie, może grubszych, może chudszych, albo koślawych, ciągle jednak z lustrzanej tafli będzie patrzeć na nas własna gęba. Dokładnie tak samo "Gandziolatki" są odbiciem naszej rzeczywistości. Rzeczywistości tak zawikłanej, tak nieprawdopodobnej, tak dziwacznej, że demon hodowany w komodzie, czy potępiona dusza, która upodobała sobie okolice pokoju Błażeja, wydają się być bardziej normalne. Jak się bowiem odnaleźć w świecie, w którym najzagorzalsi patrioci krzyczą "Zig hail" i urządzają legalne demonstracje? W którym przestępcy pozostają bezkarni, a wartościami można handlować? Przez ten labirynt brną tytułowe gandziolatki i desperacko próbują znaleźć coś, co pomoże im odzyskać poczucie bezpieczeństwa, wiarę, czy nawet własne miejsce w tym świecie. Jednak jeśli ktoś myśli, że książka Sędzikowskiej jest ponurą i przygnębiającą pogadanką na temat etyki czy filozofii, ten się myli. I to bardzo. Książka czyta się w zasadzie sama – napisana jest doskonale i lekko, i choć czasem był to śmiech przez łzy, to przyznaję – śmiałam się szczerze. Sędzikowska nie poucza, nie robi wykładów, a jedynie skłania do przemyśleń w pełen humoru sposób. Lekturę tej części zakończyłam z przeświadczeniem, że nasza rzeczywistość jest bardziej fantastyczna od czegokolwiek, co fantaści zdołają wymyślić, i z mocnym postanowieniem zahodowania demona w komodzie – dla odreagowania i dla równowagi.

Do drugiej części "fantastyczno – groteskowej", zatytułowanej "Wizyta u wiedźmy", zabierałam się z prawdziwym zapałem i z apetytem zaostrzonym przez rewelacyjne, moim zdaniem, "Gandziolatki". I... cóż za rozczarowanie. Niestety, ta część w żadnym razie nie spełniła moich oczekiwań. Jest równie lekko i zgrabnie napisana. Zabawna chyba nawet i sama się czyta, ale... No właśnie, w czym "ale"? Ta część jest przeznaczona dla czytelników, którzy preferują taki styl, od prozy oczekują zabawy słowem i realiami, żonglerki bohaterami i stosownej ilości poetyckości. Taki czytelnik prozą Sędzikowskiej będzie mógł się delektować w upojeniu. Niestety, powtórzę, to nie dla mnie. Ja jestem czytelnik konserwatywny. Przyzwyczajony i gustujący w zrozumiałej fabule, w aluzjach, które potrafię odczytać, bo odnoszę do swojego zasobu wiedzy i doświadczeń. Zmęczyły mnie przygody wiedźmy – uznałam je za schematycznie niezrozumiale i ucieszyłam się, dobrnąwszy do końca. Nawet humor i groteska nie wydały mi się w tym opakowaniu atrakcyjne.

To oczywiście moje zdanie, ale nie wiem, czy tylko moje, bo surfując sobie po sieci, zaskakująco mało znalazłam wypowiedzi dotyczących właśnie tej części. Recenzenci woleli wyraźnie, jak i ja sama, pisać o części realistyczno – groteskowej. Tytułem podsumowania "Wizyty u wiedźmy" powiem tak: jeśli ktoś zaczyna wizytę na łamach Fahrenheita od działu Efemeryda, z pewnością będzie umiał docenić prawdziwy urok tej książki. Być może nawet Sędzikowska swym kunsztem oczaruje poniektórych "konserwatystów" mojego pokroju, jednak z pewnością znajdą się i tacy, co zamkną tę książkę z podobnymi do moich odczuciami.

Tytułem ogólnego podsumowania części obu – czy warto sięgnąć po książkę? Oczywiście, choćby po to, by popatrzeć na świat oczami "gandziolatków" i może nawet ich zrozumieć.

 

Kigva

 

Mirosława Sędzikowska

Gandziolatki, Wizyta u wiedźmy

SuperNOVA, 2003



Czytaj dalej...




 
Spis Treści
451 Fahrenheita
Literatura
Bookiet
Recenzje
Zatańczysz pan...
SPAM(ientnika)
Zapytaj GINa
Komiks
HOR-MONO-SKOP
Ludzie listy piszą
Adam Cebula
Andrzej Pilipiuk
Paweł Laudański
W. Świdziniewski
Dominika Repeczko
Piotr K. Schmidtke
Satan
Adam Cebula
Adam Cebula
Adam Cebula
W. Podrzucki
Tadeusz Oszubski
Tomasz Pacyński
Zbigniew Jankowski
Ďuro Červenák
P. Nowakowski
Marcin Pielesh
Adam Cebula
XXX
Marcin Mortka
Andrzej Zimniak
Brian W. Aldiss
Ian Watson
J. Grzędowicz
M. i S. Diaczenko
Brian W. Aldiss
T.Noel, D.Brykalski
Raport nr 1
 
< 07 >