strona główna     -     okładka numeru     -     spis treści     -     archiwum fahrenheita     -     napisz do nas
 
Ostuda vs Bańkowski Zatańczysz pan...
<<<strona 10>>>

 

Zatańczysz pan tango?

Sikając na miny

 

 

Konrad Bańkowski: Rzecz się stała niesłychana, Artystka została skazana! Dyskusja o zasadności tego rozwiązania jest raczej pożywką dla jurystów, bo dla człowieka mieniącego się inteligentnym, niebezpiecznie ociera się o pytanie o granice sztuki. A pytanie to jest z tej samej półki, co pytanie o granice Wszechświata, czy, trochę bliżej nas, granice fantastyki. Fakty są takie, że Artystka na tle krzyża przedstawiła genitalny fragment mężczyzny, mówiąc krótko – fiuta. Umówmy się, krzyż z wyglądu bliżej był PCK, czy szwajcarskiej flagi, niż symbolu religijnego. Równie dobrze można by oprotestować tabletki z krzyżykiem, a pająki krzyżaki powinny spłonąć na stosie. Jednak w narodzie, który wydał na świat obecnego Papę, występuje pewne takie przewrażliwienie. Jednym wszystko kojarzy się z seksem, innym z Kościołem. Taki lokalny zwyczaj. Do tego samego zwyczaju należy pewnie i to, że Artystka, pal licho to jej dzieło, została potraktowana przez niezawisły sąd surowiej niż biskup, który spowodował wypadek, prowadząc po pijaku. W sprawie biskupa wyrok jeszcze nie zapadł, ale przypominam, że PROKURATOR wnioskował o uniewinnienie. Inna rzecz, że Artystka tłumaczyła się zupełnie idiotycznie. Gdyby na czas rozprawy zapomniała o artystycznych ambicjach, a zainwestowała w zręcznego adwokata, z pewnością by się jej upiekło. Po co jednak zawracać sobie tym głowę? Przypadek sam w sobie nie jest szczególnie znaczący. W Nowym Jorku, Londynie też się takie sprawy zdarzały. U nas jednak jest to kwestia pewnej tendencji, w którą wpasowują się również: pamiętny "Ksiądz", kiedy to zarosłe rzęsą dewotki klepały zdrowaśki pod kinami, i Papa przygnieciony meteorytem. O wystawie "Naziści" nie wspominam, bo to przypadek z innej półki. Nad podstarzałymi playboyami, którzy nie radzą sobie z faktem, że nikt ich już w filmach oglądać nie chce, znęcać się nie będę. Wracam do Artystki i sztuki z przymiotnikiem "szokująca". No, może jeszcze "prowokująca"... Jednak, paradoksalnie, nie o nią mi chodzi. Podałem powyższe przykłady raczej tylko dla przypomnienia, bo naprawdę chodzi mi jednak o fantastykę. Sztuka, przepraszam za słowo – wysoka, karmi się skandalem od lat. Przy okazji ostatniego zastanowiłem się chwilę, czy przypominam sobie choć jeden taki wybryk na polu fantastyki... I jedyne, co mi przyszło do głowy, to gołe, cycate baby, które tak ochoczo drukuje w swej "Galerii" F i NF. Gdyby to były zdjęcia, nie malunki, wisiałyby zafajdane na ścianach warsztatów samochodowych, albo wypłowiałe od słońca w kabinach mocarnych ciężarówek marki jelcz. Też mi prowokacja... W literaturze, w filmie, jakoś mniej. Fakt, było kiedyś w NF takie opowiadanko "Ubić na sztywno", czy jakoś tak... O kobiecie onanizującej chłopca do piany z białek. Ale, żeby tak coś z grubej rury, żeby był skandal, żeby się jakimś procesem skończyło... Jako żywo nie pamiętam.

Rafał Ostuda: No, trudno by było o skandal z powodu cycatej baby. Ewentualnie w sytuacji, gdyby się okazało, że żadna z niej baba, a biust z silikonu, ale i to na dobrą sprawę wcale nie jest pewne. Nie takie zberezeństwa fantaści wypisywali i malowali. Nomen omen, mutantów ci u nas dostatek. Trudno, żeby z powodu każdego z osobna podnosić larum. Inna sprawa jeszcze, że zdjęcie fiuta na krzyżu zawieszone zostało z powodu zamysłu, a baba, czy co tam się akurat trafi, służy do tego, żeby popatrzeć. Wymowa może i symboliczna, jak się zastanowić, bo to ciągle plamy barwne na papierze i nic z tym ciekawszego nie wymodzisz, ale wzniosłość pojawia się tylko w określonym miejscu, z góry zresztą przewidzianym przez mamusię ewolucję. Tak, że nawet procesja ekspertów niczego nie wyciśnie, bo nie ma pola na interpretację.

KB: Jak to nie ma miejsca na interpretację?!? A ludzka natura Chrystusa? Skoro był człowiekiem na tyle, żeby dało się go zaciukać, jak pierwszego lepszego biedaka w bramie, to i sikać musiał mieć czym, jak facet... A co z przenikaniem się sfery sacrum i profanum? Co jest dla chrześcijanina największym sacrum? Krzyż. Co jest największym profanum? Cielesność. Bez takich mi tu proszę... Nigdy nie ma tak, żeby się interpretacyjnie nie dało czegoś wycisnąć. A jeszcze i z samym krzyżem można by potańcować. Że stalowy (czy tam żelazny), że równoramienny... A poza tym, zwracając się znów w stronę fantastyki, nie o cyce literalnie mi chodzi. Spróbuj mi raczej odpowiedzieć na pytanie: Czy fantastyka dysponuje takim zasobem środków wyrazu, takim zakresem tematycznym, żeby dało się zaszokować tak zwaną opinię publiczną (ależ dwuznacznie ta "publiczna" może być odczytywana...)? Jeśli tak, to czym? Weźmy Lema i "Dzienniki gwiazdowe". Jak sobie przypomnę systematykę gatunku homo sapiens, to dochodzę do wniosku, że wszyscy powinniśmy się obrazić, a pod domem Lema spalić jego książki na znak protestu przeciwko takiemu traktowaniu. A tymczasem spływa to po wszystkich, nikt się nie obrusza, pomimo że Mistrz szarga nam wszystkich rodziców w tył aż do Adama i Ewy. Daję przykład Lema, żeby nie było, że nikt nie czytał...

RO: Nie ma miejsca na interpretację w przypadku cycatej baby. Z grubsza rzecz ujmując, są dwa możliwe stany – albo się wznosi, to co się ma wznieść, albo nie. Co do sacrum i profanum, oczywiście masz rację, stąd prawne problemy Artystki. Zrobiła coś, co nie szokowało ani jej, ani jej środowiska nawet wtedy, gdy całość instalacji trafiła przed ich oczy. Z drugiej strony stanęli ludzie, którzy przyznali sobie prawo do ustalenia granicy między świętym i poślednim, i zaczęła się przepychanka o wartości, które na dobrą sprawę nie pokrywały się dla obu stron. I bądź tu mądry. Fantasta, jak by nie patrzeć, to nadal gatunek zwierzęcia, który dopuszcza możliwość zaistnienia odmienności, a co bardziej zapalczywi właśnie nią się szczycą i pasjonują. W najgorszym razie, kiedy już nie sposób dogadać się normalnie, a lanie po pysku nic nie wniosło, stawia się murek i żyje po własnej stronie, bo co mi ten drugi będzie krew psuł, są ciekawsze rzeczy do zrobienia. Kiedy się trafi na takich oszołomów, trudno odłupać naprawdę boleśnie kłującą drzazgę. A co do klasyfikacji naszego gatunku... W polskiej komedii "Wolna sobota" pewnemu prelegentowi oberwało się batem, kiedy wyjaśnił wiozącemu go wozakowi, że ten pochodzi od małpy. Do takiej wiadomości, rzuconej prosto w twarz, trzeba, jak się okazuje, dorosnąć.

KB: Z tymi małpami to faktycznie nie taka prosta sprawa. Jeszcze za socjalizmu, a może raczej – właśnie za socjalizmu, okazało się, że wprawdzie ludzie rzeczywiście pochodzą od małp, ale każdy od innej. Nawet dziś, jak wyjdziesz na ulicę, to widać wyraźnie, kto od goryla, kto od pawiana, a kto od wyjca. Zresztą, jakbym miał wybór, to osobiście wolałbym pochodzić od lemura. Albo rudawki. Podobno okazało się, że to żaden nietoperz, a też naczelny. No, nieważne... A z tym dopuszczaniem odmienności, to ja bym nie przesadzał. To, że jesteś fantastą, wcale nie oznacza, że nie możesz być eurosceptykiem, homofobem, ksenofobem i co tam jeszcze... Kto wie, może Roman poseł Giertych w wolnych chwilach czyta "Achaję", albo "Wędrowycza"? Fantastyka nie robi z Ciebie świętego. Przekonanie, że jak ktoś czyta Urszulę le Guin, to musi mieć czyste paznokcie, przeprowadzać staruszki przez jezdnię i uczyć się pilnie przez całe ranki, a każdą chwilę wolną od nauki spędzać na czytaniu samych wartościowych rzeczy jest zwyczajną głupotą. Wystarczy spojrzeć na nasze fantastyczne tak zwane środowisko, żeby nagle nauczyć się nowych znaczeń takich słów jak tolerancja, poszanowanie dla odmienności i otwartość. To jest czysta, pieprzona hipokryzja, więc nie sądzę, żeby fantasta pod względem spojrzenia na "wartości" w jakikolwiek istotny sposób różnił się od "tamtych". Ja się natomiast zastanawiam, z czego wynika mała podatność fantastyki na prowokację. Bo nikt nie tworzy fantastycznych rzeźb i instalacji? Jak dla mnie, w sztuce nowoczesnej mało które nie są fantastyczne... Takiego oderwania od rzeczywistości, to już nigdzie nie znajdziesz. I tu urwę w pół myśli, żeby Ci było trudniej.

RO: Oczywiście nie mogłeś zostawić tej drugiej połowy?

KB: Oczywiście mogłem, ale mam prawo zachować ją dla siebie. A to, że się zorientowałeś, że Cię podchodzę od pawianiej strony, to nie znaczy, że z tej taktyki zrezygnuję.

RO: Nie mam zamiaru się po nic schylać.

KB: To ja pragnąłbym przypomnieć, że jednak nie dyskutujemy o mydle pod prysznicem. A z całą pewnością Twój Szanowny Wypięty Tyłek, choćby i goły, za artystyczną prowokację na polu fantastycznym nie wystarczy. Co innego, jakbyś miał wytatuowanego Star Destroyera na przykład...

RO: Nie rozmydlaj tematu. Miało być o małpach, więc wracając do le Guin – opisujesz jakiegoś dziwnego stwora, żywcem wyrwanego z wyobraźni Papcia Chmiela. Nigdy w życiu nikogo nie przeprowadzałem przez jezdnię. Nie czytam też samych wartościowych rzeczy, bo nie sposób uniknąć przemknięcia choćby spojrzeniem po szyldach i billboardach, a własną domniemaną świętość pozwolisz, że przemilczę. Z drugiej strony, mógłbym, dlaczego nie, poza tym, że nie chcę? Akurat nie te kategorie miałem na myśli. Zgoda, że fantastyka nic dobrego z człowiekiem nie zrobi, czego przykładu nie muszę daleko szukać, ale to, że wpadłeś w jej sidła, dość jasno pokazuje, że był jakiś punkt styczny. Podobnie reszta. Mili i wredni, czyści i brudni, ale wszyscy mają na tyle poprzestawiane pod pokrywką, że odbierają na podobnych falach. Że do czasu? Ileż można w książkach siedzieć?

KB: Ad mortem defecatam, jak mawiali starożytni Francuzi. Cokolwiek tam marudzisz, zarzucając mi tytusizm, nijak się to nie odnosi do świętego oburzenia. A chodzi mi przede wszystkim o to, że nie jesteśmy w żadnym stopniu inaczej podatni na skandal, niż reszta społeczeństwa. Skąd się wziął ten dwugłosowy paranoemat dygresoidalny? Stąd, że jedno roztrzęsione dziewczę wpadło na listę dyskusyjną poświęconą fantastyce, ze łzami w oczach skarżąc się na wyrok sądu w powyższej sprawie. Nie żyjemy w oderwaniu od rzeczywistości. Czasem je sobie fundujemy pomiędzy pierwszą a czwartą stroną okładki, ale potem i tak trzeba pójść do sklepu, albo wywietrzyć psa. Niektórzy czytają gazety i oglądają telewizję nawet. I, pomimo że mamy kontakt z tego rodzaju artystycznymi prowokacjami, to jednak nikt ich na grunt fantastyczny nie przenosi. Można uznać, że to dobrze, ale może to jest jednak jakaś ułomność? Skoro fantastyka jest takim szerokim nurtem, jak wielu twierdzi, to czemu nie ma w niej awangardy? Takiej naprawdę awangardowej i kompletnie niezrozumiałej? Punkt styczny jest. Jak, na przykład, stoisz w kolejce na poczcie i czytasz Pratchetta. Tylko, że nic z niego nie wynika. Z tego punkta, znaczy.

RO: Czy ja wiem? Nie bardzo widzę awangardę w tym gatunku. On cały zbudowany jest z dziwactw i wypaczeń. Poza nurtem odtwórczym, jak wzorek na papierze toaletowym, płynie sobie i ten poszukujący. Taka cecha i trzeba się pogodzić z tym, że to w całości jest poligon, bez ułożonych eleganckich chodniczków i idealnie przystrzyżonych trawników. Ale i to nie do końca. Weź chociażby "Extensę" Dukaja, przez którą część czytelników odsądziła go od czci i wiary. Bardzo porządna książka, która ma być jakoby dziełem, jakie Jacek Dukaj napisał dla siebie, bo inni nie rozumieją. Procesu wprawdzie nikt nie wytoczył z tego powodu, ale też nie było w niej ani krzyża, ani męskich narządów. Nie mamy symboli, które wywoływałyby wielkie emocje, za to traktujemy je przedmiotowo, jako elementy świata przedstawionego. I już masz styk.

KB: Symboli Ci brakuje, tak? A co powiesz na Vadera, jako s/m fetyszystę okładającego szpicrutą Jabbę? Albo Gandalfa deflorującego niewinne hobbicięta? Brak materiału?

RO: The Soap Is Not Enough?

KB: Z mydłem to jest tak: możesz zjeść – to Cię zapewne nastroi do świata womitalnie, ewentualnie pójdą Ci bańki noskiem, możesz się pośliznąć, co w finale pewnie będzie bolesne, możesz też, jako tęskny penitencjariusz, wystrugać trzonkiem od łyżki Matkę Boską. Wreszcie możesz też się po nie schylić pod natryskiem i poczuć ciepły oddech na karku. Pieszczota wątpliwa, ale też już chyba nikogo szczególnie nie bulwersuje. A zatem, jak widzisz, not enough...

RO: Vader ze szpicrutą też niespecjalnie. Nadal za mało na skandal. Wszyscy wiemy, kto zacz Vader, od niedawna nawet, że w młodości miał okrutnie gładką buzię, od której mdlały nastolatki, za to ledwie garstka traktuje go na tyle poważenie, żeby oburzyć się na robienie z niego fetyszysty (kto wie, czy nie trafnie? Różne rzeczy mógł ukrywać pod czarnym płaszczem, a i z oczu za dobrze mu nie patrzyło).

KB: Jaka garstka? Jaka garstka? To najfajniejsza postać w całych Gwiezdnych Wojnach, zaraz po Boba Fetcie! A poza tym chodzi mi o mechanizm. Jak obalisz Gandalfa pedofila, to ja mogę wymyślić jeszcze parę takich przykładów.

RO: Też lubię Vadera (ale tego w hełmie, nie z gładką buzią, żeby nie było). Głównie za to, że był zły, w odróżnieniu od reszty cukierkowatej zbieraniny. Zachowuję mimo to daleko idący spokój, odnośnie szargania jego – i tak niezbyt czystej – opinii. Przypuszczam, że nie tylko ja, bo nie o Vadera, czy Gandalfa tu chodzi. Z tym drugim jesteś bliski wywołania skandalu, ale nadal bez związku z postacią. Słowo – klucz w tym momencie to pedofil. Spróbuj napisać o tym opowiadanie, w którym (o, zgrozo!) rzeczony będzie miał choćby lekki rys człowieczeństwa, a odzew prawie gwarantowany. Temat akurat na topie. Tylko, że to już wychodzi poza fantastykę i ani odrobinę zabawne nie jest.

KB: No, nie tak całkiem bez związku z postacią. A to dlatego, że właśnie on nasunął mi się na myśl. Bo taki szlachetny, prawy, bez skazy i dobrotliwy... No dobrze, ale zostawmy już nieszczęsne hobbicięta. Po pierwsze, wcale nie ma być zabawne, bo instalacja Artystki jako żywo zabawną też nie była i być raczej nie miała, więc nie rozumiem tego akurat argumentu, a po drugie, to są tylko przykłady, wymyślone na gorąco. Weźmy dla odmiany "Ostatniego władcę pierścienia" Jeskowa. Przyznasz, że jest to swego rodzaju prowokacja, choć akurat nie oparta na przykładowym fiucie. Osobiście znam osoby, którym książka ta nie podobała się właśnie dlatego, że Jeskow wyobraca Tolkiena na nice. Profesor cieszy się kultem niemalże religijnym i cios był naprawdę celny. W bajorku odrobinę zabulgotało. Ale tylko w bajorku i to też nie całym. Tolkien jest tu o tyle wdzięcznym przykładem, że jemu głowa wystaje dość wysoko ponad to bajorko, zwłaszcza teraz, po ekranizacji Jacksona. I pewnie w tym leży problem. Gdyby ktoś równie zręczny pokusił się teraz o ekranizację Jeskowa, może zagotowałoby się i gdzie indziej. Tymczasem, dopóki mówimy o książce czytanej tylko przez część fantastów (musimy odliczyć tych, którzy w ogóle nie lubią fantasy, oraz tych, którzy w szczególności nie lubią Tolkiena, przez co Jeskow im przysłowiowo zwisa i pomajtuje), fermencik jest niewielki, najwyżej jak po talerzu wojskowej grochówki. I teraz tak: czy fantastyka w ogóle nie ma takiej siły oddziaływania, żeby zbulwersować masy? Czy tylko chodzi o ograniczony odbiór?

RO: Ani jedno, ani drugie. Ograniczony odbiór nie ma aż tak dużego znaczenia, czego przykładem jest nasza Artystka i jej dzieło. Chodzi wyłącznie o to, żeby wiadomość o zaistnieniu takiego – wiadomość, bo osobisty kontakt z przedmiotem sporu nie był konieczny, żeby rozpocząć batalię – dotarła do odpowiednio uwrażliwionego odbiorcy. Tak samo było z "Księdzem", o którym wspominałeś na początku, tak samo z filmem "Stigmata". Z podobnego powodu nie ma podstaw dociekanie siły oddziaływania fantastyki jako takiej. Mam bardzo przykre wrażenie, że chodzi tylko i wyłącznie o działanie na zasadzie psa Pawłowa: odpowiedni bodziec – wyuczona reakcja. Siła różna. Tolkien, choć w rzeczy samej momentami miłość do niego graniczy z kultem, ma niewielką. Bo fantastyka? Wątpię. Raczej dlatego, że nie dotyka najbardziej drażliwych sfer życia, a sam też taką nie jest. Krzyż i to co z nim w naszej kulturze jest związane, owszem.

KB: A więc widzisz, jednak możliwość masowego odbioru... Bo gdyby Artystka nie trafiła do telewizji, to pies z kulawą nogą nie zainteresowałby się sprawą. Owszem, może jakiś urażony odbiorca skierowałby sprawę do sądu, ale sąd z kolei rozpatrywałby ją bez bagażu ciążącej na nim opinii publicznej. Telewizja od początku jest w stanie ustawić sprawę. Wystarczy, że Jedna Pieńkowska z innym Durczokiem powiedzą, że jest cacy, albo be – a oni potrafią to zrobić tak, żebyś ich nie dał rady za słówko złapać – i już pół społeczeństwa wie, co ma myśleć. I to chyba potwierdza trochę tresurę Pawłowa. Przypomina mi się tak chętnie przytaczany przez Krzysztofa Daukszewicza fragment wywiadu z posłem Łopuszańskim na temat filmu "Ksiądz":

– Ten film jest zły i niemoralny.

– A widział go pan?

– Nie, bo jest zły i niemoralny!

Rozumowanie proste jak sam poseł.

A co do krzyża i Tolkiena... Krzyż ma po prostu dłuższą tradycję i lepszy PR. A tymczasem kościół wyznawców Jedi jest już w Wielkiej Brytanii faktem (wiem, że to inicjatywa z przymrużeniem oka, ale sam fakt jej zaistnienia jednak o czymś świadczy). Fantastyka coraz silniej oddziałuje na świadomość powszechną, postaci jak Vader, Gandalf, czy Neo wychodzą z getta i stają się ikonami popkultury, jak Ernesto "Che" Guevarra i zupa pomidorowa w wykonaniu Warhola. Nie zgadzam się więc, że ich znaczenie jest zbyt małe. Dziś kult Matrixa to już prawie to samo, co kościół presleyański (ten już na poważnie, poważnie) i scjentolodzy (to ci dopiero wpływ sf na rzeczywistość...). Chyba tylko wrodzona złośliwość nie pozwala Ci się ze mną zgodzić...

RO: Ze mną, jak z dzieckiem. Jak będziesz miał rację, to Ci ją przyznam. Póki co nie masz. Nie do końca. Zgoda co do rozszerzania się wpływu tego czy innego elementu poprzez popkulturę. Tylko teraz zastanów się, co taka emerytka z tego zrozumie, i na ile się z tego powodu obruszy? Ona potrzebuje symbolu, który jest ważny właśnie dla niej, i już. Jeśli zestawić go z drugim, uznawanym za odstręczający (ciekawe, nie?), to nie ma się co dziwić gwałtownej reakcji. Na drugim biegunie masz Artystkę, która wprawdzie zna najprawdopodobniej znaczenie obu symboli, którymi się posługuje, ale nie są one dla niej ważne w sferze emocjonalnej. Być może ma inne, które tak działają, być może nie.

KB: Świat nie składa się z samych emerytek. Poseł Łopuch z Giertyszańskim są jak najbardziej aktywni zawodowo. Młodzież Wszechpolska też się obrusza, a jest to jedno z niewielu ugrupowań, u którego przynajmniej jeden człon nazwy pokrywa się z rzeczywistością.

RO: No tak, tylko ta emerytka miała jasno pokazać, na jakiej zasadzie to działa. Jak fantastyka nie czyni świętym, tak bycie młodym nie wymusza zrozumienia popkultury. Zrozumienia czegokolwiek, tak naprawdę. Powtórzę to, co zaznaczałem już wcześniej – niektórzy traktują symbole przedmiotowo, inni wprost przeciwnie. Co gorsza, podział ten przebiega w poprzek światopoglądów, przez co robi się galimatias i cierpią Artystki.

KB: I ja to rozumiem! Próbuję Ci tylko uświadomić, że traktowanie symboli przedmiotowo lub wprost przeciwnie jest możliwe również na gruncie fantastyki.

RO: Pod przykrywką tak, czy na gruncie, to już dyskusyjne. Skoro to literatura rozrywkowa (literatura u źródeł, można spokojnie doliczyć pochodne), to i obładowywanie jej tego typu symboliką, o jakiej mówimy, potraktować trzeba chyba jako naleciałość. Ikony właściwe temu gatunkowi, to zestaw zupełnie inny – laser, robot, czarodziej, Kosmos i smok. Służą czemuś, same pozbawione wymowy. Symbole religijne, nie. Jeśli je wprowadzisz w scenerię fantastyczną, nie zmieni to ich znaczeń. I tu masz linę, stąpanie po której może się okazać ryzykowne. Dla jednych umieszczenie czegoś takiego w nowym kontekście usprawiedliwia wszystko (i tu jesteśmy na gruncie, o to chodzi w literaturze poniekąd), ale są i tacy, którzy nie zapomną o pochodzeniu symbolu i tym, co za nim stoi (i tu jest przykrywka, skoro mają w nosie poszukiwanie).

KB: Tak to wszystko można potraktować przykrywkowo. Może Artystka miała wyłącznie ochotę pokazać fiuta publicznie, a cała ta historia o męskim kulcie ciała, to przykrywka. Poza tym nie sprowadzałbym fantastyki wyłącznie do roli literatury rozrywkowej. Zgadzam się, że większa jej część taką funkcję pełni, ale podobne przełożenie mamy też w kinie czy muzyce. Ba! Nawet w dzisiejszym repertuarze teatralnym. Ludzie spragnieni są igrzysk i te spotykają się z najprzychylniejszym odbiorem, przez co zajmują w świadomości najwięcej miejsca. A fantastyka ma się czym bronić, choćby tym nieszczęsnym Tolkienem. Trudno WP uznać za lekturę rozrywkową, chyba że jesteś treserem ślimaków, albo kierowcą walca drogowego. Tak jak i po obejrzeniu "Blade Runnera" trudno chyba stwierdzić: "Ubawiłem się po pachy, jak świnia w borowinie"... Ja osobiście głębokość sztuki mierzyłbym w głębokości wrażenia, jakie robi na widzu. Tu fantastyka nie oddaje pola na żadnej płaszczyźnie. Laser, robot i smok to zabawki, naskórek. Problem może jednak polegać na tym, że fantastyka postrzegana z zewnątrz funkcjonuje właśnie na zasadzie tego naskórka. To owszem, jest punkt styczny, ale prawdziwe mięcho tkwi gdzie indziej.

RO: Zaraz, chyba nie zarzucasz mi twierdzenia, że rozrywkowa, to to samo, co płytka? Tak samo poważna wcale nie skreśla rozrywkowej. Ja zupełnie nie o tym. Oczywiście wszystko można potraktować przykrywkowo, tu się zgadzam. Wystarczy wprowadzić nośny znaczeniowo symbol w dowolny kontekst, ale traktować go nadal tak, jakby był w swoim naturalnym. Wtedy właśnie masz ten naskórek służący za pretekst. Zazwyczaj jednak jest on dekoracją, a co z takiej można wycisnąć, widać choćby w "Blade Runnerze".

KB: Nigdy w życiu! Bo rozrywkowa to funkcja, a płytka to jakość. Pratchett jest mocno rozrywkowy, ale płytki bynajmniej nie jest. A naskórek służy mi raczej do rozróżnienia postrzegania. Kiedy ślizgasz się po nim, nie ma możliwości przeprowadzenia prowokacji, wywołania skandalu. A to dlatego, że naskórek daje tylko szczątkową interakcję. Zauważ, że wprowadzenie tonu rozrywkowego wpływa na odbiór. Człowiek ma mniejsze wymagania, mniej się doszukuje, ergo, mniej znajdzie. Wprowadzanie "nośnych znaczeniowo symboli" daje nam Gaimana. Mistrza symboli, ale nie wykraczającego poza twórcę fantastyki, czy komiksu (bo tak jest, z grubsza rzecz biorąc, postrzegany). "Sandman" jest dziełem ze wszech miar wybitnym, ale obawiam się, że poza naskórek komiksu się nie przebije. To jest naskórek służący za pretekst. I nie wynika z tego nic, ponad to, że jest to wybitne dzieło fantastyczne, tak?

RO: Hę?

KB: Spokojnie, to tylko bełkot.

RO: Aha. Od razu mi lepiej. Więc co z tym Gaimanem? Popełnił coś na miarę geni(t)alnego dzieła Artystki?

KB: "Amerykańscy bogowie"? "Morderstwa i tajemnice"? Oczywiście, nie ta ranga, zwłaszcza jeśli chodzi o dobry smak...

RO: Bo jak mówią znawcy, dzieło Artystki jest niedojrzałe. Nie wiem, nie znam się. Tym niemniej muszę przyznać, że to, co robi Gaiman, nijak się ma do łapatologicznego zestawiania elementów z przeciwnych biegunów. Coś w tym jest, że walenie w pysk niekoniecznie skłania odbiorcę do zrozumienia.

KB: I dlatego staram się traktować Cię łagodnie.

RO: Ja dziękuję za taką łagodność. Nadal nie wiem, o co chodziło z tym naskórkiem.

KB: Bo nie czytujesz prasy kobiecej.

RO: Nie musiałeś od razu wszystkim mówić. I nie wykręcaj się, tylko wyjaśnij, o co chodzi z komiksowym naskórkiem?

KB: Chodzi o to, że poza entuzjastami komiksu, prawie cała reszta wychodzi z założenia, że to głupoty. Przecież coś, co ma obrazki, nie może być lepsze od książki, bo książki się CZYTA, a komiksy tylko OGLĄDA. I stąd między innymi taki szok, kiedy wydano "Mausa" Spiegelmana. Ale zostawmy to. Życie dopisuje ciąg dalszy. Właśnie zostałem poinformowany o reklamie pewnej książki. Ponieważ książki nie czytałem, reklamować jej nie będę. Powiedzmy więc, że na stronach internetowych wydawnictwa Verbis Industrialis pojawiła się informacja o książce autorstwa pisarza Chlebika, która brzmi następująco:

"Najbardziej wstrząsająca i bluźniercza wizja w historii polskiej fantastyki!

Oto świat, w którym Chrystus zszedł z Krzyża i objął władzę nad ludzkością. Świat tortur, stosów i prześladowań.

Czuwa nad tym, by Twoja wiara była czysta. Strzeże Twych myśli przed zgorszeniem. Śledzi Twe uczynki, abyś nie zgrzeszył. A jeśli przyjdzie taka potrzeba, ofiaruje Ci bolesną rozkosz stosu. To on – Inkwizytor Jego Ekscelencji Biskupa. Miecz w ręku Pana i sługa Aniołów."

Jak więc widzisz, Gandalf pedofil to w sumie mały pikuś...

RO: Głupoty, głupotami, ale zdarzyło mi się czytać komiksy (niesmaczne, ale to inna sprawa), które prawdopodobnie skończyłyby podobnie jak instalacja Artystki. Warunek jest taki, że ktoś musiałby na nie trafić, albo dowiedzieć się o nich, o ile rzecz jasna ktoś inny odważyłby się wcześniej wydać je u nas. W tym sensie jesteśmy jako fantaści (ale nie tylko my, bo przecież i Artystka miała zwykłego pecha) schowani w jakiejś kulturowej niszy, gdzie zaglądają głównie ci, którzy z góry wiedzą, co mogą tam znaleźć. A zapowiedź... Tak ona, jak i okładka książki każą mi się poważnie zastanowić nad tym, czy warto sprawdzać, co jest w środku, ale to wszystko. Treść wcale nie musi mieć z nimi wiele wspólnego, więc trudno już teraz traktować tę pozycję jako przedmiot rozmowy.

KB: Swoją drogą, nie dostrzegasz tu pewnej ironii losu? Artystka schowała się w małej galeryjce, żeby za bardzo nie rzucać się w oczy – niech wpadną tylko krewni i znajomi, wyrażą opinię nad szklaneczką artystycznego winka, a Wydawca rzuca nam w twarz krwawe ochłapy śmierci i tortur, w dodatku z Chrystusem w roli głównej. Owszem, rzuca tylko nam, fantastom, ale gdyby go było stać na reklamę w "Wyborczej", to myślisz, że by się powstrzymał?

RO: Nie wiem, ale jeśli treść książki utrzymana jest w podobnym tonie, co zapowiedź... Nam się trochę nie chce w głowach zmieścić, jak łatwo nadepnąć na odcisk i co z tego może wyniknąć. Tkwimy w rozrywce, która pozwala na wiele. W granicach dobrego smaku, wiadomo, ale też nie zawsze, niestety. Jakbyśmy zapominali czasem. Gaiman potrafi, Miller jr. wykonał to rewelacyjnie i tak chciałbym to widzieć. Szczęśliwie mam wybór.

KB: Ale to właśnie nie jest takie jednoznaczne! Pomijając kwestię dobrego smaku (i nie chodzi mi tu o chińskie zupki z torebki), uważam, że trudno jest dziś zgadnąć co nadepnie na odcisk, a co nie. Może i ta rozrywka pozwala na wiele, ale nigdy nie wiesz, w którą stronę. A jak się dowiesz, to już po fakcie, znaczy – musztarda po kiełbasie. Do tego dochodzi jeszcze nieprzenikalność środowisk. To, co ewentualnie mogłoby nadepnąć na jakiś większy, duchem narodowym na przykład, podszyty odcisk, nie wyjdzie poza środowisko fantastyczne. Jeden z drugim może się obruszy, ale raczej uznając, że to zła książka była.

RO: To chyba dobrze? Po co tracić energię na kłótnie z kimś, kto nawet nie stara się zrozumieć, a prze do zwarcia na sam widok słowa-klucza?

KB: Ale ja nie pytam: po co? Tylko: czy się da?

RO: Da się. Tych pól minowych nie ma wcale tak wiele i przy odrobinie dobrej woli można je skutecznie ominąć. Inna sprawa, że bardzo są kuszące, ale chodzi się po nich cholernie trudno.

KB: Jakby nie były kuszące, to nikt by po nich nie hasał. Z tym, że pole minowe polu minowemu nierówne. Jedno, jak na Bałkanach, wymaga sikania z transportera na asfalt, drugie kojarzy mi się raczej z wakacyjnym wypoczynkiem na wsi i możliwością zostania sołtysem. I skutki są takież. Albo bolesne, albo tylko się ktoś pośliźnie i zaśmierdzi.

RO: Nic dodać, nic ująć. Artystka właśnie wystawiła publicznie narząd służący do sikania i zobacz, co się stało. Miny same przybiegły. Zastanawiam się tylko co większe – ból, czy smrodek?




 
Spis Treści
451 Fahrenheita
Literatura
Bookiet
Recenzje
Zatańczysz pan...
SPAM(ientnika)
Zapytaj GINa
Komiks
HOR-MONO-SKOP
Ludzie listy piszą
Adam Cebula
Andrzej Pilipiuk
Paweł Laudański
W. Świdziniewski
Dominika Repeczko
Piotr K. Schmidtke
Satan
Adam Cebula
Adam Cebula
Adam Cebula
W. Podrzucki
Tadeusz Oszubski
Tomasz Pacyński
Zbigniew Jankowski
Ďuro Červenák
P. Nowakowski
Marcin Pielesh
Adam Cebula
XXX
Marcin Mortka
Andrzej Zimniak
Brian W. Aldiss
Ian Watson
J. Grzędowicz
M. i S. Diaczenko
Brian W. Aldiss
T.Noel, D.Brykalski
Raport nr 1
 
< 10 >