strona główna     -     okładka numeru     -     spis treści     -     archiwum fahrenheita     -     napisz do nas
 
Andrzej Pilipiuk Publicystyka
<<<strona 19>>>

 

Piszemy Bestsellera cz. VII

 

 

"To nie talent lecz chęć szczera produkuje bestsellera"

(red. M. Parowski)

 

 

Drodzy kandydaci na grafo... tzn. drodzy przyszli pisarze. W dzisiejszym odcinku zanalizujemy sobie problem, jak pisać, aby wypociny nasze wzbudziły określone zainteresowanie naszych czytelników. Swojego czasu, u zarania nauk o ludzkiej duszy... Hmmm, źle to ująłem. U zarania okresu, gdy duszą ludzką obok teologów zajęli się psycholodzy, Jung wymyślił pojecie archetypu. Co to takiego i do czego może nam się przydać?

Archetyp to, mówiąc naukowo, zespół wyobrażeń wynikających ze zborowej podświadomości społeczeństwa, a uruchamiany za pomocą zbitki słów kluczowych. W słownikach znaleźć można też inne definicje. Dokonajmy teraz przekładu wyjaśnienia na język zrozumiały dla białego człowieka.

A zatem: istnieją wyrażenia, które od razu odpalają w umyśle czytelnika całe ciągi skojarzeń. Jeśli w pierwszej scenie naszego utworu akcja dzieje się w karczmie, to czytelnikowi na dźwięk słowa "karczma" z miejsca przypomni się akcja 30 filmów i 15 książek, których fragmenty rozgrywają się w takim przybytku. Czytelnik przeczyta dwa zdania opisu, a jego wyobraźnia odtworzy natychmiast całą resztę – setki elementów. Bohater wszedł do karczmy, a czytelnik już wyobraża sobie belkowany sufit, porżnięte nożem stoły, brodate krasnoludy, pijanych kolesi gotowych do bitki. Co więcej, uruchomienie tego procesu myślowego działa też na piszącego. Sceny w karczmach znajdują się w co drugiej powieści fantasy i z reguły podobne są do siebie jak krople wody – mogą różnić się szczegółami.

Archetypów jest oczywiście cała masa. Wymieńmy kilka najważniejszych. Droga – pylisty trakt, który przemierzają bohaterowie wędrujący w misji lub w poszukiwaniu przygody... (Przy drodze oczywiście karczmy, żeby było gdzie tę przygodę znaleźć). Las – a zwłaszcza las o zmroku... Ognisko na polanie, drużyna układa się do snu, ogniki wilczych oczu w ciemności, krzaki pełne rozbójników.

Jesteśmy mieszczuchami, tylko niewielki procent czytających te słowa spędził noc przy ognisku w lesie. Wystarczy wprowadzić te dwa elementy – ciemność i las – by uruchomić w mózgu czytelnika pokłady atawistycznego lęku przed otwartą przestrzenią. Kolejny archetyp: dom – bezpieczne schronienie, miejsce, gdzie mieszkają rodziny bohaterów a oni sami mogą odpocząć po trudach wyprawy. Pięknie archetyp domu wykorzystała Tove Janson w "Muminkach" – cokolwiek się stanie, można wrócić do domu. Tam znajdzie się bezpieczne schronienie, spokój, dobry obiad i zasłane łóżko. Czasem dom jest zagrożony i trzeba, jak w pewnej powieści, wyruszyć i wrzucać pierścienie do wulkanów...

Nieco inną odmianą jest refugium – to nadal dom, ale obwarowany, przygotowany na mający nadejść atak wroga. Popatrzmy na opis dworu w powieści "Wilcze Gniazdo" Jacka Komudy. Kamienna podmurówka, która przetrwała już niejeden pożar. Na niej ściany z grubych dębowych belek, nieduże okna opatrzone solidnymi okiennicami, dach kryty gontem – bardziej odpornym na ogień niż strzecha... Od drzwi przez cały budynek biegnie sień, jej ściany zawieszone są bronią. W razie alarmu tu zbiegną się domownicy, by chwycić co jest pod ręką i odeprzeć atak. Jeśli twierdza padnie, archetyp zostanie zdeptany, dom rodzinny zbezczeszczony przez wroga. A w umyśle czytelnika pojawią się fale silnych emocji. I o to nam chodzi. Sukinkot czytelnik ma nasze dzieło przeżyć, a nie tylko przeczytać!

A tak na marginesie. Istnieje teoria mówiąca, że ogromne sukcesy serialu o czterech pancernych i psie wzięły się z umiejętnego splecenia dwu archetypów. Czołg "Rudy" to jednocześnie bezpieczne schronienie, dom rodzinny i narzędzie sprawiedliwego odwetu.

Grając na archetypach i zachowaniach wywołujących silną reakcję czytelnika, sprawimy, że książka zostanie dobrze zapamiętana. To najważniejsza zasada – na niej opiera się literatura.

A teraz zobaczmy sobie, jak rzecz ma się w praktyce. Otwórzmy pierwszy tom "Sagi o Ludziach Lodu" Margid Sandemo.

Trondheim w Norwegii, koniec XVI wieku. Późna jesień. W mieście panuje zaraza. Zapada wieczór, 17-letnia dziewczyna błąka się zaułkami, znajduje zagubioną 3-letnią dziewczynkę, której rodzicie prawdopodobnie umarli. Zabiera ją ze sobą i idzie za miasto, by ogrzać się przy ogniu, na którym pali się ciała zmarłych. Tam znajduje jeszcze porzucone niemowlę, które też przygarnia. Do rana prawdopodobnie umrą w trójkę z głodu i zimna. Wreszcie spotyka mężczyznę, udziela mu pomocy, a on z wdzięczności zabiera ją ze sobą na wieś i pozostawia we dworze pod opieką przyjaciół.

W sumie scena ta zajmuje może kilkanaście stron, ale jest potwornie silna, przykuwa uwagę czytelnika, zmusza go do wygryzienia się w książkę. Dlaczego?

Autorka w mistrzowski sposób zagrała na archetypach! Samotność. Samotna dziewczyna – pozbawiona domu i schronienia. Na dnie egzystencji. Bezdomność – jako zaprzeczenie tego wszystkiego, co daje dom! Jej rodzina umarła, wygnano ją z chaty, dom został zbezczeszczony! Nasze przywiązanie do posiadania domu wywołuje u nas z miejsca współczucie dla niej. Jest ciemno, miasto jest obce i wyludnione – zaczynamy się o nią bać. Ciemność to dla nas zagrożenie! A to jest ciemność nachodzącego zimowego wieczoru. W Trondheim szaleje zaraza i to nie byle jaka – dżuma. A więc znowu element budzący instynktowny lęk. Ciemność, samotność, zimno, głód, zaraza – Kostucha spogląda zza każdej linijki tego fragmentu. Autorka odsuwa ją, nigdzie nie pisze wprost o śmierci – ale czujemy, że to samooszukiwanie się. Dziewczyna nie ma szans. Jeszcze idzie, ale jest już martwa. Tylko cud może ją uratować i czytelnik zaczyna na ten cud rozpaczliwie liczyć.

Pamiętacie, co kiedyś pisałem o kopaniu bohatera w tyłek? Tu bohaterka obrywa solidnie – trafia w nią wszystko to, czego boimy się najbardziej. Dziewczyna idzie do lasu, na spotkanie śmierci, w nocy... Tam spotyka obcych – i to w sytuacji dość dramatycznej. Jednak trzy dobre uczynki odmieniają jej los. Trafia między życzliwych ludzi. Do domu, który zapewni jej opiekę. We wsi, gdzie zaraza wygasła. Zasypia pod ciepłą kołdrą. A więc bohaterka została wyrwana nieomal z otchłani śmierci i poprowadzona do bezpiecznego miejsca. Z ciemności ku światłu. Proste jak drut i przy tym świetnie działa. Czytelnik z jednej strony uczy się przez współczucie lubić bohaterkę, z drugiej odbywa wraz z nią podróż od śmierci do nowego życia... I jest świadkiem cudu.

Oczywiście istnieją też archetypy postaci. Jeśli napiszemy, że główny bohater jest magiem lub alchemikiem – czytelnik niejako automatycznie uwierzy, że to mądry gość. Wystarczy potem jedna scenka na potwierdzenie. Postaci archetypicznych jest cała masa... Wiejski medyk, kat, Indianin, uczeń skrytobójcy etc. Autorka cytowanej wyżej powieści też umiała to nieźle rozegrać: bohaterka jest sierotą – co z miejsca przywołuje nam kalki myślowe i rodzi automatyczne współczucie, po drugie ma 17 lat – a więc jest jeszcze dzieckiem... (oczywiście w XVI wieku byłaby to dorosła kobieta i to poważne zagrożona staropanieństwem – autorka słabo opanowała realia epoki!). Do tego jest ładna, pełna ciepła i ma dobry charakter, a gdy trzeba, zdobywa się na odwagę...

Archetypy postaci tworzą się i zmieniają bardzo szybko. Omówmy to sobie na przykładzie wampirów. W klasycznych powieściach grozy wampir to istota diaboliczna, napędzana przez bardzo zwierzęce instynkty. Wampir jest dlatego straszny, że choć wygląd ma człowieka, jego charakter jest doskonałym zaprzeczeniem człowieczeństwa. Był człowiekiem, ale zrezygnował. Odrzucił dar, jakim jest zbawienie, za cenę potępienia kupił sobie nową egzystencję. Nie stracił ludzkich cech, oddał je świadomie. Dziś spojrzenie na wampira od strony teologii wydać się może śmieszne, ale 150 lat temu, gdy trafił do literatury, czytelnicy patrzyli na to inaczej. Przez kolejny wiek siał zrozumiałą grozę... Obecnie niestety, postać ta została w potworny sposób skażona filmidłem "Wywiad z wampirem". Dzisiejsze wampiry są nieszczęśliwe, zakompleksione, żyją w jakichś spelunach... Brak im radości życia. Przeżywają depresję z powodu utraty człowieczeństwa... Utraciły cechy charakteryzujące mężczyznę – stały się rozlazłe, ciapowate, melancholijne. Ssą krew, bo muszą, a nie dlatego, że chcą.

Archetypy powstają i zmieniają się, przechodząc ewolucje – należy o tym pamiętać. Czasem kilka nowych filmów lub książek niszczy wcześniejsze zbiorowe wyobrażenia. A ja bym chciał poczytać coś o wesołym wampirze, który lata i z radością wysysa krew z głupich blondynek. I niech ten wampir wysysa krew ssawką, którą, wedle legend z Siedmiogrodu, Rusi i Bałkanów, ma pod językiem, a nie zębami, które narodziły się w umysłach XIX-wiecznych zachodnich grafomanów.

Skoro już jesteśmy przy tym temacie – istnieją utwory będące punktami zwrotnymi w literaturze czy sztuce. Dzieło oryginalne, a przy tym odpowiednio nagłośnione, jest w stanie zburzyć stereotypy. Czasem wytrącenie danej gałęzi literatury z utartych kolein bywa pożądane, czasem przynosi nieprawdopodobne szkody. Obok wampirów, drugim przykładem są zombie. Kilka lat temu w Fantastyce ukazało się rewelacyjne, genialne opowiadanie "Pracusie z parku sztywnych", w którym właściciel zakładu remontowego, aby uniknąć haraczu na ZUS, zatrudnia zombiaków. Napisane dowcipnie, z werwą, spotkało się z dobrym przyjęciem. Niestety, kolejne części "Nocy żywych trupów" popchnęły ten podgatunek w inną stronę. Do Feniksa w ciągu kilku miesięcy przyszło sporo opowiadań – wszystkie sztampowe, odtwórcze, powielające schemat – świat opanowany przez zombie, nieliczna garstka ocalonych szatkuje ich jak kapustę... Rozpacz. Publikacja takich kalek oczywiście nie miała sensu, ale fakt tworzenia tego śmiecia odsłonił głębszy problem. Powstał nowy archetyp – jeśli w utworze są zombie, to autor będzie opisywał, jak walczą z ludźmi, a dla czytelnika oczywistym staje się, że zombie to zły potwór wyżerający mózgi.

Hollywood rozpieprzył w drobny mak wszystko... Zombie zachowuje się jak ghul, działa trochę jak dawny wampir. Wampir to zakompleksiony kretyn, ghule zachowują się jak wcześniej zombie... Doktor Lecter jest fajny, ale jeśli spojrzeć dokładniej, to ten koleś zachowuje się tak, jak 30 lat temu zachowywał się filmowy wampir... Jeśli spróbujemy odwołać się do wcześniejszych wyobrażeń, nagle okaże się, że mówimy w próżnię. Nastąpiła zmiana – ludzie wchłonęli i zaakceptowali zmianę.

A zatem postulat kolejny. Z archetypów należy umieć korzystać i jednocześnie nie pozwalać, by archetypy korzystały z nas. I w żadnym razie nie trzymać się niewolniczo tego, co wymyślili inni. Używajmy archetypów, ale niszczmy je, gdy zaczną przekształcać się w stereotypy. Jeśli zbitka kilku tworzy utartą kalkę fabularną, nie wahajmy się jej zniszczyć, ośmieszyć lub sparodiować. Od nas zależy, jak to będzie wyglądało za 20 lat. Możemy podporządkować się modzie i płodzić historyjki o wampirach w depresji albo możemy się przeciwstawić i narzucić ludziom nasz punkt widzenia. W pierwszym przypadku tekst będzie łatwiej przyswajalny – bowiem odwołamy się do archetypów, stereotypów i identyfikowalnych kalek fabularnych, w drugim uzyskamy oryginalność a z czasem może i wielkość. Pierwsza droga jest wygodna i szeroka, druga jest wąską ścieżką pnącą się ku oblodzonym szczytom. Co z tego wynika i którą wybrać, dopytajcie księdza na lekcji religii.

W powszechnym mniemaniu wampiry są groźne, nieśmiertelne i przepełnione melancholią? No to piszmy o wesołych krwiopijcach, którzy wyssawszy panienkę na dyskotece, złapali HIV-a. Zombie łażą jak muchy w smole i wyżerają ludziom mózgi? To może opiszmy zombiaka, który zgłasza się do chirurga plastycznego, bo szuka pracy w reklamie i chce poprawić wygląd. Albo takiego, który wygląda jak człowiek, ale charakteryzuje się "na zombie z filmów", bo chce nastraszyć teściową.

Co warto wiedzieć ponadto? Ano, czytelnik dysponujący pewnym oczytaniem, męcząc się nad naszym utworem, nagle dokonuje odkrycia. Ten schemat fabularny już gdzieś mu przed oczyma przemknął. Jasne – to pomysł wykorzystany już przez Szekspira w Hamlecie.

Tymczasem możecie przysięgać na wszystkie świętości, że nawet nie czytaliście "Hamleta" i kojarzycie tylko, że to jakieś sztuczydło, gdzie aktor nosi w ręce czaszkę i zastanawia się nad bytem i odbytem... Dlaczego tak się dzieje? Istnieje skończona liczba fabuł i nieskończona liczba ich wariantów. W gruncie rzeczy, wszystkie zachowania człowieka sprowadzają się do silnych i podstawowych uczuć. Miłości, nienawiści, obojętności, lojalności, zdrady, zemsty... I niewiele da się tu wymyślić. Czytając "Harrego Pottera", nasz angielski rówieśnik natrafi na odniesienia do np. "Oliwiera Twista" a francuski – w rywalizacji grup chłopców i bezpodstawnej nienawiści między nimi – znajdzie echo powieści "Dwa lata wakacji".

Jeśli piszemy książkę, rozwiązania fabularne staną się wcześniej czy później identyfikowalne dla odbiorcy. Cały dowcip polega na tym, by zorientować się zanim skończymy pisać. Linia fabularna zrobiła się podobna do trzeciego odcinka "Gwiezdnych wojen"? Hmmm. Tam skończyło się tak i tak, to my zrobimy inaczej. Dzięki temu czytelnik, natrafiwszy na znajomy schemat, będzie przekonany że odgadł zakończenie. A wtedy my pierdut! Wykańczamy głównego bohatera i niech teraz czytelnik gryzie paznokcie z rozczarowania.

Można też zrobić sobie z tego totalne jaja. Stefan Oceten wydał ostatnio powieść, w której załogę statku kosmicznego kompletował wyłącznie z bohaterów ukradzionych innym autorom. Każdemu zostawił oryginalne imię i nazwisko oraz cechy charakteru. Zabawa wyszła z tego przednia... Albo podejść ze śmiertelną powagą, jak japoński reżyser Akira Kurosawa, który przerobił sztukę Szekspira "Makbet" na bardzo udany film z życia samurajów pt. "Tron we krwi".

Jednak opierając się na klasycznym pomyśle, musimy uważać, by nie przekroczyć granicy dzielącej zapożyczenie od plagiatu oraz powinniśmy liczyć się z tym, że wcześniej czy później ktoś nam zarzuci "nadmierne podobieństwo".

Jeszcze parę słów podsumowania. Niezależnie od wszystkiego, co zrobimy, co będziemy naśladowali, a co wykorzystywali i zmieniali, musimy mieć świadomość, że archetypy istnieją, i czasem jedno zdanie może wywołać rozległe procesy myślowe w mózgu czytelnika, czy tego chcemy czy nie chcemy. Jeśli nauczymy się dobrze żonglować archetypami, być może nie zdobędziemy literackiego Nobla, ale na pewno książki nasze będą chętnie czytane.




 
Spis Treści
451 Fahrenheita
Literatura
Bookiet
Recenzje
Zatańczysz pan...
SPAM(ientnika)
Zapytaj GINa
Komiks
HOR-MONO-SKOP
Ludzie listy piszą
Adam Cebula
Andrzej Pilipiuk
Paweł Laudański
W. Świdziniewski
Dominika Repeczko
Piotr K. Schmidtke
Satan
Adam Cebula
Adam Cebula
Adam Cebula
W. Podrzucki
Tadeusz Oszubski
Tomasz Pacyński
Zbigniew Jankowski
Ďuro Červenák
P. Nowakowski
Marcin Pielesh
Adam Cebula
XXX
Marcin Mortka
Andrzej Zimniak
Brian W. Aldiss
Ian Watson
J. Grzędowicz
M. i S. Diaczenko
Brian W. Aldiss
T.Noel, D.Brykalski
Raport nr 1
 
< 19 >