strona główna     -     okładka numeru     -     spis treści     -     archiwum fahrenheita     -     napisz do nas
 
Adam Cebula Publicystyka
<<<strona 25>>>

 

Dzień przed, lecz nie zamiast, w oczekiwaniu na piękną katastrofę

 

 

Kiedyś, po ataku na WTC, rzuciłem tezę, że w przyszłości trzeba będzie wytrzebić wszystkie religie. Przyznam, że to była prowokacja. A jednak... Sprawa ma o tyle cokolwiek wspólnego z fantastyką, że staram się wywróżyć bliską przyszłość. Jakoś wyjątkowo mało się w fantastyce zajmujemy problemem religijności ludzi w przyszłości, choć przypominam sobie pyszną scenę z "Rakietowych szlaków", jeden dzień z życia monady. Tyle wątek fantastyczny. A dwa, przyznaję się szczerze, chcę się zwyczajnie wyzłościć. Nim rzucę pierwsze kamienie, wyjaśnię, że bardzo niechętnie występuje przeciw komukolwiek. Staram się godzić, bywać przyjaźnie nastawiony do ludzi, którzy nie bardzo mają ochotę ze sobą przebywać. Zazwyczaj powody niechęci do siebie są zbyt błahe, by się nimi kierować.

Staram się nie wrzucać ludzi do jednego wora. Kierować się czymś, co górnolotnie nazywamy prawdą, a ja wolę mówić o zgodności z eksperymentem. Kiedyś, gdy dorwałem się do telewizji satelitarnej, zwróciłem uwagę na to, że CNN ze sceny zamachu na Jana Pawła II wycięła scenę błogosławienia przez niego zamachowca. Drobiazg, że szlag człowieka może trafić. Oczywiście można tu mówić o montażu, ale krótko, węzłowato, gdybym był dziennikarzem i dbał tylko o to, by ludzie oglądali mocne rzeczy, to bym nie darował tej sceny, bowiem to dopiero w całości jest mocne. No, ale wycięli. Jak widać, nie tylko wskaźniki oglądalności się liczą. Ten sam papież raczył opieprzać matki w Polsce, że się wyskrobują. Także raczył radzić brutalnie zgwałconym kobietom, by nie usuwały ciąż. Taka jest prawda. Nie, ja nie znam prawdy, ja tylko staram się nie manipulować. No, więc prawda jest chyba taka, że Karol Wojtyła ma cechy, które akceptuję, i takie, które mi się nie podobają. Można powiedzieć (bluźnierczo?): robi rzeczy dobre i złe, jak każdy człowiek. Być może są to rzeczy, które tylko ja oceniam jako dobre lub złe, lecz właśnie tak to widzę. Dobrze jest kochać bliźnich, bardzo dobrze móc okazać przebaczenie w tak dramatycznej chwili, źle wtrącać się i wypowiadać o czymś, o czym ma się bardzo zielone pojęcie.

Co innego Karol Wojtyła, co innego Prawdziwi Katolicy. Papież bynajmniej nie jest Prawdziwym Katolikiem. Tu i ówdzie ma swoje pomysły, nazwijmy to, dość ekstrawaganckie, lecz tym, czym jest Prawdziwy Katolik, to jeszcze nie jest.

Diabli mnie wzięli, gdy poszedłem na pogrzeb znajomego. Wszyscy go żałowali. A cóż proboszczunio? A raczył wypomnieć, że człowiek ten był rozwodnikiem. Pomyślałem sobie, że pewnie, gdy chcemy, żeby wszystko odbyło się bez przykrych incydentów, nie wolno zapraszać księży, bo najwyraźniej mamusie im nie mówiły, jak się na pogrzebie należy zachowywać. Nie pierwszy raz widziałem głupie wybryki. Otóż oczywiście znam księży, którzy wiedzą, co wolno w takich okolicznościach. Niestety, zazwyczaj, co najmniej w połowie wypadków mistrz ceremonii wypali, niczym Filip z konopi, przynajmniej o stukocie kamieni zrzucanych na trumnę, bo mu się rodzina popłakać nie chce, a powinna. Aby więc nie doszło do poruty, to albo trzeba sobie wodzireja wybrać za życia, a najlepiej wydać ciało doktorom na pokrajanie, bo ci wiedzą doskonale czego nie mówić, żeby sobie kłopotów nie narobić. Może nawet podziękują? Nie wiem, co zrobię ze swoją skórą, ale wychodzi na to, że tak zwany katolicki pogrzeb jest ryzykiem, mniej więcej takim, jak kieleckie wesele, rozwalą piec, potłuką lustro (szkoda większa od rozwalonego pieca w latach dwudziestych XX wieku) a galaretę wykradną ze stodoły i zeżrą w malinisku, nie dając nic innym gościom. Nic tu nie ma do rzeczy stosunek do panującej religii, po prostu wstyd jak jasna cholera!

Oglądałem sobie film "Anioł w Krakowie". Podobał mi się. Nawet bardzo. Może naiwny, może podporządkowany z góry dydaktycznej tezie, ale fajny, ciepły, zabawny z kilkunastoma kapitalnymi scenami, z których chyba najlepsza była edukacja anioła (George’a?). Kultura europejska jest przesiąknięta od wieków wątkami chrześcijańskimi. Średniowiecze Europy bez chrześcijaństwa nie byłoby w Europie. To byłby jakiś inny kontynent. Także trudno zaprzeczyć, owa kultura przyczyniła się do ukształtowania europejskiego humanizmu, zjawiska w skali światowej zupełnie wyjątkowego. Trudno zaprzeczyć, że właśnie chrześcijańska, ba katolicka koncepcja równości ludzi wobec Boga rozkurzyła w rezultacie stanowe społeczeństwo. Królowie byli królami na ziemi, lecz w zaświatach wszyscy możni mogli wylądować w jednym piekielnym kotle, jak u Dantego. Nawet papież miał cieplutko. Pomiędzy bizantyjskimi cesarzami-bogami a władcami spod znaku krzyża była już spora, może nawet zasadnicza różnica. Ci pierwsi tworzyli porządek świata, ci drudzy byli już tylko sługami zastanego porządku. Oczywiście owoce tego wydały buntownicze, ateistyczne czasy XVIII wieku. Tak, czy owak, chrześcijańska uniwersalistyczna myśl jest czymś wyjątkowym. Wyjątkowe są dzieła sztuki, które z niej wyrosły.

Kiedy wracałem znad morza, znudzone towarzystwo przesłuchało wszystkie kasety i gdzieś w połowie drogi zaczęło szukać w radiu naprawdę czegoś mocnego. Nasze radiostacje spsiały do dna, wszystkie dają tę samą, jednostajną, z ketchupem i holenderskimi pomidorami popową rąbankę. Można się wściec. No i znaleziono coś naprawdę bulwersującego: Radyjo M. Można się nakręcać prochami, Red Bullem, kipiełuchą z betoniary, można się katować za pomocą kato-polo. Rzeczywiście kopie. Kiedyś, za młodych lat, uprawiałem z kolegami taki sport: zdejmowało się fajkę ze świecy komara i wsadzało palec do środka. Trzeba było wytrzymać możliwie najwięcej zakręceń pedałami. O coś w tym stylu chodziło załodze samochodu. Za czasów komunistycznych powstał taki gatunek jak młodzieżowa pieśń (komunistyczna?). Uprawiał to (może krzywdzę) Ernest Bryl. Miano tym realizować wciąganie nowowyrosłego pokolenia w nurt myśli socjalistycznej, więc żeby się komponowało, do rewolucyjnych treści dodano nieco bluesa. To była tylko zapowiedź tego, co zrobili dziś ci z przeciwnej strony barykady. To musi wyglądać tak: ze trzy młode siostrzyczki, ze dwu kleryków z gitarami, siostra przełożona za maszyną perkusyjną, kłęby konopianego dymu, nakręcane uśmiechy i jednostajny rytm reggae. Sztach i zwrotka: "Jezus jest z tobą!", sztach i następna: " Lenin wciąż żyje!". Przyznam szczerze, że ten pomysł choreograficzny z autentycznymi siostrzyczkami mnie kręci. Habit jest seksi. Niestety nie jestem pierwszy, który to zauważył.

Tak to jest, że ta sama formacja kulturowa, która niedawno jeszcze była źródłem natchnienia dla największych artystów, która popchnęła filozofów, myślicieli do stworzenia nadzwyczajnych dzieł, z polityków robiła mężów stanu, dziś znalazła w sobie i takich, co dziś zwalają kulturę na samo dno. Ci, którzy od ołtarzy lamentują nad amerykanizacją naszego życia, sami dokonali już dawno czegoś, co pozwalam sobie nazwać polocoktalizacją. To nie cocacolizacja, ale podróba na polski rynek, zrobiona przez Polaków, którzy tylko sobie wyobrażają cocacolizację. Jak kto nie wie, czym się różni to od siebie, niech nabędzie oba napoje, są dostępne i w adekwatnym wykonaniu, i niech sobie łyknie. Wychodzi na to, że mając dzieciątko, trzeba je chronić przed religijną muzyką, bo sobie straszliwie może zwichrować gust. Lepiej już słuchać strażackiej orkiestry dętej z Głodowej Wólki Górnej.

Moja sieć kablowa serwuje mi jakąś katolicką stację telewizyjną. Chyba to jest to, co splajtowało, i zostało reaktywowane z naszych podatków. Może jestem złośliwy. Kiedyś trafiłem na tak zwany program edukacyjny. Była to agitka o prawie naturalnym, w której opowiadano, co sobie katolicy myślą, że napisał Wolter czy Sartre. Podobno napisał, że człowiek może krzywdzić drugiego człowieka. Owszem, takie pomysły miał markiz de Sade, także Witkacy. Sartre miał na myśli co innego. Intencją opowieści było to, że w imię prawa naturalnego, powinienem dać się wziąć za mordę, albowiem moja wolność zagraża. Irytująca kiepsko zrobiona agitka, która wyskakiwała jak diabeł z pudełka gdyż przewijałem kanały w kółeczko.

Ostatnio jednak trafiłem na talk show. Chodziło o wojnę pomiędzy ginekologami, którzy polecają kondomy, żeby nie zachodzić, i specjalistami z poradni rodzinnych (katolickich), którzy polecają tak zwane metody naturalne. Nie bardzo wiadomo, żeby co, ale w trakcie programu reklamowano to jako świetną metodę na zajście. To rzeczywiście działa, lecz znacznie prostsza metoda, polegająca na złapaniu Maryny w malinach, też działa. Nie trzeba umieć ani czytać, ani pisać, ani nawet można nie rozumieć żadnego języka, można być imbecylem, i jest spore prawdopodobieństwo, że będzie wpadka.

Słuchałem tego wszystkiego zniesmaczony, ale i nieco zdumiony. Oto bowiem dowiedziałem się, że powinienem być osobą płodną. Osobą otwartą na płodność. Co to, kurna, byk inseminator jestem? A jak mi, z przeproszeniem, moje instrumentarium urwie, to co, kurna?

Niezwłocznie, człowiek płodny, bycie człowiekiem płodnym skojarzyło się z człowiekiem socjalistycznym. Ano tak to jest: to okres gierkowski, wiadomo było już, że się kojtnie, jeszcze nie było wiadomo kiedy. To wtedy ów człowiek socjalistyczny wypłynął na szerokie wody.

Zdumiewa mnie werbalna jurność katolicyzmu w tak zwanym Prawdziwym Wydaniu. Katolicyzm nieprawdziwy, a ściślej, bezprzymiotnikowy, był jakiś taki mamławy, niepiwny, wstrzemięźliwy, refleksyjny, czasami radosny, gotów do zachwytu niezapominajkami na łące, spolegliwy, ustępliwy, bezinteresowny. Ten Prawdziwy to na pierwszy rzut jedna ruja i poróbstwo. Mam wrażenie, że idąc za kolorowymi tygodnikami, postanowiono do katechizmu kościoła katolickiego wstawić taką wkładkę dla zmysłów. Bo rzeczywiście religijne zwyczaje seksualne są bardzo ekscytujące. Rozmaitość obrzezań: od zwykłego, kozikiem w ewangelii opisanego, poprzez mika i ganza, które to ostatnie bywa dokonywane przez fryzjerów, zresztą na małych dziewczynkach, do ekscytujących obyczajów związanych z nocą poślubną i stanem błony dziewiczej, której to inspekcji dokonywali już to członkowie rodziny, już to teściowie, kapłani, specjalni mężczyźni, których funkcją było rozdziewiczanie, i tak dalej. Rzecz to sprzedajna bardzo, bardzo zajmująca, czy takiego rozdziału, choćby w bardzo enigmatycznej formie nawiązującego, mogło zabraknąć?

Kpię oczywiście, lecz ilość materiału, jaki dotyczy pożycia płciowego człowieka w kościelnych pismach, trochę mnie przytłacza. Skutek tego jest, jak najbardziej. Na przykład Prawdziwi Katolicy pouczają mnie. Zazwyczaj, tak się głupio składa, że to ja mógłbym ich pouczać w tych sprawach, albowiem spokojnie żyję sobie w jednym związku, bez żadnych specjalnych przejść, bez tłuczenia talerzy, skoków w boki, przykładnie, jak bozia chciała, i nic nie wskazuje na to, by cokolwiek miało się zmienić. Tymczasem, jeden przykładny katolik kiedyś doliczył się najmniej trzydziestu kobiet w swoim życiu. Owszem, szacuneczek. Pochwalę się, że całkiem niedawno jedna pani uświadamiała mnie, że w liceum to byłem kosa na kobiety. Możliwe, ale nie bardzo wiem, na czym to polegało. Obawiam się, że jednak byłem kosą w zasadzie. To znaczy, gdybym podrywał dziewczyny i się im podobał, to miałbym kilka pięknych romansów. Romanse i kobiety są potrzebne zwłaszcza takiemu typowi jak ja, co cały czas marzy o pisarskiej karierze. No, bo jak potem robić biografię, gdzie w rozdziale "Kobiety jego życia" widnieją mamusia i żona? Musi być kilka romansów, w tym jeden całkiem tragiczny. Ponieważ jednak jeszcze nie wydałem żadnej powieści, chwilowo problemem tym się przestałem zajmować, prawdę powiedziawszy, nic jeszcze w sprawie tragicznego romansu nie zrobiłem i raczej zajmuję się pisaniem, albowiem romans bez artystycznego sukcesu jest o wiele mniej interesujący. Niewiele napisano biografii pisarzy, którzy niczego nie napisali, więc prawdę powiedziawszy, problem rozdziału o kobietach w życiu odczuwam jako niezbyt palący.

Tymczasem tamten człowiek ma to już z głowy. Gdyby coś jeszcze napisał, byłoby jak znalazł. Dowcip w tym, że mając życie kompletnie popieprzone, że dając co chwilę dowody swego nieopanowania, zaczyna mnie pouczać, że mianowicie powinienem mieć dzieci lub nie mieć, nie bardzo zrozumiałem, w każdym razie mówi mi, jak mam postępować.

Inny osobnik, jak najbardziej głęboko praktykujący, najpierw przez godzinę opowiadał mi wzniośle o cnocie, potem przystawiał się do dwu kilkunastoletnich panienek. Aha, bo człowiek czasami upada, albo szuka cnoty? Tylko czemu ja nie mam upadków, czemu ta cnota w fizycznym rozumieniu nie jest mi tak niezbędna? Na swoje potrzeby opracowałem krótki kodeks w tych sprawach, który w zasadzie sprowadza się do jednego: nie krzywdzić. Wygenerowane z tego konkretne rozwiązania są prawie zawsze daleko surowsze od tych katolickich. No i nie narzekam. Jakoś mi z tym dobrze. Tymczasem facet, który z racji tego, że uznał, że jest grzeszny to może, Bóg wybaczy słabemu, i tylko dlatego, że kompletnie bez głowy zabrał się do sprawy, nie narozrabiał, zaczyna mnie pouczać.

Wszystko to jednak ewentualnie tylko mój prywatny problem. To, że mi się jakaś muzyka nie podoba, że drażnią mowy księży na pogrzebach, że opieprzają ludzie, którzy sami powinni być opieprzeni. To mój problem, zawsze tak było. Nic wielkiego się nie dzieje. Problemem jest co innego: kłamliwa propaganda tych nieszczęsnych metod naturalnych poczynania ze złudnym określeniem "regulacji". To, że nie działają, powinni wiedzieć wszyscy. A czy wiedzą? Czy powiedzmy 16-letnia dziewczyna jest w stanie to ocenić? Ano, podczas tego całego programu opowiadano, że jak najbardziej działają, przy czym konkretne przykłady dotyczyły zajść a nie niezajść. Aczkolwiek podano dane, że jakiś pan profesor kontrolował 12 tysięcy par i nie zaszły. No cóż, gdy ja mam 12 osób na pracowni, jedna przynajmniej na pewno coś wywinie. Ciekawe, jak też w takich sprawach udało się zachować kontrolę nad takim mrowiem ludzi? Coś mi się zdaje, że też znalazłby wiele ciekawych wyników badań, na przykład mam monografię o słynnym magnokrafcie prof. Pająka. NASA zajęła się efektem Pokletnowa, MIT badaniem zbożowych kręgów. Prawda, że ciekawe?

Pokazano mi kiedyś ów nieszczęsny wykres temperatury. Mam to zachowane, by sobie pokpić ze studentów i studentek, jak najbardziej, gdy nie wiedzą, jak się robi wykresy. Bo ten wykres, powielany w setkach tytułów, jest właśnie na to przykładem, jak nie robić. To jest do wyrzucenia, z tego się nie da nic odczytać. Bo nie ma zaznaczonych błędów a linia jest poprowadzona poprzez punkty pomiarowe. To NIE JEST wykres temperatury ciała w czasie. To rodzaj magicznego diagramu, na który składa się trochę kresek i przypadkowych wyników.

Nie trzeba mieć specjalnej wiedzy, by przed tym dopadły człowieka wątpliwości co do skuteczności. Co prawda, dziecko to szczęście, ale najlepiej nie dziś, nie jutro, lepiej u sąsiada. Jest to rodzaj takiej radosnej nowiny, przed którą chciałoby się zabezpieczyć jak przed powodzią, porażeniem prądem, napadem z użyciem broni palnej i maszynowej. Z dużym współczynnikiem bezpieczeństwa, najlepiej ze sporym nadmiarem wytrzymałości materiałów, zapasem czasu, tak żeby się praktycznie nie zdarzało.

Odpowiedz sobie sam, Czytelniku, czy wiemy, jaki procent plemników jak długo żyje w organizmie kobiety? Czy powiedzmy 0.1% nie jest w stanie przetrwać znacznie dłużej niż reszta? Jak długo? Pokażę Ci to na przykładzie. Ludzie w stanie naturalnym żyli przeciętnie 25 lat, ci, którym udawało się przetrwać fatalny okres dzieciństwa, kiedy była największa śmiertelność, umierali jak faraonowie, jak Aleksander Macedoński – około 30 i kilku lat. A bywali w tych dawnych wiekach i szczęśliwcy, co dożywali setki. W naszych czasach mamy jeden potwierdzony przypadek: 120 lat. Czy jest więc wykluczone, by drobny procent naszych plemniczków nie okazał się równie, powiedzmy trzy, cztery razy bardziej żywotny, niż średnia? Zastanów się, jak sprawdzić, czy czas owego życia nie zależy mocno od organizmu, od okoliczności. A całkiem niedawno czytałem wiadomość o badaniach, które wykryły kilkukrotne jajeczkowanie pomiędzy miesiączkami. Trochę się rozumiem na technikach laboratoryjnych, opracowaniu wyników, na źródłach błędów. Jest jak widać: mam na podorędziu najmniej kilka par, które dzięki stosowaniu owej watykańskiej rulety dorobiły się nie za bardzo akurat chcianego potomstwa i raczej nie było to wynikiem ryzykownego współżycia w końcu bezpiecznego okresu. Robili wszystko dokładnie jak trzeba. Lekarze opowiadają nawet o przypadkach zajścia w ciążę podczas samej miesiączki. Niemożliwe? Obawiam się, że jak najbardziej możliwe, i to właśnie dlatego, że diabli wiedzą, jak naprawdę, w każdych okolicznościach ta niezmiernie skomplikowana maszyneria działa. Nie mam zamiaru dyskutować z wynikami badań katolickich uczonych, bo jaki koń jest, już widziałem.

Działacze poradni małżeńskich opowiadają, że prezerwatywy przepuszczają plemniki. Powtarzają to nawet mocno wykształceni ludzie. Plemnik ma ok. 60 mikrometrów. Jak to się więc dzieje, że ta sama nadmuchana prezerwatywa nie przepuszcza 100 000 razy mniejszych cząsteczek powietrza? Dlaczego filtry odwróconej osmozy zatrzymują wirusy o rozmiarach około 10 nanometrów, a przepuszczają wodę? Cóż, jeśli się ktoś bardzo boi tej radosnej nowiny, to niech stosuje łącznie, tak, łącznie, jest to bardzo polecana metoda, na przykład: tabletki, prezerwatywy i kalendarzyk. Otóż do łącznego stosowania owych metod zachęcają paskudni ateiści.

Problem się nazywa rozpowszechnianiem nieprawdziwych wiadomości. Nieujawnianie prawdziwych informacji, ideologiczna propaganda właściwa nędznym sektom. Gdy zaczyna się ludziom opowiadać, że tylko my mówimy prawdę, że wszyscy wkoło są zdrajcami, tworzy się charakterystyczną dla sekt atmosferę oblężonej twierdzy. W takich okolicznościach ważniejsza od prawdy staje się wojenna propaganda. Katechizm kościoła katolickiego mówi bardzo wiele o wartości prawdy i złu kłamstwa. Ale... weźmy punkt 2484: "Ciężar kłamstwa mierzy się naturą prawdy, którą ono zniekształca, zależnie od okoliczności, intencji jego autora krzywd doznanych przez tych, którzy są jego ofiarami. Kłamstwo samo w sobie stanowi jedynie grzech powszedni; staje się jednak grzechem śmiertelnym, gdy poważnie narusza cnotę sprawiedliwości i miłości."

Punkt 2488: "Prawo do ujawniania prawdy nie jest bezwarunkowe. Każdy powinien dostosowywać swoje życie do ewangelicznej zasady miłości braterskiej. W konkretnych sytuacjach wymaga ona rozstrzygnięcia, czy należy ujawniać prawdę temu, kto jej żąda, czy też nie".

Zasady te są bardzo dobre... lecz zupełnie sprzeczne z etyką środowiska naukowego, gdzie prawda jest wartością największą. Tymczasem w powikłanych religijnych paragrafach jest cały szereg dziur i zapadni. Czy choćby te dwie nie mogą stanowić dla katolickiego uczonego pretekstu, żeby sfałszować wyniki? Obawiam się, że jest tu jeszcze głębszy problem kompetencji, ale widać, że jest powód, by nie wierzyć. Można się obawiać owej propagandy, manipulacji informacjami w atmosferze, w której na skutek wzajemnego usprawiedliwiania Prawdziwie Katolickich aktywistów (ciekawe, jaki kolor krawatów im przysługuje?) wywraca się po dostatecznej liczbie operacji kota ogonem.

Ktoś mi kiedyś, bardzo dawno temu, o wyborze Karola Wojtyły na papieża powiedział, że znaleziono ostatniego ortodoksa z klasą. Coś w tym jest. Gdy patrzę na te środowiska, to widzę tam wielu wartościowych ludzi. Jednak coraz bardziej na pierwszy plan wybija się hałaśliwa miernota. Trudno nie użyć słówka demoralizacja środowiska. Co się dzieje? Ano firma najwyraźniej podupada. Zafundowała sobie rozwód, przepraszam, separację z intelektualistami, teraz gazety, opanowane przecież przez Żydów i masonerię, leją najczęściej jak w bęben, nieudolna propaganda odstrasza młodzież, następuje stopniowa dewaluacja myśli, kurczą się wpływy. Świecka władza i owszem, nie szuka za bardzo zwady, ale systematycznie ruguje z różnych dziedzin. Nie ma stałego zaplecza politycznego. W rezultacie zaczyna się taki proces, jaki dotyka lumpenproletariat w miastach. Wyrzucają z kamienic do baraków na obrzeżach. Zaczyna się zbierać butelki i złom. Tak niestety to widzę. Rydzyk robi co jakiś czas episkopatowi kłopoty. Ale w ogóle jest. Ma radyjo. Co prawda, słuchacze są klientelą biedną i bez znaczenia, niezdyscyplinowaną, która niczego nie potrafi załatwić, która przegrywa w polityce z Lepperem, ale w ogóle jest! Nie ruszamy więc Rydzyka, bo dzięki niemu mamy jeszcze jakiś wpływ na opinię publiczną. Nie ruszamy, delikatnie mówiąc, mało kompetentnych pracowników z poradni, bo robią robotę polityczną. Kiedy zatrudnimy fachowców, zrobią robotę, nie politykę. Kiedyś propagowaliśmy otwartość, dziś tworzymy twierdzę. Jeszcze chwilę da się w niej przetrwać.

Niestety, gdy zaczyna się coś walić w mieście, to przynajmniej trzeba ogrodzić połowę ulicy. Lecą z góry kawały tynku, mogą potłuc i poranić zupełnie przypadkowych przechodniów. Koszty kryzysu kościoła zaczynamy chyba ponosić wszyscy. W dzisiejszych czasach, o ekonomicznej klęsce lub sukcesie zaczynają decydować pojedyncze procenty. Mamy bezrobocie, jeśli do niego dołożymy demograficzne efekty działalności małżeńskich poradni, podciągniemy się w przyroście naturalnym o kilka procent, ale możemy na przykład zamienić marny przyrost gospodarczy na spadek. Marne, bo marne trwanie, zmieni się w bankructwo.

Z budynkami jest prościej. Gdy jest naprawdę źle, przyjeżdża nadzór budowlany. Oglądają, oceniają, od dachu po piwnice, i w końcu przybijają tablicę: "Wstęp wzbroniony. Budynek zagrożony".




 
Spis Treści
451 Fahrenheita
Literatura
Bookiet
Recenzje
Zatańczysz pan...
SPAM(ientnika)
Zapytaj GINa
Komiks
HOR-MONO-SKOP
Ludzie listy piszą
Adam Cebula
Andrzej Pilipiuk
Paweł Laudański
W. Świdziniewski
Dominika Repeczko
Piotr K. Schmidtke
Satan
Adam Cebula
Adam Cebula
Adam Cebula
W. Podrzucki
Tadeusz Oszubski
Tomasz Pacyński
Zbigniew Jankowski
Ďuro Červenák
P. Nowakowski
Marcin Pielesh
Adam Cebula
XXX
Marcin Mortka
Andrzej Zimniak
Brian W. Aldiss
Ian Watson
J. Grzędowicz
M. i S. Diaczenko
Brian W. Aldiss
T.Noel, D.Brykalski
Raport nr 1
 
< 25 >